1/15/2016

Utrata kogoś bliskiego

   Zasnęliśmy bardzo szybko w naszym pokoju z trzema miękkimi łóżkami. Baymax nie potrzebował łóżka, za to w jednym z kątów stała maszyna, która go ładowała. Z chwilą, gdy położyłem głowę na poduszce, moja świadomość wygasła i nie zbudziło mnie nawet chrapanie Wasabiego, które niewątpliwie zbudziłoby mnie w każdej innej sytuacji, gdybym tylko nie był tak wyczerpany.
   Rankiem zdziwiłem się, jak bardzo jestem zaniedbany. Włosy sięgały mi już niemal do ramion, nie mówiąc już o warstwie brudu na mojej skórze, którą musiałem zmyć. Po gorącej kąpieli w małej łazience na poduszkowcu poczułem się, jakbym był nowonarodzony. Dopiero po moim powrocie do naszego pokoju zauważyłem świeże ubrania, naszykowane przez kogoś z Agendy. Ubrałem szybko proste jeansy, wąskie w nogawkach i czerwoną bluzę z logo Agendy wyszytym na prawym boku. Wasabi dostał sweter, podobny do tych, które zwykle nosił, który również miał charakterystyczny znak instytucji, za to Freddie miał czapkę w kolorze poduszkowca. Cóż, zdawało się, że Agenda inwestuje w reklamę, choć powinna być tajna...
   Zeszliśmy całą czwórką wraz z Baymaxem do pomieszczenia, które wskazała nam Kiyo, a w którym mieliśmy zjeść śniadanie. Na samą myśl o jedzeniu czułem dziurę w żołądku, która wciąż nie dawała mi spokoju. W małej stołówce stały trzy okrągłe stoliki - przy jednym z nich siedziała dwójka pracowników w swoich niebieskich skafandrach (zgadywałem, że są z obsługi technicznej poduszkowca), zaś przy drugim już siedziały GoGo i Honey, rozmawiając ze sobą żywo.
- Cześć, dziewczyny - przywitał się pierwszy Fred, siadając naprzeciw nich. - Wyglądacie kwitnąco.
   Fred miał sporo racji. Honey wyglądała na wyspaną, jej duże oczy rozglądały się dokoła z zainteresowaniem, zamiast zamykać się przez nieustająca potrzebę snu. Złote włosy miała związane w wysoką kitkę, która spływała po jej ramionach błyszcząc w słabych światłach żarówek. Nawet szkła na jej nosie błyskały wypolerowane ze starannością.
   Mimo to nie mogłem odwrócić wzroku od GoGo, która popijała w skupieniu kawę. Miałem wrażenie, że nie musiała robić nic, by wyglądać tak pięknie. Jej ciemne oczy błyskały czujnie spod długich rzęs, jakby były gotowe na atak znienacka. Proste czarne włosy miała zaczesane palcami za jedno ucho, co zdarzało jej się często, gdy z kimś namiętnie dyskutowała. Oczywiście, gdy przypominała sobie o swoim nawyku, natychmiast przeczesywała je dłonią, uwalniając zza krawędzi małych uszu. Grzywka opadała jej na czoło, a jaskrawofioletowe kosmyki przypominały wąskie strumyki pośród jej naturalnie kruczoczarnych włosów. Zauważyłem, że musiała zmarznąć, bo miała na sobie swoją jesienną kurtkę z puchatym kapturem. Uśmiechnęła się do mnie na przywitanie, po czym zerknęła z piorunującym spojrzeniem na Freda, który zabrał się do jedzenia świeżej miski ryżu z warzywami, która stała przed nim.
- Za to na twój widok mam ochotę zwiędnąć - mruknęła GoGo pod nosem, a Honey parsknęła śmiechem znad swojej ulubionej herbaty z cytryną.
- Jak spałyście? - zapytał Wasabi, siadając po jednej stronie Freda - ja usiadłem po drugiej.
- Całkiem nieźle - odpowiedziała Honey. - Lepsze to niż korzenie czy mech. 
   Na każdego z nas czekała parująca porcja ryżu z kawałkami kurczaka i warzywami. Od razu zacząłem delektować się ciepłym posiłkiem, przy okazji próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mój żołądek nie domagał się jedzenia. Fred i Wasabi najwyraźniej byli tak samo wygłodniali, bo przez cały czas nie odezwali się ani słowem, jedząc swoje porcje.
   Honey i GoGo tymczasem rozmawiały ze sobą, popijając swoje gorące napoje.
- Co masz dzisiaj w planie? - zagadnęła przyjaciółkę GoGo, drapiąc paznokciem o blat stołu.
- Poodpoczywać - odparła Honey z westchnieniem. - No i muszę poszukać jakichś środków przeciwbólowych, bo niedługo chyba sobie tę nogę odetnę. - dopiero teraz przypomniałem sobie o kostce przyjaciółki, ale nie było się czemu dziwić, skoro wcześniej ledwie trzymałem się na nogach.
