7/21/2015

Test wytrzymałości

   Siedzieliśmy w pokoju koło małej stołówki, w której serwowali chyba najlepszą kawę, jaką w życiu piłem. Ups, dobrze, że nie słyszała tego ciocia Cass.
   GoGo siedziała w kącie obrażona, ale już więcej się nie odezwała, podczas gdy Sam opowiadała nam o Agendzie.
- Słuchajcie, jeszcze dzisiaj będziecie mieli testy sprawnościowe - powiadomiła nas z niemałym zawstydzeniem. - Przepraszam, że nie powiadomiłam was wcześniej, ale nie chciałam was stresować.
   Mimo zaskoczonych min moich przyjaciół, ja odpowiedziałem spokojnie:
- Nic się nie stało. Raczej nie będą trudniejsze niż to, przez co przeszliśmy przez ostatnie kilka tygodni, prawda? - zapytałem przyjaciół z uśmiechem. Wszyscy przytaknęli z wyjątkiem oczywiście GoGo, która skrzywiła się na moje słowa, jakby ją zabolały.
   Sam odetchnęła z ulgą.
- No, muszę przyznać, że zrobiliście duże wrażenie na naszych. A zwłaszcza, gdy goniliście Ithaniego do tego magazynu i gdy walczyliście z robotami. - chyba naprawdę nas podziwiała. W jej towarzystwie czułem się dziwnie zawstydzony, ale w końcu jeśli dziewczyna wiedziała o mnie naprawdę wszystko, to powinienem się jej obawiać.
- Ta akcja była chyba najmniej zorganizowana ze wszystkich - zaśmiałem się, a Wasabi kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę.
- Całe szczęście, że mamy już Baymaxa z powrotem - powiedziała Honey, przytulając się do robota.
- Dziękuję, Honey - odparł mechanicznie robot, odwzajemniając uścisk. Dla każdego z nas Baymax był przyjacielem, nic więc dziwnego, dlaczego tak go ceniliśmy.
- Twój brat był geniuszem, że go stworzył - wyszeptała siedząca obok mnie Sam.
- Nie tylko dlatego był geniuszem - powiedziałem, odkładając pustą filiżankę na stół. Sam skrzywiła się. Reszta ekipy zaczęła żywo dyskutować o robotach, wyglądających jak Baymax, z którymi walczyliśmy wtedy w magazynie.
- Żałuję, że go nie poznałam - uśmiechnęła się smutno, kładąc dłoń na moim ramieniu. Spojrzenie Sam wmurowało mnie w fotel; było takie pełne współczucia i wrażliwości.
- To kiedy mamy mieć te testy? - zapytała GoGo, ale dużo milszym tonem, niż wcześniejszy. Jednak Honey chyba miała na nią jakiś wpływ. Sam puściła moje ramię i spojrzała na nią by odpowiedzieć.
- Pani dyrektor powiedziała, że kiedy będziecie chcieli, ale jest to niezbędne do dalszej współpracy. - mówiła spokojnie. GoGo kiwnęła głową bez słowa, po czym odwróciła wzrok, jakby nie chciała już patrzeć na Sam. Nie wiedziałem, że niechęć do Agendy przeniesie się na dziewczynę.
- To może je po prostu zróbmy? - zapytał Wasabi z uśmiechem. - Będziemy mieli je z głowy, a potem pójdziemy coś zjeść. - mrugnął do mnie, sugerując mi, że chyba ma na myśli kawiarnię cioci. Właśnie, ciocia.
- O kurczę, zapomniałem! - uderzyłem się w czoło, ku zdziwieniu pozostałych. - Ciocia Cass i wasi rodzice wracają dzisiaj.
- Lepiej róbmy te testy - jęknął Wasabi, a wszyscy w pomieszczeniu roześmiali się. Oczywiście oprócz jednej osoby.

