2/19/2016

Logika działania

   Czułem się podle przez sytuację z Sam. Cały czas myślałem o tym, jak musiała się czuć, szantażowana przez Ithaniego. Chyba naprawdę jej na mnie zależy, skoro pomimo to próbowała nam pomóc. Na samą myśl uśmiechałem się do siebie jak kretyn. Na dodatek jeszcze zdobywała dla mnie informacje o Maysonie, choć to również było zabronione, skoro musiała korzystać z tajnych akt. Powróciłem myślą do momentu na plaży, kiedy omal się nie pocałowaliśmy... O, i oto dowód, jaki ze mnie kretyn. Najpierw zachowałem się jak kompletny dupek wobec Sam, a teraz dalej myślałem tylko o sobie.
   Z zamyślenia wybudziły mnie palce GoGo, które pstryknęły tuż pod moim nosem.
- Hiro, jesteś z nami, czy odleciałeś? - spytała, marszcząc brwi. Od rana taka była. Jakby wyczuła, że nieporozumienie z Sam zostało wyjaśnione, z czego najwyraźniej się nie cieszyła.
   Przytaknąłem, opierając głowę na nadgarstku, wykorzystując oparcie sofy. Tłumaczyłem to już przyjaciołom chyba piąty raz, ale Wasabi dalej nie wyglądał na przekonanego.
- Że niby Ithani ją szantażował? Niby co by z tego miał, że nie dalibyśmy rady na tej misji? - pytał, wpatrując się we mnie pobłażliwie, co boleśnie przypominało mi o Tadashim. GoGo zdawała się być coraz bardziej rozwścieczona, słuchając raz o Sam, za którą nie za przepadała, a za drugim razem o swoim byłym chłopaku. - Przecież, jakby nie patrzeć on nas w tą całą Agendę wplątał, tak?
- Ale to nie znaczy, że tego chciał - odparł Fred, rozwalając się na fotelu. - Myślcie od czasu do czasu logicznie, podobno macie większe mózgi ode mnie.
- Fred ma rację - przyznała Honey, za co miałem ochotę ją uściskać. Nigdy nie oceniała ludzi tak łatwo jak to zrobiła GoGo w przypadku Sam i za to byłem jej wdzięczny. - Skoro Hiro wciąż jej ufa, to ja też.
- Naiwna jesteś, Honey - warknęła GoGo, obracając głowę. Pierwszy raz widziałem, żeby była tak chamska w stosunku do przyjaciółki, która niezbyt przejęła się jej wybuchem.
- Dobra, nieważne - mruknął Fred, siadając prosto. Najwyraźniej rozdrażniły go nasze kłótnie. - O co chodzi z tym Ithanim? I z tą mapą, o której wspomniałeś?
- Tłumaczyłem wam już - westchnąłem, nie lubiąc się powtarzać, a już zwłaszcza moim starszym przyjaciołom. - Mapa była przekręcona i pełno było w niej niejasności. Pamiętacie, jak szliśmy tym tunelem?
   Przyjaciele potrząsnęli głowami z wyjątkiem GoGo, która totalnie ignorowała wszystkich wokół siebie, wpatrując się w mokre ulice za szybą. Chyba właśnie to jej zachowanie irytowało mnie najbardziej.
- Gdybyśmy nie odkryli kształtu wyspy przez te obrazy na ścianach, to w ogóle nigdzie byśmy nie zaszli. Mapę wykonał Ithani, bo tylko on był wtedy na misji na Isla Menor. Sam mówiła, że wiedziała o planach Ithaniego i błędach w mapie, ale nie mogła nam tego powiedzieć, bo Ithani ją szantażował.
   GoGo spojrzała na mnie zimnym spojrzeniem, które mocno mnie ukuło. Nie wiedziałem, o co się tak wściekała, o to, że Ithani wchodził nam w drogę, czy o to, że znów byliśmy z Sam w jednej drużynie. W każdym razie miałem ochotę powiedzieć jej, że zachowuje się jak dziecko.
- Biedna Samie - mruknęła, przekrzywiając głowę. - Groził jej, że naskarży jej ciotce, czy że pomiesza jej w dokumentach?
- GoGo! - wykrzyknąłem, będąc w szoku, że potrafiła być tak cyniczna.
- Nie widzisz, że coś tu się mocno nie zgadza? - warknęła, patrząc też na pozostałych. - Halo? Ithani musiał coś na nią mieć, skoro ją szantażował. A Sam musiała coś wcześniej przeskrobać.
   Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie tę rozmowę. Sądziłem, że usiądziemy w moim salonie pod nieobecność cioci, wypijemy na spokojnie herbatę i pogawędzimy o zmianach w Agendzie. Nie myślałem, że będziemy sobie skakać do gardeł.
- GoGo ma rację - poparł ją Wasabi, a mi całkiem opadły ręce. Ja ufałem Sam. Co się z nimi działo? - Lubię Sam, naprawdę, ale w jej tłumaczeniach nie ma logiki.
- Gdyby tłumaczyła się tobie, to byś jej uwierzył - mruknąłem, a Wasabi wzruszył ramionami, jakby odpowiadał "może by tak było". GoGo jednak postanowiła się dołączyć do rozmowy na stałe, choć wcześniej tylko siedziała z boku i przysłuchiwała się moim słowom.
- No właśnie - rzekła nieprzyjemnym głosem. - Tłumaczyła się tobie. A wiesz czemu? Bo ciebie z nas najłatwiej omamić, a Sam nie jest głupia. Od początku nie utrzymywała kontaktu z resztą z nas, tylko akurat z tobą, choć podobno Yoko poleciła jej współpracować z nami. Nie widzisz, że ta dziewczyna musiała to zaplanować? Wystarczy teraz, że kiwnie palcem, a ty robisz, co chce.
