7/26/2015

Całkiem inna sytuacja

   Słaby blask z szpitalnych lamp oświetlał ciemny korytarz lekką łuną. Siedzieliśmy z GoGo i czekaliśmy na wyjście lekarza z sali, do której zabrali pana Tomago. GoGo schowała twarz w dłoniach i oddychała płytko, jakby to jej, nie jej ojcu, coś dolegało.
- Co jeśli nigdy mu nie powiem... - usłyszałem jej cichy głos. - Jeśli już nigdy go nie zobaczę...
Przytuliłem ją mocno, gdy znów zaczęła łkać. Baymax pomagał lekarzom, którzy początkowo nie chcieli mu zaufać. Chyba mój robot jednak zdołał ich przekonać, skoro uczestniczył w zabiegu.
- Wierzę w Baymaxa - powiedziałem krótko. Zareagowalismy szybko, poza tym, gdyby przed twoim powrotem do domu to się stało, Baymax wyczułby to gdy staliśmy przy bramie.
GoGo kiwnęła lekko głową, przekonując się do moich słów. Sam czułem,że mówię z sensem, nie tylko po to, by ją pocieszyć.
   Położyłem głowę na jej ramieniu, głaszcząc lekko jej dłoń. Zaraz na mój nadgarstek padła duża łza.
Nagle drzwi sali operacyjnej otworzyły się, a my podskoczyliśmy ze swojego miejsca, głodni informacji o stanie pana Tomago.
   GoGo złapała mnie za rękę, potrzebując wsparcia. W tym momencie moje uczucia do niej nie miały większego znaczenia.
   Doktor popatrzył uważnie na zaczerwienione oczy dziewczyny. Nie był doświadczony, mógł pracować w swoim zawodzie najwyżej kilka lat, chyba że jego edukacja przypominałaby moją. Jego przylizana czupryna pokryta była potem, biały fartuch łopotał w przeciągu korytarza.
- Pani jest córką? - zapytał, poznając po podobieństwie i po stanie dziewczyny.
- Tak- rzekła słabo przyjaciółka.
   Doktor odłożył dokumenty, które trzymał na sąsiednie krzesło i uśmiechnął się ze zmęczeniem, krzyżując nadgarstki i rozmasowując dłonie.
- Pani ojciec przeszedł zawał, ale udało się go uratować bez mniejszych problemów - powiedział od razu, nie trzymając nas w napięciu.
   GoGo odetchnęła z ulgą. Czułem, że spada mi kamień z serca, choć nie znałem bliżej chorego.
Lekarz odszedł ze słabym uśmiechem, ciesząc się ze swojej pracy. Nic dziwnego, dzisiaj naprawdę mógł być z siebie dumny. GoGo usiadła szybko, jakby potrzebowała przetrawić tę informację. W końcu na jej twarzy zawitał uśmiech, blednący pod szarymi plamami dokoła jej oczu.
- Mówiłem ci - odparłem z uśmiechem, ciesząc się z tej informacji.
   GoGo spojrzała na mnie bystrymi, brązowymi oczami, uśmiechając się również.
- Dziękuję - szepnęła. Jej głos powoli znów stawał się silny. - Gdyby nie wy, nie wiem, co by się stało.
- Nie przesadzaj - burknąłem, gdy z sali wyszedł kolejny lekarz. Miał ciemną karnację i drobne zmarszczki wokół oczu.
   GoGo popatrzyła na niego z wdzięcznością, choć on zdawał się jej nie zauważyć.
- Doktorze, kiedy będę mógł zobaczyć ojca? - zapytała, wyczekując odpowiedzi. Doktor zawahał się moment, po czym odparł:
- Lepiej niech odpocznie. Jest w dobrych rękach.
   Lekarz skłonił lekko głowę i odszedł do swoich spraw. GoGo westchnęła.
- Nie martw się - próbowałem ją wesprzeć. - W końcu najważniejsze, że nic mu nie jest.
   Moja przyjaciółka westchnęła znów. Wiedziałem, że ta sytuacja jest dla niej trudna. Potrzebowała zobaczyć ojca, by nabrać pewności, że jest cały i zdrów. Lekarze nie mogli jej w pełni przekonać. Usiadłem więc obok i siedzieliśmy tak, dopóki nie zacząłem przysypiać. I tak już długo stałem na nogach, a sytuacja kosztowała mnie sporo wysiłku.
   Szare korytarze na moment zaszły mgłą, a ja zaraz potem straciłem poczucie czasu, a powieki zamknęły się szybko.

   Gdy się obudziłem, zauważyłem, że spałem na własnej dłoni. GoGo stała naprzeciwko, opierając się o ścianę. Nie musiałem pytać, by wiedzieć, że nie zmrużyła oka. Na moich ramionach spoczywała moja bluza. Pewnie GoGo mnie nią okryła, gdy zasnąłem, domyśliłem się. Przyjaciółka popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się, widząc moje znużenie.
- Dzień dobry - mruknęła miłym głosem.
- Długo spałem? - zapytałem, przecierając oczy. Miałem sobie za złe, że opuściłem ją w takim momencie.
   GoGo usiadła obok.
- Nie, przysnąłeś tylko na kilka godzin. Jeśli chcesz, prześpij się jeszcze. I tak na razie nic się nie stało.
- Ty nie spałaś - zauważyłem. GoGo wzruszyła ramionami. - A Baymax?
- Rozmawiałam z nim godzinę temu. Twoja ciocia zaczynała się martwić, więc Baymax poszedł ją uspokoić, bo nie odbierała telefonu. - powiedziała sennym głosem.
   To jest właśnie ciocia Cass, pomyślałem z rozbawieniem. Nic dziwnego, że się martwiła, skoro nie wróciłem do domu. Nie pomyślałem nawet, by do niej zadzwonić, ale przecież to była wyjątkowa sytuacja. Mam nadzieję, że Baymax ją jakoś złapie. Znając życie, teraz siedzi w kawiarni, pijąc mocną kawę i jedząc wszystko, co wpadnie jej w ręce, czekając na mnie.
   GoGo usiadła znów obok, zakładając jedną nogę na drugą. Nie wiem, ile razy pokonała drogę od ściany do swojego krzesła, ale z pewnością, nie był to jeden jedyny raz. Zamrugała gwałtownie, starając się odepchnąć od siebie sen.
- Wypiłabym kawę - mruknęła, myśląc nad czymś wolno. - Pójdziesz ze mną?
- Nie wiem, a zostawiłabyś mnie? - zapytałem. GoGo zachichotała i ruszyła do małej kawiarni na pierwszym piętrze, która opiekowała się goszczącymi w szpitalu krewnymi pacjentów. Widząc ją jednak, pomyślałem, że kawiarnia cioci nie ma sobie równych.
   Była skromnie, lecz dość gustownie umeblowana, ale atmosfera zmęczonych i zmartwionych gości przytłaczała z każda minutą. Wzięliśmy z GoGo dwie mocne kawy, domyślając się, że ta noc będzie jeszcze długo trwała i ruszyliśmy z powrotem na korytarz. Lepsze było siedzenie na opustoszałym i szarym przejściu niż w opustoszałej i ciemnej kawiarence, w której pochrapywali cicho rodziny chorych.
   Jedna pielęgniarka pokierowała nas w kierunku innych korytarzy - po dwóch stronach mieściły się sale, w których leżeli pacjenci. Choć dalej nie dopuszczono GoGo do ojca, to jednak byliśmy blisko, dosłownie za ścianą, od pana Tomago.
   Kawa w ogóle mi nie smakowała. Cieszyłem się jednak, że sen odchodził ode mnie coraz bardziej, im więcej płynu w siebie wmuszałem, więc szybko opróżniłem mój kubek. GoGo wzięła tylko kilka łyków i postawiła swój kubek na małym stoliku. Najwyraźniej jej zasmakowała jeszcze mniej.
- Wkurzają mnie ci lekarze - wyszeptała, wpatrując się w jednego z nich, który zniknął za drzwiami, kończącymi korytarz. Jego biały kitel powiewał za nim jak widmo ducha. - Mogliby mnie już w końcu wpuścić.
- Zgadzam się - dodałem, widząc zmęczenie na jej twarzy. Ile jeszcze mogła wytrzymać bez snu, żeby zobaczyć wreszcie pana Tomago?
   GoGo skuliła się na krześle i oparła swoją głowę na moim ramieniu. Kąciki moich ust lekko drgnęły, gdy to zrobiła. Zastanawiałem się, czy sytuacja tłumaczy dalej nasze zachowanie. W końcu bądź, co bądź, czułbym się zawstydzony, gdybym miał objąć GoGo w ten sposób, w który pocieszałem ją, gdy zabrali pana Tomago. To był impuls. Gdyby coś było cioci Cass, nie zwracałbym szczególnej uwagi na to, kto i w jaki sposób mnie pociesza.
   Odepchnąłem od siebie te myśli. Mógłbym chociaż raz nie myśleć, jak egoista, syknąłem do siebie. Nie minęła chwila, a słyszałem już równomierny oddech GoGo. Jednak kawa nic jej nie dała. Siedziałem więc sam, wlepiając puste spojrzenie w ścianę. Myślałem o moim niedawnym wypadku, gdy podobno złapałem Ithaniego i leżałem w szpitalu. Czy reszta przyjaciół także niecierpliwiła się na korytarzach, czekając, aż będą mogli mnie odwiedzić? Mijali nas co rusz jacyś lekarze, ale żaden się nie zatrzymał, by powiadomić GoGo, czy może wejść, odwiedzić ojca. Zaczynałem już się powoli niecierpliwić. Całe szczęście, że przyjaciółka spała. Jej głowa czasem zjeżdżała lekko z mojego ramienia, ale szybko pomagałem jej znaleźć właściwe położenie. Raz się zapomniałem i pogłaskałem ją po policzku, zabierając dłoń od jej twarzy.
   W końcu jeden z lekarzy zatrzymał się tuż przed nami, spojrzał w dokumenty i wszedł do sali, w której leżał pan Tomago. Przez chwilę widziałem jego spokojną twarz, opierającą się o śnieżnobiałą poduszkę. Oczy dalej miał zamknięte.
- GoGo - wyszeptałem, potrząsając lekko jej ramieniem. Zerwała się szybko z miejsca, choć ledwie ją dotknąłem, uderzając mnie w prawy policzek. - Auu! - syknąłem, dotykając bolącego miejsca. GoGo przygryzła wargę.
- Przepraszam - szepnęła i przez moment zawahała się, jakby chciała sprawdzić, czy nie uderzyła mnie za mocno. Schowała jednak za sobą ręce i spojrzała na uchylone drzwi, które szybko zamknęły się, gdy lekarz wszedł do środka.
   Nie czekaliśmy długo. Doktor po kilku minutach skończył sprawdzanie pacjenta. Był to ten sam, młody lekarz, który jako pierwszy wyszedł z sali operacyjnej. Rozmasowywałem lekko policzek, słuchając rozmowy GoGo z jasnowłosym doktorem.
- Mogę go odwiedzić? - zapytała GoGo, nie mogąc już usiedzieć w miejscu. Rozumiałem jej zachowanie. W końcu ostatni raz widziała swojego ojca, gdy odprowadzała go wzrokiem do sali operacyjnej i raczej nie był to jej ulubiony widok.
   Lekarz zmarszczył brwi.
- Nikt pani nie powiadomił, że może pani odwiedzić ojca? - zapytał ze złością. GoGo pokręciła głowa, cały czas jednak zachowując spokój. - A więc proszę, tylko raczej nie radziłbym go budzić. - doktor spojrzał w tył na zamknięte drzwi sali. - Pan też jest kimś z rodziny? - spytał, po raz pierwszy, patrząc na mnie.
   Już miałem odpowiedzieć, kiedy zastąpiła mnie GoGo.
- Tak - odpowiedziała krótko, biorąc mnie za rękę. Otworzyłem szeroko oczy, ale nie odezwałem się ani słowem. - Dziękujemy - mruknęła tylko i weszła do sali, w której leżał jej ojciec. Lekarz uśmiechnął się i znów zniknął w cieniu korytarza.
   Ruszyłem więc za przyjaciółką, która splotła swoje palce z moimi. Pan Tomago leżał na swoim posłaniu. Jego klatka podnosiła się spokojnie i opadała. GoGo odetchnęła z ulgą, siadając obok, na krześle. Ja zająłem miejsce obok, nie do końca wiedząc, czy powinienem, w końcu byłem obcy dla pana Tomago. GoGo puściła mnie i złapała za rękę swojego ojca, przykładając ją sobie do ust. Widziałem, że dalej się martwi. Co prawda, operacja przeszła sprawnie, ale to nie oznaczało, że pan Tomago będzie od razu w pełni sił.
   Tato GoGo miał ten sam łagodny wyraz twarzy, co zawsze i mimo wszystko wyglądał dostojnie wśród białej pościeli. Między czarnymi, błyszczącymi włosami sterczały siwe pasma, za to jego bródka już dawno przybrała siwą barwę. Wyglądał, jakby wrócił wprost w pracy i położył się do łóżka, a nie przeżył zawału. Znowu pomyślałem, co stałoby się, gdybyśmy z Baymaxem nie byli na miejscu.
- Och, tato... - szepnęła GoGo drżącym głosem. Położyłem dłoń na jej ramieniu, dodając jej otuchy. - Jak mogłam go tak zostawić? Przecież czułam, że coś nie gra - zwracała się bezpośrednio do mnie. Nie potrafiłem się nie zgodzić, w końcu przed bramą do swojego domu mówiła, że to dziwne, że jej ojciec tak szybko wrócił z pracy. - Pewnie poczuł się źle jeszcze w pracy i się zwolnił. Tylko czemu do mnie nie zadzwonił...?
- Nie obwiniaj się - powiedziałem twardo. Dziwnie się czułem, w końcu to GoGo zawsze stawiała wszystkich na nogi i mówiła, że damy radę. - Może miał swoje powody, żeby do ciebie nie dzwonić.
   GoGo rzuciła mi ponure spojrzenie.
- Taak, mój podły charakter - mruknęła, patrząc znów na ojca.
   Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Co prawda, często mnie irytowała, ale prawda była taka, że nie chciałbym, żeby GoGo była inna.
- Przepraszam - usłyszałem tak cicho, że myślałem, że się przesłyszałem. W oczach GoGo znów świeciły łzy. - Zasługujesz na lepszą córkę. Na taką, która nie będzie cię od siebie odpychać, gdy ty chcesz jej pomóc. Na taką, która pokaże ci jak bardzo cię kocha. A ja nią nie jestem. - jej głos się załamał. Patrzyłem na nią ze smutkiem i zdziwieniem. Po raz pierwszy aż tak się przed kimś otworzyła. Pamiętam, jak się stresowała przed ojcem, gdy mieliśmy mu powiedzieć o grożącym nam niebezpieczeństwie i o naszej działalności jako Wielkiej Szóstki. Naprawdę bardzo go kochała, ale zawsze okazywała to dość chłodno. Coś musiało się w niej jednak zmienić, skoro zdobyła się na te słowa.
- On na pewno to wie - zdziwiłem się, słysząc własny głos. Najchętniej siedziałbym cicho jak mysz pod miotłą, ale w końcu coś powiedziałem. GoGo spojrzała na mnie uważnie. Jej policzki były mokre od nowych łez. - Widziałem, jak cię traktował, gdy byliśmy wtedy u ciebie. - odparłem poważnie. - Chciałbym mieć takiego ojca... - dodałem cicho.
   GoGo popatrzyła na mnie, próbując wykryć moje uczucia. Niestety, nie mogła tego zrobić. Nie czułem w tym momencie niczego. Dosłownie. Gdybym znał moich rodziców, czułbym pustkę, ale ja nawet ich nie pamiętałem. Co innego mogłem powiedzieć o moim bracie. Po nim została duża wyrwa w moim sercu, której prawdopodobnie nikt nie pokryje. I choć Baymax często mi go przypominał, zwłaszcza ze swoją troską i humorem, to i tak tęskniłem za Tadashim.
   Nagle drzwi sali otworzyły się, a do środka weszła kobieta, która spojrzała od razu na pana Tomago. Nie musiałem zgadywać, by wiedzieć, że była spokrewniona z GoGo. Miała spięte z tyłu czarne włosy, ale to samo zacięte spojrzenie i tego samego kształtu oczy. GoGo wstała ze zdziwieniem, spoglądając na kobietę.
- Ciocia Christie? - zapytała twardym głosem. Wyczułem w tych słowach niechęć.
- Gogiyo - jej ciocia uśmiechnęła się szeroko, rzucając obok swoją torebkę. - Cieszę się, że cię widzę, skarbie. Wyrosłaś!
   Popatrzyłem na GoGo krótko i wyszedłem, mrucząc pod nosem coś, że zostawię je same sobie. Usiadłem na korytarzu i schowałem twarz w zmęczone dłonie. Powinienem chyba zostawić GoGo z rodziną, pomyślałem sobie. Coś jednak w jej spojrzeniu, jakim raczyła swoją ciocię nakazywało mi zostać. Wcale nie cieszyła się z jej wizyty, to było pewne.
   Postanowiłem jednak poczekać i zobaczyć, co się stanie. Znów byłem skazany na widok białych fartuchów, a po głowie krążyły mi niepokojące myśli. Mijały minuty, a ja wciąż tam byłem, mając coraz więcej wątpliwości. Czemu sobie właściwie nie poszedłem? Dobre pytanie.
   Po jakiejś godzinie, podczas której dwa razy prawie zasnąłem mimo wypitej kawy, z sali wyszła wkurzona GoGo. Ledwie powstrzymała się przed trzaśnięciem drzwiami, wiedziała jednak, że jest tam także jej tato.
- Stój, co się stało? - zapytałem, widząc jej oburzenie. Popatrzyła mi w oczy i odetchnęła głośno, zaciskając dłonie w pięści.
- Ciocia Christie to najgorsza żmija, jaką znam - warknęła, sprawdzając, czy drzwi są zamknięte. - Może tylko z wyjątkiem Ithaniego. Jeśli się pojawiła, to znów chodzi jej o pieniądze. - warczała, nie mogąc się uspokoić.
   Złapałem ją za nadgarstki, próbując uspokoić. Dolna szczęka GoGo wciąz jednak drżała.
- Nie rozumiem. W tej chwili chce od twojego ojca pieniądze? - zapytałem spokojnie, wiedząc, że to również pomoże jej się uspokoić.
- Może nie teraz - odparła GoGo. - ale wiem, że prędzej czy później znów posądzi o coś mojego ojca, a potem zniknie, gdy jej zapłaci. Zawsze tak jest. I zawsze po rozmowach z nią mój ojciec jest nieźle wkurzony.
- Na pewno nie tak, jak ty teraz - zauważyłem. - Więc nie wierzysz, że bezinteresownie przyszła go odwiedzić? - zapytałem.
   GoGo pokręciła głową w skupieniu.
- Pewnie była nieopodal. - mruknęła, a ja puściłem jej nadgarstki. GoGo spojrzała mi znowu w oczy z uwagą. Miałem ochotę odwrócić wzrok, powstrzymałem się jednak.
- Co?
- Chyba powinieneś odpocząć - wyszeptała. Aż tak źle wyglądałem? - zdziwiłem się.
- Nic mi nie jest - powiedziałem tylko, ale GoGo rzuciła mi słaby uśmiech.
- Wyglądasz jak żywy trup. Idź do domu i się wyśpij, Hiro.
   Zamyśliłem się krótko nad odpowiedzią. Nie mogłem jej tak zostawić, zwłaszcza, jeśli powrót jej ciotki oznaczał kłopoty.
- W takim razie pójdę, jak twoja ciotka opuści szpital - odparłem cicho. GoGo uśmiechnęła się do mnie. Za ten uśmiech mogłem tu sterczeć jeszcze cały dzień jak kto głupi.
- Dziękuję, Hiro - szepnęła GoGo, przytulając mnie mocno. Uśmiechnąłem się, odpowiadając na jej gest.