   Stałem pośrodku małego pomieszczenia, mając na oczach okulary, które koniecznie chciałem potem zbadać. Wiedziałem, że narzucają obraz odbiorcy, ale nie wiedziałem, w jaki sposób. Logiczne więc, że byłem ciekaw, co się kryje w środku tego ustrojstwa.
- Hiro, gotów? - usłyszałem głos Sam. Odetchnąłem cicho, po czym odpowiedziałem:
- Gotów.
   Obraz, który zauważyłem był tak podobny rzeczywistemu, że czułem się, jakbym naprawdę widział płonący budynek pośrodku naszego miasta. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć, patrząc na płomienie i przypominając sobie wydarzenie sprzed roku. Daj spokój, Hiro, pomyślałem, po czym wbiegłem do środka. Do hologramu dołączone były też inne bodźce - czułem dym, który dostawał się do mojego gardła, gdy wszedłem do budynku. Widziałem przed sobą połamane schody, zakryte gęstą chmurą dymu. Na górze słyszałem czyjś głos, niemal pisk, który przebijał się przez syczące płomienie.
   Bez zastanowienia ruszyłem schodami na górę, słysząc, jak cienkie drewno jęczy pod każdym moim krokiem. Nagle stopień nie wytrzymał, a moja noga zaklinowała się w ostrych drzazgach. Ból, niestety był prawdziwy. Jęknąłem, próbując odrzucić od siebie strach i zając się moim trudnym położeniem. Czułem już gorąc, biegnący powoli od strony drzwi budynku. Nie miałem już drogi ucieczki.
   Rozejrzałem się dokoła i zauważyłem silną poręcz. Złapałem się jej i próbowałem się wciągnąć, ale ostre drewno jeszcze bardziej mnie raniło. Nie mogłem próbować wydostać się siłą, pomyślałem. Musze rozwalić resztę stopnia, która trzyma moją nogę i wtedy spróbować stąd wyjść.
   Zanim płomienie zaczęły lizać ostatnie schody, ja kopnąłem mocno zdrową nogą o męczący stopień, rozwalając go z hukiem. Trzymałem się jednak cały czas poręczy, więc gdy obie moje nogi straciły oparcie, wciągnąłem się po niej na następne stopnie.
   Udało się. Mimo bólu, ruszyłem dalej, w kierunku głosu kobiety, która krzyczała na drugim piętrze. Tym razem byłem szedłem bardziej ostrożnie. Przebiegłem przez wąski korytarz i wszedłem do wielkiej sali, która musiała być wcześniej salonem. Ten budynek powoli zawalał się, gdy ogień trawił wolno jego fundamenty.
   Kobieta, która krzyczała rzeczywiście tam była, ale trzymał ją jakiś mężczyzna ubrany w czarny strój. Co więcej, ten mężczyzna przykładał jej do skroni pistolet, trzymając palec na spuście.
   Otworzyłem szeroko oczy, ale mężczyzna jedynie złapał mocniej kobietę pod szyję, uniemożliwiając jej ruch.
- Proszę ją zostawić - powiedziałem twardo. Mężczyzna mimo zamaskowanej twarzy uśmiechnął się wyraźnie.
- Wyjdź stąd - warknął. - Bo coś jej się stanie. - nagle przez głowę przeszła mu myśl. - Albo nie, będzie mi jeszcze potrzebna. - odparł, mierząc we mnie.

- Daję panu ostatnią szansę - rzekłem spokojnie, unosząc dłonie do góry.
- Byle dzieciak będzie mi groził - zarechotał, wypuszczając pocisk.
   Mój kostium, zareagował od razu, gdy osłoniłem twarz i pierś przedramieniem. Zanim pocisk mnie sięgnął, część stroju przedramienia otworzyła się, ukazując pełne, przezroczyste koło, niczym tarczę. Ciężko wytłumaczyć, z jakiego tworzywa wykonana jest ta osłona, mogę tylko zdradzić, że to dzieło Wasabiego. Pocisk z zderzeniu z nią eksplodował na bok, roztrzaskując się na jeszcze mniejsze kawałeczki. A wszystko to działo się w przeciągu sekundy.