- Ej, rzeczywiście coś w tym jest, Hiro - wtrącił się Fred, marszcząc brwi. Wyglądał jak detektyw, który był blisko rozwiązania sprawy. Honey tym razem nie podzielała jego opinii. - Sam chyba za mną nie przepada - przyznał, a Wasabi zachichotał, jakby cały ten dialog go bawił.
- GoGo, przestań być zazdrosna i spróbuj ją zrozumieć - powiedziała łagodnie, ale GoGo zignorowała ją.
- Na dodatek skoro była z Ithanim, gdy leciał na Isla Menor - kontynuowała, a w jej oczach czaił się gniew. - to dlaczego nam towarzyszył Robb? Ciebie nie zastanowiło to ani trochę?
   Musiałem przyznać, że GoGo miała trochę racji. Wcześniej zakładałem, że Sam po prostu była zbyt młoda i niedoświadczona, by Yoko zezwoliła jej na lot na wyspę, ale skoro wcześniej już tam była z ludźmi z Agendy, gdy Ithani badał Isla Menor, to właściwie czemu nie towarzyszyła nam?
Mimo to czułem się osaczony podejrzeniami GoGo o moją przyjaźń z Sam. To nie była jej sprawa. Miałem jej to właśnie powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy pisk opon, a potem trzask stłuczonej szyby, na dźwięk którego wszyscy wyskoczyliśmy ze swoich miejsc.
- Co do...? - warknęła GoGo, zaglądając w stronę okna, ale zanim zdołała cokolwiek zobaczyć, ja już przy nim stałem. Nie, tylko znowu nie kawiarnia!
   Czułem się podle, gdy zdołałem zauważyć, że poczułem ulgę, że samochód, który wpadł w poślizg wylądował na budynku jakąś przecznicę stąd. Nie wyglądało to groźnie, ale mimo to już usłyszałem kroki Wasabiego, który pospiesznie schodził po schodach na dół. Reszta ruszyła za nim, a ja zamknąłem ten szereg. Nie było o czym rozmawiać. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, musieliśmy się szybko dostać na miejsce.
   Po schodach rozeszło się głośne stukanie butów, gdy nasza szóstka zbiegała w dół, do kawiarni. Ostatnio po naszej misji polepszyłem Baymaxowi jego tempo, bo na Isla Menor naprawdę musieliśmy się co jakiś czas zatrzymywać, by robot mógł za nami nadążyć, co nieco przeszkadzało w całej misji. Teraz to ja miałem problem, by nadążyć za nim. Zastanawiało mnie, czy złapałaby mnie policja za to, że mój robot przekroczyłby prędkość.
   Przebiegliśmy przez kawiarnię, mało nie wpadając na klientów cioci, którzy wyglądali z ciekawością i przerażeniem przez wielkie, szklane szyby. Moja ciocia spojrzała ze zdziwieniem, gdy minęliśmy ją i wypadliśmy na ulicę.
- Hiro! - zdołała tylko krzyknąć, ale byłem już na zewnątrz, a nie chciałem się zatrzymywać.
   GoGo jako pierwsza z naszej paczki dotarła na miejsce, jako że najszybciej biegała. Stanęliśmy przed właściwym budynkiem, obserwując skalę wypadku, jaki usłyszeliśmy jeszcze w moim salonie.
   Przed nami rozciągał się wysoki, stary, trzypiętrowy budynek, który stał tutaj, odkąd tylko sięgałem pamięcią. Z zewnątrz wyłożony był podpalana cegłą o brunatnej barwie. Większość z budynków, jakie stały w okolicach mojego domu były nowowybudowane, łącznie z moim, do którego wprowadziliśmy się z ciocią i Tadashim zaraz po zakończeniu jego budowy. Teraz, nie licząc domu naprzeciwko kawiarni cioci, który został wyburzony przez niespecjalnie wyszkolone służby, które zajmowały się rozbiórką mieszkań, pozostał w okolicy tylko ten.
   Najwyraźniej jednak źle oceniłem szkodliwość tego wypadku. W budynek nie wjechał samochód osobowy, a ciężarówka, w dodatku z takim impetem, że nie wierzyłem, że kierowca mógł to przeżyć. Cały przód samochodu był wgnieciony w stary budynek - co więcej, połowa mieszkania musiała leżeć w gruzach. Wyglądało to, jakby jakiś olbrzym odgryzł duży kawałek smakowitego kąska, a resztę zostawił. Dokoła zebrali się gapie, którzy spoglądali na budowlę z lękiem. Mieli rację, mógł w każdej chwili się zawalić.
- GoGo, Honey zostańcie tutaj - zarządziłem, podchodząc do frontowych drzwi, które ledwie stały w zawiasach, wyważone siłą uderzenia pędzącego pojazdu.
   Usłyszałem co prawda pomruki pełne sprzeciwu, ale dziewczyny wciąż stały na miejscach, słuchając mojej prośby. Zanim wszedłem do środka, obróciłem się jeszcze i spojrzałem na wpół przerażoną GoGo, która nie odrywała ode mnie wzroku.
- Weźcie stąd tych wszystkich ludzi - zdołałem tylko powiedzieć, zanim Wasabi i Fred weszli do środka. W tej sytuacji to Baymax był najważniejszy. Jeśli tym ludziom coś się stało, a z pewnością tak będzie, to opiekun medyczny byłby najbardziej stosowną osobą do udzielenia im pomocy.