Noom, muminki ^^ myślę, że coś ruszyło :D szkoda tylko że tuż przed moją pielgrzymką :/ niestety, przez 10 dni nie będę nic pisać, przykro mi :C ale za to mam nadzieję wam to jakoś wynagrodzić po moim powrocie :)) trzymajcie kciuki, bym dotrwała xD

7/25/2015

Tyle stracić

   Wracaliśmy nocą do swoich domów, poprzednio pożegnawszy się z Sam, która mocno nas wszystkich wyściskała i pogratulowała nam wyników. Wszystkich oczywiście z wyjątkiem GoGo, która jako pierwsza ruszyła do wyjścia, wpatrując się w drzwi niewidocznym spojrzeniem. Całe szczęście, że po jej testach nie spotkaliśmy na korytarzu Ithaniego.
   Ja, GoGo i Baymax ruszyliśmy sami w swoją drogę, a Fred i Honey w drugą. Wasabi proponował, że może nas podwieźć, ale tylko podziękowaliśmy.
- Honey miała rację - powiedziałem wprost, patrząc na lśniące, czarne włosy GoGo i jeden jedyny fioletowy kosmyk. - Twoje zadanie nie było fair.
- I co z tego - burknęła, wsadzając dłonie do kieszeni spodni. - Mogłam się domyślić, że zrobią coś takiego.
- Ja się domyśliłem - szepnąłem, obracając głowę w stronę ciemnego zakątka ulicy. - Honey mówiła też, że nasze testy miały coś z naszych strachów. Jeśli tak, to...
- To nie powinieneś się wtrącać - powiedziała, patrząc na mnie wściekle.
- Ty to jednak robisz bez najmniejszego problemu - kłóciłem się. GoGo przystanęła. Baymax tuptał dalej w przód, grając w grę na moim telefonie. Kto by pomyślał, że nawet roboty czasem się nudzą.
- Nie wtrącam się. Po prostu... - odetchnęła, próbując się uspokoić. - Jesteś taki naiwny, Hiro.
- Nie musisz się o mnie wciąż martwić - warknąłem. - Daję sobie sam radę. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, to idź do Agendy niech ci zwrócą nagrania z testu.
   Nie czekając na jej reakcję, ruszyłem chodnikiem w stronę kawiarni cioci. Już po chwili usłyszałem za sobą szybkie kroki.
- Hiro, stój - złapała mnie za przedramię, zatrzymując nagle. Zastanawiałem się, czy rozmowa z nią kiedykolwiek miała sens. Chyba tylko wtedy, gdy byliśmy sami. Nie rozumiałem tego. Przy nas wszystkich mogła się czuć swobodnie, w końcu się przyjaźniliśmy. - To wcale nie tak, że się martwię. Po prostu zazdroszczę ci, że możesz postrzegać wszystko inaczej niż ja.
- Dlatego próbujesz mnie "ukierunkować" na dobry kierunek? - spytałem ze złością, robiąc z palców cudzysłów. GoGo westchnęła.
- Nie chcę, żebyś przeszedł tego samego. - powiedziała. - Żebyś kiedyś żałował, że komuś zaufałeś. Nie ufam Sam i uważam, że nie jest warta naszego zaufania, a szczególnie twojego. No, ale skoro masz moje zdanie gdzieś...
- Nigdy nie miałem - przyznałem. Cieszyłem się, że na ulicy jest ciemno, bo GoGo przynajmniej nie widziała, jak się rumienię. - Nie popieram tylko bezpodstawnych stwierdzeń na temat jakiejś osoby. Nie znasz Sam...
- No właśnie - mruknęła, krzyżując ręce z satysfakcją. - Ty też nie. I to ci właśnie próbuję uświadomić w tej twojej wielkiej łepetynie.
- Inni też jej nie ufają - broniłem się. - Ale są dla niej milsi niż ty. Nie musisz rzucać się za nią w ogień, ale chociaż bądź milsza.
   GoGo uśmiechnęła się szczerze. Zastanawiałem się, czy to jakiś podstęp.
- Wątpię, że potrafię, Hiro. - powiedziała, śmiejąc się. Baymax popatrzył na nią ciekawie.
- Każdy potrafi - wzruszyłem ramionami. - Ja jestem dla niej miły.
- I to mnie właśnie tak drażni - zaśmiała się znowu GoGo.
- O co ci chodzi?
   GoGo westchnęła, spacerując znów wzdłuż chodnika.
- O to, że jeśli dziewczyna się do ciebie przymila i patrzy na ciebie jak na bóstwo, to powinieneś zacząć się obawiać - mruknęła. - Ale skoro Pan Hiro zawsze wie lepiej...
- Sam jest po prostu miła - kłóciłem się.
- Tak, i dlatego to akurat ciebie wzięła na zwiady po Agendzie. Błagam, Hiro...
   Popatrzyłem na nią podejrzliwie.
- Jesteś zazdrosna - to nawet nie było pytanie. To było stwierdzenie.
- Skąd, głuptasie - prychnęła, uśmiechając się znowu. - Sam to spryciula. Myślisz, że jeśli się z nami zaprzyjaźni to dalej zostanie przy papierach, czy może awansuje? Przemyśl to, zanim jej bezpodstawnie zaufasz - powiedziała, spacerując teraz z większą satysfakcją.
   Westchnąłem tylko, nie wiedząc, co jej odpowiedzieć. Może rzeczywiście miała rację, ale skoro tak to dlaczego miałaby być miła tylko dla mnie, jak to uwzględniła GoGo. Przypomniałem sobie pytania Pana Tomago o to, czy to ja szefuję w naszej ekipie. Czy to wszystko w ogóle ma sens i Sam naprawdę chciałaby się na nas tylko wybić? - zastanawiałem się. Raczej nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
   Noc była już gęsta, ciemność zalegała uliczki, przez które szliśmy kierując się do naszej rozjaśnionej słabymi światłami miasta okolicy. Chętnie wypiłbym gorącą herbatę, noc w San Fransokyo była wyjątkowo zimna. Dopiero teraz spostrzegłem, że GoGo trze swoje ramiona, próbując je rozgrzać. Niby miała na sobie skórzaną kurtkę, ale wiedziałem, że jest ona wystarczająco cienka, by przyjaciółka odczuwała chłód.
   Przystanąłem, ściągając bluzę. GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Co robisz? - spytała. Zdjąłem bluzę i podałem jej. - Hiro, nie...
- Bierz - powiedziałem twardo, uśmiechając się. Kąciki ust GoGo lekko podniosły się, ale przyjęła ode mnie ciepłą bluzę, zakładając ją na siebie.
- Dzięki - mruknęła cicho. I jakby... z ciepłem w głosie? Chyba się przesłyszałem.
- Nie ma za co.
  Od domu GoGo dzieliły nas trzy przecznice, które przeszliśmy w ciszy. GoGo co chwilę tylko otulała się moją bluzą, gdy zjeżdżała jej z ramion. A ja... no cóż. Starałem się jej nie przyglądać, co raczej słabo mi wychodziło.
   Gdy w końcu stanęliśmy przed bramą ogromnego domu GoGo, Baymax oparł się o drewniany płot, patrząc na budynek, od którego biła ciepła aura światła.
- Twój tato jest w domu - powiedział robot.
- Dziwne - odparła GoGo, patrząc na zegarek. - Nie powinien być tak wcześnie - widziałem, że dziwi ją ta sytuacja.
- Może zwolnił się z pracy, bo ja wiem - odparłem, wzruszając ramionami.
- Wiesz mi - westchnęła - to mu się nie zdarza.
   Uśmiechnąłem się lekko, żegnając się z GoGo, która objęła mnie mocno. Oparłem głowę na jej ramieniu, zapominając się na moment. Miałem również wrażenie, że nasz uścisk był odrobinę za długi, ale najwyraźniej GoGo niczego nie zauważyła. Posłała mi tylko uśmiech.
- Aa, twoja bluza - powiedziała, oddając mi ją.
- Nie, weź - odparłem. - Oddasz mi ją kiedy indziej.
   GoGo spojrzała na mnie tajemniczo, ale zarzuciła sobie ubranie znów na plecy, trzęsąc się przy tym ledwie zauważalnie. Rzeczywiście, widząc, że ona nie marznie, ja również nie odczuwałem chłodu, choć miałem na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem.
- Dzięki - odszepnęła, otwierając bramę swojej posiadłości.
   Schowałem dłonie do kieszeni i już miałem ruszyć w stronę domu wraz z Baymaxem, gdy usłyszałem słabe wołanie.
- Co to było? - zapytałem przyjaciela, a Baymax spojrzał na dom GoGo z pewnością.
   Rzeczywiście, gdy się skupiłem, usłyszałem jej krzyki, dobiegające z budynku. Nie myśląc za dużo, pobiegłem w tamtym kierunku, otwierając drzwi wejściowe bez pukania. Baymax był tuż za mną.
- GoGo! - krzyczałem, szukając jej wzrokiem. Niestety, w jej domu panowała ciemność. Jedynie od strony kuchni rozjaśniała ją słaba poświata.
   Gdy wszedłem do pomieszczenia, zauważyłem zaraz leżące na podłodze ciało pana Tomago. Jego skóra miała szary odcień, GoGo szlochała przy nim, próbując nawiązać z nim kontakt. Baymax nawet nie czekał na moją reakcję. Podszedł szybko do pana Tomago i sprawdził mu puls.
- Tato! - szlochała GoGo, trzęsąc się cała. Objąłem ją ramieniem, próbując uspokoić, podczas gdy Baymax łączył się z pobliskim szpitalem. Był niezawodny w tych sprawach, jako opiekun medyczny.
- Co mu jest? - zapytałem robota.
   Baymax popatrzył bystro na GoGo, ale nie odpowiedział. Wiedziałem, że odpowiedź mogłaby ją przerazić. Dziewczyna objęła mnie mocno, jej łzy moczyły moją bluzkę, ale wcale się tym nie przejmowałem. Patrzyłem tylko na pana Tomago, który wyglądał, jakby spał, nie przejmując się wcale cierpieniem jego córki.

