2/05/2016

Powrót do domu

   Zamknąłem oczy, rozkoszując się ciszą, przerywaną tylko cichym odgłosem silników poduszkowca, który brzmiał jak zbliżająca się powoli burza. Wracaliśmy właśnie z Isla Menor, a nad wyspą zapadła już głęboka noc, kołysząc nas do snu. Jednak ja nie potrafiłem zasnąć.
   Poprosiliśmy tym razem o jeden wspólny pokój, tak, byśmy mogli być razem, całą szóstką. Przeniesiono więc rzeczy dziewczyn do naszego dość sporego pokoju, dołączając do naszych łóżek jeszcze dwie kanapy. Mimo to Wasabi i ja chcieliśmy odstąpić Honey i Go swoje łóżka, tak by mogły się lepiej wyspać. Honey przystała na tę propozycję, GoGo tylko podziękowała i położyła się wygodnie na kanapie. Teraz wszyscy już spali, łącznie z Baymaxem, o ile proces jego ładowania można nazwać było snem.
   Usiadłem na krańcu swojego łóżka, wpatrując się w boczną ścianę, która, jak dopiero potem zademonstrował nam Robb, mogła być przełączona w tryb okna, dzięki czemu czuliśmy się, jakby świat pod nami płynął, chłostając nas zimnymi, nocnymi wiatrami. Od kilku godzin wpatrywałem się w krajobraz Pacyfiku, który dodawał mi spokoju i pozwalał się wyciszyć. Choć po dzisiejszej rozprawie potrzebowałem sporo wypoczynku, by się rozluźnić, to ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Cały czas miałem przed oczami miny prokuratorów, gdy sąd ogłaszał wyrok. Nie byłem pewien, czy tak łatwo się z nim pogodzą.
   Moje rozmyślania przerywało co jakiś czas chrapanie Wasabiego, który spał na drugiej kanapie, zawinięty w gruby koc. Fred spał zaraz za nim, obrócony w kierunku ściany. Dalej spała Honey, a na końcu GoGo, na swojej kanapie. Oddychała nierównomiernie, jakby się męczyła, przez co co jakiś czas zerkałem na nią, obawiając się o jej stan. Być może wpływał na nią wirus, albo były to tylko koszmary. Nieważne, i tak chciałem jej pomóc, choć ani w jednej, ani w drugiej sytuacji nie miałbym jak.
   Oparłem się głową o chłodną ścianę-szybę, za którą wody oceaniczne płynęły leniwie w kierunku Isla Menor, którą opuszczaliśmy. Nie przebyliśmy nawet połowy drogi, a ja już myślałem tylko o domu. O uśmiechu cioci, jej słodkich ciastkach, które zawsze mi piekła, gdy wracałem z długiej podróży. O moim domu, o cukierni, o pokoju, który wcześniej dzieliłem z Tadashim. Tak bardzo stęskniłem się za San Fransokyo, że aż mnie to dziwiło. Wspominałem teraz długie spacery z GoGo, filmy oglądane z ciocią i Baymaxem, rozmowy przy herbacie z Honey...
   Nagle GoGo krzyknęła i usiadła gwałtownie, oddychając ciężko. Zmarszczyłem brwi, widząc, że cała zesztywniała ze strachu.
- Zły sen? - spytałem, a przyjaciółka spojrzała na mnie z trwogą, jakbym był źródłem jej koszmaru. Dopiero gdy mnie poznała, uspokoiła się nieco, jakby zrozumiała, że to wszystko jej się śniło.
- Taak - odparła szeptem, nie chcąc jednak powrócić do snu, bo dotknęła stopami posadzki, siadając prosto.
   Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z mojego łóżka, po czym usiadłem obok niej na kanapie.
- Ty chociaż zdołałaś przespać kilka godzin - mruknąłem, przyglądając się jej. Potargane, czarne włosy okalały jej bladą twarz, która wyglądała na strasznie zmęczoną w słabym świetle na zewnątrz poduszkowca, który jako jedyny oświetlał nasz pokój.
   GoGo owinęła się tylko kocem, westchnąwszy cicho.
- Wolałabym nie spać - powiedziała po chwili ciszy. Odetchnąłem też, wsłuchując się w silniki poduszkowca, które cały czas pracowały.
- Stęskniłaś się za San Fransokyo? - spytałem od niechcenia, chcąc zatrzeć jej koszmar w pamięci rozmową. GoGo spojrzała na mnie smutno i kiwnęła głową.
- Tak, nawet nie sądziłam, że to możliwe. - odpowiedziała. - Nieczęsto opuszczam miasto, może to dlatego.
   Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Agenda pewnie przyjmie nas z otwartymi ramionami po tej misji - powiedziałem, niemal śmiejąc się z własnych słów. GoGo mimo to dalej wyglądała na zaniepokojoną.
- Hiro, ja... - zaczęła, patrząc mi w oczy z powagą. - Słyszałam, że było ze mną źle, ale nie sądziłam, że aż tak. Poza tym nawet ci nie podziękowałam...
- Wiesz, że nie musisz - odparłem, zahipnotyzowany jej spojrzeniem.
- Właśnie, że muszę - odpowiedziała zamiast tego, przysuwając się bliżej mnie, przez co poczułem się nieco zażenowany. - Za mało ci podziękowali, za to, co zrobiłeś. Takie jest moje zdanie.
- Nie robię tego, żeby mi dziękowano - powiedziałem, czując, że ta rozmowa ma coraz mniej sensu, a może to ja nie chciałem go z niej wyłapać. Coraz częściej w towarzystwie GoGo stawałem się niepewny, co naprawdę mnie irytowało, bo nigdy taki nie byłem. Choć nie miałem problemów z nauką, to moja ciocia często lądowała w gabinecie dyrektora, gdy w porę nie ugryzłem się w język w rozmowie z nauczycielem, czy kolegą. Nie raz powtarzała mi, że lepiej powiedzieć za mało, niż przesadzić, co Tadashi kwitował tylko śmiechem, wiedząc dobrze, że słowa cioci i tak nic mi nie pomogą.
- Ha, i właśnie dlatego jesteś podobny do Tadashiego. - dodała, uśmiechając się lekko. - On też nigdy nie lubił zbierać pochwał.
- Tak, ale... - zacząłem, smutniejąc na imię brata. - ...popatrz jak skończył. On nie zasłużył na taki los. - Tadashi zginął właśnie przez chęć niesienia pomocy innym. Callaghan nawet nie zdołał mu za to podziękować i wątpię, że zrobiłby to kiedykolwiek.
   GoGo spojrzała na mnie z żalem, po czym wtuliła się we mnie, splatając ręce wokół mojej szyi. Odwzajemniłem uścisk, tym razem bez żadnego zastanowienia, czując jak fala goryczy w moim sercu opada. Nie chciałem powrócić do żałoby, do mojej depresji. Wiem, że Tadashi byłby dumny, z tego, co robimy, bo bądź co bądź, nie zaczęlibyśmy, gdyby był tu z nami. Może właśnie dlatego musiał zginąć... Byśmy mogli nieść pomoc innym.
- Właśnie tego się boję - wyszeptała GoGo, a jej usta musnęły moją szyję. - że skończysz tak jak on.
   Noc mijała wolno, a ja wciąż trwałem w objęciu z GoGo, zapominając wolno o całym świecie. Tylko jedna myśl przewijała mi się przez umysł, niczym wąż, który próbuje zepsuć swoim jadem tę jedną chwilę szczęścia. Ten wąż nazywał się przyjaźń i stale przypominał o sobie, gdy zostawałem sam na sam z przyjaciółką. Mimo to coraz częściej byłem głuchy na jego syk, jakby wołał mnie z oddali, a ja byłem zbyt pochłonięty myślami o Go, żeby go usłyszeć.
   Szybko pogrążyłem się w lekkim śnie, często zastanawiając się, czy znajduję się w rzeczywistym świecie, czy w wytworze swojej wyobraźni. Słyszałem przez mgłę mojego umysłu delikatny oddech dziewczyny, którą przytulałem do siebie. Ona również spała, najwyraźniej już nie dręczona przez koszmary. Ja także czułem się lepiej, mogąc w końcu spokojnie spać.








- Hiro, wstawaj! - usłyszałem, czując w tym samym momencie, że ktoś potrząsa moim ramieniem.
- GoGo, obudź się - tym razem była to Honey, jej słodkiego głosu nie dało się pomylić z niczym innym.
   Otworzyłem oczy i od razu zobaczyłem stojącego nade mną Wasabiego, którego twarzy, powiedzmy sobie szczerze, nie chciałem widzieć z samego rana. Zamknąłem jeszcze raz oczy i chciałem je przetrzeć, gdy zauważyłem, że moje ramiona wciąż oplatają się wokół Go. Dopiero po chwili przypomniałem sobie nasza nocną rozmowę. Honey starała się ją dobudzić, co szło jej tak dobrze jak umalowanie się w minutę.
   W końcu GoGo poruszyła się, ziewając i rozciągając się, przez co prawie znów mnie walnęła.