   GoGo kiwnęła głową, po czym obróciła się z Honey i zaczęły rozmawiać z wysokim, barczystym mężczyzną, jakby chciały go przekonać do współpracy.
- Hiro, gdzie wchodzimy najpierw? - spytał Wasabi, który jak zwykle oczekiwał ode mnie planu.
   Staliśmy na wąskim korytarzu, przez który prowadziły kamienne schody.
- Może się rozdzielmy - zaproponował Fred z chłodną logiką. Naprawdę w tej chwili podziwiałem tego gościa. Nawet ja czułem wzrastającą panikę. - Będziemy mieli większe szanse, żeby kogoś uratować.
   Skinąłem szybko głową.
- Fred ma rację - powiedziałem, idąc po schodach. - Idźcie na górę i wyprowadźcie ludzi z mieszkań - poleciłem. - Ja i Baymax pójdziemy do tych niższych. Tam pewnie ktoś będzie potrzebował pomocy.
   Przyjaciele skinęli głowami i oddalili się szybko bez słowa protestu. Widziałem ich zdeterminowane sylwetki, które biegły po krętych schodach na samą górę. Pewnie część z mieszkańców stała już tam pod budynkiem, uświadomiłem sobie. Czy to możliwe, żeby ktoś mógł coś pichcić w domu, ignorując ten okropny dźwięk, gdy ciężarówka dosłownie wleciała w ich budynek? Raczej szczerze w to wątpiłem.
   Wbiegłem z Baymaxem do pierwszego mieszkania, które, jak przypuszczałem, musiało być doszczętnie zniszczone przez ciężarówkę. Bałem się, co mogę tam znaleźć, ale to właśnie działanie rozpędzało u mnie złe myśli. Tak było w każdym przypadku. Nieświadom więc tragiczności tego miejsca, znalazłem się po drugiej stronie antywłamaniowych drzwi, które całe szczęście były otwarte.
   Przeszedłem szybkim krokiem przez przedpokój, na którego podłodze już zdołałem zauważyć biały pył pogruchotanego tynku. Skręciłem na prawo, w kierunku jaskrawego światła i mało co nie upadłem, gdy zobaczyłem, co stało się w salonie,
   Cała przeciwna ściana leżała teraz na podłodze w większych i mniejszych odłamkach. Przez wielki otwór przebijała się maska ciężarówki oraz część szyby, która spływała krwią. Nawet nie chciałem myśleć, jak bardzo boleśnie zginął kierowca. W powietrzu unosił się ten sam biały pył, który zauważyłem już na podłodze w przedpokoju. Jego mikrocząstki błyszczały w jasnym świetle dnia, przebijającym się przez wyrwane fragmenty muru. Na podłodze leżała kobieta. Miała na sobie kuchenny fartuch, leżała obrócona twarzą do drewnianych paneli. Ciemnobrązowe włosy, które leżały rozwiane wokół jej głowy przybrały czerwoną barwę od krwi. Nad nią stało malutkie dziecko - dziewczynka, która miała może cztery latka. Szlochała bezgłośnie, szarpiąc ramię swojej mamy, jakby chciało obudzić ją z głębokiego snu. Gdy stałem tak w progu, dziecko spojrzało na mnie swoimi załzawionymi oczami, które napuchły od słonej cieczy. Serce mi się krajało, ale nie mogłem się nawet ruszyć z miejsca, by pomóc tej dwójce. Całym moim ciałem wstrząsnął strach widokiem, który miałem przed własnymi oczami.
   Całe szczęście Baymax nie zawahał się ani chwili. Podszedł pewnym krokiem do matki leżącej na podłodze i obrócił ją delikatnym ruchem na plecy, odgarniając jej włosy z twarzy. Z rany na jej czole płynęła obficie krew, ale Baymax nie wyglądał na przerażonego. Działał dalej, wyciągając ze swojego małego, podróżnego plecaka bandaże. Tak naprawdę odkąd zaczął pomagać w szpitalu, nosił ten plecak ze sobą dosłownie wszędzie. Nie wiem, co mu się stało, że zaczął myśleć tak rozsądnie, może sprawiło to doświadczenie, ale Baymax zawsze miał przy sobie opatrunki i serię podstawowych lekarstw.
   Dopiero na widok spokojnej i opanowanej pracy robota ruszyłem naprzód. Dziewczynka szlochała teraz głośniej, jakby obawiała się, że robot skrzywdzi jej mamę. Kucnąłem obok niej i spojrzałem w jej czarne jak noc oczy.
- Nie martw się - powiedziałem, wdzięczny, że udało mi się uspokoić na tyle, by jej nie przestraszyć moim drżącym głosem. - Pomożemy tobie i twojej mamie. Jak masz na imię? - spytałem.
   Dziewczynka patrzyła na mnie z takim strachem, że pomyślałem, że chyba spanikuje i ucieknie, ale ona otworzyła usteczka i odpowiedziała:
- Naomi - usłyszałem jej cieniutki, słaby głosik.
- Ja jestem Hiro - mówiłem, gdy nagle mój głos przerwał donośny huk, jakby ktoś puścił przytrzymywaną przez siebie linę, po czym znów ją złapał w solidny uścisk. Z sufitu posypała się zaprawa. - Zabierzemy was stąd, dobrze? Tu nie jest bezpiecznie.
- Mo... moja mama - wychlipała dziewczynka, patrząc w bok. Spojrzałem za siebie, choć cały czas starałem się nie patrzeć na Baymaxa i ranną kobietę. Nie bałem się krwi, po prostu czułem przerażenie na myśl, że moglibyśmy zawieźć. Co jeśli... jeśli ona umrze?