7/22/2015

Syk żmii

   Sam zaprowadziła mnie na dach budynku, który na pewno nie był tym samym obok dworca, do którego weszliśmy za Yoko. Nie wiedziałem, skąd AZN miał połączenie z najwyższymi budynkami w mieście, ale widok, który stąd zobaczyłem, zaparł mi dech w piersi.
   Widziałem tyle świateł dokoła, że aż trudno pomyśleć, że otaczały mnie każdego dnia, gdy ja siedziałem spokojnie w mieszkaniu położonym nad jedną z najlepszych kawiarni w San Fransokyo. Odetchnąłem głośno, patrząc na głośne ulice w oddali. Wiatr rozwiewał mi włosy i fałdy koszulki. San Fransokyo nocą to najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek ktoś mógł zobaczyć, wierzcie mi.
   Sam uśmiechnęła się do mnie, widząc moją minę, po czym usiadła bezpośrednio na dachu.
- Dziękuję, że mi to pokazałaś - powiedziałem.
- Widziałeś to juz pewnie podczas podróży z Baymaxem - odparła prosto. Usiadłem obok niej.
- No... nie do końca. - przyznałem. Zazwyczaj lataliśmy dużo wyżej, a nad miastem rozciągają się gęste chmury.
   Sam zamrugała zastanawiając się nad czymś.
- Podziwiam cię - rzekła wprost, patrząc na mnie z uwagą. - Ja robię w papierach, a ty... Naprawdę nie zastanawiasz się, co jeśli jakaś wasza misja zakończy się... - nie musiała kończyć. Dobrze wiedziałem, o co jej chodzi.
- Na początku chciałem tylko pomścić brata - powiedziałem wprost. Nie wiem, czemu zdobyłem się przy dziewczynie na taką szczerość. Lubiłem ją. - Potem szło o Ithaniego. Teraz sam nie wiem, po co jeszcze to robimy.
- Bo jesteście w tym całkiem nieźli - powiedziała z uśmiechem. - Sądziłam, że nie dasz rady na teście. Wszyscy tak myśleliśmy. No, może z wyjątkiem Baymaxa.
- Dzięki - odparłem, śmiejąc się na widok miny Sam. - Przywykłem do tego, że zmieniam swoją opinię u innych.
   Sam zarumieniła się, patrząc w bok. Trochę nie rozumiałem jej niektórych zachowań, ale lubiłem z nią rozmawiać. Może to przez to, że była w moim wieku, w przeciwieństwie do moich przyjaciół. Czasem musiałem pogadać z moimi rówieśnikami, a zrozumiałem to dopiero, gdy poznałem Sam.
- Ja miałam o tobie cały czas takie samo zdanie - wzruszyła ramionami, gapiąc się na światła San Fransokyo.
   Nie wiedziałem, jak mam zrozumieć jej słowa. Może coś mi sugerowała? Sam nie wiem.
- Może dlatego, że jak mówiłaś, wiesz o mnie wszystko - zasugerowałem.
- Możliwe. - mruknęła. - Nie chcesz dołączyć do pozostałych? Pewnie Fred skończył już swój test.
- Nie - odpowiedziałem wprost, siadając wygodniej. - Przez GoGo jest tam niewygodna atmosfera - powiedziałem z przekąsem. Zaczynała mnie coraz częściej irytować.
- Na pewno nie chce dla ciebie źle - Sam próbowała mi dodać otuchy.
- Może - burknąłem. - Ale jeśli nie chce, to nie powinna wciskać nos w nie swoje sprawy.
   Sam nie odezwała się ani słowem, patrząc znowu w dal. Byłem jej za to wdzięczny. Jej blond włosy rozwiewał wiatr, z którym próbowała się zmierzyć. W końcu westchnąłem, wstając.
- Chyba masz rację. Warto by zobaczyć moich przyjaciół w akcji - odparłem, wystawiając jej dłoń.
   Sam uśmiechnęła się, chwytając ją i wstając.