- Och, wybacz, Hiro - powiedziała, dopiero co zauważając moją obecność. Ja naprawdę miałem wrażenie, że to że się przytulaliśmy i że wczoraj rozmawialiśmy było snem. Jednym z wielu snów, które miałem. Dziwnie było patrzeć, jak twój sen budzi się obok ciebie.
- Dolecieliśmy do San Fransokyo! - wykrzyknął radośnie Fred, próbując wyłonić się zza pleców Wasabiego, na co wysoki przyjaciel uśmiechnął się.
- Możesz próbować, Freddie, ale i tak nie urośniesz. - żachnął się, a Honey zachichotała.
- Od dawna? - spytałem, zrywając się na nogi. GoGo też się ożywiła na te słowa.
- Odkąd zaczęliśmy was budzić - Honey wywróciła oczami. - Kiepską noc musieliście mieć - skomentowała, mimowolnie się uśmiechając w chytry sposób. Jak zwykle ją zignorowałem.
- Poduszkowiec stanął w miejscu, z którego wylecieliśmy? - spytałem, niezbyt się ciesząc na myśl o godzinnej jeździe do miasta.
- Nie - odpowiedział Wasabi, marszcząc ciemne brwi. - Właśnie dziwi mnie to, ale nie. Najwyraźniej pani dyrektor ma dla nas jakąś niespodziankę, spójrz.
   Spojrzałem posłusznie w kierunku, który wskazał mi Was, a pokazywał na ścianę, przez którą teraz widziałem pół San Fransokyo, jakby nasz poduszkowiec był zawieszony nad niebem. Dobrze znałem ten widok. Pokazała mi go Sam, gdy po raz pierwszy byliśmy w Agendzie. W takim razie musieliśmy być na czubku wieżowca, należącego do instytucji.
   Nagle drzwi do naszego pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Robb z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowi? - spytał.
   Ogarnęliśmy się na szybko, zbierając w pośpiechu kilka naszych rzeczy i poszliśmy za Robbem przez labirynt korytarzy poduszkowca. Zauważyłem pustki wewnątrz maszyny, tak jakby każdy spieszył się, by jak najszybciej powrócić do swoich rodzin i domów. Choć my znajdowaliśmy się na wyspie najdłużej, to nie byliśmy jedynymi, którzy zostawili na jakiś czas wszystko, co znali. Ryzyko lotu na Isla Menor było dość spore, by ich rodziny cieszyły się, widząc ich całych i zdrowych nie mówiąc już, że pewnie większość ich bliskich nawet nie znała niebezpieczeństwa ich misji.
   Gdy wychodziliśmy po klapie poduszkowca na dach wieżowca, ostry, zimny wiatr przywitał nas swoim powiewem. Cóż, będę musiał się przyzwyczaić do tego zimnego powietrza, pomyślałem sobie, powoli tęskniąc za klimatem Isla Menor. Otuliłem się cieplej kurtką i spojrzałem w dół na rzędy tak samo ubranych pracowników, którzy kierowali się do przejścia na niższe poziomy. Mimo to część z nich stała na dachu, jakby szalejący wiatr w ogóle im nie przeszkadzał. Wśród nich zauważyłem jasne włosy Sam.
   Zszedłem wolno z klapy poduszkowca, trzymając się poręczy, po czym zacząłem iść przez wolny rząd, który wyglądał, jakby został utworzony dla nas. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko stanęliśmy na dachu wieżowca, usłyszeliśmy salwę oklasków, skierowaną do nas, a każdy z pracowników ubranych w swoje niebieskie kombinezony patrzył na nas z podziwem.
- Mamy się uśmiechać, czy co? - spytałem ze śmiechem, czując się dziwnie w całej tej sytuacji. GoGo szła tuż obok mnie, najwyraźniej rozbawiona tak samo jak ja.
- Chyba wystarczy im oglądać twoją głupia minę - skwitowała, choć wyglądała na tak samo ogłupiona jak ja.
   Zanim zdołałem w ogóle ogarnąć się w tym tłumie, czekającym na nasz powrót, Sam wyłoniła się z niego i rzuciła mi się na szyję, przytulając mnie mocno. Zdziwiło mnie to ciepłe powitanie, ale mimo to odpowiedziałem tym samym. Dobrze pamiętałem rozmowę z Yoko przed naszą misją oraz to, jak ukuła mnie zdrada Sam. Mogła mi nic nie mówić, zamiast mnie oszukiwać, pomyślałem ze złością, trzymając w ramionach dziewczynę. Nawet nie chciałem się zastanawiać, jaką minę musiała mieć teraz Go.
- Udało wam się - powiedziała z wyraźną radością, której ja nie podzielałem na jej widok.