- Tak, Baymax się nią zaopiekuje - odpowiedziałem spokojnie, choć byłem już prawie pewien, że ten huk był spowodowany osuwaniem się wyższych pięter budynku. Musimy ocalić tych ludzi, obiecałem sobie. - Jest w dobrych rękach.
   Baymax szybko się uwinął z opatrywaniem rannej i już niedługo głowa kobiety, z której sączyła się posoka krwi, była starannie poowijana bandażami.
- Jej stan jest w normie. - powiedział robot spokojnie, jakby w ogóle nie przejmował się tą sytuacją. - Ale musi szybko dostać się do szpitala. Straciła dużo krwi.
- Baymax, nie mów tego głośno - wyszeptałem, świadom, że mała cały czas nas słucha. - Dasz radę wynieść ją z budynku?
- Tak - odpowiedział krótko mój przyjaciel, po czym niemal od razu przystąpił do działania. Obróciłem się do Naomi, której oczy wyglądały jak dwa spodki.
- Musimy stąd wyjść - powiedziałem, siląc się na cierpliwość w obliczu walącego się budynku. - Zabierzemy ciebie i twoją mamę w bezpieczne miejsce, ale musisz być grzeczna i iść z nami, dobrze? - mówiąc to, wyciągnąłem do niej dłoń.
   Gdy Naomi na mnie patrzyła, nawet nie mrugnęła. Jej spojrzenie mnie przeszywało, jakby to małe dziecko chciało zbadać, czy może mi ufać. Nie wiem, co jednak zdecydowało o tym, że nam zaufała, ale w końcu kiwnęła główką i podała mi rękę. Baymax ruszył przodem, ale zawahał się i obrócił się w kierunku wgniecionej maski ciężarówki i krwi, która po niej spływała.
- Ten mężczyzna już nie żyje, Hiro. Czy możemy...? - zaczął, ale przerwałem mu stanowczo.
- Nic już dla niego nie zrobimy - powiedziałem twardo, stając wreszcie na nogi po moim przypływie paniki. - Ratujmy żywych.
   Naomi stąpała lekko, jakby szła po łące. Czułem, jak cała drży. Choć okazała się dzielna w tak tragicznej sytuacji, to jednak każde dziecko musiało odczuwać lęk w takim wypadku, a już na pewno czterolatka. Kucnąłem więc obok niej i chwyciłem ją delikatnie w ramiona, biorąc ją na ręce. Ku mojej uldze nie protestowała. Objęła rączkami moją szyję, wciąż cicho płacząc. Jej drobne łezki kapały mi na bluzę.
- Wynośmy się stąd - powiedziałem do Baymaxa, idąc szybkim krokiem po ciasnym przedpokoju. Minąłem korytarz, słysząc lekkie kroki robota za moimi plecami. Modliłem się o czas. Czas potrzebny do uratowania pozostałych. Poza tym na górze znajdowali się moi przyjaciele.
   Wyszliśmy z budynku, pod którym nie stali już gapie, tak jak wcześniej. GoGo i Honey spełniły swoje zadanie i teraz stały razem ze wszystkimi po przeciwnej stronie ulicy, jak najdalej od walącego się budynku. Już od progu zdołałem zauważyć migoczące światła ekip ratunkowych. Dwoje ratowników podbiegło do mnie i Baymaxa. Wskazałem szybko ruchem głowy na robota.
- Zabierzcie ją, jest ranna - powiedziałem do mężczyzn w biało-czerwonych skafandrach, którzy spojrzeli na siebie nerwowo.
- Jest cała? - spytał ratownik, pokazując na małą. Dziewczynka ściskała mnie mocno, jakby nie chciała zaufać nikomu innemu. Musiałem ją tu zostawić. Byłem pewny, że mężczyźni się nią zaopiekują.
   Jeden z ratowników pobiegł w stronę karetki po nosze i po swoich towarzyszy, drugi, ten który pytał o dziewczynkę, stał naprzeciw mnie, spoglądając na Baymaxa z pewną siebie miną. Znał go! - pomyślałem, jakby czytając mu w myślach. Najwyraźniej Baymaxa znał już cały dyżur.
- Naomi - wyszeptałem do dziewczynki, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko szloch. - Naomi, ten pan się teraz tobą zaopiekuje. Musimy iść z Baymaxem pomóc innym. Zostaniesz tu i poczekasz na nas?
   Dziewczynka nagle puściła moją szyję, co uznałem za potwierdzenie. Postawiłem ją na ziemi i spojrzałem jej w oczy, z których wciąż płynęły łzy. Tak bardzo jej współczułem. Obok niej przykucnął ratownik i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy dźwięk, który wstrząsnął wszystkimi zebranymi po tej stronie ulicy. Poczułem dreszcze na skórze, gdy uświadomiłem sobie, że ten dźwięk to odgłos strzału i że dochodzi z budynku.
- Wasabi!! - krzyknąłem, pędząc na oślep z powrotem do budynku. - Fred!
   Moich uszu dobiegły także wołania dziewczyn, ale zostały najwyraźniej uciszone przez ratowników i funkcjonariuszy, którzy pilnowali porządku. Biegłem po schodach najszybciej, jak tylko mogłem, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, że któryś z moich przyjaciół może być ranny. Może umierać. Nie, to nie mogło być prawdą.
  Schody pięły się w górę, gdy budynek znów zatrząsł się w podstawach. Na moment straciłem równowagę i spadłbym ze schodów, gdybym nie złapał się poręczy. Chwyciłem ją mocniej i dźwignąłem się na nogi, czując, że panika, którą dopiero co okiełznałem, znów zaczyna zbierać swoje żniwo. Dobiegłem w końcu do właściwego mieszkania. Wszystkie inne były puste, a przynajmniej tak sądziłem. W końcu kazałem chłopakom iść na górę, więc pewnie zaczęli od najwyższego mieszkania.
