1/31/2016

Rozprawa

   Korytarze zlewały się w jedno, wszystkie szeregi i ściany miały ten sam kawowo-biały kolor, jakby ktoś oblał je porannym napojem. A może myślałem o tych ścianach w ten sposób bo sam już przysypiałem, a kawa z pewnością by mnie pobudziła? Sam tego nie wiedziałem. Przetarłem twarz, ziewając przy tym, jakbym nie spał za dobrze. No dobra, rzeczywiście się nie wyspałem - całą noc omawialiśmy taktykę obrony wobec przestępców, których porwali tubylcy. Reszta moich przyjaciół nie była bardziej wyspana ode mnie, najwyraźniej nieco przeceniłem nasze siły.
   Szliśmy wolno po korytarzach zakładu, prowadzeni przez czterech strażników w formie obrony przed skazańcami, choć wiedziałem, że to nas chcą pilnować, byśmy nie zrobili niczego głupiego. Czułem się, jakbym był jednym z więźniów, których mieliśmy bronić, a nie osobą, która była pewna o niewinności tych, którzy siedzieli na ławie oskarżonych. To było bezsensowne, że po raz drugi siedzieli na tym samym miejscu. Jak jakieś cholerne deja-vu. Już raz ich skazano, a tym razem byli niewinni, nie uciekli. Sam fakt, że chcieli wrócić do zakładu i odbyć swoją karę dawał do myślenia nad sensem ich działań. To także chciałem zamieścić w mowie obrony. Honey ziewnęła głośno, przeciągając się. Najwyraźniej ziewanie było zaraźliwe, bo ja również zacząłem ziewać.
   Szliśmy w ciszy - każde nasze słowo miało teraz podwójne znaczenie. Mogło pomóc oskarżonym więźniom i mogło sprowadzić na nas kłopoty. Yoko szła przed nami wraz z Robbem, stukając głośno niskimi obcasami. Jej obecność napawała mnie pewnością siebie - w końcu dyrektor wierzyła w tę sprawę, wierzyła, że damy sobie radę. W innym razie nie walczyłaby tak o nasz udział w procesie. Dziwne, choć zawsze miałem szacunek do Eve Yoko, dopiero teraz ten szacunek nabrał pozytywnych barw. Sam miała rację, nadawała się na swoje stanowisko jak nikt inny, a ja się myliłem co do niej. Teraz żałowałem, że się jej wtedy postawiłem, gdy kolejna nasza "misja" była jedynie próbą. Najwyraźniej miała za sobą wiele początkujących agentów, a ja musiałem wydać się jej skończonym idiotą, gdy wyskoczyłem z tym, że sami świetnie dalibyśmy sobie radę na takiej misji.
   Zaprowadzono nas do niewielkiej sali, która prawdopodobnie i tak musiała być największym pomieszczeniem w tym zakładzie. Z przodu stało twarde, podwyższone biurko, przy którym zasiadała czwórka sędziów zakładu. Dwójkę z nich wybrała Yoko po namowie z generałem sztabowym Nazumi, tak żeby sąd mógł odbyć się demokratycznie.
   Pod ścianą stała długa, niska ławka, na której zasiadali wszyscy więźniowie. Wokół nich zgromadziła się spora grupka strażników, którzy trzymali za pasami przypiętą broń. Nie zdziwiłbym się, gdyby podczas tej rozprawy doszło do rozlewu krwi. Przed siedzącymi na ławie, skutymi więźniami stało pięć krzeseł, które odpowiadały naszym osobom. Na sam ich widok poczułem spięcie. Jesteśmy ważni w tej rozprawie, pomyślałem. Niejako od nas zależy los więźniów.
   Sala była pusta, nie licząc oczywiście samych oskarżonych. Na razie nie zjawiła się jeszcze lawa przysięgłych, ani prokuratorzy, ani tym bardziej żaden z sędziów. James na mój widok uśmiechnął się lekko, z nadzieją. Zdołałem nawet zauważyć Jerry'ego, który wyglądał nieco lepiej niż gdy Baymax udzielał mu pierwszej pomocy. Na nasz widok oskarżeni wyraźnie rozluźnili się, jakby zyskali pewność, że poprzemy ich sprawę.
   Miałem wrażenie, że idziemy w kierunku krzeseł całe wieki, choć trwało to zaledwie minutę. Ciężar odpowiedzialności na moich barkach z każdą chwilą rósł coraz bardziej, uniemożliwiając mi uspokojenie się. GoGo musiała to zauważyć, bo jej palce zacisnęły się na mojej dłoni, a gdy na nią spojrzałem, jej piękną twarz rozświetlił pełen nadziei uśmiech. Jej oczy zdawały się mówić głośno: dasz sobie radę, Hiro. W końcu sam się na to zgodziłem, pomyślałem, biorąc wdech. Co ma być, to będzie.
   Usiadłem na jednym z krzeseł, gdy niemal w tej samej chwili usłyszałem cichy szept Jamesa, który mógłbym uznać za westchnięcie.
- Hiro - zawołał mnie, a strażnik stojący obok niego trzepnął go w ramię, jakby chciał go przywołać do porządku. Aha, fajnie, czyli nie wolno nam nawet zamienić słowa? - pomyślałem ze złością, obracając się do przodu, by nie przysparzać więźniom więcej kłopotów ze strony strażników.
   GoGo usiadła tuż obok mnie, ściskając nerwowo w rękach długopis, jakby od niego zależał teraz jej los. Reszta moich przyjaciół również zdawała się spięta. Wszystkich nas poubierano w śnieżnobiałe koszule i ciemne spodnie - Honey i GoGo dostały spódnice. Blondynka zgodziła się na swój strój bez wahania, za to GoGo musiała wykłócić się z Yoko, by zamiast spódnicy założyć zwykłe czarne legginsy. Ja i Wasabi śmialiśmy się jeszcze długo po tej sytuacji ku niezadowoleniu dziewczyny. Swoją drogą nawet w samej koszuli wyglądała dojrzalej, nie mówiąc już, że pierwszy raz widziałem ją w eleganckim ubiorze. Nawet na rozpoczęciu roku akademickiego ubrała się w skórzaną kurtkę i jeansy.