   Gdy weszliśmy z powrotem do pokoju, w którym siedziała reszta na wygodnych fotelach, w sali testów widziałem Honey, rzucającą czymś w dal. Kiedy popatrzyłem na drugą stronę - czyli na obraz, który widziała przyjaciółka przez swoje okulary, zauważyłem, że znajduje się w wodzie, być może nawet na porcie miasta.
- O proszę, wrócili - warknęła GoGo, rozsiadając się wygodniej.
   Puściłem jej słowa mimo uszu.
- Was, i jak jej idzie? - spytałem, idąc w stronę przyjaciela.
- Nieźle, tylko musi jakoś opuścić wodę, a jest daleko od brzegu - odparł, wzruszając ramionami. Fred patrzył na ekrany z podekscytowaniem.
- Da czadu - mruknął tylko, mrugając do mnie.
   Uśmiechnąłem się. Jak to dobrze, że możemy na siebie liczyć, pomyślałem, wyobrażając sobie reakcje innych na moje testy. Skoro się uśmiechali, nie mogło być tak źle.
- A tobie jak poszło? - zaczepiłem Freda.
- Nieco gorzej, ale przeżyłem - powiedział z uśmiechem. - Dałem radę.
- Tak, był w dżungli amazońskiej - mruknął Wasabi.
   Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
- Serio?
- Nom, musiał zapobiec pożarowi. Trochę słabo mu to wyszło, ale nie spłonął. - odparł Wasabi, dalej patrząc na ekran. Kiwnąłem głową.
- Kto tu jest mistrzem? - spytał z uśmiechem Freddie, wyciągając do mnie otwartą dłoń.
   Przybiłem mu piątkę, śmiejąc się z niego. Czy on się kiedykolwiek stresował? - zastanawiałem się. Trochę fajnie byłoby mieć do wszystkiego taki dystans, jak on.
- Baymax też będzie musiał przechodzić testy? - zapytałem stojąca z tyłu Sam. Znów zarumieniła się lekko, odwracając wzrok.
- Nie, statyści przebadają tylko jego program.
- Nie będą nic dodawać? - spytałem poważnie. Nie chciałem, by naukowcy dodawali do jego programu nowe ulepszenia. Za jego program odpowiedzialny byłem tylko ja i wolałbym, żeby tak zostało. Tym bardziej po sytuacji z Ithanim.
- Nie. - odpowiedziała wprost. - Tak samo nikt nie będzie nic zmieniał w waszych strojach, chyba że będzie to konieczne. Program Baymaxa jest zbyt wyjątkowy, by go ulepszać.
  GoGo, siedziała z tyłu, patrząc z równą uwagą na poczynania Honey. Usiadłem obok, patrząc w ten sam ekran.
- Zdenerwowana? - spytałem, gdy Baymax usiadł koło nas.
- Niezbyt. - odparła krótko.
   Honey pogrubiła część tafli wodnej dzięki kilku roztworom, po czym weszła na nią, utrzymując się na powierzchni. Gdy to zrobiła, ekran zgasł, ukazując ciemność.
- Skończyła? - spytałem.
- Tak, powinna zdać egzaminy - odparł Baymax. Zaraz po tym, gdy to powiedział w drzwiach, z których nie tak dawno ja wyszedłem, pojawiłą się uśmiechnięta od ucha do ucha Lemon.
- I jak? - spytała.
- Świetnie - odparła Sam, uśmiechając się do niej. - Bardzo szybki czas, z tego, co zdążyłam zauważyć.
- Super - powiedział Fred.
   Honey sięgnęła włosów, jakby bała się, że są mokre i zajęła miejsce na miękkim fotelu. Do pokoju tym razem wszedł Wasabi.
   Znów zwróciłem uwagę na GoGo.
- To w takim razie, czemu znów jesteś taka oschła? - spytałem, nie rozumiejąc kompletnie jej zachowania.
   Przez jakiś czas dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie słyszała mojego pytania. W końcu jednak westchnęła i spojrzała z jadem na niczego nieświadomą Sam, zagadaną z Fredem i Honey.
- Nie ufam jej - powiedziała cicho i groźnie.
   Zmarszczyłem brwi.
- Niby czemu?
   GoGo popatrzyła na mnie jak na idiotę swoimi brązowymi oczami.
- Nie sądzisz, że to dziwne, że laska, która poznała cię dopiero dziś, tak się do ciebie klei? - parsknęła, uśmiechając się do mnie z wyższością.
- Jesteś zazdrosna? - roześmiałem się cicho, nie wierząc w to, co słyszę. A więc stąd jej te wszystkie docinki. Ithani to całkiem inna sytuacja.
- Skąd, tumanie - warknęła. - Po prostu nie ufam tej małej żmii. Za szybko owinęła sobie was wokół palca. A ciebie szczególnie. Zresztą o to nietrudno - burknęła, krzyżując ręce.
   Westchnąłem. Wolałem przejść kilkanaście takich testów, niż spróbować zrozumieć GoGo. To drugie jednak było o wiele ciekawsze, a ja rzadko kiedy dawałem za wygraną.
- Cieszysz się, stary? - spytałem Baymaxa z uśmiechem. Honey przesiadła się naprzeciwko nas, przyglądając mi się badawczo. - Nie będziesz musiał zdawać żadnych testów!
- Pobrali już mój program i go sprawdzili, gdy byłem wyłączony - odparł od razu. - Nic nie zmienili w karcie, możesz być spokojny - przez moment miałem wrażenie, że robot do mnie mruga.
- Będę.
   Honey nachyliła się zaraz po tym, gdy Sam wyszła ponownie z pokoju. Widać, że była dość zapracowana. Ciekawiło mnie jednak, że znalazła czas, by zabrać mnie na dach, co było bardzo miłe z jej strony. Zacząłem się zastanawiać, czy GoGo może nie mieć racji, ale ja w zachowaniu blondynki widziałem tylko życzliwość.
- Miła jest, prawda? - spytała.
   Kiwnąłem lekko głowa, ignorując to, że GoGo reaguje wywracaniem oczami. Honey chyba też ją zignorowała.
- Strasznie mnie dziwi, skąd Agenda wzięła tak młodą osobę do swojej instytucji. Przecież, gdyby ich zdradziła... - zaczynała się zastanawiać.
- Nie sądzę, by była do tego zdolna - odparłem, chyba tak naprawdę po to, by jeszcze bardziej wkurzyć siedzącą obok GoGo. Chyba mi się udało, bo niemal widziałem, jak zgrzytała zębami. Jej zachowanie zaczynało mnie bawić. I to ja byłem tym najmniej dojrzałym, prychnąłem w myślach.
- Wiem, tylko tak głośno myślę - usprawiedliwiła się Honey.
   Spojrzałem na ekran, widząc Wasabiego podczas burz piaskowych w jakimś afrykańskim miasteczku. Zmrużyłem oczy.
- Skąd oni biorą te testy? - spytałem nieco zezłoszczony. Mina Wasabiego mówiła sama za siebie.
- Zauważyłam, że projektują je zależnie od tego, czego się obawiamy. - powiedziała jak ekspert w tych sprawach, poprawiając przy tym okulary na nosie. - No sam popatrz, ty miałeś pożar w naszym rodzinnym mieście, ja pływałam pośrodku oceanu, próbując ocalić topiąca się osobę, Freddie dbał o środowisko naturalne...
   Zamilkła, patrząc ze zdziwieniem na przyjaciela. Ja również spojrzałem na niego w milczeniu.
- No co? - burknął. - Martwi mnie środowisko.
   Honey wyglądała na zaskoczoną, słysząc coś takiego. Przypomniałem sobie o tym, co myślałem o Fredzie. Najwyraźniej byłem w błędzie, bo nie do każdego tematu miał taki dystans.
- Mnie również - odezwał się Baymax. - Wnioskuję, że Wasabi ma lęk dotyczący jego przeszłości.
- To niemożliwe - zauważyła GoGo po raz pierwszy włączając się do wspólnej dyskusji. - Was przecież urodził się w San Fransokyo.
- Ale to nie znaczy, że z niego pochodzi - kontynuował Baymax. - Myślę, że mógł mieć coś wspólnego z otoczeniem, w jakim znajduje się teraz.
- Baymax ma rację - poparła go Honey. - Popatrzcie tylko na niego.
   Wasabi wyglądał na wystraszonego, ale mimo to dzielnie wszedł w sam środek burzy piaskowej, zostawiając na piaskach coś, co było moim własnym projektem. Nie myślałem tylko, że sprawdzi się w takich warunkach.
- Co to? - spytała GoGo, mrużąc oczy.
- Miotacz energii - odparłem. - Przyciąga stałe wyładowania, ale używaliśmy go z Tadashim tylko w czasie, gdy byliśmy u wujka Barriego na wsi, a przez wichury często nie mieliśmy prądu.
- Fascynujące - odparła Honey szczerze. - Czyli Wasabi chce go wykorzystać, by załagodzić wyładowania atmosferyczne?
- Chyba tak - odparłem. Dobrze, że wymienialiśmy się swoimi wynalazkami. Ja również nie raz potrzebowałem pomocy moich przyjaciół, a oni zawsze mogli liczyć także na moją pomoc.
   Wasabi odsunął się jak najdalej od mojego wynalazku zaraz po tym, jak umieścił go na ziemi i włączył w samym środku burzy. Dobrze, że jego strój obejmował maskę na oczy, bo inaczej nie udałoby mu się choćby wejść do środka burzy, nie mówiąc już o zamontowaniu miotacza energii.
   Jeszcze zanim zdołał odbiec z tamtego miejsca, miotacz wystrzelił w zetknięciu z iskrzącymi się piorunami, co spowodowało ogromny wybuch, który odrzucił Wasabiego o kilka metrów. Jego strój nieco się przypalił, ale ku naszej ogromnej uldze, przyjaciel utrzymał się na drżących ramionach i wstał. Po burzy nie było ani śladu, jakby sam wybuch powstrzymał jej niebywałą siłę. Ekran znów spowiła ciemność.
   Honey zakryła usta.
- Było tak blisko... - zaczęła ze strachem.
- Udało mu się - pocieszyłem ją, podchodząc do drzwi, przez które zaraz miał wejść przyjaciel.
- Wasabi, geniuszu! - ucieszył się Fred, dobiegając jako pierwszy do przyjaciela i rzucając mu się na szyję. Wasabi przystanął w osłupieniu, zerknąwszy na Freda z zażenowaniem. - Dałeś czadu!
- No, trzeba przyznać - mruknąłem, klepiąc go po ramieniu.
- Dobra, odsuńcie się, animatorzy - zaśmiała się GoGo, pewnie wchodząc do sali testów.
- Powodzenia - uśmiechnął się Wasabi, siadając obok Baymaxa, po czym odetchnął głęboko.
   Honey przytuliła Wasabiego, gratulując mu. Fred patrzył na nich z poirytowaniem, choć przecież Honey zawsze traktowała z niezwykłą czułością i to nas wszystkich. Nie widziałem w tym nic dziwnego. Zajęła miejsce koło mnie, ściskając mnie mocno.
- To co? - spytałem z uśmiechem, wpatrując się w czarny ekran. - Jeszcze jeden test i będziemy oficjalnie tajnymi agentami - parsknąłem śmiechem. Pozostali mi zawtórowali.
- Dziwne, idąc na studia miałem inne ambicje - mruknął Wasabi.
- Cały drżysz - zauważył Baymax. - Może ci pomóc? Znam świetne sposoby na odprężenie. Proponuję masaż - powiedział, wyciągając dłonie. Wasabi odskoczył od niego.
- Nie, nie, już mi lepiej, dzięki - odparł, a Baymax się wycofał.
- Musisz tego spróbować - zwróciłem się do ciemnoskórego z uśmiechem. - Baymax świetnie masuje, możesz mi wierzyć.
   Honey zachichotała obok. Ekran nagle znów się włączył, ukazując przez chwilę GoGo w białym pokoju. Za chwilę zobaczymy jej zadanie, pomyślałem i sekundę przed odgadłem, co będzie musiała zrobić.
   Zamarłem z przerażenia, wpatrując się w ciemną ulicę, w zakamarkach San Fransokyo. Znałem to osiedle, bo raz grałem tam w walkach botów, ale częściej jednak odbywały się tam nielegalne wyścigi. GoGo stała tam w szoku, rozglądając się dokoła. Tym razem nie odbywały się tu żadne wyścigi, a całą uliczkę zajmował wielki van, z którego zamaskowani ludzie wynosili pieniądze, zapakowane w przezroczyste worki.
   GoGo podeszła do nich pewnie.
- Może pomóc? - zapytała słodko, stając w kręgu światła. Jej żółty kombinezon zamigotał w słabym blasku latarni ulicznych. Dwóch z przemytników uśmiechnęło się w jej kierunku. Obaj mieli przy sobie broń.
- Wybrałaś złą porę, dziewczynko - mruknął stojący naprzeciw silny mężczyzna, którego twarz była zakryta jak pozostałych.
   GoGo odsłoniła twarz, klikając czerwony przycisk przy jej kasku. Popatrzyła na nich z góry, śmiejąc się.
-To wy wybraliście złe miejsce - odparła buńczucznie. - Sami zadzwonicie na policję, czy ja mam to zrobić? - spytała, przechylając głowę.
   Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Dwaj mężczyźni, pakując pieniądze, zostawili towar i zaczęli iść w jej kierunku.
   GoGo syknęła, nie przestając się uśmiechać.
- Nie radzę, panowie. Wyrok będzie większy.
- Co ona wyprawia? - burknął Wasabi, wpatrując się w ekran z uwagą, jak my wszyscy.
- To GoGo - mruknąłem, wywracając oczami. - Przecież ją znasz.
   GoGo jednak wciąż stała w tym samym miejscu, a mężczyźni zbliżali się coraz bardziej. W końcu z westchnieniem spojrzała na nich i mruknęła.
- Jak wolicie.
   Zanim mężczyźni zdołali cokolwiek odpowiedzieć, GoGo śmignęła między nimi, wywracając ich nagłym pędem. Wiedziałem, że ciężko pracowała nad prędkością. Często nawet nie potrafiliśmy jej zauważyć, gdy wkraczała do akcji.
   Wskoczyła na van, patrząc czujnie na pozostałych sześciu, stojących naprzeciw samochodu. Tamci wyciągnęli broń.
- O nie... - mruknęła Honey. Ja sam przyłapałem się na tym, że siedzę w pełnym szoku, gapiąc się na ekran. Przełknąłem głośno ślinę.
- Da sobie radę.
- No chyba - mruknął Wasabi. - Ale tylko w waszych dwóch przypadkach wystąpiła broń. GoGo prawie wyszła z siebie, gdy ty przechodziłeś testy.
   Spojrzałem na niego krótko, pytająco. GoGo martwiła się o mnie? Przecież oglądała kolejne testy przyjaciół z takim znudzeniem, że zastanawiałem się, czy nie zrezygnuje z całej współpracy z Agendą. Po słowach Wasabiego na moich policzkach wystąpiły lekkie rumieńce, a ja sam spojrzałem znów na ekran.
   Pociski strzelały w stronę dachu vana, ale GoGo już zdążyła stamtąd zeskoczyć na drugą stronę samochodu. Mężczyźni wolno okrążali samochód, cały czas trzymając w dłoniach pistolety.
   W końcu przyjaciółka skoczyła z powrotem na dach i ześlizgnęła się zgrabnie po ścianie, zamykając bagażnik w głuchym hukiem. Sama wślizgnęła się do środka przed zamknięciem potężnej klapy. Znów powietrze przecięły pociski, które tym razem odbijały się od bagażnika, wgłębiając jego metalową powłokę. GoGo przepchała się między banknotami i wybiła pięścią szybę, przez którą miała dostęp do miejsca kierowcy. Niestety, ktoś już tam był.
   Facet obrócił się szybko, ale natychmiast GoGo uderzyła go w tył głowy, że szybko stracił przytomność. Syknęła z bólu, chowając rękę. Pozostali chyba wyczuli, co chciała zrobił i biegli już w kierunku miejsca kierowcy od zewnątrz, strzelając w szyby samochodu. GoGo otworzyła szybko drzwiczki i cisnęła kierowcę na chodnik. Sama zatrzasnęła drzwi i usiadła przy kierownicy. Niestety, w tym momencie dotarli do niej uzbrojeni mężczyźni, strzelając wprost w jej siedzenie. W ostatniej chwili zdołała się położyć, bo pocisk trafiłby ją w głowę.
- Niee - wyszeptałem z przerażeniem, widząc, że sytuacja wymyka jej się spod kontroli. Ktoś trafił w jej kask, który zleciał jej z głowy, ukazując czarną czuprynę włosów.
  GoGo jednak wcisnęła gaz i van zaczął już pędzić do przodu. Wtedy dźwignęła się znów na siedzenie i złapała kierownicę. Jej oprawcy zostali w tyle.
- Udało jej się! - zachwycała się Honey, ale ku naszemu zdziwieniu test nie przerwał się, jak wtedy, gdy każdy z nas zdołał go przejść. A GoGo jechała dalej z nieco zaskoczoną miną.
- Co jest? - mruknęła do siebie, patrząc w lusterko.
   Zdołaliśmy w nim zobaczyć twarz Ithaniego, który szybko złapał GoGo za szyję, przyciskając jej pistolet do skroni.
- Prawie ci się udało - powiedział cicho, gdy GoGo próbowała się odsunąć. - A teraz zjedź na bok. - warknął.
- To nie fair - oburzyła się Honey, wstając. - W naszych zadaniach nie dodawali żadnej znanej przez nas osoby. Dlaczego Ithani?
   GoGo odwróciła lekko wzrok, w jej oczach zabłysły delikatnie łzy, ale spełniła żądanie Ithaniego. Zacisnąłem dłonie w pięści, widząc, jak bardzo boli ją wewnętrznie kontakt z tym chłopakiem.
- Masz rację. - szepnąłem. - To nie fair. - mój głos zadrżał, gdy to mówiłem.
   GoGo zaparkowała na poboczu. Mijające ją samochody nawet nie zwracały na nią uwagi. A już prawie dojechała do drogi głównej, zauważyłem z oburzeniem.
   Ithani cały czas trzymając pistolet w dłoni nakazał dziewczynie wyjść. GoGo spełniła jego rozkazy z niemym posłuszeństwem. Byłem w szoku widząc, jak szybko dostosowała się do gróźb Ithaniego. Chłopak usiadł na przednim siedzeniu, zatrzaskując za GoGo drzwi.
- Miło było - szepnął z satysfakcją.
- Walcz... - wyszeptałem, patrząc na GoGo pewnie mimo że wiedziałem, że mnie nie słyszy.
   Zanim zdołał jednak ruszyć, GoGo zniknęła sprzed samochodu. Ithani nie zdołał jej zauważyć. Pewnie pomyślał, że dziewczyna po prostu uciekła. Przyjaciółka natomiast zaczęła okrążać vana z taką prędkością, że w ciągu jednej sekundy wykonywała sześć pełnych okrążeń wokół wozu.
- Przestań! - syknął do niej Ithani, celując w nią z pistoletu, ale nie mógł jej dogonić choćby spojrzeniem.
   Wkrótce zauważyłem, co robi dziewczyna. Zatrzymała wóz na moście, a jeżdżąc z niewiarygodną prędkością, wyżłobiła w moście okrąg, który po chwili miał sięgnąć głębokością końca mostu. Wóz zapadał się, gdy podłoże pod nim zaczynało się zapadać. Ithani w ostatniej chwili pojął, co robi dziewczyna i zdążył wyskoczyć z samochodu, który runął z ta częścią mostu w przepaść. Pieniądze natomiast przepadły, zanurzając się w wodzie.
   GoGo skoczyła na Ihaniego, wytrącając mu pistolet z dłoni i przyszpilając go do powierzchni mostu jak zniewolonego motyla ostrą szpilką.
   Ithani spojrzał na nią z szokiem i podziwem.
- Miło było - wysyczała najbardziej jadowitym ze swoich oblicz i odeszła, trzymając w dłoni pistolet. Nie zamierzała go jednak zabić.
   Zaraz potem przyjechała policja, stając po stabilnej stronie mostu. Dwóch funkcjonariuszy chwyciło Ithaniego za ramiona, ciągnąc do radiowozu, gdy ten wciąż patrzył ze zdziwieniem na znikającą dziewczynę.
   Wstaliśmy wszyscy, gdy ekran znów zrobił się czarny. Z sali testów wyszła GoGo z nadąsaną miną, ale zaraz potem Honey rzuciła się jej na szyję, szepcząc jej coś do ucha. GoGo zamrugała tylko i odwzajemniła uścisk, chowając wzrok przed pozostałymi, którzy pochwalali to, czego przed chwilą dokonała.
- GoGo wygląda na smutną - szepnął Baymax. - Powinieneś z nią pomówić. Zawsze wtedy poprawia jej się stan emocjonalny.
- Naprawdę? - spytałem cicho. - Bo czasem mam wrażenie, że to i tak nic nie daje.
   Baymax spojrzał na mnie ciepło.
- Zbadałem to wtedy, gdy byliśmy po raz pierwszy w jej domu. Była bardzo smutna, prawie jak ty po śmierci swojego brata, ale po waszej rozmowie chyba poczuła się lepiej.
   Wzruszyłem ramionami.
- I tak bym z nią porozmawiał - mruknąłem, patrząc na lśniącą od potu twarz dziewczyny.