   Wbiegłem do mieszkania, pchając usilnie drzwi, które tarasowały mi drogę. Te z hukiem uderzyły o ścianę, gdy ja rozglądałem się po kawalerce ze strachem.
- Odłóż to! - usłyszałem głos Wasabiego. Był tak samo zdenerwowany jak ja, a może i jeszcze bardziej. - Chcemy ci pomóc...
- Nie potrzebuję waszej cholernej pomocy!! - wrzasnął mężczyzna na wpół szalonym głosem. Głosy te dochodziły z pomieszczenia naprzeciw, a przynajmniej tak mi się zdawało. Na razie nic nie mogłem zobaczyć.
- Proszę się uspokoić - zaczął Fred spokojnym głosem. Byłem zdziwiony, że zdołał się na tyle opanować. - Zaraz wezwiemy pomoc i...
   Drugi strzał. Tym razem nawet nie czekałem, od razu wbiegłem do pokoju.
   Po jednej stronie pomieszczenia stali Wasabi i Fred. Czarnoskóry przyjaciel był w swoim stroju, przed sobą trzymał swoje plazmowe ostrza, które migotały tajemniczą, zielono-niebieską łuną. Fred stał w swoim codziennym stroju, trzymając wysoko ręce w geście obrony. Obydwoje byli cali, zauważyłem z miażdżącą ulgą. Naprzeciw nich stał mężczyzna z zakrwawioną noga, z której sączyła się krew. W dłoniach dzierżył hardo pistolet, choć nie mogłem nie zauważyć, że jego ręce drżały, gdy kierował swoją broń na mnie. Uniosłem do góry ręce tak jak Fred, plując sobie w brodę, że tak spanikowałem. Byłem bezbronny jak małe dziecko bez mojego stroju.
- Hiro... - wyszeptał gniewnie Wasabi, choć cały czas wpatrywał się w uzbrojonego mężczyznę. Dopiero teraz pod jego nogami zauważyłem stosy pieniędzy, które musiały się rozsypać, gdy zbierał pospiesznie rzeczy. Widziałem tysiące, ułożone w ciasne grupki, jak w jakimś tanim serialu kryminalnym. Tylko teraz postać z kryminału mierzyła do mnie lufą pistoletu.
- Stój! - warknął mężczyzna, niemal wypluwając to słowo. W jego jasnoniebieskich oczach czaiła się beznadziejność. Przez moment przypominał mi Jamesa. Jego postawa, sposób mowy, wygląd. Odetchnąłem spokojnie, podchodząc z uniesionymi rękoma do moich przyjaciół. Zauważyłem, że Wasabi trzyma swoje ostrza przed sobą, jak tarczę. Na pewno to do nich strzelał uzbrojony, myślałem gorączkowo. No tak, Wasabi zdołał się osłonić, gdy kule pocisku leciały w ich stronę. Całe szczęście, że jego ostrza były tak niezawodne. - Ręce na widoku - warknął, a ja uniosłem je jeszcze wyżej.
- Budynek się zawala - powiedziałem, lecz tym razem nie potrafiłem zahamować drżenia w moim głosie. - Jeśli szybko stąd nie wyjdziemy, zginiemy wszyscy.
   Fred i Wasabi spojrzeli na mnie i jakby na potwierdzenie moich słów, budynek znów się zachwiał, jak nurek, który łapie dech przed utonięciem. Pomyślałem zaraz o cioci, o GoGo. Nie chcę zginąć. Zatrzymaj te myśli, Hiro, nakazałem sobie ostatkiem sił woli. Jeśli zacznę panikować, ten facet powybija nas jak kaczki.
- Ha, myślałeś, że to ci cokolwiek da? - prychnął mężczyzna, a z jego nosa spłynęła krew. Był ranny, pomyślałem. Najwyraźniej siła uderzenia ciężarówki musiała wstrząsnąć budynkiem na tyle, że większość jego mieszkańców po prostu kompletnie straciła równowagę, uderzając mocno o meble albo o podłogę. - Wiem, po co tu przyszliście. Gliny mnie nie dostaną, nic wam to nie da. - mówiąc to, pakował w pośpiechu pieniądze, które wysypały mu się z czarnej, sportowej torby. Więc coś łączyło go jednak z kryminałem, pomyślałem, niespecjalnie się ciesząc, że odgadłem te zagadkę.
   Budynek tym razem zatrząsł się tak mocno, że wszyscy upadliśmy na kolana, łącznie z uzbrojonym mężczyzną, któremu wypadł pistolet. Potem wszystko działo się tak szybko. Zanim zdołałem cokolwiek ogarnąć, Fred skoczył na mężczyznę z szybkością kobry, odbierając mu broń. Mieszkaniec zaczął go szarpać, ale Fred rzucił ją w moim kierunku, próbując osłonić się przed ciosami. Wasabi skoczył na mężczyznę, próbując go obezwładnić, zanim skrzywdzi Freda. Podniosłem w pośpiechu broń, nie wiedząc, co mam robić. Mężczyzna szarpał się, jak rozjuszone zwierzę, podczas gdy Fred poderwał się na nogi, a Wasabi chwycił go w mocnym uścisku, który ostatecznie go unieruchomił.
   Spojrzałem w bok i ujrzałem Baymaxa, który zdołał już wejść do przedpokoju. Mimo że po moich poprawkach był naprawdę szybki, dopiero teraz zdążył mnie dogonić.