   Spojrzała na mnie z zaciekawieniem, a ja znów uświadomiłem sobie z niechęcią, że się jej przyglądam.
- Zaczniesz pierwszy mowę? - zapytała, a ja kiwnąłem głową, nie zaufawszy swojemu własnemu głosowi. A któż by inny, jeśli nie ja?
   Zamyśliłem się nad wygłoszeniem mowy obrony, podczas gdy na salę wchodzili świadkowie rozprawy, jak też i prokuratura, która zasiadła naprzeciw nas. Ku mojemu szokowi, zauważyłem, że jednym z prokuratorów jest ten sam zarządca, z którego podłych łap wyrwała mnie Yoko. Na mój widok ten łajdak uśmiechnął się złośliwie z tak wielką sympatią, z jaką żmija może się wpatrywać w swoje pożywienie. Na samą myśl poczułem, jak ręce zaciskają mi się w pięści.
   Prokuratorów było pięciu - dokładnie tyle, ile nas, łącznie z Baymaxem. Nie minął kwadrans, a wszyscy zajęli swoje miejsca, z wyjątkiem sędziów. Yoko zajęła miejsce jako świadek rozprawy, oczywiście wiernie towarzyszył jej Robb, siedzący zaraz obok.
   Czas mijał wolno, dobijając mnie z każdą sekundą. Wolałem mieć to już za sobą, niż wciąż myśleć o ewentualnych pomyłkach i problemach z obroną więźniów. W końcu, ku mojej ogromnej uldze, cała sala drgnęła, wstając, a do sali weszli sędziowie, ubrani w czarne togi. Jednym z sędziów była kobieta o skośnych, szarych oczach i czarnych włosach spiętych w niski kok, jakby wzorowała się na fryzurze Yoko. Trzej mężczyźni natomiast nie różnili się za bardzo od siebie, nie licząc spojrzeń. Jeden z nich wyglądał na łagodnego i uśmiechniętego, inny był zamyślony i ponury, a ostatni rozzłoszczony, jakby ktoś go zmusił, by był sędzią podczas tej rozprawy. Wszyscy sędziowie jednak byli Azjatami, co nie umknęło mojej uwadze.
- Ogłaszamy otwarcie rozprawy numer 613., w której oskarżeni więźniowie zakładu dyscyplinarnego stopnia trzeciego na Isla Menor zostali poddani procesowi w sprawie niedozwolonego opuszczenia zakładu karnego. Proszę o zabranie głosu pana przewodniczącego prokuratury.
   Jeden z pięciu prokuratorów wstał, skłonił się przed sądem, po czym zaczął odczytywać winy, jakich rzekomo dopuścili się więźniowie. Modliłem się tylko, by podczas tej rozprawy żaden z więźniów się nie odezwał, inaczej utrudniłby nam tylko i tak trudne zadanie. Przewodniczący prokuratury był niski i garbaty, ale miał pełne pychy i zarozumiałości spojrzenie, dzięki któremu od razu postanowiłem nie ufać temu człowiekowi.
- Zgłaszam, że w dniu czwartego września bieżącego roku, siedemnaścioro więźniów zakładu, których teraz widzimy na ławie oskarżonych, zdołało bez zezwolenia opuścić miejsce odbywania swojej kary i dopuściło się zbrodni zabójstwa czterech ze swoich współwięzionych.
   Spojrzałem z szokiem na GoGo, nie rozumiejąc tego ostatniego. Czyli nie chodziło o samą ucieczkę, ale zarzucano im zamordowanie tych, którzy umarli zabici przez tubylców albo przez tajemniczego wirusa... Nie no, w głowie mi się to nie mieściło. Naprawdę byli tak podli, czy tylko mi się zdawało? Na twarzy przyjaciółki malowała się troska i niedowierzanie. Jej również zależało na losie więźniów, choć wcześniej traktowała ich z chłodną obojętnością.
   Gdy prokurator skończył, sędziowie spojrzeli na nas wzrokiem twardym jak głaz. Poczułem dreszcz na plecach, wiedząc, że to moja kolej. Wstałem posłusznie, patrząc w twarze sędziów, do których miałem się zwrócić. Mimo to po raz pierwszy zabrakło mi słów. Odetchnąłem niezauważalnie i zerknąłem na Jamesa, którego wzrok czułem na swoich plecach.
- Występujemy w roli zarówno obrońców, jak i świadków całego zdarzenia - zacząłem spokojnie, choć czułem, jak moje ręce dygoczą. - Tak więc jako obrońcy pragniemy wystąpić o całkowite uniewinnienie oskarżonych oraz zabezpieczenie zakładu w razie podobnych sytuacji. - usłyszałem szepty za sobą, na których dźwięk poczułem się nieco mniej pewny siebie niż gdy zacząłem. - Ponadto chcemy, aby zakład spełnił wymagania, które zawarł w swoim statucie i aby poprawił normy, na których braki znaleźliśmy dowody.
   Część z prokuratorów zaczęła szeptać między sobą, a w całej sali rozległ się hałas rozmów. Sędziowie uciszyli szybko zgromadzonych, patrząc wciąż na mnie z zaciekawieniem. Szesnastolatek w roli obrońcy, pomyślałem, odczytując po minach ich myśli. Właśnie to pomogło mi stanąć na nogi. Jeszcze zobaczycie, pomyślałem, trzeźwiejąc po niemałym stresie.