Już trochę czasu pisze na tym blogu (tak, wiem, trochę was zaniedbałam) ale przykro mi że widzę z tego po prosu słabe efekty. Bardzo dziękuje Piwonii Kot, która potrafi komentować wbrew temu co twierdzi ;D udzielajcie się, ja nie gryzę, a wtedy o wiele milej mi się pisze mając świadomość, że robię to dla kogoś ;)

7/21/2015

Test wytrzymałości

   Siedzieliśmy w pokoju koło małej stołówki, w której serwowali chyba najlepszą kawę, jaką w życiu piłem. Ups, dobrze, że nie słyszała tego ciocia Cass.
   GoGo siedziała w kącie obrażona, ale już więcej się nie odezwała, podczas gdy Sam opowiadała nam o Agendzie.
- Słuchajcie, jeszcze dzisiaj będziecie mieli testy sprawnościowe - powiadomiła nas z niemałym zawstydzeniem. - Przepraszam, że nie powiadomiłam was wcześniej, ale nie chciałam was stresować.
   Mimo zaskoczonych min moich przyjaciół, ja odpowiedziałem spokojnie:
- Nic się nie stało. Raczej nie będą trudniejsze niż to, przez co przeszliśmy przez ostatnie kilka tygodni, prawda? - zapytałem przyjaciół z uśmiechem. Wszyscy przytaknęli z wyjątkiem oczywiście GoGo, która skrzywiła się na moje słowa, jakby ją zabolały.
   Sam odetchnęła z ulgą.
- No, muszę przyznać, że zrobiliście duże wrażenie na naszych. A zwłaszcza, gdy goniliście Ithaniego do tego magazynu i gdy walczyliście z robotami. - chyba naprawdę nas podziwiała. W jej towarzystwie czułem się dziwnie zawstydzony, ale w końcu jeśli dziewczyna wiedziała o mnie naprawdę wszystko, to powinienem się jej obawiać.
- Ta akcja była chyba najmniej zorganizowana ze wszystkich - zaśmiałem się, a Wasabi kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę.
- Całe szczęście, że mamy już Baymaxa z powrotem - powiedziała Honey, przytulając się do robota.
- Dziękuję, Honey - odparł mechanicznie robot, odwzajemniając uścisk. Dla każdego z nas Baymax był przyjacielem, nic więc dziwnego, dlaczego tak go ceniliśmy.
- Twój brat był geniuszem, że go stworzył - wyszeptała siedząca obok mnie Sam.
- Nie tylko dlatego był geniuszem - powiedziałem, odkładając pustą filiżankę na stół. Sam skrzywiła się. Reszta ekipy zaczęła żywo dyskutować o robotach, wyglądających jak Baymax, z którymi walczyliśmy wtedy w magazynie.
- Żałuję, że go nie poznałam - uśmiechnęła się smutno, kładąc dłoń na moim ramieniu. Spojrzenie Sam wmurowało mnie w fotel; było takie pełne współczucia i wrażliwości.
- To kiedy mamy mieć te testy? - zapytała GoGo, ale dużo milszym tonem, niż wcześniejszy. Jednak Honey chyba miała na nią jakiś wpływ. Sam puściła moje ramię i spojrzała na nią by odpowiedzieć.
- Pani dyrektor powiedziała, że kiedy będziecie chcieli, ale jest to niezbędne do dalszej współpracy. - mówiła spokojnie. GoGo kiwnęła głową bez słowa, po czym odwróciła wzrok, jakby nie chciała już patrzeć na Sam. Nie wiedziałem, że niechęć do Agendy przeniesie się na dziewczynę.
- To może je po prostu zróbmy? - zapytał Wasabi z uśmiechem. - Będziemy mieli je z głowy, a potem pójdziemy coś zjeść. - mrugnął do mnie, sugerując mi, że chyba ma na myśli kawiarnię cioci. Właśnie, ciocia.
- O kurczę, zapomniałem! - uderzyłem się w czoło, ku zdziwieniu pozostałych. - Ciocia Cass i wasi rodzice wracają dzisiaj.
- Lepiej róbmy te testy - jęknął Wasabi, a wszyscy w pomieszczeniu roześmiali się. Oczywiście oprócz jednej osoby.

   Stałem pośrodku małego pomieszczenia, mając na oczach okulary, które koniecznie chciałem potem zbadać. Wiedziałem, że narzucają obraz odbiorcy, ale nie wiedziałem, w jaki sposób. Logiczne więc, że byłem ciekaw, co się kryje w środku tego ustrojstwa.
- Hiro, gotów? - usłyszałem głos Sam. Odetchnąłem cicho, po czym odpowiedziałem:
- Gotów.
   Obraz, który zauważyłem był tak podobny rzeczywistemu, że czułem się, jakbym naprawdę widział płonący budynek pośrodku naszego miasta. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć, patrząc na płomienie i przypominając sobie wydarzenie sprzed roku. Daj spokój, Hiro, pomyślałem, po czym wbiegłem do środka. Do hologramu dołączone były też inne bodźce - czułem dym, który dostawał się do mojego gardła, gdy wszedłem do budynku. Widziałem przed sobą połamane schody, zakryte gęstą chmurą dymu. Na górze słyszałem czyjś głos, niemal pisk, który przebijał się przez syczące płomienie.
   Bez zastanowienia ruszyłem schodami na górę, słysząc, jak cienkie drewno jęczy pod każdym moim krokiem. Nagle stopień nie wytrzymał, a moja noga zaklinowała się w ostrych drzazgach. Ból, niestety był prawdziwy. Jęknąłem, próbując odrzucić od siebie strach i zając się moim trudnym położeniem. Czułem już gorąc, biegnący powoli od strony drzwi budynku. Nie miałem już drogi ucieczki.
   Rozejrzałem się dokoła i zauważyłem silną poręcz. Złapałem się jej i próbowałem się wciągnąć, ale ostre drewno jeszcze bardziej mnie raniło. Nie mogłem próbować wydostać się siłą, pomyślałem. Musze rozwalić resztę stopnia, która trzyma moją nogę i wtedy spróbować stąd wyjść.
   Zanim płomienie zaczęły lizać ostatnie schody, ja kopnąłem mocno zdrową nogą o męczący stopień, rozwalając go z hukiem. Trzymałem się jednak cały czas poręczy, więc gdy obie moje nogi straciły oparcie, wciągnąłem się po niej na następne stopnie.
   Udało się. Mimo bólu, ruszyłem dalej, w kierunku głosu kobiety, która krzyczała na drugim piętrze. Tym razem byłem szedłem bardziej ostrożnie. Przebiegłem przez wąski korytarz i wszedłem do wielkiej sali, która musiała być wcześniej salonem. Ten budynek powoli zawalał się, gdy ogień trawił wolno jego fundamenty.
   Kobieta, która krzyczała rzeczywiście tam była, ale trzymał ją jakiś mężczyzna ubrany w czarny strój. Co więcej, ten mężczyzna przykładał jej do skroni pistolet, trzymając palec na spuście.
   Otworzyłem szeroko oczy, ale mężczyzna jedynie złapał mocniej kobietę pod szyję, uniemożliwiając jej ruch.
- Proszę ją zostawić - powiedziałem twardo. Mężczyzna mimo zamaskowanej twarzy uśmiechnął się wyraźnie.
- Wyjdź stąd - warknął. - Bo coś jej się stanie. - nagle przez głowę przeszła mu myśl. - Albo nie, będzie mi jeszcze potrzebna. - odparł, mierząc we mnie.