- A nie zamierzasz pogadać z Robbem? - GoGo ożywiła się nagle, zadając to pytanie, jakby zachciało się jej poplotkować. Fred spojrzał na blondynkę z cieniem smutku i złości, który mnie nieco rozbawił.
   Honey zarumieniła się, zerkając na nas wszystkich z zawstydzeniem. Najwyraźniej Go trafiła w sedno. Blondynka utkwiła wzrok w swojej parującej herbacie, poprawiając okulary na nosie.
- O co ci chodzi, Go? - spytała, rumieniąc się.
   GoGo zaczęła się śmiać, a jej słodki śmiech odbijał się echem od ścian stołówki. Dwójka pracowników była zbyt zajęta rozmową ze sobą, żeby zwrócić na nas uwagę, co naprawdę mnie cieszyło. Ostatnio nie mogłem nawet pogadać z moimi przyjaciółmi na osobności, wiedząc, że każde moje słowo jest słyszane przez innych. Miałem do pogadania z moimi przyjaciółmi jeszcze o jednej sprawie, ale wolałbym poczekać aż zostaniemy całkiem sami...
- Honey, może chcesz nam coś powiedzieć? - zapytałem z uśmiechem, a blondynka wywróciła oczami lekceważąco. GoGo rzuciła mi pełne zadowolenia spojrzenie, że dołączyłem się do tematu.
- To nie ja go wypytywałam o techniki fitness - burknęła Honey, patrząc na Go z wyrzutem, ale przyjaciółka nie zamierzała się najwyraźniej poddać. Wzruszyła ramionami, popijając kawę.
- Ja się chociaż nie bałam z nim zamienić słowa - odparowała ciemnooka, mierząc ją pewnym siebie spojrzeniem. Sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się pokłócić o tego całego Robba.
- Ani powiedzieć mu, że jest przystojny - Honey tymczasem zaczęła się śmiać, podczas gdy Go chyba się wyciszyła, zerkając na mnie niepewnie. Zająłem się swoim posiłkiem, jakbym wcale nie był o nią cholernie zazdrosny.
- Przynajmniej wygrałam zakład - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce, a Wasabi odstawił miskę, śmiejąc się z tej wymiany zdań.
- Mogliby o was nakręcić film - powiedział, gdy GoGo mierzyła go nieco zawstydzona. - Dzień z życia dziewczyny.
- W roli głównej - Honey Lemon - parsknęła Go zamiast tego i chwilę później śmialiśmy się już wszyscy, rozmawiając o zdarzeniach z ostatnich kilku dni.
   Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się w towarzystwie moich przyjaciół tak dobrze - potrzebowaliśmy więcej czasu, by pobyć ze sobą, a przez dłuższy czas nie było to nam dane, aż do misji na Isla Menor. Widziałem po reszcie, że też są rozluźnieni. Baymax opowiedział nam o tym, co się stało, gdy przyleciał z Jerry'm do zakładu. Okazało się, że z chwilą, gdy robot przekroczył granice instytucji, odebrano mu Jerry'ego, którego pilnie strzeżono i oddelegowano wraz z tym chamskim lekarzem do jego gabinetu. Robot tez uskarżył się, że nie traktowali go tam za dobrze.
- Zbadałem magazyn doktora Yusoto i miał w zapasie środki przeciwbólowe, które mogłyby pomóc Jerry'emu - powiedział mechanicznie, bez żadnych emocji, choć ja na jego miejscu bym się wkurzył. - Nie wiem, dlaczego nie podał mi ich, jednocześnie łamiąc paragrafy o dbaniu o samopoczucie pacjenta.
- Baymax, sądzę, że niezbyt go to obchodziło - mruknąłem, mieszając herbatę. Przyjaciele skupili na mnie wzrok. - Chyba wolał zarzucać ci to, że mieszasz mu się w jego robotę.
- Na szczęście nasz Hiro stoi na drodze sprawiedliwości - zaśmiała się Go, uśmiechając się do mnie w taki sposób, że poczułem, jak po plecach przebiega mi dreszcz. Wasabi zarechotał, pewnie zasłyszawszy co nieco o całej tej sytuacji. Wzruszyłem ramionami obojętnie, chcąc o tym zapomnieć.
- Byłem zmęczony, po prostu mnie wkurzył... - tłumaczyłem się niechętnie, a Honey zaprzeczyła szybko głową, mrugając. 
- Hiro, przecież dobrze zrobiłeś. - powiedziała, patrząc na mnie uważnie dużymi, szmaragdowymi oczyma.
- A ja myślałam, że jesteś pacyfistką - parsknęła GoGo, patrząc na przyjaciółkę z zaskoczeniem.
- Na miejscu Hiro też bym tak postąpiła - mruknęła zamiast tego blondynka, okrywając się swoim cienkim swetrem, jakby było jej zimno. - Lepiej byś to doceniła zamiast narzekać.
- Pewnie, że doceniam - powiedziała GoGo z obojętnością. Jednak gdy spojrzała na mnie, widziałem, że jest mi wdzięczna. Cóż, gdybym mógł, zrobiłbym dla niej o wiele więcej, pomyślałem, patrząc w blat stołu z zamyśleniem.