- Mógłbyś opowiedzieć nam to całe zdarzenie jako świadek? - zapytała sędzina, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Wiedziałem, że nie była to prośba.
- Tak, oczywiście - odpowiedziałem spokojnie. - Zostaliśmy wysłani z Agendy, by znaleźć uciekinierów z zakładu i sprowadzić ich z powrotem do miejsca odbywania ich kary - powiedziałem, specjalnie używając oględnego słownictwa. - Przez dwa dni przeczesywaliśmy pobliskie lasy, próbując znaleźć więźniów, gdy natrafiliśmy przypadkiem na część tuneli, o których dowiedzieliśmy się tuż przed naszą misją. - rozmawiałem wcześniej z Yoko na temat tego, co możemy powiedzieć i dyrektorka wyznaczyła mi jasne granice. Akurat o naszej misji nie musiałem prawie niczego ukrywać, ku mojemu zadowoleniu - W tunelach znajdowały się malowidła, które wydawały się osobliwe, poza tym tunele były wykopane przez ludzkie ręce, nie siły natury. Szliśmy całe dwa, albo trzy dni. Nie wiem, straciłem rachubę. Tunele były bardzo długie...
- Czy te tunele - przerwał mi jeden z prokuratorów, patrząc na mnie zimnym spojrzeniem pełnym wyższości - miałyby być dziełem tubylców, którzy rzekomo zamieszkują wyspę?
   Spojrzałem na niego, marszcząc brwi. Tak, krzyczało we mnie wszystko. Przecież widziałem ich, uciekaliśmy przed nimi. Jak to możliwe, że oni nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Prokuratorzy patrzyli na mnie ze zdziwieniem i podejrzliwością, co skłoniło mnie do myśli, że nie powiadomiono ich o szczegółach naszej misji. Co jeszcze mnie dziś zaskoczy?
- A czy zakład miał potrzebę ich budowy? - zapytałem, w porę się nie zahamowawszy. Sędziowie po raz drugi musieli uciszyć świadków rozprawy, którzy zaczęli szeptać między sobą. GoGo nie spojrzała na mnie, ale kącik jej ust uniósł się w lekkim uśmiechu.
- Zadano panu pytanie, panie Hamada - powiedział sędzia, ten, który zdawał się być rozzłoszczony od samego początku rozprawy. Poprzysięgłem sobie, że postaram się być spokojny, choćbym miał przeginać z uprzejmością.
- A ja odpowiedziałem, Wysoki Sądzie - odpowiedziałem wolno, kładąc dłonie na blacie, by się podeprzeć. - Nie sądzę, żeby kto inny mógł zbudować te tunele - wyjaśniłem szybko. - i nie przychodzi mi do głowy żadne inne wytłumaczenie, więc musiała to byc sprawka ludzi mieszkających na wyspie.
- Przepraszam, mogę o coś spytać? - wtrącił się jeden z prokuratorów swoim opanowanym głosem. Miał blond włosy i nie odzywał się od początku rozprawy, patrząc na mnie ze spokojem, niemal przeciwnym do jego stanowiska.
   Sąd wyraził zgodę skinieniem głowy, a prokurator wstał, szeleszcząc czarną togą. Mężczyzna wydawał się być zbyt wysoki, by materiał wyglądał na nim schludnie i elegancko.
- Więc mówi pan, że na wyspie znajdują się tubylcy... - zaczął, spoglądając na mnie zagadkowo. - Ma pan na to jakieś dowody?
- Zostały dostarczone przez Agendę jako dowód w sprawie - odparłem, a po sali przebiegł pomruk zdziwienia. Gdy Agenda pomogła nam uciec tubylcom tuż przed wejściem do zakładu, strzelając do atakujących, kilkoro z pracowników zrobiło zdjęcia tego ataku za rozkazem Yoko, która skrupulatnie wszystko przewidziała, a być może chciała też dodać te zdjęcia do dokumentacji, sam nie wiem.
- Proszę kontynuować - odparł prokurator uprzejmie i usiadł z powrotem, skinąwszy głową przed sądem. Cóż, chociaż jeden nie plujący jadem, pomyślałem z ulgą.
   Opowiedziałem dalszy przebieg naszej misji, uniknąwszy oczywiście wszystkich drobniejszych szczegółów, jak to że mapa przekazana nam przez Agendę była obrócona (to zamierzałem wyjaśnić po powrocie do San Fransokyo), czy to, w jaki sposób znaleźliśmy dalsze tunele. Opowiedziałem oględnie o tym, jak zaatakował mnie James, ale starałem się go o nic nie oskarżać, zdając sobie sprawę, że mogłoby mu to tylko zaszkodzić. Poza tym w końcu nic mi nie zrobił, a my doszliśmy do porozumienia. Słyszałem za sobą szepty więźniów, rozmawiających ze sobą, tkórych szybko uciszyli ich strażnicy. Jednak moja umowa z Jamesem zaciekawiła prokuratorów, którzy nie szczędzili pytań o jej punkty.
- Co miała na celu? - spytała wpierw kobieta o inteligentnym spojrzeniu i piegowatym nosie.
- Obiecałem mu pomoc w powrocie do zakładu oraz w razie, gdyby zostali niesłusznie oskarżeni. - powiedziałem, ale zaraz uczepili się mnie pozostali prokuratorzy.
- Czyli, że uwierzył pan w relację oskarżonego, nie wiedząc dokładnie, czy jest ona zgodna z prawdą? - spytał mnie przewodniczący twardym głosem, a w sali zrobiło się tak cicho, że gdyby ktoś z końca pomieszczenia westchnął, z pewnością bym go usłyszał.
   Pomyślałem chwilę nad odpowiedzią, starając się dobrać argumenty poza moją naiwną naturą.