- Daję panu ostatnią szansę - rzekłem spokojnie, unosząc dłonie do góry.
- Byle dzieciak będzie mi groził - zarechotał, wypuszczając pocisk.
   Mój kostium, zareagował od razu, gdy osłoniłem twarz i pierś przedramieniem. Zanim pocisk mnie sięgnął, część stroju przedramienia otworzyła się, ukazując pełne, przezroczyste koło, niczym tarczę. Ciężko wytłumaczyć, z jakiego tworzywa wykonana jest ta osłona, mogę tylko zdradzić, że to dzieło Wasabiego. Pocisk z zderzeniu z nią eksplodował na bok, roztrzaskując się na jeszcze mniejsze kawałeczki. A wszystko to działo się w przeciągu sekundy.
   Mężczyzna spojrzał na mnie z szokiem, zawahawszy się. To mi wystarczyło. Dobiegłem do niego i chwyciłem broń, próbując mu ją wyrwać. Szybko się ogarnął i zaczęliśmy się szarpać o wciąż naładowany pistolet. Miałem przewagę kilka sekund jego nieuwagi, on niestety był ode mnie silniejszy. Żeby mnie powstrzymać, odepchnął od siebie kobietę, która uciekła natychmiast pod ścianę.
   W końcu jakimś cudem, trafiłem go łokciem pod żebra. Wycofał się lekko, upuszczając broń, którą ja zaraz złapałem i pobiegłem w stronę zakładniczki.
- Nic pani nie jest? - zapytałem, a jej oczy zwęziły się, dalej patrząc na jej oprawcę.
   Mężczyzna wyciągnął z kieszeni nóż, którego wcześniej nie zauważyłem. Szybko wymieniłem naboje w trzymanym przeze mnie pistolecie i wymierzyłem w niego. Gość na chwilę się zawahał.
- Zabijesz mnie, dzieciaku? - warknął, idąc dalej z nożem w dłoni.
- Nie - odparłem z uśmiechem, strzelając.
   Moje pociski otwierały się w połowie drogi do celu, pokrywając przeciwnika substancją, która go unieruchamiała. Mężczyzna syknął gniewnie, próbując się uwolnić od bladożółtej substancji, która już przywierała do jego ubrania, związując jego ręce i klatkę piersiową. Wciąż jednak mógł się poruszać, ale nóż wypadł mu z ręki. O to mi chodziło. Nie mogłem go zostawić w tym budynku. Musiałem obojgu pomóc jakoś wyjść z tego budynku.
   Nagle ściana pękła w pół, a budynek przechylił się na jedną stronę. Zjechaliśmy wszyscy po podłodze, która po jakimś czasie jednak się zatrzymała. I tak była zbyt ukośna, by udało się po niej wdrapać. Spojrzałem w bok i zobaczyłem kolejne drzwi, na szczęście osadzone blisko ściany, do której przylegliśmy. Zaczynało kręcić mi się w głowie od tego całego załamywania się budynku, ale wiedziałem, że musimy szybko stąd uciec.
   Pomogłem kobiecie wspiąć się do progu drzwi, potem wciągnąłem też mężczyznę, chowając jego nóż do mojej kieszeni, by nie miał do niego dostępu. Wreszcie sam wszedłem na korytarz, którym wcześniej tu wszedłem. Schody połamały się całkowicie, albo przez ruchy budynku, albo strawione przez ogień. Całe przejście to jeden wielki bałagan, pełen ruin wcześniejszej klatki schodowej. Zobaczyłem jednak, że okno na korytarzu zdawało się być nienaruszone, mimo tego, że nie posiadało szyb.
   Zerknąłem wątpliwie na kobietę, która powoli wpadała już w panikę. Mężczyzna w ogóle się nie odzywał, jakby zrezygnował z jakichkolwiek działań.
   Nie miałem wyboru. Włączyłem oba silniki w moich butach, które zabłysły słabo. Wyciągnąłem dłoń do kobiety, trzymającej się mocno poręczy.
- Proszę się mnie mocno złapać - próbowałem przekrzyczeć harmider, jaki tworzyły liczne zawalenia innych części budynku.
   Kobieta, drżąc, złapała mnie za rękę. Pamiętałem dobrze moje podróże z GoGo, uczepioną do moich ramion i postanowiłem zamontować do moich butów coś jeszcze. Kliknąłem kilka przycisków na moim nadgarstku i pod moimi stopami pojawiła się krótka deska, przypominająca nieco swoim rozmiarem deskorolkę. Nie potrzebowałem wiele miejsca, jedynie tyle, bym nie musiał nieść rannych na plecach. Kobieta stanęła tuż za mną, trzymając się mocno mojego pasa.
- Wrócę po pana - krzyknąłem do mężczyzny, który patrzył z rozpaczą na zawalony korytarz. Z sufitu powoli odrywały się niektóre fragmenty. Musiałem się spieszyć.
   Wylecieliśmy szybko przez okno, zostawiając za sobą płonące ruiny. Na ulicy już stał tłum gapiów, ale oprócz nich byli tam też ratownicy medyczni i policja, a to na nich zależało mi najbardziej. Poleciałem więc w tamtym kierunku, szybko nadrabiając dystans. Gdy moje nogi dotknęły ziemi, deska pod moimi stopami zniknęła, a kobieta puściła mnie, drżąc ze strachu. Od razu otoczyli ją ratownicy.
- Jest tam ktoś jeszcze? - pytali, ale wolałem lecieć w tamtym kierunku, niż odpowiadać na pytania.
   Wracałem znów w stronę pożaru, zastanawiając się, czy zdążę, gdy połowa budynku zaczęła odpadać jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy znajdowaliśmy się jeszcze tam w środku. Gdy tam wlecę, mogę nie wrócić, uświadomiłem sobie, ale wiedziałem, że jeśli się zawaham nie będzie żadnego ratunku dla tego mężczyzny.
   Przebyłem szybko drogę z powrotem przez okno i zauważyłem, że mężczyzna nadal tam jest. Nie ruszył się nawet o krok. Pomogłem mu się dźwignąć, gdy sufit zawalił nam się na głowy.
   Mężczyzna krzyknął skandalicznie, wiedząc, że to jest chyba ostatnie, co będzie mógł zrobić. Udało mi się jednak uruchomić pole siłowe, nim sufit przygniótł nas całym ciężarem do podłoża. Piętro nie wytrzymało tego ciężaru i runęło dalej, niczym bestialskie domino. W efekcie cała ta część budynku zawaliła się doszczętnie, od stromego dachu, po spalony parter.
   Nie wiem, ile czasu tam czekałem, ale na pewno nie kilka minut. Oddychałem głośno, wyobrażając sobie, co by się stało, gdybym nie potrafił uruchomić pola. Cienka błona, w której byłem ja i wcześniejszy przestępca, migotała, ale trzymała się mocno. Nie licząc kilku świateł z moich butów i tlącego się słabego światła z pola siłowego, okrążała nas gęsta ciemność. W końcu siedzieliśmy pod gruzami. Trwaliśmy tak chyba godzinę, ludzie musieli odkopywać już gruzy, bo w końcu przez ciemność przebiły się słabe światła San Fransokyo. Ratownicy spojrzeli z szokiem na słabą powłokę pola siłowego. Gdy odkopali najbardziej zagrażające nam fragmenty domu, wyłączyłem pole i zaraz poczułem w gardle ostry smak kurzu, przez który zaczynałem się już dusić.
   Ratownicy pomogli wyjść przestępcy, nie wiedząc jednocześnie, co zrobić z dziwną substancją na jego czarnym ubraniu. Poszedłem z nimi, starając się nie odpowiadać na żadne pytania. W końcu wyjąłem z plecaka na moich plecach mały flakonik, podarowany mi przez Honey, w którym znajdowała się substancja podobna do wody. Oblałem nią skrępowanego mężczyznę, a bladożółte więzy zaraz rozpuściły się.
   Spakowałem szybko fiolkę do plecaka i odbiegłem, zanim policjanci zaczęli mnie o cokolwiek wypytywać. W chwili, w której zniknąłem za ścianą sąsiedniego budynku, iluzja zniknęła, zostawiając za sobą ciemność.
   Ściągnąłem okulary, dysząc ciężko. Nie widziałem żadnych ran na moim ciele, nawet tych, które zarobiłem, biegnąc po schodach. Rozejrzałem się dokoła, ale widziałem tylko lustra weneckie. Westchnąłem i ruszyłem ku drzwiom, które otworzyły się w chwili, gdy zdjąłem okulary. Widziałem w niej Sam, której blond kosmyki wyglądały zza drzwi.
   Poszedłem więc w tamtym kierunku, wychodząc z sali testów. Gdy tylko przeszedłem przez próg, zobaczyłem przed sobą uśmiechy moich przyjaciół, a na szyję rzuciła mi się Sam, obejmując mnie mocno.
- Byłeś niesamowity! - wykrzyknęła z podekscytowaniem. Wasabi położył mi dłoń na ramieniu, a Honey szybko przytaknęła blondwłosej. Nawet GoGo przez chwilę się uśmiechała, dopóki nie przysłonili mi jej pozostali.
- Zdałem? - spytałem wprost, ale wszyscy roześmiali się szczerze.
   Sam spoważniała jednak, jakby coś wpadło jej do głowy.
- Każdy z was będzie miał inne zadanie. Nie myślcie, że każdemu pójdzie tak łatwo.
- Łatwo? - spytałem z powątpieniem, patrząc na blondynkę. Roześmiała się szczerze.
- No, wyglądało to, jakbyś był na to przygotowany - poparła ją Honey, patrząc na mnie uważnie.
   Spojrzałem wymownie na GoGo, przypominając sobie moment w kawiarni, gdy sąsiedni budynek wybuchł, powalając nas na podłogę. Byliśmy na to przygotowani? Oczywiście, że nie. A ja wtedy bałem się wejść do płonącego budynku. Może świadomość o tym, że to tylko testy pomogła mi przez to wszystko przejść. Zginąłbym tam? Na pewno nie. Prędzej by mnie wylali z AZN-u.
- Dobra, teraz idę ja - zawołał Fred, przeciskając się między nami.
- Fred... - zagadnęła go Honey, ale chyba zrezygnowała.
- Co?
- Uważaj na siebie - powiedziała od niechcenia, ale na ustach przyjaciela zakwitł uśmiech.
- Pewnie - prychnął.
   Gdy zamknęły się za nim drzwi, Wasabi i GoGo wybuchnęli śmiechem. Ja też ledwie się powstrzymałem. Baymax zerknął na nich ciekawie.
- Słodko - zacmokał Wasabi, uspokajając się. Honey mrugnęła do niego pewnie.
- Albo obleje, albo pójdzie mu lepiej - mruknęła tylko, odchodząc.
   Spojrzałem na przezroczyste ściany, pośrodku których znajdowały się drzwi do sali testów. Widziałem Freda, ubranego na pozór normalnie z okularami na oczach. Wiedziałem, że w misji ma swój kostium. Oczywiście, my mogliśmy widzieć jego poczynania na kilku telewizorach wielkości całej pełnej ściany i oglądać bezpośrednio jego zmagania przez lustra weneckie, przez które Fred nas nie widział.
- Gotowy, Fred? - spytała Sam, w chwili, gdy do naszego pokoju wszedł jeden ze statystów.
- Jasne - uśmiechnął się, zakładając na oczy okulary.
   Poczułem w swojej dłoni czyjeś palce i zanim się spostrzegłem, Sam ciągnęła mnie w obcym kierunku.
- Chodź, muszę ci coś pokazać - powiedziała, trzymając mnie wciąż za rękę.
   Skinąłem obojętnie głowa, podążając za dziewczyną, podczas gdy moi przyjaciele patrzyli na poczynania Freda.
- Zaraz wrócę - rzuciłem tylko, ignorując spojrzenie GoGo, od którego zrobiło mi się słabo. Nie wiem, czy patrzyła tak na mnie, czy na ciągnącą mnie za rękę Sam.