   Mężczyzna spojrzał na mnie z szokiem, zawahawszy się. To mi wystarczyło. Dobiegłem do niego i chwyciłem broń, próbując mu ją wyrwać. Szybko się ogarnął i zaczęliśmy się szarpać o wciąż naładowany pistolet. Miałem przewagę kilka sekund jego nieuwagi, on niestety był ode mnie silniejszy. Żeby mnie powstrzymać, odepchnął od siebie kobietę, która uciekła natychmiast pod ścianę.
   W końcu jakimś cudem, trafiłem go łokciem pod żebra. Wycofał się lekko, upuszczając broń, którą ja zaraz złapałem i pobiegłem w stronę zakładniczki.
- Nic pani nie jest? - zapytałem, a jej oczy zwęziły się, dalej patrząc na jej oprawcę.
   Mężczyzna wyciągnął z kieszeni nóż, którego wcześniej nie zauważyłem. Szybko wymieniłem naboje w trzymanym przeze mnie pistolecie i wymierzyłem w niego. Gość na chwilę się zawahał.
- Zabijesz mnie, dzieciaku? - warknął, idąc dalej z nożem w dłoni.
- Nie - odparłem z uśmiechem, strzelając.
   Moje pociski otwierały się w połowie drogi do celu, pokrywając przeciwnika substancją, która go unieruchamiała. Mężczyzna syknął gniewnie, próbując się uwolnić od bladożółtej substancji, która już przywierała do jego ubrania, związując jego ręce i klatkę piersiową. Wciąż jednak mógł się poruszać, ale nóż wypadł mu z ręki. O to mi chodziło. Nie mogłem go zostawić w tym budynku. Musiałem obojgu pomóc jakoś wyjść z tego budynku.
   Nagle ściana pękła w pół, a budynek przechylił się na jedną stronę. Zjechaliśmy wszyscy po podłodze, która po jakimś czasie jednak się zatrzymała. I tak była zbyt ukośna, by udało się po niej wdrapać. Spojrzałem w bok i zobaczyłem kolejne drzwi, na szczęście osadzone blisko ściany, do której przylegliśmy. Zaczynało kręcić mi się w głowie od tego całego załamywania się budynku, ale wiedziałem, że musimy szybko stąd uciec.
   Pomogłem kobiecie wspiąć się do progu drzwi, potem wciągnąłem też mężczyznę, chowając jego nóż do mojej kieszeni, by nie miał do niego dostępu. Wreszcie sam wszedłem na korytarz, którym wcześniej tu wszedłem. Schody połamały się całkowicie, albo przez ruchy budynku, albo strawione przez ogień. Całe przejście to jeden wielki bałagan, pełen ruin wcześniejszej klatki schodowej. Zobaczyłem jednak, że okno na korytarzu zdawało się być nienaruszone, mimo tego, że nie posiadało szyb.
   Zerknąłem wątpliwie na kobietę, która powoli wpadała już w panikę. Mężczyzna w ogóle się nie odzywał, jakby zrezygnował z jakichkolwiek działań.
   Nie miałem wyboru. Włączyłem oba silniki w moich butach, które zabłysły słabo. Wyciągnąłem dłoń do kobiety, trzymającej się mocno poręczy.
- Proszę się mnie mocno złapać - próbowałem przekrzyczeć harmider, jaki tworzyły liczne zawalenia innych części budynku.
   Kobieta, drżąc, złapała mnie za rękę. Pamiętałem dobrze moje podróże z GoGo, uczepioną do moich ramion i postanowiłem zamontować do moich butów coś jeszcze. Kliknąłem kilka przycisków na moim nadgarstku i pod moimi stopami pojawiła się krótka deska, przypominająca nieco swoim rozmiarem deskorolkę. Nie potrzebowałem wiele miejsca, jedynie tyle, bym nie musiał nieść rannych na plecach. Kobieta stanęła tuż za mną, trzymając się mocno mojego pasa.