- Jak widać - odparłem, wymijając ją i idąc dalej. Sam spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale nie próbowała mnie zatrzymać, ku mojej uldze.
   Zjechaliśmy winda w dół, razem z Yoko i Robbem, którzy wyglądali, jakby cała góra wątpliwości i trosk zsunęła się z ich barków. Dyrektorka była wyraźnie zadowolona przebiegiem rozprawy, co zresztą nam potem powiedziała, dlatego jej dobry humor wciąż się udzielał.
- Co jest w reszcie wieżowca? - zapytałem, znając jedynie jego dach i podziemną część. Tak naprawdę nawet nie wiedziałem, co to za budynek, skoro w San Fransokyo były ich setki.
- A jak myślisz, co najlepiej przykryłoby miejsce tajnej rządowej instytucji? - odpowiedziała pytaniem dyrektorka z uśmiechem, jakby ciekawiło ją moje poszukiwanie odpowiedzi. Mimo to i tak zacząłem się zastanawiać.
- Coś, co nie będzie skupiało uwagi - odpowiedziała Honey.
- W takim miejscu jak to mogłoby być hotelem, albo pensjonatem - zasugerowała GoGo, a Robb kiwnął głową, korzystając z chwili, gdy jego szefowa go nie widzi.
- Poważnie, hotel? - spytałem ze zdziwieniem, a Yoko uśmiechnęła się ponownie, tym razem dość sztucznie. Winda cały czas zjeżdżała w dół, jakby miała nigdy się nie zatrzymać.
- A co byś tu postawił? - zapytała. - Bank? Och, na litość boską, najgłupsza opcja.
- Możliwość wystąpienia złodziei - mruknął Fred, włączając się do rozmowy.
- Biura finansowe? - zaproponowała znów Yoko.
- Zbyt dużo papierów - powiedziałem, odgadując myśli dyrektorki. - Dokumenty Agendy mogłyby się łatwo zaplątać.
- Właśnie - odparła kobieta, poprawiając swoje włosy. - Hotel nie wzbudza niczyich podejrzeń.
- Zaraz, stop - brwi GoGo zmarszczyły się, gdy patrzyła na dyrektorką ze zdziwieniem. - Hotel San Akiyo? To ten budynek? - zauważyłem, że stawała się coraz bardziej poważna, gdy o to pytała, jakby za jej wątpliwościami kryła się jakaś prawda.
- Nie inaczej, GoGo - odparła z uśmiechem Yoko, jakby na coś czekała.
   Winda nagle zatrzymała się z dźwiękiem cichego dzwonka, oznajmującego, że pionowa droga już się skończyła. Wszyscy patrzyliśmy jednak wciąż na GoGo, która wyglądała na mocno wstrząśniętą.
- Ale przecież San Akiyo finansuje mój... - zaczęła, ale zaraz usłyszeliśmy czyjś śmiech, łagodny i pełen szczęścia, którego z początku nie poznałem.
   Obróciliśmy się wszyscy, dopiero teraz zauważając, że staliśmy tyłem do wejścia windy. Naprzeciw niego stał Daishi Tomago ubrany w lekką marynarkę z szarymi pasami i z czerwonym krawatem. Nie zmienił się od czasu, kiedy widziałem go po raz ostatni, miał takie same ciemne włosy poprzeplatane siwizną i drobne zmarszczki, świadczące o jego wieku. Na widok córki rozpromienił się i rozpostarł ręce.
- Tato! - wykrzyknęła GoGo na wpół zdziwionym, na wpół radosnym głosem, po czym podbiegła do taty i objęła go mocno. - Wiedziałeś...? - usłyszeliśmy cicho, obserwując parę - ojca i córkę trzymających się w czułym objęciu. Honey uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Pewnie pierwszy raz widziała pana Tomago, pomyślałem. Ojca Go znaliśmy tylko ja, Baymax i Wasabi. Pozostała część naszej ekipy nie zdołała zauważyć, jak bardzo zależy naszej przyjaciółce na jej ojcu.
- Pewnie, że wiedziałem - odparł pan Tomago, patrząc córce w oczy niemal ze wzruszeniem. - Cała Agenda trąbi o tym, jak wam poszło.
- Nie jesteś zły? - spytała, krzywiąc się. Dobrze wiem, o co jej chodziło. Zapewne także ona musiała okłamać swojego ojca, tak jak ja to zrobiłem z moją ciocią, chroniąc ją przed prawdą o misji. Musiała czuć się teraz głupio, dowiadując się, że jej ojciec o wszystkim wiedział.