   Nastała chwila milczenia. Fred odsunął się na swoim krześle od stolika, skończywszy już swój posiłek.
- Ja to bym poleniuchował - przyznał. - Yoko się chyba nie zasapie jak pójdziemy się przejść po zakładzie, nie?
- Zwariowałeś? - syknęła na niego GoGo, mierząc rozzłoszczonym wzrokiem. Mnie również ten pomysł wydał się kiepski, choć sam miałem to w planach. Jednak różnica polegała na tym, że Freddie w takim miejscu jak zakład przyciągałby na siebie wzrok innych i kłopoty, a ja nie wiem co jest z tych dwóch gorsze. - Złapią cię?
- No co? Miałaś kiedyś okazję być w kiciu? - Wasabi zaśmiał się, choć pewnie nie zamierzał przystać na pomysł kolegi. Jego pokaźne palce stukały co rusz o blat stolika.
- To jest jakiś argument - przyznał, a GoGo oburzyła się jeszcze bardziej.
- Nie i mam nadzieję, że nie będę miała okazji - mruknęła, spoglądając na kumpla spod gęstej, fioletowo-czarnej grzywki. - Pamiętasz co chcieli nam zrobić tam w lesie? Pewnie reszta ich znajomych z paki nie będzie nam tak przychylna.
- GoGo ma rację - poparła ją Honey, choć przed chwilą jeszcze się z nią sprzeczała. 
- Przecież tutaj ich pilnują - odpowiedział żywo Fred. Sam przeciwko dwóm dziewczynom, pomyślałem z troską. Szacun przyjacielu, ale wiesz, że nie wygrasz. - Nic nam się nie stanie, a strażnicy więzienia nie mogą nam nic zrobić...
- Hiro - zwróciła się do mnie GoGo, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie będę ukrywał, że akurat w tej chwili myślałem o niej. - powiedz coś temu tumanowi, bo nie ręczę za siebie.
   Spojrzałem ze znużeniem na przyjaciół, którzy wciąż się sprzeczali, choć było to jasne, że Fred nigdzie nie pójdzie. Nawet jeśli Wasabi stanąłby za nim murem, to i tak obaj by przegrali przeciwko siłom GoGo i Honey. Dwójka pracowników zerknęła na nas podejrzliwie, przez co poczułem złość. Jeśli doniosą o naszej rozmowie Yoko, to dyrektorka może zaostrzyć środki ostrożności, bylebyśmy nie wyszli z poduszkowca. A ja musiałem spotkać się Jamesem. Musiałem dowiedzieć się, co u pozostałych, jak się czuje Jerry... to nie mogło poczekać!
- Freddie, daruj sobie - mruknąłem tylko pod nosem, przecierając twarz dłońmi, byle tylko zasłonić się przed spojrzeniami przyjaciół. Reszta by się nabrała, ale Go poznałaby, że coś jest nie tak. - A teraz wybaczcie, ale idę się przespać, zanim Yoko znowu nas wezwie na jakąś naradę.
   Mówiąc to, wstałem z mojego miejsca i wyszedłem jak najszybciej, zdając sobie sprawę z tego, że moje zachowanie może wydać się podejrzane. Miałem to gdzieś, i tak zanim się zorientują, mnie już nie będzie na pokładzie poduszkowca.
   Obszedłem ostrożnie wąskie korytarze maszyny, unikając innych pracowników, którzy niespecjalnie się mną interesowali i ruszyłem w kierunku wyjścia, którym wszedłem wczorajszego dnia z GoGo, gdy dziewczyna doszła już do siebie. Miałem nadzieję, że substancja, którą będą jej podawać przez następne kilka tygodni zatamuje wpływ wirusa na jej organizm. Nie chciałem widzieć jej znowu takiej słabej jak przedtem. Aż strach mnie obleciał, gdy wtedy zemdlała w lesie. Wciąż miałem przed oczami jej zamknięte oczy, rozchylone usta i bezwładne dłonie, wiszące w moich ramionach. Hiro, znowu to robisz, oprzytomniałem. Powinienem w końcu zapomnieć o Go, ale sprawy nie ułatwiał fakt, że byliśmy przyjaciółmi i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.
   Wyszedłem na jaskrawe słońce, żarzące się wysoko nade mną. Prawdopodobnie było południe, ale początkowo byłem tak oślepiony blaskiem promieni, że musiałem na chwile zakryć oczy, by przyzwyczaiły się do jasnej przestrzeni. Zamknąłem za sobą starannie drzwi do poduszkowca, modląc się, żeby tylko moim przyjaciołom nie wpadło do głowy za mną iść. Musiałem więc szybko poprosić o rozmowę z Jamesem, tylko kogo?
   Rozejrzałem się po placu, który tym razem był pełen różnych osób - od strażników, pracowników obsługi zakładu do samych więźniów prowadzonych zazwyczaj przez przynajmniej trójkę dozorców. Przeprowadzani więźniowie przemieszczali się zazwyczaj pod dachami dziedzińca, podczas gdy ja stałem w ostrym słońcu. Dalej nie przyzwyczaiłem się do klimatu wyspy, myśląc o tym, że obecnie na San Fransokyo panuje wczesna zima. Zdołałem się już odzwyczaić od upałów i gorączki, gdy znów musiałem dostosować się do obecnej na Isla Menor pogody. Świetnie.