 - Podstawą mojego zaufania wobec... oskarżonego - zacząłem, nie patrząc na Jamesa. - był fakt, że on chciał się dostać do zakładu. Raczej nie tego oczekiwaliśmy, gdy dowiedzieliśmy się, na czym ma polegać nasza misja. Dlaczego ktoś, kto uciekł z zakładu karnego, miał chcieć do niego wracać? To było po prostu nielogiczne.
- Rozumiem - odparła pani prokurator, kiwając głową. - Ale równie dobrze, o ile, wybacz, historia z tubylcami zamieszkującymi wyspę jest prawdziwa, to scenariusz mógłby wyglądać w taki sposób, że więźniowie najpierw uciekli z więzienia, dopiero później zostali porwani przez tubylców. Wziął pan pod uwagę tę wersję?
- Kłamstwo - syknął ktoś z więźniów, prawdopodobnie był to Liroy, szturchnięty przez stojącego obok strażnika. Mimo to jego włączenie się w przebieg zostało zauważone przez całą salę. Spojrzałem na niego ze współczuciem. Nie mógł się nawet bronić. Co to do cholery jest? Demokracja?
- Nie - przyznałem szczerze, wcale się z tym nie kryjąc. - Nie miało to znaczenia, skoro chcieliśmy tym ludziom pomóc powrócić do zakładu...
- Cóż za akt bohaterstwa - skwitował przewodniczący, a Sąd spojrzał na niego z dystansem.
- Proszę się opanować, panie przewodniczący - uciszył go jeden z sędziów, marszcząc czarne brwi.
    Przewodniczący przeprosił, ale po jego minie widziałem wyraźnie, że nie zamierzał rezygnować z podjętego kursu. Chciał mnie wytrącić z równowagi, pomyślałem, zauważając błysk pewnego siebie uśmiechu, który tylko utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Nie dam mu się, uspokajałem siebie w myślach, choć mało brakowało, żebym wybuchnął, jak to zrobiłem w gabinecie lekarza zakładu.
   Potem przeszedłem do tego, jak udało nam się wydostać z miasta góry i o naszym spotkaniu z tubylcami. Tutaj skorzystałem z okazji i opowiedziałem więcej o tym, jak się ubierali, w jaki sposób się poruszali i co mieli w sobie charakterystycznego, nawiązując do obrazów z tuneli. Pani prokurator marszczyła brwi, nie dowierzając w moje słowa, reszta prawników zdawała się nie wierzyć moim słowom, poza tym blondwłosym, który wciąż siedział cicho, patrząc na mnie tym swoim spokojnym spojrzeniem. Postanowiłem, że będę zwracał się do niego, by nie irytować się zachowaniem pozostałych.
   Zadano mi też kilka pytań odnośnie mojego pomysłu z kratą, co musiało brzmieć naprawdę słabo, gdyby nie fakt, że jednak staliśmy tu, cali i zdrowi, choć wcześniej zostaliśmy zaatakowani przez mieszkańców miasta-góry. Sędziowie wydawali się zaciekawieni moją mową, jakby jednocześnie dziwili się i nie dowierzali, próbując wychwycić w mojej pozie czy sposobie wymowy jakiekolwiek kłamstwa. Niestety, nie mogli tego zrobić.
   Kiedy skończyłem, prokuratorzy siedzieli już cicho, marszcząc brwi i szepcząc coś do siebie gniewnie, a sędziowie kiwnęli głowami. Zauważyłem, że to ten z łagodnym wyrazem twarzy musiał być najwyższym rangą sędzią, bo to on prowadził sprawę. Cieszyłem się, że to nie ten, który wyglądał, jakby chciał zabić mnie spojrzeniem.
- Albo pan doskonale kłamie, albo cała ta misja musiała mieć miejsce w takiej postaci - skomentował wolno główny sędzia, uśmiechając się lekko do mnie, z czego wywnioskowałem, że nie był do mnie wrogo nastawiony. - Mam do pana jeszcze pytania o sytuacje po powrocie do zakładu, jako że mają one wpływ na pański wniosek.
   Natychmiast pomyślałem o tym, że chcieliśmy pomóc więźniom jeszcze w inny sposób - mianowicie wykazać, że zakład ma pełno braków w swoim postępowaniu, zaczynając od fatalnej pomocy medycznej, a kończąc na samym zachowaniu strażników, nie tylko wobec więzionych, ale także wobec współpracujących z zakładem, czyli nas. Prawdopodobnie o to właśnie chodziło wysokiemu sądowi...
- Mówił pan, że jedno z waszej piątki zostało zakażone wirusem? - spytała pani sędzina, jakby odczytując myśli swojego poprzednika.
- Tak - odpowiedziałem, a GoGo poruszyła się na swoim krześle nerwowo.
- Jak wyglądał powrót pańskiej przyjaciółki do zdrowia? - dopytywała się sędzina, najwyraźniej zaciekawiona tematem.
- Cóż... na pewno nie tak, jakbym to sobie wyobrażał - przyznałem. - Zanim dotarliśmy do zakładu, więźniowie pomogli zidentyfikować stan mojej przyjaciółki, ponieważ, jak mi powiedzieli, dwóch ich towarzyszy zginęło przez objawy, które miała GoGo.
- Uwierzył im pan? - spytała pani prokurator, wtrąciwszy się.
- Tak - odpowiedziałem. - W końcu współpracowaliśmy ze sobą w powrocie do zakładu.
- W jaki sposób nie zapewniono chorej opieki, o czym już pan wspomniał? - dopytywał się główny sędzia.
- Kiedy przybyliśmy do zakładu, zabrano GoGo do gabinetu lekarza. Baymax... czyli mój robot, zbadał jej stan, po czym dokonał analizy, podczas gdy lekarz, który zajął się moją przyjaciółką zaczął ignorować jego stwierdzenia.