- Skąd. Wiedziałem o tej misji zanim wylecieliście z San Fransokyo - powiedział, uśmiechając się lekko. - Wiem, że nie miałaś wyboru.
   Podeszliśmy do niej wraz z panią dyrektor i Robbem. Rozejrzałem się dokoła, ale widziałem tylko biały, czysty korytarz, ciągnący się nieprzerwanie po lewej i prawej stronie. Za plecami pana Tomago znajdowało się coś na kształt biura, ale nie potrafiłem się przyjrzeć bliżej, bo zasłaniały go szklane drzwi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałem Yoko, podczas gdy GoGo rozmawiała z ojcem. Wasabi i Fred zaciekawili się tym tematem, patrząc wyczekująco na dyrektorkę.
- Piętra: czwarte, szóste i dziesiąte należą do Agendy. Są wyłączone z windy, dlatego nikt z odwiedzających hotel nie może się na nie dostać. Wyjątkiem są agenci, ale ci wiedzą, jaką kombinacje przycisków włączyć, by dostać się na te piętra.
   Fred oniemiał z podekscytowania. Akurat był w temacie, bo uwielbiał tajemnice i zagadki, śledząc zarówno kryminały jak i przede wszystkim komiksy, które uwielbiał.
- Jestem w raju - szepnął, a Wasabi i ja zaśmialiśmy się, widząc jego ogłupiałą minę.
   Baymax tymczasem podreptał do GoGo i jej ojca, przerywając im rozmowę.
- Wybacz, GoGo, ale powinnaś zażyć odtrutkę o tej porze - wtrącił się, a GoGo skrzywiła się na te słowa, spoglądając z niecierpliwością na swojego ojca. Na pewno nic nie wiedział o wirusie, którego złapała Go w zwrotnikowym klimacie wyspy.
- Jaką odtrutkę? - spytał pan Tomago, a jego czoło zmarszczyło się w zaniepokojeniu.
- Może ja to wyjaśnię - rzekłem, podchodząc do całej trójki. Honey zajęła się rozmową z Yoko i chłopakami na temat wczorajszej rozprawy. Czułem, jakby to był tylko sen, albo jakby obraz małej sali sądowej zakładu, sędziów, prokuratorów i oskarżonych wyłonił się z dalekich wspomnień. Wraz z powrotem do San Fransokyo wszystko na wyspie stało się takie odległe...
   Ojciec GoGo nie był uradowany, słuchając o tym, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się jego córka. Nic dziwnego, w końcu wystarczyłoby tylko kilka dni, by wirus zakończył młode życie mojej przyjaciółki. Poczułem dreszcz, za każdym razem, jak o tym myślałem. GoGo stała przede mną, cała i zdrowa, myślałem wtedy sobie, próbując się uspokoić.
- Słyszałem o normach tamtejszego zakładu - zaczął Daishi z zaniepokojoną miną. - Co jeśli nie mieliby leku na tego wirusa?
- Wtedy GoGo przyleciałaby do San Fransokyo - odparłem, pewny, że właśnie tak postąpiłaby Yoko. Być może nawet my byśmy zostali, by bronić więźniów na sali sądowej, jednocześnie zamartwiając się o naszą przyjaciółkę.
- A co z resztą, która była chora? - spytała smutno GoGo. - Nie pomogli im. Przynajmniej tym, których porwano.
   GoGo miała rację. Ta dwójka, która według Jamesa zginęła przez wirusa, nie miała szans, by podano im odtrutkę. Swoją drogą ciekawe, czemu zakład, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa ze strony tubylców, nie zaczął szukać uciekinierów. Może po prostu zdawał sobie sprawę, że jeśli pośle swoich ludzi w poszukiwaniu, to więźniowie w zakładzie mogliby się zbuntować, pomyślałem, sam odpowiadając sobie na to pytanie.
- Cieszmy się, że tobie nic nie jest - powiedział pan Tomago, kładąc rękę na ramieniu córki.
   GoGo uśmiechnęła się do niego lekko, jakby wciąż myślała o tej dwójce, której nie podano odtrutki. Kiedy patrzyłem na przyjaciółkę i jej ojca wciąż myślałem o cioci Cass. Nie sądziłem, że potrafiłbym się tak za nią stęsknić, ale chyba ryzyko zgonu w okolicznościach niebezpiecznej wyspy musiała podsycić moją tęsknotę za domem.
   Właśnie miałem spytać panią dyrektor o powrót do domu, gdy Yoko spojrzała na mnie i przerwała moje rozmyślania.