   Zauważyłem od razu zarządcę, który wcześniej mnie uderzył. Patrzył na mnie z pogardą w spojrzeniu, ale nie mógł mi nic zrobić, chyba że chciał mieć z tego powodu przykre konsekwencje. Uśmiechnąłem się do niego najbardziej bezczelnym i pewnym siebie spojrzeniem, na jakie było mnie stać, po czym zacząłem iść w jego kierunku. Skoro i tak muszę spytać kogoś o możliwość spotkania z Jamesem, to czemu nie tego podłego zarządcy? Poza tym chciałem się przekonać, czy naprawdę nie może mi niczego zrobić, ot, takie balansowanie na krawędzi jego wytrzymałości.
- Znowu ty tutaj, szczeniaku? - warknął na sam mój widok. Jego jadowite spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, ale postanowiłem sobie, że będę przesadnie uprzejmy - wtedy Yoko nic nie będzie mogła mi zarzucić, a ja będę jeszcze bardziej irytujący dla strażnika.
- Dzień dobry - odparłem zamiast tego, wciąż się szczerząc jak kompletny idiota. - Nie wie pan może, kto wydaje zgody na rozmowę z więźniem?
   Zarządca prychnął, drapiąc się po krzywoprzystrzyżonej brodzie. Mimo to widziałem, że się zastanawiał.
- Z kim niby miałbyś gadać? - zapytał ani na trochę nie łagodząc tonu swojego głosu. Mi to nie przeszkadzało, miałem czas i zamierzałem go męczyć tak długo, aż mi powie. Najwyraźniej jednak nie musiałem, bo zarządca westchnął tylko ciężko i wskazał w jednym kierunku. - Pytaj u dozorcy - mruknął tak, żeby nie usłyszał, ale po długim, odświeżającym śnie i ciepłym śniadaniu byłem na tyle skupiony, że choćby to wyszeptał, to bym usłyszał.
- Dziękuję uprzejmie - odparłem, po czym obszedłem go i ruszyłem we wskazanym kierunku, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że zarządca mógł mi wskazać złe miejsce. Nieważne, pomyślałem. Nawet jeśli, to wrócę do niego i mu nie odpuszczę, dopóki mi nie pomoże, obiecałem sobie.
   Mimo to, gdy obszedłem dziedziniec, mijając ostrożnie dwóch maszerujących więźniów, zerkających na mnie podejrzliwie oraz pięciu strażników, który ich pilnowali, zdołałem dotrzeć do drzwi, które wskazał mi zarządca. Zastukałem w nie, po czym zrobiłem krok w tył, na wypadek, gdyby ktoś chciał je mocno otworzyć i dobrze, że to zrobiłem, bo zaraz z pomieszczenia wypadł dozorca.
- Co u jasnej...? - zaczął, ale jego wzrok napotkał mnie, przemieniając się w wyraz zaciekawienia i zmęczenia jednocześnie. - Co? - warknął zamiast tego.
- Słyszałem, że można u pana można dostać zgodę na rozmowę z więźniem - odpowiedziałem, chowając jedną rękę w kieszeń spodni. Stałem w grubej bluzie na oświetlonym przez rozpalone słońce placu, więc nic dziwnego, że zaczynałem się pocić. Kolejny raz narzekałem w myślach na temperaturę, jednocześnie zdejmując z siebie bluzę z logo Agendy.
- A niby z kim miałbyś chcieć gadać, szczeniaku? Hę? - zapytał bezzęby dozorca z pomarszczoną twarzą i tchórzliwym spojrzeniem. Mimo to jednak mu współczułem, nawet samemu zarządcy - musieli mieszkać tu razem z więźniami, choć to nie ich zesłano tu za karę. Poza tym niebezpieczeństwo ze strony mieszkańców wyspy było wystarczającym argumentem.
- Z Jamesem... - cholera, nie wiem, jak ma na nazwisko, pomyślałem z napięciem. Do tej pory nie było mi to nawet potrzebne. - Był wśród tych, którzy uciekli... - wolałem nie tłumaczyć mu, że James wcale nie uciekł, tylko został porwany, bo zajęłoby mi to więcej czasu, a już powinienem zastanawiać się, czy moi przyjaciele przypadkiem mnie nie szukają.
- Ach, tak - mina dozorcy zbladła, przez co wywnioskowałem, że tutaj bardzo dobrze go znali - zarówno reszta więźniów, jak i strażnicy go pilnujący. Hmm, może go o to spytam? - pomyślałem, ale zaraz odrzuciłem ten pomysł. Po co miałbym go o to pytać? Miałem ważniejsze pytania. - Pokój numer 4. Zaczekaj tam.