- Czyli zaufał pan robotowi, a nie specjaliście? - prokuratorka zaśmiała się, jakby pytanie, które mi zadała było śmieszne. Oczywiście, że tak, myślałem ze złością. Baymaxowi powierzyłbym własne życie i to bez chwili wahania.
- Agenda posiada wyniki testów Baymaxa - powiedziałem, patrząc na sąd. - Gdyby nie przeszedł testów, nie byłby równoprawnym agentem tej instytucji.
   Sędziowie wyglądali na nieco zaniepokojonych moimi słowami, zadziwieni pewnie moją stanowczością. Cóż, to prawda. Baymax w naszym zespole działał właśnie jako osoba, która miała odpowiednie kwalifikacje, by pomagać ludziom. Nikt z nas nie miał takiej wiedzy, by zastępować lekarza, dlatego tym bardziej robot zdawał się być niezastąpiony. Yoko dobrze to wiedziała, myślałem, dlatego pozwoliła nam działać dalej w tej samej drużynie. Poza tym byliśmy skuteczniejsi działając w szóstkę, a nie w piątkę.
- Poza tym robot jest prawą ręką ordynatora szpitala w San Fransokyo i prowadził już kilka skomplikowanych operacji - dodałem, wiedząc, że jest to istotne. - Najwyraźniej nie tylko ja ufam jego możliwością.
- To maszyna - parsknął jeden z prokuratorów. - Może się zepsuć.
- Człowiek też może się mylić. - odparłem, wzruszając ramionami. - Ale w tym przypadku raczej tak nie było, skoro GoGo siedzi tu, na sali.
   Oczy skierowały się na moją przyjaciółkę, która uśmiechnęła się pewnie, chcąc dać im pozór dobrego samopoczucia. Istotnie, wracała już do zdrowia, ale wciąż musiała być szczepiona tą dziwną substancją, którą podał jej Baymax, co nieco odbijało się na jej funkcjonowaniu. Była bledsza, słabsza oraz, co zauważyliśmy wszyscy, dużo mniej jadła. Mimo to jednak nie wyglądała na chorą, albo dobrze grając, albo zachowując siły na chwile w towarzystwie pracowników zakładu takie jak ta.
- Nie da się zaprzeczyć - powiedziała sędzina, notując coś u siebie w notatkach. - Czy doszło do jeszcze jednej sytuacji z udziałem pracowników zakładu?
- Tak - skinąłem głową, zdając sobie sprawę, że zarządca siedzi tu jako prokurator. - Ze strony pana zarządcy - powiedziałem, patrząc wprost na niego. - ale myślę, że lepiej, żeby opowiedziała o tym pani Yoko.
- Dobrze więc - odpowiedział jeden z sędziów. - Poprosimy teraz o następnego świadka. Panią Gogiyo Tomago, tak?
- Tak - odparła przyjaciółka, wstając. Teraz ja usiadłem, czując, że ciężar, który mnie przygniatał zwiększył się wraz z ilością słów, które wypowiedziałem. Czułem ucisk w żołądku na samą myśl, że coś mogłoby pójść nie tak.
   GoGo opowiedziała jeszcze raz tę historię, a raczej to jak wyglądała ona z jej punktu widzenia. Zauważyłem, że przyjaciółka zwróciła uwagę na więcej szczegółów przy swoim opowiadaniu, skupiając się bardziej na przykład na opisach ludności wyspy oraz cmentarzysku pobitewnym, na które natrafiliśmy, niż na przebiegu mojej rozmowy z Jamesem. Oczywiście skończyła na tym, gdy straciła przytomność jeszcze przed naszym wejściem do zakładu, ale prokuratorzy i tak wypytywali ją jeszcze o szczegóły takie jak moja kłótnia z lekarzem. Moim zdaniem było to żałosne, bo przecież Go i tak przy tym nie było.
   Największą jednak sensacją było właśnie cmentarzysko, o którym ja nie powiedziałem, kompletnie o nim zapominając, a które najwyraźniej wstrząsnęło Go.
- Cmentarzysko? Na Isla Menor? - zdziwiła się prokuratorka. - Przecież badaliśmy teren, zanim postawiono tu zakład.
- No właśnie - odpowiedziała Go, przechylając głowę. - Przyjrzałam się tym szczątkom i myślę, że to, co widzieliśmy nie mogło rozegrać się dawno. Możliwe nawet, że bitwa mogła mieć miejsce jakiś... rok temu?
   Prokuratorzy zaczęli rozmawiać między sobą. Nawet blondwłosy włączył się do ich dyskusji. Spojrzałem ze zdziwieniem i podziwem na przyjaciółkę. Nie rozmawialiśmy już potem o tym miejscu, więc nie domyśliłem się, że wpłynęło to tak znacząco na GoGo. Wtedy, gdy szła przez tunele, nie odzywając się... Pewnie cały czas myślała o tym cmentarzysku. A ja nawet nie zauważyłem, że coś ją trapi, pomyślałem ze złością, choć przecież byłoby to i tak trudne zważywszy na otaczającą nas wtedy ciemność.
- Poza tym nie zatarliśmy śladów - powiedziała GoGo, powracając z wolna do swojego zwykłego, obcasowego sposobu mówienia. - Jeśli chcecie je państwo zbadać, powinny być w tym samym miejscu.
- Bezczelna - mruknął zarządca, patrząc na GoGo ze złością, ale sąd nawet nie zwrócił na niego uwagi.