7/10/2015

Zgrzyty w zespole

   Naszym oczom ukazało się centrum Agendy Bezpieczeństwa Narodowego, czyli ogromna sala wielkości trzech stadionów futbolowych, złączonych ze sobą. Nie potrafiłem sięgnąć wzrokiem na sam koniec i zobaczyć, co robią tamtejsi, poznałem koniec miejsca po zakrzywieniu sufitu. Wszędzie widziałem świecące się kolorowe światła - czerwone, niebieskie, nawet też zielone. Część świateł pochodziła z hologramów w kształcie ogromnych ekranów, zawieszonych między sufitem a podłogą. Pozostałe światła pochodziły z małych biurek, przy których siedzieli pracownicy Agendy ze słuchawkami i mikrofonami, którzy pewnie zbierali informacje.
- Witajcie w Sekcji Pierwszej Agendy Bezpieczeństwa Narodowego - usłyszeliśmy przepełniony dumą głos Yoko, jakby przedstawiała nam swoje dziecko. Widziałem po minach pozostałych, że są równie zszokowani jak ja. - Sam!
   Naszym oczom ukazała się dziewczyna prawdopodobnie w moim wieku w spiętych, blond włosach i jasnych oczach, która niosąc ze sobą dokumenty, podeszła do Yoko z pośpiechem.
- Tak, pani dyrektor? - zapytała pewnym siebie głosem, jednocześnie obserwując nas ciekawie.
- Oprowadź naszych gości po naszym obiekcie - rozkazała Yoko, po czym odeszła do grubego mężczyzny w mundurze, który od razu zaczął z nią rozmawiać.
   Sam zostawiła papiery, która trzymała na biurku nieopodal i podeszła do nas. Miała na sobie biały, cienki sweter, spod którego wystawała czarna bluzka i schludną spódniczkę w pasy.
- Cześć - przywitała się z uśmiechem, wodząc po nas wzrokiem. Najpierw wyciągnęła rękę do Baymaxa, podając ją każdemu z osobna. - Więc to wy jesteście tą sławną Wielką Szóstką. - w jej głosie było tyle zachwytu, że zacząłem się zastanawiać, czy w San Fransokyo nie ma drugiej Wielkiej Szóstki. - A ty musisz być Hiro - powiedziała z uśmiechem, ściskając moją dłoń. Jej oczy zaświeciły z podekscytowania.
- Na to wygląda - odparłem, uśmiechając się. - Znasz resztę? - spytałem, patrząc na przyjaciół.
- Taak, zbierałam o was dane - Sam cały czas obserwowała nas z już większym spokojem. - Wiem o was prawie wszystko.
- Tak? - skrzyżowałem ręce z wyzwaniem. - To co takiego o nas wiesz?
   Sam chyba przyjęła wyzwanie, bo uśmiechnęła się trochę złowieszczo, patrząc mi w oczy.
- Urodziłeś się trzydziestego sierpnia w wschodniej dzielnicy San Fransokyo, Kamazu. Twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałeś trzy lata. Mieszkasz z ciocią, która ma kawiarnię Lucky Cat w centrum. Twój brat zginął rok temu w wypadku w Instytucie Robotyki, chcąc ocalić profesora Callaghana...
- Wow - Wasabi przerwał jej wywód. - Dobra, nie chcemy wiedzieć więcej. - powiedział, mrugając do mnie, jeszcze na wierzch mogłyby wyjść inne sprawy z mojego życia.
   GoGo wywróciła oczami, dalej się rozglądając po tym miejscu, Honey zaś podjęła temat.
- Od kiedy nas obserwujesz? - zapytała, ale w jej tonie nie było słychać niczego złowrogiego. Blondwłosa Sam zarumieniła się.
- Tak naprawdę to od waszej pierwszej misji. Pani dyrektor zleciła mi waszą sprawę.
- Nie jesteś trochę za młoda na agentkę? - zapytał ją Fred.
- Nie jestem agentką - Sam pokręciła głową. Jej jasne włosy, które dopiero teraz jak zauważyłem były farbowane, zafalowały, gdy to zrobiła. Poza niecodziennym kolorem włosów miała zwyczajną, azjatycką urodę. - Pracuję tylko w dokumentacji, nic więcej.
- A twoi rodzice o tym wiedzą? - mruknęła GoGo, żując gumę. Wszyscy spiorunowaliśmy ją wzrokiem. Sam wydawała się przyjaźnie nastawiona, więc przyjaciółka zachowywała się nie w porządku.
- Taak, wyrazili na to zgodę - najwyraźniej Sam nie wyczuła w jej tonie nic złowrogiego. - Pracuję na stypendium.
- W takim wieku? - zapytała Honey, ale tym razem jednak z podziwem. - No, no, przypominasz nam naszego Hiro.
   Do tego czasu nie odzywałem się, ale teraz wszystkie oczy patrzyły na mnie. Sam uśmiechnęła się, a mi poczerwieniały uszy.
- W sumie można tak powiedzieć - odparła swobodnie. - Dobra, to ja was może już oprowadzę.
- Wreszcie - wyszeptała GoGo, a Honey posłała jej sójkę w bok. Całe szczęście, że miła Sam tego nie usłyszała.
   Ruszyliśmy wolno w stronę głównego przejścia między stanowiskami poszczególnych pracowników. Jedni pisali coś nerwowo na wąskich, nylonowych klawiaturach, inni szperali w dokumentach, jeszcze inni szukali czegoś w swoich komputerach.
- Tu są stanowiska namierzające, nie muszę wam chyba tłumaczyć, czym się zajmują - Sam posłała nam uśmiech, po czym wskazała na drugi rząd biurek. - Tak znajdują się pracownicy odbierający powiadomienia o wszystkich zagrożeniach San Fransokyo.
- Ciekawe, gdzie byli, gdy koło twojego domu ktoś podrzucił ładunki - warknęła do mnie GoGo, a po ciele przeszły mi ciarki. Miała sporo racji. A może była to część testów? Ale moim sąsiedzi wtedy zginęli...
- Tutaj znajduje się pracownia. - Sam wskazała na duże, czarne drzwi po prawej. - ale chyba nie powinna zadziwić studentów uniwersytetu technologii. Dalej są...
- Dobra, wszystko już wiemy - przerwała jej GoGo. - I tak nie będziemy tutaj plątać się przy pracy, więc nie jest nam to potrzebne. Może powiesz nam po prostu co mamy robić i gdzie mamy pójść?
- GoGo! - wykrzyknęła z urażeniem Honey, szczerze się dziwiąc reakcji dziewczyny.
   Sam nie odezwała się, a jeśli ją to uraziło, to nie dała tego po sobie znać.
- Dobra, ja mam pytanie - rozluźnił atmosferę Fred. - Gdzie tu - wskazał na cały ten obiekt - znajduje się toaleta. Bo to akurat jest potrzebne.
   Blondwłosa pracownica Agendy uśmiechnęła się lekko i powiedziała, że chętnie zaprowadzi Freda, jednocześnie prosząc nas, żebyśmy zostali tutaj, bo łatwo można się zgubić w labiryncie licznych biurek i stanowisk.
- GoGo, o co ci chodzi? - zapytałem z chłodem w głosie, gdy tylko Sam i Fred skręcili w boczny korytarz.
- O nic - warknęła. - Chcę mieć to już za sobą.
- Mogłabyś być milsza - powiedziała Honey smutnym głosem. GoGo popatrzyła na nią ze złością.
- Tego nie było w głosowaniu.
- Jesteś niemożliwa - wykrzyknąłem, ale i tak całe szczęście nikomu nie przerwałem pracy, bo statyści dalej robili to, co zaczęli robić, gdy tu przyszliśmy.
- Może, ale nie zgadzałam się na wycieczkę krajoznawczą - rzekła opryskliwie, odchodząc. Ręce zadrżały mi ze złości. Honey przygryzła wargę i ruszyła za przyjaciółką.
- GoGo, zaczekaj! - usłyszałem tylko, zanim obie zniknęły.
- No pięknie, zostaliśmy tylko my - powiedziałem, patrząc na Baymaxa i Wasabiego, który uśmiechał się dziwacznie, patrząc za GoGo. - A tobie co? - spytałem, nie rozumiejąc jego miny.
- Dziewczyny to jednak proste stworzenia, wiesz - zaśmiał się, przecierając twarz swoją wielką dłonią.
   Wywróciłem tylko oczami i oparłem się o mojego robota, który jako jedyny nie miał dzisiaj jakiś dziwnych zachowań. Całe szczęście, że na niego zawsze mogłem polegać.

7/08/2015

Dworzec

   Leżałem na moim łóżku, korzystając z chwilowej swobody i odpoczynku po ciężkich wydarzeniach ostatnich kilku dni. Potrzebowałem odrobiny lenistwa, bo inaczej chyba bym zwariował. Zastanawiałem się nad Agendą i naszym postępowaniem. Co jeśli GoGo miała rację, co jeśli nasza decyzja przyniesie nam jeszcze więcej kłopotów. Koło mojego łóżka stał Baymax, którego kartę włożyłem do ciała robota zaraz po powrocie. Został bardzo ciepło przywitany przez przyjaciół, którzy rzucili mu się na szyję w ślad za mną.
   GoGo nie widziałem od kilku dni. Nie wiedziałem, gdzie się podziewa i co robi, ale szczerze mówiąc po raz pierwszy mało mnie to obchodziło.
- Czemu jesteś smutny, Hiro? - spytał przyjaciel, przyglądając mi się uważnie. Uśmiechnąłem się. Pewnie już posiadał analizę mojego stanu, a pytał tylko dla zasady, zaśmiałem się w myślach.
- Nie jestem smutny - odparłem. - Tylko zmęczony. Dużo się działo, gdy ciebie nie było, stary.
- Wiem, zauważyłem u ciebie zmiany zachowania i nastrojów. - powiedział mechanicznym głosem Baymax.
- Teraz to już nie ma nawet znaczenia - mruknąłem, kładąc dłoń pod głowę.
- Jesz dużo mniej niż powinieneś - kontynuował robot. - Z czego wnioskuję twój stan zdrowia.
- Tęskniłem za tobą - roześmiałem się.
- Ja za tobą też, Hiro - odpowiedział poważnie robot, przekrzywiając głowę. - Kiedy odezwie się pani kanclerz?
   Yoko była kanclerzem głównej siedziby AZN, a Baymaxa powiadomiłem tuż po włączeniu, gdy opowiadaliśmy mu co się działo, podczas jego nieobecności. Robot, jak przypuszczaliśmy, bardzo się ucieszył na wiadomość o udziale w Agendzie, więc było to tylko kwestią czasu, zanim Yoko osobiście nas powiadomi o następnych krokach.
- Nie wiem, ale sądzę, że wkrótce - powiedziałem.
   Jutro rano miała wrócić ciocia Cass. Opowiadała mi, że bardzo spodobało się jej na Saint Island, ale stęskniła się za mną i oczywiście za Baymaxem i cieszyła się, że już niedługo wraca. Całe szczęście, że z małą pomocą Baymaxa zdołaliśmy posprzątać cały dom wraz z kawiarnią, bo to, co zastałaby po powrocie, na pewno by jej się nie spodobało.
   Nagle usłyszałem kroki na schodach i odwróciłem się szybko, bo nie słyszałem, żeby ktoś dzwonił. Ku mojemu zaskoczeniu, w progu pojawiła się GoGo. Miała na sobie jak zwykle swoją czarną, skórzana kurtkę, a jej czarne włosy błyszczały w świetle poranka, wszystkie oprócz oczywiście fioletowego kosmyka.
- Mogę? - spytała cicho, imitując stukanie w ścianę.
   Kiwnąłem głową, siadając na pufie, koło Baymaxa.
- Cześć, Baymax - przywitała się GoGo, uśmiechając się do robota.
- Witaj, GoGo - odpowiedział przyjaciel.
- Coś się stało? - spytałem.
- Nie, chciałam cię przeprosić - odparła dziewczyna, siadając na moim łóżku. Podniosłem ze zwątpieniem jedną brew. - Poważnie. Nie zmienię zdania na temat Agendy, ale ty dobrze wiesz, czemu jestem w tym taka uparta.
- To wina Ithaniego, tak? - burknąłem, siadając wygodniej. Zapowiadała się długa rozmowa.
- Tak - przyznała GoGo. - Ale nie tylko. Być może przekonalibyście mnie do tego pomysłu z czasem...
- ... gdyby nie to, że twój były jest agentem - skończyłem za nią. - Rozumiem.
- Ale pomimo to jesteś zły - dodała.
   Nie odpowiedziałem przez dłuższy czas. W końcu odetchnąłem i wtedy powiedziałem:
- Szkoda, że nie nagraliśmy wtedy ciebie tam, w helikopterze. Naprawdę dziwiłabyś się, że jeszcze z tobą rozmawiam.
   GoGo skrzywiła się na tę uwagę, choć była tak delikatna, że bardziej chyba nie umiałem. Nasz zespół powoli rozsypywał się przez upór dziewczyny.
- Naprawdę przepraszam, Hiro - powiedziała, kładąc dłoń na mojej ręce. Jej oczy wyglądały smutno.
- Powinnaś również przeprosić Honey - odpowiedziałem cicho, starając się nie reagować na jej dotyk.
- Już ją przeprosiłam - odparła, oddalając się ode mnie. - Było to dużo łatwiejsze niż rozmowa z tobą.
- Niby z jakiego powodu? - mruknąłem.
- Bo jesteś bardziej wrażliwy niż ona - GoGo wysłała mi uśmiech, od którego poczerwieniały mi policzki.
- Ja? Bardziej wrażliwy od Honey? To tak jakbyś powiedziała, że Wasabi jest zabawniejszy od Freda.
   GoGo wzruszyła ramionami, nie mogąc ukryć rozbawienia. Naprawdę miło było widzieć ją w takim humorze po tylu przejściach ostatnich dni z Ithanim na czele.
- Czasem mu się to zdarza - przyznała. Tak, słyszałem legendarną opowieść o Wasabim no i sosie wasabi, od którego wzięło się jego przezwisko.
   Nastała cisza, podczas której słyszeliśmy tylko Baymaxa, który odbijał piłkę przywiązaną do małej paletki, pozornie ignorując naszą rozmowę. Wiedziałem jednak, że jego zmysły wszystko rejestrują.
- Jesteś zła, że zgodziliśmy się na tą współpracę? - zapytałem.
- Czy ja wiem? - mruknęła. - Może gdyby nie Ithani... Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie - usiadła na krześle przy moim biurku, opierając łokcie o kolana w niewygodnej pozie.
- Wyobrażasz sobie - powiedziałem z zamyśleniem. - Że wszystko, nad czym pracowaliśmy w ciągu ostatniego miesiąca tak naprawdę nie miało większego znaczenia?
- Nie myśl tak - odparła, marszcząc brwi. - Skoro zauważyła nas ta super Agenda, to nie wszystko, co robiliśmy było zaraz takie bez sensu. Poza tym - mrugnęła do mnie. - mamy z głowy egzamin zakańczający.
-Taa, na to wygląda - wymruczałem bez większego entuzjazmu.
- Dobra, mózgowcu - GoGo wstała i rozciągnęła się leniwie. - będziemy tak ględzić, czy pójdziemy coś zjeść?
- Chętnie - odparłem z uśmiechem - mam już dość podjadania z kawiarni cioci.
   GoGo zachichotała słodko i ruszyła pierwsza po schodach.
- Chodź, Baymax - powiedziałem, machając do robota.