   Zanim zdążyłem zapytać, gdzie znajduje się pokój numer 4. drzwi zatrzasnęły się z hukiem przed moim nosem. Odszedłem stamtąd, klnąc pod nosem na strażników zakładu. To był kolejny powód, dla którego wolałem nic w życiu nie narozrabiać. Spędzenie chociaż minuty dłużej w zakładzie było dla mnie niczym katorga, a mimo to zostaliśmy, by pomóc więźniom. To nasza misja. Westchnąłem i ruszyłem pod balustradami w kierunku, który już znałem, bo to właśnie tam szedłem poprzedniego dnia za Robbem, trzymającym na rękach nieprzytomną GoGo... Zaraz, chwila. Chyba widziałem pokój 4, gdy szedłem właśnie do gabinetu miejscowego lekarza. Byłem niewiarygodnie zmęczony, ale nie mogłem powstrzymać mojej fotograficznej pamięci przed poznawaniem zakładu. I całe szczęście!
   Skręciłem w lewo i przeszedłem przez ten sam ciemny korytarz, który tym razem był lekko oświetlony przez światło słońca padające na plac. Mimo to musiałem zmrużyć oczy, by zauważyć czwórkę wiszącą na jednych z nielicznych drzwi w korytarzu. Dziwnie się czułem, nie mogąc się przyzwyczaić do światła bądź do ciemności, skoro wciąż przechodziłem przez obie te strefy. Najpierw zwykłe żarówki w poduszkowcu, potem ostre południowe słońce na środku dziedzińca zakładu, a teraz znów powrót do cienia. Gdy otworzyłem drzwi do sali numer 4, oczywiście znów napotkałem oślepiającą łunę słońca. Najwyraźniej okna sali były skierowane w kierunku placu. Mimo to ponownie osłoniłem oczy. Czułem, że jeszcze chwila i moje gałki oczne wyparują od nadmiaru słońca. Poza tym chyba nie byłem tak wypoczęty, jak wcześniej sądziłem.
   W niewielkim pokoiku stał tylko mały stolik i dwa krzesła. Wyglądał jak rodem z jakiegoś filmu kryminalnego, w którym przenikliwi i nieustępliwi gliniarze przepytują podejrzanego o jakąś straszliwą zbrodnię, którą rzekomo dokonał. Dziwnym trafem tym razem to ja miałem być tym gliniarzem, z tym, że wolałem nie pytać Jamesa o powód jego odsiadki, choć przyznam, że coraz bardziej mnie to interesowało, jak i cała postać Jamesa. Zauważyłem, że trzymał się na uboczu od pozostałych, był sprytny i charyzmatyczny. W dodatku jako jedyny zdołał uciec z miejsca, w którym tubylcy trzymali więźniów zakładu, nie bał się też zabijać, co oznaczało, że był bezwzględny. Mimo to stanął w naszej obronie, gdy reszta jego towarzyszy chciała mnie zabić. Dlaczego? Czy chodziło tu tylko o przetrwanie, czy może zakład nie zabił w Jamesie wszystkich uczuć?
   Tak czy siak, zanim zdołałem się nad tym porządnie zastanowić, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł muskularny strażnik z czarną brodą, prowadzący Jamesa. Przyjrzałem się uważnie przestępcy, chcąc zbadać, jak potraktowano go po powrocie. Z ulgą stwierdziłem, że wyglądał lepiej, niż podczas naszej ucieczki. Wcześniej wyglądał na wychudzonego i słabszego, nie mówiąc już o tym, że jego własny strój pokrywała warstwa brudu, ziemi i zaschniętej krwi. Teraz miał na sobie białą, lekką koszulę i szare spodnie - na wzór ubrań, jakie noszono w innych zakładach karnych. Zarost, który wcześniej u niego zauważyłem, był teraz gładko przystrzyżony, a włosy przycięte na krótko.
   Na mój widok zdziwił się, ale szybko zobojętniał.
- Przyszedłeś się pożegnać? - prychnął zjadliwie, a strażnik pchnął go na krzesło naprzeciwko mnie. Spojrzałem ze smutkiem na więźnia, zdając sobie sprawę z tego, że wciąż mi nie ufa. Drugi ze strażników, który musiał iść za Jamesem zamknął za nimi drzwi i stanął po ich jednej stronie - jego muskularny towarzyszy po drugiej. Dodatkowo James miał cały czas na nadgarstkach mocne kajdanki.
- Nie - odpowiedziałem krótko, opierając się o niewygodne oparcie krzesła. - Bo wcale nie wyjeżdżamy - powiedziałem. James zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się kpiąco, jakby już domyślił się powodu naszego pozostania w zakładzie. Powód ten najwyraźniej go bawił.
- Aż tak spodobało ci się w naszym domu? - parsknął pod nosem, wpatrując się w swoje kajdanki. Jeden ze strażników mruknął coś pod nosem, ale James puścił to mimo uszu, traktując go nadzwyczaj arogancko.
   Odetchnąłem i nachyliłem się do Jamesa, patrząc mu bez cienia strachu w oczy.