- Chcę wam pokazać jedno miejsce w tym budynku - powiedziała, jakby nie zauważyła, że silę się na jedno bardzo ważne dla mnie pytanie. Pomimo że zazwyczaj nie potrafiłem rozpoznać żadnych uczuć na twarzy poważnej dyrektorki, tak teraz jej oczy i uśmiech stale wskazywały na radość z postępu misji. Widok szczęśliwej dyrektorki utwierdzał mnie w przekonaniu, że daliśmy z siebie wszystko.
   Ruszyliśmy wolnym krokiem za dyrektorką, ciekawi tego, co chciała nam pokazać. Robb został z GoGo, jej ojcem i Baymaxem, prowadząc ich do całkiem innego pomieszczenia niż to, w kierunku którego prowadziła nas Yoko. Spojrzałem za siebie i natrafiłem na pełen nadziei wzrok GoGo, na który obróciłem głowę, czując się szczerze zażenowany. Ta wyspa nas zmieniła, pomyślałem sobie, zauważając zmiany w tym, jak się wobec siebie zachowywaliśmy. Miałem nadzieję, że to się nie zmieni z powrotem do San Fransokyo.
   Yoko szła stale prosto wzdłuż korytarza, mijając spacerujących z dokumentami pracowników. Gdy korytarz się skończył, dyrektorka przystanęła przed drzwiami, jakby chciała nam coś zaprezentować. Jej szare oczy, które teraz przypominały mi oblicze Jamesa, wydawały się być podekscytowane.
- Wejdźcie, śmiało - powiedziała, stając pod drzwiami.
   Fred bez szczególnego wahania otworzył drzwi i wszedł do środka, po czym przystanął zdumiony. Honey i Wasabi szli przede mną, dlatego nie potrafiłem ocenić, co wstrząsnęło przyjacielem. Dopiero, gdy przekroczyłem próg, zauważyłem coś, co odbiegało od moich najśmielszych oczekiwań.
   Przed nami rozciągał się ogromny pokój, podzielony na kilka mniejszych pomieszczeń, połączonych ze sobą półścianą bądź szklanymi bokami. Całość wyglądała jak luksusowy apartament, perełka w koronie hotelu San Akiyo. Największe pomieszczenie obejmowało cztery długie sofy obszyte jasną skórą, dwa telewizory plazmowe i bar. Cała ściana naprzeciw była jednym wielkim szklanym oknem, z którego rozciągał się niesamowity widok na całe miasto. Z prawej strony stały drzwi do oddzielonego szklanymi ścianami gabinetu z najnowocześniejszym sprzętem. Z lewej strony widać było niskie schody z jasnego drewna prowadzące na pół piętro, za którym mieściła się mała, ale dobrze wyposażona kuchnia wraz z jadalnią. Rozglądaliśmy się dokoła, nie mogąc ogarnąć całego apartamentu wzrokiem. Było tego po prostu zbyt dużo.
   Yoko weszła za nami, najwyraźniej nie zdziwiona naszą reakcją.
- Tu, obok są jeszcze jedne drzwi - powiedziała, wskazując na ścianę tuż obok wejścia do apartamentu. - Jest tam sypialnia. Wybaczcie, że jedna dla wszystkich, ale nie mieliśmy wystarczającego metrażu, by stworzyć pięć oddzielnych.
- Nie mieliście? - spytałem z powątpieniem, rozglądając się po obszernym pomieszczeniu. Yoko wzruszyła ramionami, patrząc na kryształowy żyrandol nad naszymi głowami.
- Chwila, to ma być dla nas? - zapytała Honey, a ja dopiero doszedłem do tego samego wniosku. W sumie byłoby to głupie, bo po co Yoko miałaby pokazywać nam apartament, żebyśmy potem go opuścili i rozeszli się po domach, ale i tak nie potrafiłem tego pojąć.
- Wiem, że macie swoje domy, jak większość agentów - powiedziała dyrektorka, podchodząc do nas. - Każdy jednak ma swoje cztery ściany tutaj, chociaż zazwyczaj agenci przychodzą tu, by się zrelaksować. Myślę, że wam się przyda, w końcu z tego co wiem, to na razie miejscem waszych wspólnych spotkań jest Lucky Cat Cafe. - Yoko mrugnęła do mnie, gdy ja zastanawiałem się, skąd ma te informacje. - Potraktujcie to miejsce jak bazę Wielkiej Szóstki.
   Patrzyliśmy wciąż oszołomieni na niezwykły styl, z jakim umeblowano całe mieszkanie, na czarno-białe tapety na ścianach, między oknami, kolory mebli i dywany, ocieplające wnętrze. Yoko kiwnęła głową z aprobatą, jakby powiedziała już dość, po czym ruszyła do drzwi wyjściowych.