   Siedzieliśmy przy jednym ze stolików przy małej, włoskiej pizzerii ku wybrzeży San Fransokyo. Wybraliśmy to miejsce, bo owiewała nas lekka bryza znad morza, poza tym mogliśmy obserwować stąd miasto, co już samo w sobie było interesujące.
- Gadałaś ze swoim ojcem podczas ich pobytu na Saint Island? - spytałem, siorpając przy piciu coli.
  GoGo skrzywiła się, wzruszając ramionami obojętnie.
- Nie za wiele. W sumie dzwoni każdego dnia, ale ja nie odbieram...
   Zdziwiły mnie jej słowa. W końcu, ona chociaż miała ojca, pomyślałem. Ja miałem ciocię Cass, ale to jednak nie mój rodzic. Już miałem otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, gdy zrobiła to GoGo.
- Wiem, wiem - wywróciła oczami. - Dlaczego tak jest i w ogóle. Hiro, jak chcesz urządzać mi porady terapeutyczne, to lepiej odpuść sobie Agendę. Chyba więcej byś na tym zarobił.
   Wyszczerzyłem się na jej słowa, jak kto głupi, choć powinny mnie wkurzyć. Baymax dopijał swój sok, siorpając przy tym tak głośno, że ludzie z dwóch sąsiednich stolików spojrzeli na niego z niecierpliwością.
- Baymax! - syknąłem do niego. Kąciki GoGo uniosły się do góry, ale zareagowała raczej, jakby nie słyszała irytującego dźwięku.
   Robot odstawił kubek posłusznie, spoglądając na mnie.
- Wybacz, Hiro.
- Wgram ci jakiś podręcznik dobrych manier czy coś, jak wrócimy - mruknąłem, spoglądając w bok, a GoGo z wysiłkiem powstrzymała śmiech.
- On tylko cię naśladuje - powiedziała, pokazując mi język. Czemu tak łatwo daję po sobie jeździć? - zapytałem się w myślach, choć wiedziałem, że GoGo ma taki już humor. Jednak za każdym razem, gdy nie wiem, co odpowiedzieć, tylko szczerzę się głupkowato.
- Ciekawe, co stanie się jutro - zacząłem, a GoGo dobrze wiedziała, co mam na myśli. Pierwszy dzień współpracy z Agendą. Tak naprawdę może zdarzyć się wszystko. Trochę jak stąpanie po cienkiej linie.
- Daj spokój - mrugnęła do mnie, patrząc na mnie wprost swoimi ciemnobrązowymi oczami. - W końcu razem damy radę, nie?
- Tak - odparłem, jednocześnie gorzko żałując, że źle zrozumiałem jej słowa.

   Czekaliśmy całą szóstką na dworcu, bo to tu byliśmy umówieni z Eve Yoko. Wasabi chodził tu i ówdzie, nie mogąc się uspokoić z podekscytowania, jednocześnie trzymając ręce w jeansowych kieszeniach. Siedzieliśmy w czwórkę, czyli  ja, GoGo, Honey i Fred na ławce, bo Baymax stał koło nas i przyglądał się Wasabiemu spokojnie. Fred oczywiście rozsiadł się najwygodniej z nas wszystkich, przez co byliśmy ze sobą ściśnięci jak w godzinach szczytu w centrum miasta.
- Fred - zaszczebiotała GoGo z nutą sarkazmu w głosie, poprawiając zalotnie włosy. - jak nie przesuniesz swoich żałosnych czterech liter w twoje prawo, to dołączysz do naszego choleryka.
- Nie, dzięki - Fred machnął ręką. - Ja tam się wkurzać nie lubię.
   Honey siedząca z mojej jednej strony wywróciła oczami, a GoGo siedząca z drugiej chyba już nie wytrzymała, bo wysyczała w stronę chłopaka.
- Przesuń się!
   Fred od razu usiadł prosto, spoglądając na dziewczynę ze strachem.
- Trzeba było tak od razu - mruknęła i odetchnęła, jakby Fred był tak blisko niej, że nie mogła wcześniej oddychać.
- Och, nie gorączkuj się tak - westchnęła Honey, poprawiając swojego skromnego koka. - Każdy z nas się stresuje.
- Ja się nie stresuje - kłóciła się GoGo, ale wszyscy popatrzyliśmy na nią ze zwątpieniem. Dziewczyna tylko skrzyżowała ręce, żując gumę.
   Obserwowałem przeciwległy kraniec dworca, z którego ludzie wysypywali się, jak mrówki z mrowiska. No pięknie, za mało, że siedzieliśmy skuleni za sobą jak w klatce, naszło się jeszcze więcej spieszących się ludzi.
- Eve już by tu była - ocenił Wasabi. - Jest sens czekać?
- A co się stanie jak chwilę poczekamy? - sapnęła ze zniecierpliwieniem Honey, którą już pewnie nudziły kłótnie pozostałych.
- Fred się dobierze w końcu do twojego drugiego śniadania - mruknęła GoGo, a Honey dopiero zwróciła uwagę, że Fred rzeczywiście grzebie w jej torebce.
- Fred!- wykrzyknęła blondynka, a ja zaśmiałem się głośno.
- Skoro już o tym mowa, ja też zgłodniałem - powiedziałem, uśmiechając się do Honey. Studentka zamrugała ze zniecierpliwieniem, ale wyciągnęła z torby paczkę czekoladowych ciastek i podała mi ją.
- Stary, weź się podziel - jęknął Fred. Wziąłem jedno ciastko, a resztę podałem Fredowi. Gdy to robiłem, GoGo też wyciągnęła sobie ciastko.
- Ty nie chcesz, Was? - spytała, gryząc ciastko. - zaraz ich nie będzie, znając Freda.
- Nie przesadzaj - burknął Freddie, który wyglądał na obrażonego, ale fakt faktem już pół paczki ciastek nie było.
- Nie, dzięki - odparł krótko Wasabi.
- Nie stresuj się - próbowała go uspokoić Honey. - Nic ci nie da takie chodzenie w tę i we w tę.
- Nie wierzę, że się na to zgodziliśmy - warknął Wasabi, jakby ignorując słowa Honey. Spojrzeliśmy na niego z zaniepokojonymi minami.
- Was, przegłosowaliśmy to... - zacząłem, ale on szybko się obrócił i spojrzał na mnie gniewnie.
- Mówiłem ci, Hiro, że coś mi się w tej całej Yoko nie podoba, a ty to popierałeś. Teraz zamierzasz się zgadzać na jej zasady? - w oczach ciemnoskórego przyjaciela pojawiła się złość, ale tez i nie pewność. Dobrze go rozumiałem, bo ja sam nie byłem pewny, jak cała współpraca z Agendą się rozwinie.
- Nie, chcę to zbadać - powiedziałem spokojnie. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to przecież zrezygnujemy.
- Tak - Wasabi ani na chwilę się nie uspokoił. - O ile wtedy będziemy mieli na to szansę.
- Ogarnijcie - mruknęła GoGo, opierając się wygodnie o oparcie dworcowej ławki. - Yoko na was patrzy.
   Rzeczywiście, przy drzwiach dworca, nad którymi wisiał ogromny elektroniczny zegar, stała ubrana na szaro Yoko, której wygląd sugerował, że pewnie wracała od swoich papierkowych spraw w Instytucie Robotyki. Ludzie pozornie nie zwracali na nią uwagi, nie mając za pewne pojęcia, że jest to szefowa dwóch największych instytucji w tym mieście, w tym jedna z nich dbała o bezpieczeństwo całego kraju.
- Wybaczcie spóźnienie, ale zatrzymali mnie w pracy - powiedziała, ani na moment nie zdejmując z twarzy swojej dumnej maski. Jak ja nienawidziłem, gdy ludzie patrzyli na mnie z góry...
- Nic się nie stało - mruknął Wasabi, rzucając nam wkurzone spojrzenie.
   Wstaliśmy wszyscy z ławki, wiedząc, że przecież w tym miejscu nie będziemy rozmawiać o sprawach Agendy. Yoko kiwnęła głową, po czym ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.
   Zawahaliśmy się tylko na chwilę, po czym ruszyliśmy za nią przez tłum czekających na swój pociąg ludzi. Baymax szedł obok mnie, nie odzywając się wyjątkowo ani słowem.
   Wyszliśmy na dziedziniec po wschodniej stronie dworca, gdzie najczęściej ludzie wychodzili porozmawiać przez telefon, gdy w dworcu było zbyt głośno. Jedna kobieta popatrzyła na Yoko i skończyła swoją rozmowę, odchodząc. Eve nawet na nią nie popatrzyła.
- Gdzie my idziemy? - spytała GoGo, wciąż nie ufając dyrektor naszego Instytutu.
- Gdzieś, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał - powiedziała wymijająco, nie obracając się w naszą stronę.
- Świetnie - syknęła GoGo pod nosem. Popatrzyłem na nią, starając się ją jakoś uspokoić, ale ona skrzyżowała ręce i popatrzyła w bok, żeby na mnie nie patrzeć. Trochę mnie to zabolało.
   Yoko dotarła wreszcie do budynku, który stał tuż obok dworca, wyglądającego przy wielkim, głośnym dworcu jak pchła przy tygrysie. najwyraźniej budynek był od dawna niezamieszkany, bo tynk z zewnętrznych ścian zsypywał się, brudząc chodnik. Dziwne, że miasto się tym nie zajęło. Dyrektorka otworzyła drzwi i weszła do środka, jakby tam mieszkała. Popatrzyliśmy wszyscy na siebie znów, jakbyśmy mieli wejść do jaskini lwa a nie rudery w centrum miasta.
   Wywróciłem oczami i ruszyłem pierwszy, ignorując spojrzenia innych. Za mną naturalnie ruszył Baymax. Po chwili usłyszałem też kroki pozostałych. Yoko stała w mieszkaniu na parterze, dokładniej w starym salonie, który wyglądał na od dawna nie odwiedzany. Stanęliśmy naprzeciw, rozglądając się po szarych ścianach i kawałkach gruzu na podłodze. Niektóre z okien były powybijane, inne popękane. Yoko uśmiechnęła się zjadliwie, widząc  nasze miny, po czym dotknęła jednej z takich samych ścian, a ona automatycznie odsunęła się, świecąc się na niebiesko w miejscu, do którego Yoko przyłożyła dłoń.
- Zapraszam - mruknęła, wchodząc.
   Teraz już się nie zastanawialiśmy, w końcu tego mogliśmy się spodziewać po tajnej agencji, takiej jak Agenda.
   W środku były schody, świecące tak samo, jak tamten fragment ściany, które prowadziły w stronę piwnic. Poza niebieskimi stopniami, nie widzieliśmy nic, jednak mogliśmy cały czas słyszeć miarowy stukot butów dyrektorki.
   W końcu, gdy dotarliśmy chyba na koniec korytarza, Yoko weszła do pomieszczenia, które znajdowało się za pierwszymi drzwiami po lewej. Podążyliśmy za nią bez słowa, ale widok, który nam się ukazał zszokował nas jak śnieg w sierpniu.