- Zostaliśmy tu, bo zakład chce wytoczyć wam proces za ucieczkę, a my wystąpimy jako wasi obrońcy. - odpowiedziałem spokojnie, domyślając się, że James o niczym nie wie. Nie myliłem się. Więzień spojrzał z szokiem to na mnie, to na dwóch strażników, po czym zamknął szybko usta, jakby nie chciał, bym zauważył w nim szczerego zdziwienia.
- Mógłbyś już spokojnie siedzieć w tym swoim zakichanym San Fransokyo - powiedział poważnie James, patrząc na mnie z nutą podziwu i wdzięczności. Właśnie to spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że postąpiliśmy słusznie. W tych szarych, zimnych oczach zobaczyłem człowieka skrzywdzonego przez los, który już nie może się odwrócić i zmienić swojego życia. Mogliśmy mu jedynie pomóc złagodzić karę, którą miał odsiedzieć. - Po co to robisz? - spytał.
- Chyba coś ci obiecałem, pamiętasz? - odpowiedziałem pytaniem, uśmiechając się do niego lekko. Inni patrzyli na mnie, jakbym zwariował, ale ja naprawdę nie potrafiłem traktować tych jeńców jako złych ludzi... Byli zwykłymi ludźmi, takimi jak ja, którzy dokonali podłych rzeczy, ale widziałem w nich dużo dobra. Wciąż zawierali między sobą przyjaźnie, nawet w tak podłym miejscu jak to. Na pewno modlili się o powrót do swoich domów, co nigdy już nie będzie im dane. Nie zobaczą swoich rodzin, może dzieci... Jak mogłem patrzeć na nich, nie zdając sobie z tego sprawy? Wyobraziłem sobie w tym miejscu Callaghana... Gdyby nie to, że Abigail znalazła świetnego adwokata, jej ojciec jak nic skończyłby w tym miejscu, a tak córka może go odwiedzać dwa razy do roku.
   James pokręcił głową z niedowierzaniem, patrząc na mnie, jakby zobaczył ducha.
- Pomyliłem się co do ciebie - wyszeptał, wciąż ignorując obecność strażników.
- Nieważne - mruknąłem, kręcąc głową. - Proces będzie przyspieszony. Odbędzie się jutro rano. Najwyraźniej zakład chce zmniejszyć nasze szanse na wygranie tej rozprawy. - gdy usłyszałem o tym dziś rano, myślałem, że wybuchnę śmiechem. Yoko patrzyła na mnie zaskoczona, jakbym był niespełna rozumu. Zdążymy się przygotować bez najmniejszego problemu, pomyślałem z ulgą, poza tym szybciej wrócimy do domu. Już nie mogłem się doczekać, gdy zobaczę moją ciocię. Yoko powiadomiła ją telefonicznie, że kurs z Instytutu, na który rzekomo wyjechałem potrwa jeszcze kilka dni i choć moja ciocia prosiła ją o kontakt ze mną, to Yoko stanowczo odmówiła. Wtedy tak naprawdę spałem po raz pierwszy od pobytu w tunelach pod wyspą. Nic dziwnego, że Yoko nie chciała mnie budzić.
- To kiepsko - przyznał James, obserwując mnie uważnie. Początkowo nie miałem trudności z utrzymaniem z nim kontaktu wzrokowego, teraz czułem się wręcz głupio, gdy przestępca na mnie patrzył, jakby czytał mi w myślach. Co miałbym przed nim ukryć? Nawet jeżeli posiadał tę wyjątkową umiejętność, to w moim umyśle nie było nic, co mogłoby być dla mnie niebezpieczne, gdyby ta wiedza dotarła do Jamesa. Powinienem czuć się dobrze, w końcu postępowałem słosznie wobec skazanego. - Jak się czuje ta... dziewczyna?
   Dopiero po chwili zrozumiałem, że chodzi mu o GoGo. Cóż, dziś rano wyglądała na wypoczętą i pełną sił. Miałem nadzieję, że antidotum na wirusa nie przestanie działać i że moja przyjaciółka nie wyląduje znów u tego chamskiego lekarza. Wiedziałem też, że Baymax cały czas przy niej jest, dlatego mogłem się czuć spokojnie, nie myśląc wciąż o jej stanie zdrowia.
- GoGo? Aaa, dobrze - odpowiedziałem, wyrywając się z zamyślenia o dziewczynie. - Baymax podał jej tę substancję, która hamuje rozwój wirusa. Choć ja dalej nie wiem, co to było...
- Miejscowi mówią na to "nat-desu", czyli coś w stylu letniej gorączki. - odparł szybko James, mrugając, gdy patrzył na słońce. - Pierwszy raz się z tym spotkałem, ale dużo z nas na to umarło, nie mówiąc już o strażnikach czy reszcie... Dwójka z tych, których porwali dzicy zdążyła jeszcze umrzeć w ich tunelach, zanim nas wyciągnęliście.
- A więc gdyby nie istniało na to jakieś antidotum... - zacząłem, nie chcąc dopowiadać reszty. GoGo umarłaby. Tak by właśnie brzmiała. Poczułem dreszcz na samą myśl, że mogłoby jej zabraknąć. James przyjrzał mi się z nie mniejszą uwagą niż wcześniej, po czym spytał bez żadnej złośliwej ironi, czy kpiny ku moim zdziwieniu.