   Nagle straciłem panowanie we własnych nogach, czując, jak grawitacja zamiera na moment. Poczułem się, jakby świat wokół mnie przestał się obracać, słońce przestało świecić. Dosłownie wszystko, co było naturalne zatrzymało się w miejscu. Czułem, że budynek stracił właśnie ostatnie fundamenty i że to był koniec. Nie zdążymy zbiec po schodach.
   Przeleciałem na przeciwległą ścianę z takim impetem, że gdybym nie wyciągnął przed siebie rąk, za pewne bym się poturbował. Słyszałem krzyki moich przyjaciół, krzyk tego mężczyzny. A ja wciąż milczałem, tracąc wszelką nadzieję. Już za chwilę te krzyki się skończą, wraz ze wszystkim, co było mi bliskie. Panika odebrała mi rozum, nie potrafiłem już kontrolować własnego ciała. To nie była Isla Menor, Agenda była zbyt daleko. A my, początkujący agenci mieliśmy skończyć właśnie w taki sposób - zmiażdżeni niewiarygodną siłą grawitacji, która znów zaczęła działać, z dwukrotnym skutkiem.
   Przez moment poczułem elastyczne włókno ciała Baymaxa, tak jakby robot mnie przytulał. Krzyki nie ustawały, słyszałem je wszędzie. Potem jednak robot przycisnął nas do ściany, a może po prostu został przyciągnięty przez tę samą siłę, która zdołała pokonać masywne ściany budynku. Grawitacja.
   Wtem krzyki ucichły. Umarłem, pomyślałem od razu, ale niemal natychmiast poczułem ból. Nie był to miażdżący, niewiarygodny ból. Dało się wytrzymać. Nie otwierałem oczu, bojąc się, że gdy je otworzę, już nie wrócę, zgubię się w tej otchłani, do której wpadłem. Mimo to wciąż czułem dotyk. Dotyk czegoś twardego, dociskającego nas do podłoża. Moja głowa huczała od gwałtowności upadku. A może po prostu ją sobie rozbiłem, gdy walnąłem o ścianę? Gdy budynek legł w gruzach, spadając na oczyszczoną ulicę?
   GoGo, pomyślałem sobie i otworzyłem oczy z ostatkiem sił, jakie jeszcze miałem. Wtedy zacząłem od nowa słyszeć. Okrzyki, płacz, rozkazy. Ciemność przerzedzała się, gdzieniegdzie już widziałem przebłyski słońca. Uświadomiłem sobie, że wciąż oddycham, wciąż żyję. Usłyszałem szloch, który wstrząsnął mną do głębi. Poznałem ten głos, poznałbym go na końcu świata.
   Chciałem wstać, pobiec do GoGo i uspokoić ja, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pomimo tego, jak bardzo chciałem, nie potrafiłem się jednak ruszyć. Moje ciało było jakby przykute do twardego podłoża. Może już było zgniecione? Może ten ból, który odczuwałem był tylko złudzeniem?
   Plamy światła zwiększyły się raptownie i znów widziałem niebo. Gładkie, błękitne, przejrzyste niebo. Nie, ja chyba naprawdę umarłem, pomyślałem, ale spojrzałem w bok i zobaczyłem Freda i Wasabiego leżących obok mnie, tak blisko, że dziwiłem się, że wcześniej nie zauważyłem ich obecności. Nade mną stanął Baymax i nagle wszystko pojąłem. Miał na sobie swój czerwony strój. To jego dotyk cały czas czułem. Gdy spadaliśmy, Baymax musiał ochronić nas własnym ciałem, dlatego nie zginęliśmy, gdy cały budynek legł w gruzach.
   Ktoś pomógł mi wstać, a ja zachwiałem się, czując jak cały świat migocze mi przed oczami. Niewiarygodne, że jeszcze niedawno śmierć była tak odległa, tak obca, a przed chwilą niemal zdołaliśmy ją dotknąć, niemal nas przechytrzyła. Gdy stanąłem na nogach, wspierany przez ratownika, nagle ktoś rzucił mi się na szyję, przytulając mnie tak mocno, że niemal znów straciłem równowagę. To była GoGo. Objąłem ją, czując, jak olbrzymie ilości strachu i paniki spływają po mnie jak chłodny, wiosenny deszcz. Byłem tu. Byłem tu z nią, ona była bezpieczna. Te myśli wciąż nawiedzały mój umysł jak bumerang, który wraca za każdym razem, gdy chce się go wyrzucić.
   Nie słyszałem już nic. Żadnej karetki, żadnych krzyków. Jedyny dźwięk, jaki dochodził do moich uszu to szloch GoGo, której łzy spływały po moim karku. Ściskała mnie mocno, jakbym chciał się wyrwać jej ramionom i uciec jak najdalej. Jak mogła mnie o coś takiego podejrzewać. Przejechałem dłonią po jej plecach, dziwiąc się jak bardzo drży. Czy aż tak się o mnie bała? Czy po prostu cały stres i panika rozładowały się w niej właśnie w tym momencie, w moich ramionach? Nie wiem i nie oczekiwałem odpowiedzi. Była przy mnie i tylko to się liczyło.
   Widziałem jak ratownicy pomagają Wasabiemu i Fredowi. Wyglądali na mocno poobijanych, ale im również nic się nie stało. Honey rozmawiała z nimi, najwyraźniej tak samo mocno wstrząśnięta zawaleniem budynku jak Go. Mężczyzna, który próbował uciec z pieniędzmi został złapany, gdy zaczął uciekać. Policja właśnie zakuwała go w kajdanki.
- Hiro, ja... - zaczęła GoGo, gdy popatrzyła mi w oczy. Jej własne były całe zaczerwienione od płaczu, przez co teraz przypominała małą Naomi. - Myślałam, że zginąłeś.
- Nie ty jedna - mruknąłem, głaszcząc ją czule po policzku. Sam nie wiem, jakim cudem zdobyłem się na ten gest, ale najwyraźniej wyczerpałem dzisiejszą dawkę stresu. Starłem łzę z jej policzka, zastanawiając się, czy to nie ze względu na nią los dał mi drugą szansę.
   Dopiero teraz ogarnąłem wzrokiem pobliską ulicę. Teraz stało tu więcej ludzi niż gdy budynek stał w swoich fundamentach. Na szczęście nie widziałem, żeby ratownicy pomagali komukolwiek z wyjątkiem naszej piątki, dlatego chyba nikomu nie przyszło do głowy podejść bliżej. Rozejrzałem się po obecnych, dopiero o czymś sobie przypominając.
- Gdzie jest Naomi? - spytałem cicho, a GoGo spojrzała na mnie, jakbym spytał ją w takim momencie o fazy księżyca.
- Kto?
- Ta dziewczynka - odpowiedziałem, marszcząc brwi. Chciałem sprawdzić, co z nią, czy jej mama jest zdrowa. Minąłem GoGo, starając się nie potknąć o niezliczoną ilość stert gruzu, która teraz zaścielała ulicę.
   Idąc, złapałem GoGo za rękę, pomagając jej wyjść z tych ruin. Spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała, najwyraźniej wdzięczna za pomoc. Zdołaliśmy pokonać odległość sypkiej cegły, która przykrywała asfalt ulicy, wspomagani przez ratowników, których wysokie buty doskonale radziły sobie na nierównej powierzchni.

  Mimo że opuściliśmy już gruzowisko, to nasze ręce pozostały splecione. Ludzie patrzyli nerwowo to na nas, to na budynek, który w jednej chwili przestał istnieć.
- Nic ci nie jest? - spytał mnie ten sam brodaty ratownik medyczny, który zabrał Naomi.
- Raczej nie - odpowiedziałem, po raz pierwszy na siebie patrząc. Moja bluza była przyprószona białym pyłem, od którego dusiło mnie w gardle. Zdawało mi się, że jestem tak poobijany, jakby przejechał mnie walec.
Już miałem pytać o małą dziewczynkę, którą ocaliłem z budynku, gdy z tłumu stojącego naprzeciw miejsca zdarzenia wyłoniła się moja ciocia wyglądająca, jakby chciała wydrapać oczy tęgiemu mężczyźnie, który zasłaniał jej drogę.
Gdy zobaczyła mnie, od razu popędziła w moim kierunku, a na jej twarzy malowała się czysta troska.
- Hiro! - krzyknęła, biorąc mnie w ramiona, jak wcześniej GoGo. - Jesteś cały? Co ci strzeliło do głowy?
Jak zwykle w takich sytuacjach uczucia mojej cioci zlewały się w jedno - jednocześnie stawała się wściekła, przerażona, smutna i troskliwa. Zawsze bawiła mnie jej reakcja, ale tym razem nie było mi do śmiechu.
- Pani syn ocalił dwójkę mieszkańców z tego budynku - wtrącił się ratownik, uśmiechając się z dumą, jakby sam mnie tego nauczył.
Ciocia spojrzała na mnie z szokiem, jakby kompletnie nie spodziewała się po mnie takiej odwagi. Od razu poczułem wstyd na myśl, jak bardzo spanikowałem tam w środku.
- Siostrzeniec - poprawiłem ratownika ponuro, spoglądając z zażenowaniem na ciocię. - Poza tym to moi przyjaciele ocalili tych ludzi. Ja tylko...
- Uratowałeś ta małą dziewczynkę - usłyszałem głos GoGo. Kiedy się obróciłem, zauważyłem, że uśmiecha się ledwie zauważalnie, patrząc na mnie, jakbym zrobił o wiele więcej. Na widok tej miny chyba sie zarumieniłem, ale chyba nikt tego nie zauważył.
- Tę tam? - spytał ratownik, wskazując ruchem głowy na ambulans, przy którym siedziała mała dziewczynka. Owinęła ręce wokół kolan, przyciskając je do siebie, a jej małe ciałko poruszało się w rytm wyraźnego szlochu. Jeden z ratowników próbował ją uspokoić, kucając obok, ale Naomi nie wyglądała, jakby się nim przejęła.
   Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w tamtym kierunku w momencie, w którym do GoGo i mojej cioci podeszła pozostała część moich przyjaciół. Porozmawiam z nimi później, obiecałem sobie, przepraszając ich i podchodząc szybkim krokiem do płaczącej Naomi. Co ja właściwie chciałem powiedzieć czterolatce rozpaczającej za mamą? Ja nawet nie miałem podejścia do dzieci.
   Przykucnąłem obok, a towarzyszący jej ratownik zmierzył mnie smutnym spojrzeniem i odszedł na kilka kroków, jakby wyczuł, że wolałbym zostać sam z dziewczynką, która ocaliłem.
- Naomi, to ja - powiedziałem niepewnie, dotykając jej małej rączki. - Nie bój się, nic ci już nie grozi.
   Myślałem, że dziewczynka zignoruje mnie, odepchnie, albo co gorsza zacznie krzyczeć, ale ona tylko wyjrzała ciekawie zza swoich dłoni, którymi skrywała do tej pory twarz. Policzki miała umorusane od kurzu i zaprawy, która pokrywała wcześniej podłogę jej mieszkania. Cholera, dopiero po chwili wpadło mi do głowy, że teraz ona i jej mama nie mają nawet gdzie mieszkać. Miałem tylko nadzieję, że mają jakąś rodzinę, u której mogli jakiś czas zamieszkać.
- Zabrali moja mamę - jęknęła, nawet nie próbując odgarniać łez z policzków. Jej oczy błyszczały głęboką rozpaczą, jaka musiała dotknąć dziecko, które zostało oddzielone od matki w takiej sytuacji. Niestety, gdy się rozejrzałem, zauważyłem, że nigdzie nie widzę jej mamy, a jedna z trzech karetek, które tu przyjechały zaraz po wypadku ciężarówki, już odjechała, pewnie wioząc nieprzytomną mamę dziewczynki do kliniki.
- Bo chcą jej pomóc - odpowiedziałem spokojnie. - Twoja mama wyzdrowieje i wróci, zobaczysz.
- Kiedy? - załkała, znów chowając twarz w dłonie i płacząc głośno. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Co musiała przeżyć, widząc nieprzytomną mamę, leżąca na podłodze z zakrwawioną głową?
   Wstałem i podszedłem do ratownika, który poprzednio starał się uspokoić Naomi.
- Przepraszam, kiedy dokładnie zawieziono mamę tej dziewczynki? - zagadnąłem ratownika najciszej, jak tylko potrafiłem. Mężczyzna obrócił się do mnie i dopiero teraz zobaczyłem, że jego twarz pokrywały zmarszczki, a z jasnych włosów wystawały kępki siwizny. Mógł mieć może pięćdziesiątkę, a jego oczy mówiły jasno, że dzisiejsze zdarzenie nie było pierwszym w jego życiu.
- Jakieś pięć minut temu. - westchnął, zaglądając mi przez ramię na Naomi, jakby badał, czy dziewczynka nie dała nogi. - Tamta ekipa nie zgodziła się, żeby ja zabrać. Mała była zbyt roztrzęsiona.
- Nie może tu siedzieć sama - powiedziałem, a w moim głosie dało się słyszeć wyczuwalny jęk, gest protestu. - Nie ma jakiejś rodziny? Kogoś, kto mógłby się nią zająć?
- Z tego, co się dowiedzieliśmy od sąsiadów, którzy wcześniej uciekli z tego budynku, to mieszkała tylko z mamą - mężczyzna potarł się po swoich siwych włosach z uprzejmym, ale pewnym siebie spojrzeniem. - Nie możemy jej zabrać do szpitala. To nie jest dobre miejsce dla pięciolatki.
   Cóż, ja sądziłem, że ma cztery lata, pomyślałem ze zdziwieniem, ale mogłem się pomylić, w końcu Naomi była tak drobna. Od razu wpadł mi do głowy pomysł, który jednak był chyba zbyt pochopny i szczery, by móc go zaproponować. W końcu jednak poddałem się, gdy nie wymyśliłem nic innego.
- Cóż, może ja mógłbym pomóc... - zaproponowałem, zastanawiając się, jak moja ciocia przyjmie ten pomysł. Akurat spojrzałem na nią i wystarczyła tylko moja zaniepokojona mina, by ciocia Cass zrozumiała, że powinna wkroczyć do akcji.




BLOGGER MNIE PO PROSTU OSŁABIA!!

Wyobraźcie sobie, że naszło mnie ostatnio w nocy i pisałam jakieś trzy godziny następny rozdział do tego ^
Niestety przy publikowaniu tego przygotowanego posta, ten drugi skopiował mi się wraz z tekstem jako - Logika działania. Powiedzcie mi, czy ktoś pisze własnego bloga i miał taką sytuację? Czy to się w ogóle DA odzyskać? Mam dość, bo jest to już chyba trzecia taka sytuacja a osłabia mnie, kiedy mam pisać coś drugi raz i jestem tym wręcz zniesmaczona bo wiem że nie wychodzi tak samo. Jeśli tak będzie to chyba przestanę pisać na tej pierdzielonej stronie i wszystko -.-"

Wybaczcie, Wasza zniesmaczona i bliska rozpaczy, Just :((

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. UHU!! Opłacało się czatowac cały dzień! Pozdrawiam mamę i tatę.
      Co do posta... Nareszcie Go pokazała w pełni swoje uczucia. Skoro tak się martwila o Hiro, prawie jak Ciocia Cass, to coś to znaczy ^^ Ha! Czułam, że Sam nie należy ufać. Oby Hiro to zrozumiał.
      Fajnie, ze wprowadzilas nowe osoby. Szczególnie ta małą. Myślę że będzie ciekawie.
      Byle do wesela, hah!<3
      Hmm... co do usuwania tekstu, to nie mam jakiś swoich doświadczeń ale musisz pisać od razu na blogerze? Nie możesz pisać w notatniku, na przykład, a potem przekopiowac? Dziwnie...
      Jeśli Cię to wkurza, ja bym zmieniła stronę. Po co tracić nerwy? Ale czy na tej czy na innej stronie na pewno dalej będziemy Cię czytać <3 Życzę miłego weekendu i powodzenia <3
      xoxo

      Usuń
    2. Znaczy mogłabym ale to byłoby tak zagmatwane.. :/ na bloggera wchodzę na kompie, laptopie i telefonie więc jest to trochę wygodne ;)
      A co do uczuć GoGo no to nie zdradzam :D

      Usuń
  2. kolejny świetny rozdział mam nadzieje na szybki ciąg dalszy a i przy okazji wyrzuć sam przez jakieś okno nikomu to nie będzie przeszkadzało pozdro ;)

    OdpowiedzUsuń