- Wrócę po pana - krzyknąłem do mężczyzny, który patrzył z rozpaczą na zawalony korytarz. Z sufitu powoli odrywały się niektóre fragmenty. Musiałem się spieszyć.
   Wylecieliśmy szybko przez okno, zostawiając za sobą płonące ruiny. Na ulicy już stał tłum gapiów, ale oprócz nich byli tam też ratownicy medyczni i policja, a to na nich zależało mi najbardziej. Poleciałem więc w tamtym kierunku, szybko nadrabiając dystans. Gdy moje nogi dotknęły ziemi, deska pod moimi stopami zniknęła, a kobieta puściła mnie, drżąc ze strachu. Od razu otoczyli ją ratownicy.
- Jest tam ktoś jeszcze? - pytali, ale wolałem lecieć w tamtym kierunku, niż odpowiadać na pytania.
   Wracałem znów w stronę pożaru, zastanawiając się, czy zdążę, gdy połowa budynku zaczęła odpadać jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy znajdowaliśmy się jeszcze tam w środku. Gdy tam wlecę, mogę nie wrócić, uświadomiłem sobie, ale wiedziałem, że jeśli się zawaham nie będzie żadnego ratunku dla tego mężczyzny.
   Przebyłem szybko drogę z powrotem przez okno i zauważyłem, że mężczyzna nadal tam jest. Nie ruszył się nawet o krok. Pomogłem mu się dźwignąć, gdy sufit zawalił nam się na głowy.
   Mężczyzna krzyknął skandalicznie, wiedząc, że to jest chyba ostatnie, co będzie mógł zrobić. Udało mi się jednak uruchomić pole siłowe, nim sufit przygniótł nas całym ciężarem do podłoża. Piętro nie wytrzymało tego ciężaru i runęło dalej, niczym bestialskie domino. W efekcie cała ta część budynku zawaliła się doszczętnie, od stromego dachu, po spalony parter.
   Nie wiem, ile czasu tam czekałem, ale na pewno nie kilka minut. Oddychałem głośno, wyobrażając sobie, co by się stało, gdybym nie potrafił uruchomić pola. Cienka błona, w której byłem ja i wcześniejszy przestępca, migotała, ale trzymała się mocno. Nie licząc kilku świateł z moich butów i tlącego się słabego światła z pola siłowego, okrążała nas gęsta ciemność. W końcu siedzieliśmy pod gruzami. Trwaliśmy tak chyba godzinę, ludzie musieli odkopywać już gruzy, bo w końcu przez ciemność przebiły się słabe światła San Fransokyo. Ratownicy spojrzeli z szokiem na słabą powłokę pola siłowego. Gdy odkopali najbardziej zagrażające nam fragmenty domu, wyłączyłem pole i zaraz poczułem w gardle ostry smak kurzu, przez który zaczynałem się już dusić.
   Ratownicy pomogli wyjść przestępcy, nie wiedząc jednocześnie, co zrobić z dziwną substancją na jego czarnym ubraniu. Poszedłem z nimi, starając się nie odpowiadać na żadne pytania. W końcu wyjąłem z plecaka na moich plecach mały flakonik, podarowany mi przez Honey, w którym znajdowała się substancja podobna do wody. Oblałem nią skrępowanego mężczyznę, a bladożółte więzy zaraz rozpuściły się.
   Spakowałem szybko fiolkę do plecaka i odbiegłem, zanim policjanci zaczęli mnie o cokolwiek wypytywać. W chwili, w której zniknąłem za ścianą sąsiedniego budynku, iluzja zniknęła, zostawiając za sobą ciemność.
   Ściągnąłem okulary, dysząc ciężko. Nie widziałem żadnych ran na moim ciele, nawet tych, które zarobiłem, biegnąc po schodach. Rozejrzałem się dokoła, ale widziałem tylko lustra weneckie. Westchnąłem i ruszyłem ku drzwiom, które otworzyły się w chwili, gdy zdjąłem okulary. Widziałem w niej Sam, której blond kosmyki wyglądały zza drzwi.