- Aż tak ci na niej zależy?
   Nie odpowiedziałem. Skoro nawet on to zauważył, to nie było sensu się tłumaczyć i kłócić. Mimo to i tak czułem się głupio, że moje uczucia były takie proste do rozszyfrowania. A mimo to GoGo i tak uwierzyła, że podoba mi się Sam...
   Spojrzałem w jasne okno, jakbym chciał ukryć przed Jamesem moje zmieszanie. Czułem się beznadziejnie. Z jednej strony tak bardzo się cieszyłem, że GoGo jest cała i zdrowa, a z drugiej jednak czułem się dziwnie pusto, wciąż jak przyjaciel, który stoi przy niej jak cień, który nic dla niej nie znaczy. A może było inaczej?
   James odchrząknął, po czym przysunął się bliżej mnie, a jego kajdanki przejechały dźwięcznie po blacie stołu.
- Słuchaj mnie teraz uważnie. - zmarszczyłem brwi, widząc, jak twarde spojrzenie Jamesa przełamuje się. - Jeśli tak jest, to miej na nią oko. Działacie w czymś ważnym, tak? Już nawet mnie to nie interesuje. Po prostu wiem, jak to działa. Wystarczy, że komuś podpadniecie i ta twoja dziewczyna będzie pierwsza w kolejce do załatwienia. Rozumiesz?
- Skąd ty... Jak? - wydukałem tylko, zbyt wstrząśnięty jego słowami, by móc wymyślić coś bardziej kreatywnego. Nigdy tak o tym nie myślałem. Rzeczywiście nasza współpraca z Agendą łączyła się z ryzykiem, ale GoGo... Nie, Yoko przecież nas chroni, pomyślałem sobie, choć dziwiło mnie, że naszły mnie w ogóle takie myśli. Teraz, po Isla Menor będą musieli o nas zadbać. Ale co jeśli coś przeoczą? Jeśli rzeczywiście będziemy zagrożeni? Ta myśl była o wiele bardziej przerażająca niż choroba GoGo, choć była o wiele mniej realna.
- Mówię ci to, bo sam to przeżyłem - powiedział James, a strażnicy poruszyli się ze swoich miejsc, jakby drgnęli na słowa przestępcy.
- Dobra, dość już... - odpowiedział ten drugi ze strażników o pooranym zmarszczkami czole i orlim nosie.
- Nie - zatrzymałem ich, wpatrując się w Jamesa z niedowierzaniem. - Niech mówi.
- Ja nie zdołałem ochronić osoby, którą kochałem - kontynuował więzień, nie zwracając uwagi na tamtą dwójkę, która przystanęła nad naszym stołem, jakby usłuchała mojej prośby. Wahali się, bo wiedzą, że chroni mnie Agenda, pomyślałem, jednocześnie słuchając z napięciem słów Jamesa. - Widziałem, jak umiera, mordowana przez ludzi, którym byłem winny pieniądze - mówił dalej z pełnym napięcia głosem, w którym czuć było szczere emocje. Nawet jego oczy wydawały się dziwnie zaszklone, choć mogło mi się wydawać, gdy James patrzył wcześniej w silną łunę słońca, nie zrażając się jego jasnością. - Ale znalazłem ich - powiedział, tłumiąc w sobie gniew i rozpaczliwy smutek, przez co wyglądał jak szaleniec. - Znalazłem ich wszystkich. zemściłem się za Rosalie.
- Dość, Rick, zabierz go - mruknął pomarszczony strażnik, a jego muskularny kumpel jednym ruchem zdołał podnieść Jamesa z krzesła. Przestępca nie opierał się, choć wciąż na mnie patrzył. Wstałem również, patrząc na więźnia z narastającym szokiem i współczuciem.
- To dlatego tu jesteś? - spytałem, gdy James opierał się dwójce strażników i to bardzo skutecznie. - Za zabicie ich?
- Hiro, gdyby nagradzali za wymordowanie połowy przemytu do Japonii, to byśmy się nie spotkali - powiedział, zanim strażnicy zabrali go na zewnątrz, a James już się nie opierał. Najwyraźniej powiedział wszystko, co chciał mi powiedzieć, albo uznał, że dalszy bunt w stosunku do strażników przyniesie mu samych kłopotów.