   Po GoGo mówili jeszcze Wasabi, Honey i Fred. Wszyscy dopełniali moją opowieść i historię GoGo w szczegóły, a mówili, jakby znajdowali się po drugiej stronie całej tej sytuacji. Zachwycający był fakt, że choć przeszliśmy przez to samo, to nasze punkty widzenia były bardzo różne. Fred skupił się na zachowaniu więźniów, mówiąc, że choć początkowo zdawaliśmy się stać po dwóch stronach, to w końcu to, że chcieliśmy przeżyć zaważyło o naszej współpracy. Mówił też, że udało mu się zamienić słowo z kilkorgiem z nich i że był mile zaskoczony rozmową. Honey zaś w swoim opowiadaniu uwzględniła to, w jak dramatyczny sposób chcieliśmy wykonać misję i jak zdziwiliśmy się, poznając prawdę o rzekomej ucieczce więźniów. Powiedziała, że to zaważyło o całym planie dalszego wykonywania naszej misji. Wasabi przyznał, że działaliśmy bardzo chaotycznie od czasu współpracy z Jamesem i że nie potrafiliśmy nic dokładnie zaplanować, za co winił to, że się rozdzieliliśmy. Mimo to postanowił mi zaufać, co musiało być dla niego sporym wysiłkiem, jako że lubił jasne i przejrzyste plany.
- Więc zaufał pan szesnastolatkowi, ryzykując własne życie? - spytał niski przewodniczący, uśmiechając się złośliwie. - Czy to nie brzmi dość naiwnie?
   GoGo od razu spojrzała na mnie, jakby badała, czy słowa chamskiego prokuratora mnie nie uraziły. Ja pozostawałem obojętny, może dlatego, że przyzwyczaiłem się po prostu do tego typu opinii. Ludzie częściej słysząc o moim wieku wydawali się zniesmaczeni moimi dokonaniami niż pozytywnie zdziwieni, komentując je w różny sposób. Nie mówiąc już o tym, że w liceum przeszedłem istne piekło, słuchając tych słów każdego dnia. Może to także wpłynęło na to, że jak najszybciej chciałem skończyć tę przeklętą szkołę. Teraz, gdy spotykam na ulicach San Fransokyo moich znajomych, z którymi chodziłem do liceum, traktują mnie z szacunkiem, pytając o dalsze plany i o sukcesy na studiach, choć wcześniej się ze mnie nabijali.
- Hiro ma na swoim koncie więcej osiągnięć niż za pewne większość z siedzących w tej sali - powiedział Wasabi, czym bardzo mnie zdziwił. Pewnie gdybym z nim teraz rozmawiał, to bym zaniemówił, tak więc dobrze, że siedziałem cicho. - Co w tym naiwnego? To, że teraz ta siedemnastka siedzi tu na ławie oskarżonych to także zasługa Hiro. Gdyby nie on, albo gniliby dalej w tunelach pod wyspą, albo tubylcy już by ich wykończyli.
   GoGo szturchnęła mnie z uśmiechem, widząc moja minę.
- To prawda - wyszeptała, a ja poczułem, że się rumienię.
   Za sobą też usłyszałem pełne podziwu i wdzięczności głosy, starannie wyciszane przez pilnujących strażników. Poczułem w środku ciepło, widząc, efekty moich starań, by ocalić tych ludzi. Fakt, że byli mi wdzięczni napędzał mnie jeszcze bardziej, by walczyć o ich bezpieczeństwo.
- Zadziwiające - skwitowała prokuratorka, co stawało się już niemal tradycją ze strony prokuratury.
   Kiedy głos zabrała Yoko, wychodząc na środek, cała nasza piątka wpatrywała się w nią w skupieniu, ciekawa tego, co powie. Dyrektorka swoim nagłym wybuchem w towarzystwie zarządcy zburzyła całą nasza opinię na jej temat, dlatego też teraz każde jej działanie wydawało nam się zdumiewające. Tym bardziej byliśmy ciekawi jej stanowiska w sprawie więźniów, bo choć wydawało nam się, że działała w ich obronie, to nie mogliśmy przewidzieć jej kroków, by im pomóc.
- Hiro i reszta moich agentów dostali za zadanie dostać się na wyspę, schwytać zbiegłych wam więźniów i dostarczyć ich do zakładu karnego - mówiła, stojąc dumnie przed sądem, jak równy z równym. Widziałem szacunek na twarzach zebranych, a prokuratura nie ważyła się komentować jej słów, jakby bali się jej reakcji. - Fakt, że wysłaliśmy już na Isla Menor kilkoro z naszych agentów sprawiał, że mieliśmy się czego spodziewać. Byliśmy pewni, że zbiegowie stanowią duże zagrożenie dla agentów, ale mimo to postanowiłam wysłać ich na akurat tę misję, czego nie żałuję. Zaplanowaliśmy wrócić do nich za kilka dni, by sprawdzić ich postępy oraz w razie zakończenia misji pomóc im wrócić bezpiecznie do San Fransokyo. Mój pomocnik, Robb, znalazł ich, gdy uciekali tuż przy zachodniej bramie do zakładu. Byliśmy wstrząśnięci, widząc, że są zagrożeni.
- Ze strony tubylców? - zapytała ze zdziwieniem prokurator, obserwując bacznie panią dyrektor.
- Tak. Jak dotąd nie braliśmy pod uwagę opcji, że na wyspie mogłaby mieszkać jakakolwiek populacja, podobnie jak sam zakład, z którym współpracujemy. Mimo to widzieliśmy, jak zarówno więźniowie, jak i agenci uciekają w kierunku zakładu, gonieni przez kilkudziesięcioro wojowników o ciemniejszej karnacji i wyróżniającym się ubiorze. Zbliżyliśmy się, by móc wspomóc naszych agentów, jak i przyjrzeć się bliżej tym osobom, po czym od razu otworzyliśmy działa, strzelając w kierunku obcych. Sama wydałam taki rozkaz.
- Czy Agenda skrzywdziła kogokolwiek z atakujących? - spytała sędzina, zdziwiona słowami poważnej Eve Yoko, która nie wyglądała, jakby żartowała w takiej sytuacji.