   Poszedłem więc w tamtym kierunku, wychodząc z sali testów. Gdy tylko przeszedłem przez próg, zobaczyłem przed sobą uśmiechy moich przyjaciół, a na szyję rzuciła mi się Sam, obejmując mnie mocno.
- Byłeś niesamowity! - wykrzyknęła z podekscytowaniem. Wasabi położył mi dłoń na ramieniu, a Honey szybko przytaknęła blondwłosej. Nawet GoGo przez chwilę się uśmiechała, dopóki nie przysłonili mi jej pozostali.
- Zdałem? - spytałem wprost, ale wszyscy roześmiali się szczerze.
   Sam spoważniała jednak, jakby coś wpadło jej do głowy.
- Każdy z was będzie miał inne zadanie. Nie myślcie, że każdemu pójdzie tak łatwo.
- Łatwo? - spytałem z powątpieniem, patrząc na blondynkę. Roześmiała się szczerze.
- No, wyglądało to, jakbyś był na to przygotowany - poparła ją Honey, patrząc na mnie uważnie.
   Spojrzałem wymownie na GoGo, przypominając sobie moment w kawiarni, gdy sąsiedni budynek wybuchł, powalając nas na podłogę. Byliśmy na to przygotowani? Oczywiście, że nie. A ja wtedy bałem się wejść do płonącego budynku. Może świadomość o tym, że to tylko testy pomogła mi przez to wszystko przejść. Zginąłbym tam? Na pewno nie. Prędzej by mnie wylali z AZN-u.
- Dobra, teraz idę ja - zawołał Fred, przeciskając się między nami.
- Fred... - zagadnęła go Honey, ale chyba zrezygnowała.
- Co?
- Uważaj na siebie - powiedziała od niechcenia, ale na ustach przyjaciela zakwitł uśmiech.
- Pewnie - prychnął.
   Gdy zamknęły się za nim drzwi, Wasabi i GoGo wybuchnęli śmiechem. Ja też ledwie się powstrzymałem. Baymax zerknął na nich ciekawie.
- Słodko - zacmokał Wasabi, uspokajając się. Honey mrugnęła do niego pewnie.
- Albo obleje, albo pójdzie mu lepiej - mruknęła tylko, odchodząc.
   Spojrzałem na przezroczyste ściany, pośrodku których znajdowały się drzwi do sali testów. Widziałem Freda, ubranego na pozór normalnie z okularami na oczach. Wiedziałem, że w misji ma swój kostium. Oczywiście, my mogliśmy widzieć jego poczynania na kilku telewizorach wielkości całej pełnej ściany i oglądać bezpośrednio jego zmagania przez lustra weneckie, przez które Fred nas nie widział.
- Gotowy, Fred? - spytała Sam, w chwili, gdy do naszego pokoju wszedł jeden ze statystów.
- Jasne - uśmiechnął się, zakładając na oczy okulary.
   Poczułem w swojej dłoni czyjeś palce i zanim się spostrzegłem, Sam ciągnęła mnie w obcym kierunku.
- Chodź, muszę ci coś pokazać - powiedziała, trzymając mnie wciąż za rękę.
   Skinąłem obojętnie głowa, podążając za dziewczyną, podczas gdy moi przyjaciele patrzyli na poczynania Freda.
- Zaraz wrócę - rzuciłem tylko, ignorując spojrzenie GoGo, od którego zrobiło mi się słabo. Nie wiem, czy patrzyła tak na mnie, czy na ciągnącą mnie za rękę Sam.

1 komentarz:

  1. Ups! Hiro ma już przekitrane.... Skończy marnie. Racja? Blondzia będzie go podrywać? Cholera, skąd mi się biorą takie myśli?
    Weny i itp....
    P.S. Naprawdę nie umiem dawać komentarzy...

    OdpowiedzUsuń