   Tak czy siak, zostałem sam w pokoju numer 4. a moja głowa buzowała od sprzecznych uczuć i nawału myśli. Od razu pomyślałem o Maysonie. Widziałem to samo porównanie, tą samą historię. Nie chciałem ściągać zagrożenia ani na GoGo, ani na ciocię, ani na nikogo innego. Przez chwilę nawet zawahałem się w mojej decyzji. Może powinienem zostawić tę sprawę? Usiadłem na krześle, patrząc na moje drżące dłonie z rosnącym niepokojem. Nie, znajdę go. Nie chcę, by morderca moich rodziców był na wolności. Być może nawet w tej chwili krzywdził inne osoby, może kolejne dziecko zostanie sierotą, będzie czuło tę samą pustkę, co ja, gdy myślę o tym, kim byli moi rodzice. James... James naprawdę musiał kochać tę Rosalie, skoro to zrobił... Jednak to nie przywróciłoby jej życia. Tak jak zemsta na Callaghanie nie przywróciłaby mi brata. Oparłem głowę na rękach, czując przypływ bezsilności. Co powiedziałby mi mój brat? Czy byłby za tym, bym wciąż szukał Maysona? Skąd, pewnie na siłę zatrzymałby mnie w domu i wybijał mi ten pomysł z głowy. Tadashi jednak nie żył. A ja musiałem się zmierzyć z tym ponurym brzemieniem sam.




Wybaczcie, że dopiero teraz. Nie mogłam się ogarnąć, tym bardziej że ten rozdział już raz pisałam -.- I <3 U, Blogger! W każdym razie, co sądzicie - bo to mnie akurat ciekawi - czy Hiro powinien szukać Maysona, czy lepiej nie?



Jednocześnie muszę was powiadomić, tak jak to robiła na Czkastrid, że będę dodawać posty co dwa tygodnie ( z tym, że w jednym tygodniu na Czkastrid, na jednym tu - dla tych którzy czytają oba moje blogi). Tak wyszło, ponieważ nie mam czasu dla siebie, jedynie cały czas przy lapku - musiałam sobie powiedzieć w końcu dosyć, sami rozumiecie. Dlatego muszę to sobie uporządkować ;)

Nie martwcie się, postaram się pisać to nieco składniej i ciekawiej więc co drugi weekend możecie spotkać tu dawkę jakiś ciekawostek, nowości, no nwm :3

Buziaki ;* Wasza Just ;)

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. hmm interesujacy rozdzial choc mam nadzieje ze nie bedziesz drazyla tematu z jamesem bo zaczynam bardzo ale to bardzo tesknic za san francoyo a wnim wynalazki wyscigi moze obrazy i nasza mam-nadzieje-ze-juz-wkrutce-martwa-Sam :) oby szubko zawineli sie z tej przekletej wyspy choc jak napisalas na nexta to pewnie sobie troche poczekamy :( na ale nie nazekam liczy sie jakosc(u cb zawsze najwyzsza) pozdro just fajne foto ;)

      Usuń
    2. *San Fransokyo* boze co ja tam napisalem

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra musiałam drugi raz napisać, bo coś z tym pierwszym komentarzem było nie tak :)
    Wreszcie rozdział! Nie mogłam się go doczekać. Jak zawsze wszystko super. Nie spodziewałam się, że James był zabójcą. A ta rada dla Hiro ... szalejesz ;) Jestem ciekawa co z tego wszystkiego wyniknie i jak potoczy się proces więźniów. Przecież to nie ich wina, że ich porwano. No co nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat trafna, nie? :D James zdawał się być niebezpieczny i bezwzględny już gdy zaatakował Hiro, ale nikt by się nie domyślił że kryła się za tym taka historia ;)) cieszę się że tak wyczekujesz :33 miło mi że kogoś to interesuje <3 :D

      Usuń
  4. Justie!
    Głupio mi teraz, że Cię ponaglałam.
    Jakoś kompletnie przeoczyłam fakt iz masz jeszcze jednego bloga :"D
    Może nigdy Ci tego nie wypowiadalam ale uwielbiam twój styl pisania. Jest ciekawy i wciągający *.* Jest wystarczająco opisów krajobrazu (czego ja osobiście nie znoszę jak czytam cokolwiek) i wystarczająco opisów akcji co sprawia, że czyta sie naprawde przyjemnie :)
    Co do historii... hmm nie podoba mi się Honey która interesuję się facetami innymi niż Tadashi. (Tadahoney shippers
    4ever ;"D) Za to fajnie rozwinięty wątek z Jamesem. Może on też był agentem i teraz tkwi tutaj? Od początku wydawał mi się za "łagodny" jak na przestępcę i miałam wrażenie jakby rozumiał Hiro i Gogo ale poprzez stare szpiegowskie nawyki nie zaufał im do końca ... No i tamci bracia. Mam wrażenie, że większość osób z tego zakładu ma jednak drugą historię ;)
    No i Hiro. Jestem ciekawa co, lub kto go uświadomi że relacja z Gogo nie opiera się tylko na przyjaźni. Wiadomo pozostaje wiek- jest od niego starsza, ale uważam, że to tylko liczby ;)
    Twój blog jest super i z niecierpliwością czekam na kolejnego nexta. <3
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma jakąś historię, a co do twojej teorii- hmm, ciekawa. Choć przyznam że Jamesowi daleko byłoby do agenta, jest zbyt...arogancki? Bezlitosny? Sama nwm xd ale jednak zaciekawiłaś mnie :))
      Co do Hirogo to wiem z doświadczenia że wiek niezbyt się liczy, a dwa lata to nie kosmos XDD

      Usuń