- Staraliśmy się odstraszyć tubylców, nie raniąc ich. To dało czas Hiro i reszcie, by dostać się do zakładu.
- Tubylcy rozproszyli się? - spytała znów sędzina, jakby słyszała niewiarygodnej opowieści na dobranoc, a nie historii, która zdarzyła się naprawdę. Mimo to najwyraźniej w nią uwierzyła.
- Tak, co wydało nam się nieoczekiwane. Uznaliśmy, że albo musieli być zaskoczeni ostrzałem, albo postanowili przygotować się do kontrataku. - powiedziała dyrektor, przez co w sali znów wybuchła seria głosów, przekrzykujących się nawzajem.
- Czy chce coś jeszcze pani dodać? - spytał główny sędzia, patrząc z widocznym wstrząsem na Yoko.
- Tak - skinęła głową. - Gdy wylądowaliśmy w zakładzie, byłam świadkiem, jak jeden z pracowników placówki zaatakował mojego agenta, a resztę z nich skuto, jak więźniów. - powiedziała ze złością. - Dlatego też, popieram Hiro w kwestii dostosowania się zakładu do statusów i przetestowaniu osób w nim pracujących.
- W jaki sposób zaatakowano pani agentów? - spytała ze zdziwieniem sędzina. Czułem satysfakcję, widząc jak jeden z prokuratorów, mianowicie sam zarządca, ma ochotę zapaść się pod ziemię.
- Siedzący na miejscu prokuratora, pan zarządca Samazu, zaatakował Hiro, który próbował się wytłumaczyć w całej tej sytuacji. Ponadto nie zajęto się agentką Gogiyo tak, jak ja bym to oczekiwała po tego typu placówce. Mój pomocnik, Robb, był przy sytuacji, w której rzekomo mój agent znieważył miejscowego lekarza - w głosie Yoko wyczułem kpinę, choć wciąż mówiła uprzejmie i dystyngowanie. - Z tego, co mi potem zrelacjonował, a co mam nadzieję usłyszy zaraz wysoki sąd, wynikało, że winę ponosił lekarz, ignorując Baymaxa, który zdołał już przebadać Gogiyo.
- Czyli pani również ufa robotowi? - spytał przewodniczący, wpatrując się z niedowierzaniem w dyrektorkę.
-Jest agentem na równi jak Honey, czy Wasabi - odpowiedziała pewnie Yoko, jakby pytali ją o coś oczywistego. - Badaliśmy ich wszystkich przez ponad rok, Baymaxa również i wiemy, że kompetencje robota sięgają o wiele dalej, niż można by się było tego spodziewać.
   Uśmiechnąłem się w myślach, przypominając sobie o moim bracie. To jemu należały się gratulacje za osiągnięcia robota, to on go zaprogramował. Mimo to poczułem też smutek, bo Tadashi zrobił więcej dla ludzi po swojej śmierci niż gdy żył. Słyszałem gdzieś, że właśnie to, co po człowieku pozostaje, świadczy o jego wartości. Jeśli tak, to mój brat musiał być naprawdę wartościowym człowiekiem, nie mówiąc już o tym, że dla mnie zawsze nim był.
- Dobrze więc, czyli pani również uważa, jak pańscy agenci, że należy winić lekarza za brak chęci niesienia pomocy? - spytał ktoś. Już się nie orientowałem, czy był to ktoś z prokuratorów, czy sędziów. Ich głosy zlewały się ze sobą, gdy mówili do Yoko, w przeciwieństwie do ich tonów, gdy zwracali się do nas.
- A kogo innego? - burknęła rozdrażniona kobieta, którą najwyraźniej zirytowały te ciągłe pytania, zadawane każdemu z nas z osobna, choć nasze odpowiedzi nie różniły się od siebie.
- To wszystkie pytania - zarządził sędzia, wiedząc, że pani Yoko już skończyła. Po niej zeznawał jeszcze Robb, który także mówił krótko o przewiezieniu nas na wyspę i późniejszym powrocie z dyrektorką. Jako jedyny był przy mojej kłótni z lekarzem, dlatego akurat jego zeznania mogły wpłynąć na pozostałe punkty rozprawy dotyczące funkcjonowania zakładu.
- Rzeczywiście, to Hiro zbuntował się przeciwko lekarzowi - zaczął wysoki czarnoskóry mężczyzna. - ale gdyby tego nie zrobił, to nie wiem, czy GoGo powróciłaby do zdrowia - powiedział, zerkając w naszym kierunku. - Wirus mógł się rozprzestrzeniać szybko, nikt z nas nie potrafił tego ocenić, a lekarz Yusoto zignorował wstępne diagnozy robota, czego nie powinien był zrobić, nawet jeśli mówił to Baymax, a nie człowiek.
   Gdy Robb skończył, przesłuchano jeszcze kilka osób, oczywiście nie byli nimi oskarżeni, po czym sędziowie opuścili salę, by się naradzić. W pomieszczeniu zapanował spokój, teraz każdy rozmawiał ze sobą po cichu, komentując wszystkie informacje, jakie udało im się usłyszeć. Nasza piątka siedziała nieruchomo, jakbyśmy nie mogli pogodzić się z myślą, że mamy chwilę, by odetchnąć, jakby wciąż ktoś na nas patrzył i uciszał.
   Zmarszczyłem brwi, po czym obróciłem w miejscu moje krzesło, tak, by siedzieć przodem do skazanych. Nie obchodziło mnie, czy będą ich uciszać. Miałem prawo z nimi porozmawiać.
- Hiro... - zaczęła GoGo, ale skończyła, patrząc na mnie z niepokojem. Wkrótce Wasabi i Fred zrobili to samo.