- Pani Yoko... - zacząłem, a kobieta odwróciła się. - Dziękujemy - powiedziałem, czując, że to na moich barkach leży obowiązek wypowiedzenia tego jednego słowa. Yoko uśmiechnęła się tylko w moją stronę.
- Nie, Hiro, to my wam dziękujemy. A propos, kiedy będziecie chcieli już wrócić do swoich domów, Robb was odwiezie. Powinien kręcić się gdzieś na tym piętrze - po czym wyszła.




   W San Fransokyo rozpadało się na dobre. Deszcz zasłaniał wszystko za szybami samochodu Robba, od ulic, pieszych i reszty samochodów, po szyldy barów i kafejek. Mimo to czułem się szczęśliwy, podziwiając ten widok. To było miasto, które uwielbiałem. Nieważne, czy świeciło tu słońce, czy padał deszcz. Widok tych samych, ciasnych uliczek i ludzi spieszących się w różne miejsca dodawał mi entuzjazmu na spotkanie z ciocią.
   Siedziałem w samochodzie z Wasabim i Baymaxem, bo reszta z moich przyjaciół zdążyła już wysiąść pod własnymi domami. Teraz kierowaliśmy się prosto do Lucky Cat Cafe.
   Podziękowałem Robbowi za podwózkę i pożegnałem Wasabiego, po czym wyskoczyłem z samochodu, niemal zapominając o walizce, podarowaną mi przez Agendę, by symulować wyjazd przed ciocią. Baymax ociągał się z wychodzeniem z samochodu, ale gdy w końcu mu się udało, stanęliśmy pod progiem mojego domu, do którego czym prędzej chciałem wejść. Wiedziałem jednak, że ciocia nie wie, kiedy dokładnie wrócę, dlatego chciałem zrobić jej niespodziankę.
   Zapukałem i stanąłem pod drzwiami, czekając aż gospodyni domu mi otworzy. Nie trwało to jednak długo, bo niemal od razu usłyszałem głos cioci, która teraz pewnie rzucała wszystko, co miała w rękach, by otworzyć drzwi, za którymi mógł stać jej siostrzeniec. Tym razem jej nadzieje się spełniły.
   Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem przed sobą ciocię Cass, tą samą, która zastępowała mi rodziców i która miała największe serce, jakie znałem. Wiedziałem, na co patrzy. Na wychudzonego chłopaka z rozmierzchwioną czarną czupryną i mokrymi od deszczu ramionami jesiennej kurtki.
- Cześć, ciociu - przywitałem się z uśmiechem, a ciocia Cass ujęła mnie od razu w ramiona, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej kilka miesięcy, a nie tygodni.
- Hiro, jak ja się za tobą stęskniłam! - wykrzyknęła z radością, dusząc mnie w uścisku. - Wejdź, bo zaraz się rozchorujesz. - Jeszcze zanim zdołałem przejść przez próg, ciocia Cass wytuliła również Baymaxa, który co do uścisków był akurat zawsze chętny.
   Baymax wszedł ostatni, zamykając za sobą drzwi, a ja ściągnąłem z siebie mokrą kurtkę, czując zapach pieczonego kurczaka, rozchodzący się po całym domu. Na samą myśl aż ślinka ciekła.
- Czemu nie zadzwoniłeś, że wracasz? - spytała mnie ciocia, cała w skowronkach.
- Bo nie wiedziałem, że wrócę tak szybko - powiedziałem szczerze.
- Niech cię jeszcze raz uścisnę - usłyszałem tylko, zanim ciocia Cass znów objęła mnie mocno. - Będziesz musiał mi zaraz wszystko opowiedzieć.
   Właśnie tego się bałem, pomyślałem, drapiąc się po głowie. Dobrze, że przynajmniej zdołałem podczas powrotu wymyślić serię jakiś dobrych kłamstw, które mógłbym podać cioci. Czułem się źle, że musiałem ją okłamywać, ale nie mogłem powiedzieć jej, że byłem na wyspie z bezwzględnymi przestępcami i jeszcze groźniejszymi od nich tubylcami, łaziłem podziemnymi tunelami i walczyłem w sądzie o prawa niewinnych. To samo w sobie brzmiało przerażająco i nie do uwierzenia.
- Och, na litość boską, mój kurczak! - wykrzyknęła, biegnąc do kuchni. Uśmiechnąłem się, widząc jak wszystko powraca do normy. Baymax ruszył pierwszy za ciocią po schodach na górę, ja ruszyłem za nim. - Akurat masz szczęście - usłyszałem głos cioci z kuchni, do której szedłem wolnym, zmęczonym krokiem. Walizkę zostawiłem na dole, będzie czas, by się nią zająć potem. - Chyba miałam nosa, że upiekłam tego kurczaka.
- Pachnie pysznie - powiedziałem, siadając przy niewielkim stoliku w kuchni, gdzie zazwyczaj jadaliśmy z ciocią kolacje. Gdy zająłem miejsce, poczułem ulgę rozchodzącą się po moich zesztywniałych nogach. Gdybym teraz mógł tylko odpocząć, pomyślałem, myśląc, że będę musiał wrócić na uniwersytet.
   Spojrzałem z otępieniem na kalendarz i aż oniemiałem, widząc datę. Spędziliśmy na Isla Menor ponad trzy tygodnie! Jakim cudem? Ukryłem mój szok przed ciocią, która usiadła naprzeciw mnie, wyciągnąwszy z piekarnika gorącego kurczaka. Baymax zajął miejsce obok mnie, nie odzywając się ani słowem, jak mu poleciłem.
- No, to opowiadajcie - powiedziała ciocia, patrząc na mnie ciepłym spojrzeniem. - Jak było na obozie?
- Aa, masa nauki - odpowiedziałem, zmęczonym głosem. - Na samą myśl czuję się zmęczony.
- Aż tak was męczyli? - spytała ciocia, popijając swoją kawę, którą prawdopodobnie piła, zanim wróciłem.
- Niee, ja... - zauważyłem na stoliku leżącą kopertę z moim nazwiskiem. - To moje? - spytałem ze zdziwieniem, zastanawiając się, od kogo mogłem dostać list. Ciocia Cass spojrzała na kopertę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Ach, tak. Przyszedł jakieś dwa dni temu, ale nie miałam jak cię o tym powiadomić. - wziąłem kopertę i zauważyłem z ulgą, że nie była otwierana. Ciocia Cass miała to do siebie, że czasem była nadopiekuńcza, ale zazwyczaj nie czytała naszych listów, jeśli takowe dostawaliśmy. Mimo to czułem się głupio, otwierając korespondencję przy niej. A jeśli to będzie list z Agendy? - pomyślałem, ale natychmiast odrzuciłem ten pomysł. Były szybsze i łatwiejsze sposoby, by się ze mną skontaktować.
- Co to takiego? - spytała ciocia z zainteresowaniem. Zmarszczyłem brwi, wyciągając coś z koperty.
- To zaproszenie. - odpowiedziałem ze zdziwieniem, otwierając je. Nie miałem pojęcia, od kogo mógłbym je dostać. Ciocia Cass wydawała się jednak o wiele bardziej zrelaksowana ode mnie, popijając kawę. Baymax zaglądał mi przez ramię, odczytując tekst zaproszenia. - Od Abigail - dodałem. - Zaprasza mnie i Baymaxa na ślub.



No to piąteczek kochani ;** nwm czy dam radę się pojawić na blogu przed Walentynkami dlatego wstawiłam to śliczne zdj które nieco pasuje do tęsknoty Hiro za ciocią i bratem ;))





8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. szkoda tylko że blogger ma cofnięty zegar :))))))) drugi hejt na bloggera

      Usuń
    2. nawet nie wiem co napisać.. genialny rozdział super powrót ciekawe co śniło się gogo i jak będzie z jej motorem i wyścigami poza tym jestem cholernie ciekaw co będzie dalej a sądząc po tym apartamęcie to pewnie masz jakiś pomysł ca c.d. nwm czemu ale ten blog podoba mi się najbardziej pozdro

      Usuń
    3. Bo chyba najbardziej się staram xd przyznam że shippuje Hirogo o wiele bardziej niż inne paringi więc może to dlatego ;)

      Usuń
  2. Ymmm... Córka Callaghana bierze ślub? Ciekawe z kim...
    Poza tym, właśnie, co śniło się Gogo? Dobra, pytanie się nie ma sensu, i tak niedługo się dowiemy. :D Czy ten ogromny apartament to ma być dla nas jakaś sugestia?
    Pfff... Pierwszy komentarz od wieków. Przepraszam! Ale dopiero teraz mam ferie... Jestem złym komentatorem X)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś świetna :) każdy komentarz jest dla mnie ciekawy, słowo ;) cóż dobre pytania, akurat o sen GoGo to Sb poczekacie ale na pewno się dowiecie ;)

      Usuń
  3. Nie wiem, jak się z Tobą skontaktować prywatnie, więc pisze tutaj :D
    specjalnie dla Twojego bloga i totalnie za darmo oddam :
    http://wersaja-34.blogspot.com/
    jeśli Ci się nie spodoba to zignoruj :)

    OdpowiedzUsuń