- Jak oceniacie rozprawę? - spytałem oskarżonych, ignorując nieprzyjazne spojrzenia strażników. Spojrzałem na Jamesa, wiedząc, że nie każdy będzie miał odwagę, by odezwać się, gdy pilnują ich strażnicy zakładu. Na tego więźnia jednak mogłem liczyć.
- No no - odparł, uśmiechając się szeroko. - Nie wiedziałem, że z ciebie taki mówca.
- Dzięki, Hiro - zwrócił się do mnie Jerry, który najwyraźniej czuł się już lepiej, bo tak właśnie wyglądał. Potem spojrzał na resztę przyjaciół, którzy zaglądali mi przez ramię i do nich również się uśmiechnął. - Wam wszystkim.
- Przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy - powiedziałem, dziwiąc się nieco reakcją więźnia. - Rozprawa jeszcze się nie skończyła...
- To już nieistotne - odparł Jerry, uśmiechając się prawie tak szeroko, jak James. - Zrobiliście, co mogliście i naprawdę jesteśmy wam wdzięczni.
   Ku mojemu zdziwieniu muskularni i groźni więźniowie zaczęli kiwać na przemian głowami lub dodawać coś do słów Jerry'ego. Wyglądało to niesamowicie, bo nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę od nich coś takiego. Na końcu nawet James skinął głową z szacunkiem, przytakując swojemu kompanowi. Reszta moich przyjaciół była tak samo zdziwiona jak ja.
- A co jeśli nie przeniosą zakładu w inne miejsce? - jęknęła Honey niezbyt głośno, ale i tak część oskarżonych ją usłyszała.
- Przynajmniej wiedzą, czego mogą się teraz spodziewać - odparł James. - Wcześniej nie widzieli o tubylcach tak jak my.
- Masz rację - przyznałem, a głosy, które rozległy się po sali nagle przyciszyły się, gdy do środka weszli sędziowie.
   Obróciliśmy się szybko i wstaliśmy, czując, że stres znów przybiera na sile. Nie spodziewałem się cudów - zakład stosował się do swoich norm i nie miałem zbytnio nadziei na to, że sprawiedliwość w tym wypadku zwycięży. Gdyby tak się stało, myślę, że Yoko pozwoliłaby nam się odwołać wobec wyroku, a to oznaczałoby następne co najmniej kilka dni na wyspie...
- W imieniu sądu Japonii, z placówką w zakładzie karnym wyspy Isla Menor, w sprawie winy oskarżonych o niedopuszczalne opuszczenie zakładu karnego oraz zamordowanie czterech więźniów zakładu, sąd skróci karę wyroków każdego z oskarżonych o pięć lat, a wniosek o ukaranie oskarżonych w całości oddala. - poczułem, że robi mi się słabo, sam nie wiedziałem, czy ze szczęścia, czy z poczucia spokoju, jakie mnie teraz ogarnęło. - Sąd zgłosi też do odpowiednich szczebli zakładu informację o bezpośrednich przyczynach zniknięcia więźniów z zakładu, zmuszając go, by objął słuszną postawę w sprawie niebezpieczeństwa lokalizacji zakładu. Wniosek ten zgłoszony zostanie również do władz Japonii, tak, by poinformować go o problemach wewnętrznych w sprawach kar trzeciego stopnia, zsyłanych na wyspę skazanych.
   Wszystko działo się potem tak szybko. Przechodząc przez tłum wychodzących z sali miałem wrażenie, że wokół mnie cały świat zawirował, a ja wciąż stałem miejscu, choć to ja spowodowałem ten wir. Stanąłem z boku korytarza, chcąc odetchnąć od tłumu świadków rozprawy i wyroku, którym wciąż się napawałem. Niemożliwe, udało się. Czyli nasza obecność tutaj nie mogła być przypadkowa. Aż strach pomyśleć, jak skończyłaby się rozprawa, gdybyśmy zdecydowali się opuścić wyspę tuż po wypełnieniu naszej misji.
   Zaraz dołączyli do mnie moi przyjaciele, których miny zdradzały to samo szczęście.
- Wiecie, co to oznacza? - pisnęła Honey, rozglądając się po naszych twarzach. - Wracamy do domu!





Wiem, że ten rozdział był strasznie nudny, ale w końcu musiałam go napisać, by skończyć już cały wątek z Isla Menor :3 mam nadzieję, że cała misja jako taka się wam spodobała ;)

15 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. to nie bylo nudne tobylo bardzo wazne zwyciestwo i bilet powrotny do miasta nie moge sie doczekac co tam bedzie dalej w twoim genialnym opowiadaniu pozdro nadal jestes naj :)

      Usuń
    2. Dziękuję Ci toudi ;** a powrót będzie z przytupem, już nad nim pracuję ;)

      Usuń
  2. Ten rozdział wcale nie jest nudny, jest bardzo ciekawy. Wszystko dobrze opisane i oczywiście happy end musi być ;) Dzisiaj taki króciutki komentarzyk. Pozdrawiam :33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten happy end to w końcu po tylu przygodach musiał zaistnieć xD

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki nudny rozdział? Bardziej krótki :D
    Ale się ciesze nie sądziłam, że im się uda wygrać tą rozprawę! No i że Giro potrafi tak przemawiać. Plus jestem ciekawa co Agenda zrobi z tubylcami. I co to była za bitwa i duchy na wyspie.
    Życzę Ci udanego i twórczego tygodnia! (Wypoczywaj, o ile masz ferie) <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Hiro
      Chyba stworzyłam nowe imię Hiro i Gogo XD

      Usuń
    2. Tak, mam ferie :D i thx ;* ty się lepiej martw o nexta bo uprzedzam bd dość sporo Hirogo jak i innych ciekawostek a powinnam dodać w pt ;)

      Usuń
    3. To będę czatowac :D Może tym razem toudi nie będzie pierwszy

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń