5/27/2016

Poranek

   GoGo oderwała się ode mnie po chwili, jakby nasze objęcie nie było w pełni uzasadnione. Spojrzała na mnie zapłakanymi oczyma i pokręciła głową, zagryzając wargę.
- Przepraszam – mruknęła tylko pod nosem. Nie potrafiłem uwierzyć, że ktoś tak zdecydowany, tak pewny siebie jak ona, stał się cieniem samej siebie po jednej rozmowie z Ithanim. Najwyraźniej albo wciąż jej na nim zależało, albo musiał ją bardzo mocno skrzywdzić, gdy jeszcze byli ze sobą.
- To przez Ithaniego, tak? – zapytałem, patrząc jej w oczy. Na pewno nie dałbym jej teraz uciec.
   GoGo spojrzała na mnie bez jakiegokolwiek zaskoczenia, choć jej oczy zamigotały od łez. Hotel opustoszał, a recepcjonista chrapał na swoim miejscu w najlepsze.
   Pracownicy Akiyo na pewno przyzwyczaili się już do naszej tu obecności, bo nikt nigdy nie spytał mnie, co tu właściwie robię. Poza tym na pierwszym piętrze znajdowała się luksusowa restauracja, do której przychodzili nie tylko przebywający w hotelu, ale także ludzie z miasta, więc łatwo było nas pomylić z jakimś stałym klientem restauracji. Choć, gdyby zobaczył nas o tej porze szwędających się po hotelu, zapewne byłby pełen podejrzeń.
- Słyszałeś to wszystko? – zapytała cicho. W tej chwili wyglądała jak mała dziewczynka ze swoimi zaczerwienionymi oczami i niewinnym grymasem na ustach.
- Ciężko było tego nie słyszeć – powiedziałem szczerze. GoGo zawsze stawiała na prawdę i wiedziałem, że nie ma sensu jej oszukiwać. Pewnie pół Agendy słyszało ich kłótnię i już plotkowało na temat jednego z najlepszych agentów instytucji i jego byłej dziewczyny. - Powiesz mi, o co chodzi? – spytałem.
   GoGo nieco się zawahała. Rozejrzała się dokoła niby obojętnie, aż w końcu jej wzrok spoczął na mnie, jakby czuła się przyciśnięta do muru. Obiecałem sobie, że nie odpuszczę i dowiem się tego, o czym mówił Ithani wtedy w kawiarni. Nie interesowało mnie to, co myślała Sam i nie miałem wyrzutów sumienia, że drążę ten temat wbrew jej woli. Poza tym i tak ta sprawa nie powinna ją dotyczyć.
- Ithani bierze udział w Grand Prix – powiedziała obojętnym tonem, jakby ten temat w ogóle ją nie ruszał. – Próbował… nakłonić mnie do zrezygnowania.
   Ta wiadomość mnie oszołomiła. Wiedziałem, że Ithaniego i GoGo w pierwszym rzędzie łączyła motoryzacja i że startowali razem w wyścigach, ale nie sądziłem, że oboje zdecydują się na takie wyzwanie. Musieli być do siebie bardziej podobni niż mi się wydawało albo po prostu oboje uwielbiali ryzyko i adrenalinę.
- Zwariował? – spytałem z kpiną w głosie. Widziałem GoGo zarówno na motorze jak i za kierownicą i byłem pełen podziwu dla jej talentu.  Gdy kierowała, stawała się częścią swojej maszyny, rozumiała ją idealnie, jakby był częścią jej sprawnego ciała, a nie kawałkiem metalu. Poza tym nie widziałem jeszcze, by przeraziła ją prędkość. Była niezłomna i twarda.
- Groził mi – dodała GoGo, wzruszając ramionami. – Musi się bać rywalizacji ze mną, innego powodu nie widzę.
- Pewnie, że się boi – prychnąłem ze złością. – Zna ciebie i wie, że nie dorasta ci do pięt.
   GoGo otworzyła oczy i spojrzała na mnie z zaciekawieniem, jakby zdążyła już zapomnieć, że jeszcze chwilę temu roniła łzy. Wiedziałem, o co spyta, zanim jeszcze otworzyła usta.
- Naprawdę tak myślisz? – spytała, przymrużywszy lekko swoje ciemne, przyciągające oczy. Uśmiechnąłem się nieśmiało pod jej spojrzeniem. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak bardzo się rozpędziłem przez złość na Ithaniego. Podrapałem się po głowie, starając się uniknąć wzroku GoGo, którego nie powstydziłby się żaden szanujący się detektyw.
- Ja też zdążyłem cię już poznać – odpowiedziałem wymijająco, nie czując się wygodnie w roli pytanego. GoGo uśmiechnęła się lekko, wręcz ledwie zauważalnie, po czym ziewnęła przeciągle. Po chwili ja również zacząłem ziewać, jakby zarażony jakimś zaspanym wirusem. Nic dziwnego, w końcu była czwarta rano. – Masz chwilę? – zapytałem. – Moglibyśmy porozmawiać?
- To jedno z pytań, których zawsze będę się bała – odparła GoGo, a kąciki jej ust uniosły się o kilka milimetrów. – Ale to chyba nie jest dobre miejsce, wiesz?
   Zaśmiałem się, rozglądając się po opuszczonym holu. Przy wejściu znajdowało się dwóch ochroniarzy, patrolujących teren hotelu, skrytych przed pogodą szalejącą na zewnątrz. Oni również wyglądali na znudzonych. Nie widzieli nas, bo byli w przedsionku, ale pewnie zdziwiliby się spotkaniem z nami o tej porze.
- A znasz takie, w którym nie będzie wiało i gdzie wpuszczą nas o czwartej nad ranem? – zapytałem rozsądnie, widząc przez szklane drzwi sylwetki ochroniarzy.
- Tak – odpowiedziała wprost, patrząc na mnie z wyzwaniem. – Mój dom.
   Na widok moich uniesionych brwi, uniosła ręce w geście obrony.
- Hej, w końcu jesteś u mnie na imprezie rodzinnej, tak? – zaśmiała się dźwięcznie. Cieszyłem się, że zdołałem odwieźć jej myśli od tematu Ithaniego. Chociaż na tyle mogłem się przydać.
- A twój tato? – zapytałem z powątpieniem.
   GoGo westchnęła, wywracając przy tym oczami.
- Widzę, że nie zdajesz sobie sprawy, że Daishi Tomago pracuje także w okresie świątecznym – powiedziała, jakby recytowała jakąś formułkę. Poczułem rozbawienie, widząc jej znudzony wyraz twarzy. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co to znaczy. Nie dziwię się, co mogłaby pomyśleć ciocia, słysząc, że spędziłem tę noc u GoGo. Miałem tylko nadzieję, że pan Daishi podtrzyma tę wymówkę za namową mojej przyjaciółki.

   Siedziałem w kuchni GoGo, w której wiecznie pachniało najróżniejszymi zapachami. Pierwszy raz widziałem moją przyjaciółkę w roli kucharki i musiałem przyznać, że zaskoczył mnie ten widok. W kuchni działała aż nader sprawnie, jakby była obeznana z gastronomią na równi z motoryzacją. Naszła mnie smutna myśl, że pewnie śmierć jej mamy musiała być powodem jej obycia gospodyni.
- Ciekawe, jak czuje się Robb – powiedziała, stojąc przy kuchence z nieobecnym wzrokiem. Upiłem łyk gorącej herbaty, drżąc na myśl o powrocie na zewnątrz, na zimowe wiatrzysko, przez które musieliśmy przebrnąć, by dostać się do domu rodziny Tomago. Dobrze, że GoGo mieszkała niedaleko Agendy.
- Myślę, że dojdzie do siebie – odparłem, nie do końca pewny moich słów. Naprawdę chciałem w nie wierzyć, ale widok posoki krwi na brzuchu Robba chyba zostanie mi w pamięci na długo.
   GoGo westchnęła cicho i nałożyła dwie porcje jajecznicy z bekonem na talerze. Obróciła się do lady i podała mi moje przygotowane przez nią śniadanie. Spojrzałem na nią z teatralną niepewnością.
- Nie zatruję się? – spytałem, a GoGo uśmiechnęła się mimowolnie. Przez nasz chłodny spacer nieco zdołałem poprawić jej humor, ale brałem pod uwagę możliwość, że wciąż myśli o kłótni z Ithanim. Cholera, że ze wszystkich miejsc w San Fransokyo, Ithani musiał trafić akurat do Agendy… Zaczynałem przestawać się dziwić GoGo, że chciała opuścić to miasto.
- Jedz i nie marudź – mruknęła, siadając naprzeciwko mnie. Jej dłonie wciąż były zaczerwienione od zimna. Nie zaczęła jeść, czekając, aż spróbuję pierwszy. Niemal się roześmiałem, widząc jej wyzywającą minę.
   Spróbowałem i musiałem przyznać, że moja ciocia nie robi lepszej. Najwyraźniej GoGo miała swoją własną kombinację przypraw, której ja nie znałem. Jednak pomimo to roześmiałem się głośno, przypominając sobie, gdy mój brat po raz pierwszy buszował w kuchni, gdy byłem mały. Tadashi miał wiele talentów, ale gotował marnie. Jego pierwsze danie padło na jajecznicę i mówiąc szczerze gorzko pożałowałem, że namówił mnie do jej zjedzenia.
- Co? – spytała GoGo niepewnie, widząc moją minę.
   Opowiedziałem jej pokrótce drobną wtopę Tadashiego z dzieciństwa, w gruncie rzeczy ciesząc się, że mnie teraz nie słyszy, bo pewnie wkurzyłby się, że rozpowiadam jego znajomym o tego typu sytuacjach. Już widziałem jak wywraca oczami i stęka na swojego irytującego, małego braciszka, którym zawsze dla niego byłem.
   GoGo również parsknęła śmiechem, spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczami, w których migotały iskierki rozbawienia.
- Uwielbiam, gdy o nim mówisz – wyznała, patrząc na mnie z zadowoleniem. Napiłem się herbaty i spojrzałem na nią pytająco.
- Czemu?
- Bo jako jedyny mówisz o nim tak, jakiego go znaliśmy – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Uwielbialiśmy twojego brata, ale całe te gadki… O tym, jaki był bohaterski… Nie zrozum mnie źle, Hiro, wiem, że zachował się jak bohater, ale ludzie bardziej potrzebują zwyczajnych wspomnień, by pamiętać bliskich, nie tych, które wryły się nam w pamięć.
   Przemyślałem to w ciszy, zajadając się daniem GoGo. Czułem, że po raz pierwszy powiedziała coś, do czego ja doszedłem zaraz po pogrzebie mojego brata. Widząc te wszystkie łzy, smutne spojrzenia, kondolencje… Nie znosiłem ich. Oczyma wyobraźni widziałem Tadashiego, który byłby wręcz zmęczony tymi wszystkimi uprzejmościami. I ja tak właśnie się czułem.
- Powiesz mi, o czym chciałeś porozmawiać? – zapytała delikatnie, spoglądając na mnie zza swoich długich rzęs. Nad San Fransokyo dopiero wschodziło słońce, więc siedzieliśmy w pełnej ciszy i zaciemnienia kuchni Tomagowów, rozkoszując się chwilą spokoju.
- Nie wiem, znaczy… - czy teraz, gdy miała lepszy humor, miałbym dołować ją rozmową o Ithanim? Widziałem jednak po jej minie, że nie zamierzała odpuścić. – Podsłuchałem pewną rozmowę. Niewiele z niej zrozumiałem, ale dotyczyła ciebie.
   GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem, mrugając szybko. Widziałem, że nie spodziewała się takiego tematu rozmowy. Wzięła łyk herbaty i odstawiła swój pusty talerz na bok, nachylając się do mnie z zaciekawieniem.
- Więc co chcesz wiedzieć? – zapytała. Czułem się niemal przytłoczony jej niekończącym się przyglądaniem, ale równocześnie bardzo podobało mi się to, że jestem w centrum jej uwagi. To było tak chore i pokręcone, że ledwie się w tym połapywałem.
   Opowiedziałem jej o rozmowie Ithaniego z jakimś Gregorem, unikając włączenia małego faktu, jakim była obecność Sam. Nie podobało mi się to, że twarz mojej przyjaciółki bladła w miarę upływu czasu i tego, ile jej powiedziałem. W końcu wyglądała jak biała dama, a nie żywa istota. Przeczesała dłonią włosy dość nerwowym ruchem i spojrzała na mnie jeszcze raz, tym razem ze strachem, jakbym był przyczyną tego wszystkiego.
- Wolałabym, żebyś nie znał odpowiedzi na te pytania – powiedziała z napięciem. Na jej twarzy niemal malowało się błaganie.
- Obiecuję, że nie ucieknę – odparłem z uśmiechem, ale nie udało mi się jej rozbawić. Siedziała na swoim krześle jak sparaliżowana, błądząc wzrokiem między mną, a jadalnią za moimi plecami. W końcu zamknęła oczy i odpowiedziała, nie otworzywszy ich:
- Gdybyś mnie wtedy znał, nie chciałbyś mieć ze mną cokolwiek wspólnego. – jej głos zadrżał, jakby ten fakt ją zasmucił. Uśmiechnąłem się lekko. Nie wiem, czy znalazłoby się coś, co mogłoby zniszczyć moje zdanie o niej. Nawet jeśli popełniła błąd, to wiem, jaka była teraz i tylko to się dla mnie liczyło.
   Ująłem jej dłonie w swoje własne i zacisnąłem, czując, że są wciąż lodowate. GoGo otworzyła oczy, jakby zaskoczona tym gestem, ale nie odepchnęła moich rąk.
- Znam cię teraz i za nic w świecie nie chciałbym tego przerwać. To o co chodziło Ithaniemu? – zapytałem ze skupieniem, patrząc jej w oczy. Nagle jakby bariera jej wyższości nade mną pękła, bo teraz to ona uciekała przed moim wzrokiem, jakbym ją onieśmielał.
   GoGo westchnęła i obróciła wzrok, jakby bała mi się spojrzeć w oczy. Tym bardziej zaczynałem obawiać się tego, co powie, skoro tyle ją to kosztowało.
- Trzy lata temu, gdy byłam z Ithanim, to całkiem się stoczyłam. - powiedziała tak zimnym tonem, jakby mówiła o jakiejś znienawidzonej przez siebie osobie, a nie na swój temat. Zmarszczyłem brwi, słuchając w skupieniu. - Wyścigi, narkotyki, alkohol, dużo imprez... Sama nie wiem, jakim cudem mój ojciec przymykał na to oko... No tak, - powiedziała, zaciskając wargi. - Miał to gdzieś.
   Wyobraziłem ją sobie z czasów sprzed zerwania z Ithanim, zanim jeszcze się poznaliśmy i nie potrafiłem porównać tych dwóch GoGo Tomago, które nie miały ze sobą nic wspólnego. Patrzyłem w jej smutne oczy, chcąc przelać na nią swój spokój, ale jak zwykle w takich sprawach, byłem bezbronny. To wspomnienia GoGo, a ja czułem się, jakbym miał związane ręce.
- Potrzebowałam wtedy pieniędzy... Głównie raczej często kradliśmy, ale Gregor, jeden z kumpli Ithaniego zaproponował napad na pewne biuro na obrzeżach San Fransokyo. Wiedział, że ma słabą ochronę i że dużo tam znajdzie, bo miał wtyki we wszystkich miejscach w mieście. 
   Początkowo byłam przeciwna, ale potem sprawy się pokomplikowały. Musiałam... pomóc kilku osobom, poza tym pewnego dnia zobaczyłam w muzeum aukcję na obrazy mamy... Nie chciałam, by ktoś miał w domu część jej duszy. To tak, jakby ktoś sprzedał coś, należącego do niej, nie pytając nas o zdanie. Zgodziłam się, ale akcja miała przebiec po cichu. Zanim stamtąd uciekliśmy, policja już zdążyła nas otoczyć.
  Trafiliśmy do aresztu, a potem wszyscy dostali po wyroku. Tylko ja dostałam z zawieszeniem...
- Bo pomógł ci twój ojciec? - zapytałem dla pewności. GoGo pokiwała smętnie głową.
- Nigdy nie widziałam u niego tak zbolałej miny jak wtedy, gdy zobaczył mnie w kajdankach. - wyszeptała drżącym głosem. - Wtedy uświadomiłam sobie, że sprawy zaszły za daleko... Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam to naprawić.
   Poczułem się zaalarmowany, widząc łzy spływające po jej policzkach, ale kompletnie nie wiedziałem, co mam zrobić. Wyznanie GoGo kompletnie mnie zszokowało, choć skromnej części już zdołałem się domyślić.
- On cię kocha - powiedziałem z pewnością, że to co mówię jest prawdą. Zdołałem już poznać Daishiego, ale gołym okiem było widać, że całym sercem jest za swoją jedyną córką. - Na pewno ci to wybaczył.
- A czy wybaczył mi to, że okradałam go przez tamten rok? - zapytała łamiącym się głosem. - Że łamałam wszystkie zasady, jakich mnie nauczył? Nie mówił nic i to jest właśnie najgorsze. On nigdy nic nie mówi, a ja wszystko odczytuję z jego twarzy. Napatrzyłam się u niego tyle bólu i zniechęcenia, że nawet teraz mogę sobie wyobrazić jak zareaguje, gdy dowie się o Grand Prix. - o ile wcześniej mówiła dość niechętnie, teraz się tylko rozkręcała. - Myślisz, że nie chciałabym tego naprawić? - pokręciła głową. - Naiwny jesteś, Hiro. Tacy ludzie jak ja się nie zmieniają.
   Opanował mnie dziwny spokój, którego nie potrafiłem przełamać, a może był to jakiś dar, żebym mógł wspomóc GoGo. Patrzyła na mnie swoim zbolałym wzrokiem, a ja wciąż obejmowałem jej chłodne dłonie, które drżały jak u kogoś, kto postał na mrozie cały dzień.
- I cokolwiek teraz powiem, będziesz utrzymywała tą teorię? - zapytałem nieco obojętnie, choć od środka rozpierały mnie przeróżne uczucia: strach, troska, współczucie, zdziwienie, smutek.
   GoGo zmarszczyła lekko brwi, ale nie odpowiedziała, jakbym zbił ją z tropu. Nachyliłem się nad ladą, patrząc jej głęboko w oczy.
- No to teraz wysłuchaj mnie - odparłem ze spokojem, który dziwił nawet mnie. - Każdy człowiek może się zmienić, niezależnie od tego, jaki był. Wierzę, że wszystko, co mi teraz powiedziałaś zdarzyło się naprawdę i że brałaś w tym udział. Ale nie uwierzę, że robiłaś to dla siebie. Nigdy nie zrobiłaś nic dla siebie i myślisz, że tego nie zauważyłem? Wtedy chodziło o Ithaniego, teraz chodzi o twojego ojca, a potem? - GoGo wpatrywała się we mnie, jakbym mówił do niej w innym języku. - Zacznij w końcu żyć Go. Grand Prix to dopiero początek. Zrób to, ale nie żeby udowodnić Ithaniemu, że jesteś lepsza, ani by pokazać ojcu, ile jesteś warta. Zrób to dla siebie, zacznij postrzegać siebie w inny sposób. Najlepiej w taki, jak ja cię postrzegam.
   Nastała cisza. Zauważyłem z ulgą, że GoGo przyjęła te słowa i że się nad nimi zastanawia. Mógłbym przysiąc, że nie wiedziałem, co mi się stało. Słowa wypłynęły ze mnie kompletnie niekontrolowane przez mój umysł, bo pochodziły prosto z serca. GoGo jednak zamrugała swoimi długimi rzęsami i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- A jak ty mnie postrzegasz? - zapytała, gdy dopiero uświadomiłem sobie, jak się wkopałem. Widziałem jednak, że czeka na odpowiedź, a ja nie miałem żadnej szansy ucieczki. Cała pewność, z którą powiedziałem to ostatnie, nagle mnie opuściła, pozostawiając mnie na lodzie.
   Niemal się roześmiałem, wiedząc w jakiej znalazłem się sytuacji. Puściłem lekko jej dłonie, czując się jak ostatni tchórz, który umyka przed wyzwaniem.
- Kiedyś ci powiem - odparłem wymijająco, popijając herbatę, ale GoGo tylko skrzyżowała ręce, jakby urządzała mi niezłe przesłuchiwanie.
- Czemu nie teraz? - zapytała chytrze, kryjąc delikatny uśmiech. - Ja powiedziałam ci to, co chciałeś wiedzieć.
   Jesteś idiotą, Hiro, myślałem z irytacją, czując, że kończy mi się czas na rozmyślanie. Nie znajdywałem na tyle odwagi, by powiedzieć jej, co do niej czuję - przynajmniej jeszcze nie teraz. Tylko co miałem powiedzieć jej w zamian?
- A i tak musiałem trochę poczekać - odparłem wymijająco. - Ty też spróbuj. Trochę cierpliwości może ci się przydać.
   Z Sam by mi to uszło, pomyślałem, reagując nieco boleśnie na to stwierdzenie. GoGo była trudniejszym typem człowieka, który nigdy się nie poddawał, gdy wziął sobie coś za cel. A najwyraźniej teraz jej celem byłem ja.
   Nachyliła się nad ladą tak, że nasze twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. Żałowałem, że nie mogę się nacieszyć widokiem jej cudnych oczu z tak bliska, bo wiedziałem, że niosą one ciekawość, z którą nie zwyciężę. Mimo to wciąż wpatrywałem się w jej twarz jakby otumaniony.
- Słucham - powiedziała wyczekująco, jakby nie słyszała mojej wcześniejszej wypowiedzi. - Co o mnie myślisz, Hamada?
   Zaśmiałem się cicho z wyrazu jej twarzy, rozmyślając nad odpowiedzią. Mógłbym powiedzieć jej po prostu, że moim zdaniem jest ideałem i że nie spotkałem nigdy tak niesamowitej dziewczyny. Mógłbym opisać ją na wiele sposobów, a żaden nie oddawałby tego, co do niej czułem.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką - zacząłem wyliczać, starając się uspokoić na myśl, że nasze twarze dzieli tak mały dystans. Byłem przekonany, że GoGo nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo mnie onieśmiela swoją osobą. A przynajmniej miałem nadzieję, że nie sprawiam takiego wrażenia. - Uparcie dążysz do celu, jesteś nieugięta, sceptyczna i ostrożna, ale gdy trzeba komuś pomóc, robisz to bez wahania. Nigdy nie pokazujesz swoich emocji, zwłaszcza wobec tych, na których ci zależy. Chcesz być jak twoja mama, ale bardziej przypominasz swojego ojca i to cię drażni. Może dlatego zaczęłaś malować... Żeby choć trochę ją przypominać.
   GoGo otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, ale nie przerwała mi, słuchając cierpliwie.
- Mów dalej - poprosiła. Uśmiechnąłem się do niej, nieco pewniejszy kierunku, jaki obrałem. Nie potrafiłem uwierzyć, że znów udało mi się wyjść cało z takiej sytuacji.
- Uwielbiasz motoryzację i to jest twój cel w życiu, ale boisz się reakcji innych, zwłaszcza swojego ojca. Jesteś sentymentalna, może stąd to zainteresowanie Kyoto... W każdym razie nie jesteś racjonalistką, bardziej romantyczką o zamiłowaniu do wyrabiania sobie opinii na jakiś temat, zanim jeszcze go poznasz.
- Nieprawda - wtrąciła, poważniejąc.
- A Sam? - zauważyłem, przypominając sobie, że od samego początku była wobec niej oschła. Początkowo chodziło o Agendę, której była przeciwna, ale potem wszystko skoncentrowało się wokół mnie.
   GoGo wzruszyła ramionami.
- Akurat jej przypadek jest wyjątkiem od reguły. - powiedziała, pijąc herbatę.
- Bo dotyczy mnie? - zapytałem, starając się zapomnieć o wydarzeniu w dzień Gwiazdki.
   GoGo odstawiła obojętnie kubek i spojrzała mi z powrotem w oczy.
- Bo Sam to kłamliwa żmija, która doskonale wiedziała, jak cię omotać. Nie kłopocz się, nie zmienię o niej zdania.
   Pokiwałem ostrożnie głową, nie próbując rozwijać tego tematu. O Sam myślałem całkiem inaczej, przede wszystkim miałem wobec niej wyrzuty sumienia i czułem troskę o jej los. Była moją przyjaciółką, ale nie potrafiłem wyzbyć się dziwnego poczucia, że sytuacja, w jakiej postawiła mnie z GoGo przez nasz pocałunek sprawiła jej przyjemność.
- No to wiesz o mnie dosyć sporo... - westchnęła GoGo, myśląc, że skończyłem.
- To nie wszystko - przerwałem jej ze śmiechem. Moja przyjaciółka znów wyglądała na zainteresowaną. - Masz skłonność do rysowania czegoś, co cię aktualnie interesuje, choć o dziwo zazwyczaj nie jest to motoryzacja.
- Twierdzisz, że jestem tobą aktualnie zainteresowana? - zapytała ze śmiechem. W ciągu ostatniej godziny zdołałem przerwać jej płacz dwa razy. Może miałem ukryty dar rozbawiania ludzi albo po prostu dobrze ją znałem, by wiedzieć, co może ją odwieźć od takich myśli.
- Wiemy, że tak jest - potwierdziłem z sarkazmem, ale twarz GoGo wyglądała, jakby nie wyczuła ironii w moich słowach. Na jej policzkach pojawił się pudrowy róż, a ich właścicielka spojrzała w bok nieco skrępowana. Nie chciałem jednak być taki obcesowy i pytać o jej reakcję. - Zawsze słodzisz herbatę dwiema łyżeczkami cukru, ale wolisz pić kawę. Czasem popijasz też sake, jeśli masz gorszy nastrój.
- O tym też wiesz? - zapytała ze zdziwieniem.
- Pewnie - wzruszyłem ramionami, choć nie czułem się zbyt komfortowo. Fakt, że wiem nawet takie szczegóły pewnie zmusił GoGo do zastanawiania się, dlaczego zapamiętuję to wszystko. - Lubisz porządek, ale łatwo odnajdujesz się w bałaganie. Nie jesteś osobą, która specjalnie na niego narzeka, dlatego masz przechlapane u Wasabiego, bo nigdy nie potrafi znaleźć u ciebie swoich narzędzi. Działasz szybko, instynktownie, często tylko po to, by nie mieć wyrzutów sumienia. Lubisz zwierzęta, zwłaszcza psy.
- A to niby skąd wiesz? - zaśmiała się GoGo, chwiejąc się na swoim krześle.
- Pamiętasz jak szliśmy raz koło schroniska do kina i jak przystanęliśmy, bo Honey rozmawiała przez telefon? - GoGo kiwnęła głową, marszcząc brwi. Było to dawno, chyba nawet gdy jeszcze nie czułem do GoGo nic poza przyjaźnią. - Głaskałaś wtedy przez siatkę jakiegoś psa, który szczekał na Freda. Poza tym zawsze, gdy do mnie przychodzisz, Moher nie opuszcza cię na krok, a ty zawsze się z nim witasz. Naprawdę nie wiem, skąd ten kocur wie, że może łazić ci pod nogami i nic mu nie zrobisz.
- Jeszcze jakieś fakty o mnie? - zapytała GoGo ze zniechęceniem.
- Nie masz uporządkowanych notatek wykładowych - powiedziałem, przechylając głowę. - Istnieje w nich chaos. To akurat wiem od Honey, ale też zdołałem zauważyć, bo siedzę z tobą na AP. Ale wiem też, że jesteś jedyną osobą, która sprząta u ciebie w domu i nigdy nie widziałem u ciebie ani pyłku kurzu. - GoGo roześmiała się radośnie, a był to najpiękniejszy odgłos, jaki słyszałem.
- Dobra, przyznaję, że zaczynam się obawiać - powiedziała, starając się spoważnieć. - Skończyłeś, czy mam czekać na kolejną zaskakującą informację, o której sama pewnie nie zdawałam sobie sprawy?
   W sumie do głowy przychodziły mi setki faktów o GoGo. Tak naprawdę dziwiło mnie to, ile wiem, ale starałem się zachować obojętnie wobec tego faktu. Poza tym nie mieliśmy całego dnia, a oboje byliśmy już bardzo zmęczeni całonocną pracą w Agendzie.
- Często zakładasz sobie kosmyk za ucho w ten sposób - powiedziałem cicho, ilustrując to na mojej przyjaciółce. GoGo drgnęła, gdy dotknąłem jej twarzy, ale nie odepchnęła mojej dłoni, która gładziła czule jej policzek, chowając jej włosy za uchem - Ale wyglądasz wtedy zbyt łagodnie, więc zawsze poprawiasz go z powrotem.
   Mimo moich słów zostawiłem nawinięty przeze mnie kosmyk za uchem przyjaciółki, odsłaniając w ten sposób pół jej twarzy. Oderwałem spokojnie rękę, przyglądając się, jak uroczo wygląda. GoGo tym razem nie poprawiła włosów z powrotem, wpatrując się we mnie z udręczeniem i szokiem - sam nie wiem, czy wywołałem to moim czułym gestem, czy tym co powiedziałem. Patrzyłem w jej brązowe oczy z upodobaniem, jak wykładowca po zakończeniu swojej mowy.
- Dalej nie powiedziałeś mi, co o mnie myślisz - zauważyła cicho. Rzeczywiście, mówiłem o niej, ale oględnie, jakbym czytał coś z książki. Miałem nadzieję, że jednak nie zwróci uwagi na to, że nie odpowiedziałem na jej pytanie. - No więc?
   Przyglądałem się jej w milczeniu. Patrzyłem na zaciekawione, pełne zmęczenia oczy, ukryte za warstwą czarnych rzęs. Na jej zaróżowione od zimna policzki i wąskie wargi, na które tak często spoglądałem z pragnieniem. Na czarne włosy, obrazujące w pełni jej dynamiczny charakter, ale i fioletowe kosmyki, tak różne od reszty, jak jej zainteresowanie sztuką wobec pasji motoryzacji. Była jak odzwierciedlenie absurdu, połączenia, które u nikogo innego nie mogły mieć miejsca. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego akurat zakochałem się w niej, ale wiedziałem, że różni się od pozostałych. To poczucie było silniejsze ode mnie i czułem, że w tej sprawie się nie mylę.
- Myślę, że jesteś najbardziej niesamowitą osobą, jaką w życiu spotkałem - wyszeptałem z uśmiechem, starając się powstrzymać od chęci dopowiedzenia jeszcze dwóch ważnych słów. Czułem, że dla GoGo to i tak dość spore zaskoczenie i nie chciałem, by poczuła się przygnieciona tym, co dzisiaj ode mnie usłyszała. Sam fakt, że jej najlepszy przyjaciel znał ją tak dobrze, musiał ją odrobinę stresować. Co dopiero, gdyby dowiedziała się, że ten sam przyjaciel skrycie się w niej podkochuje.
   GoGo patrzyła mi w oczy z miną, jakby szukała w nich czegoś tylko sobie znanego. Widziałem po niej, że kompletnie nie spodziewała się mojej odpowiedzi, jakbym wyprzedził jej najśmielsze oczekiwania.
- Myślałam, że był nią Tadashi - odezwała się z napięciem. Z zadowoleniem zauważyłem, że moje słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Lubiłem być górą podczas naszych rozmów, co zdarzało się ostatnio coraz częściej, bo zyskiwałem coraz więcej pewności w towarzystwie GoGo.
- Tadashi to mój brat - odparłem rozluźnionym tonem. - Kochałem go, ale nie uważałem za osobę wartą szczególnej uwagi... - uśmiechnąłem się, przypominając sobie nasze ciągłe kłótnie i przekomarzanki. Poza tym Tadashi... był częścią mnie. Czułem, że nie powinienem go wliczać do osób, którymi mógłbym się wyjątkowo zachwycać.
- Ach tak? - spytała podejrzliwie GoGo. - Więc ja jestem warta szczególnej uwagi?
- Potrafisz być uszczypliwa - westchnąłem, wywróciwszy oczami w geście irytacji. GoGo parsknęła śmiechem, widząc, że po raz kolejny nie mam drogi ucieczki.
   Gdy nastała cisza, GoGo oparła się o swój nadgarstek z rozmarzeniem.
- Szkoda, że nigdy nie miałam rodzeństwa - wyznała szczerze, mrużąc oczy jak kotka. Nasze herbaty zdążyły już wystygnąć, podczas gdy na zewnątrz zaczynało świecić nieco odważniej pomarańczowe słońce. - Nie miałam się z kim kłócić, dogryzać, za kogo bić...
- Zawsze masz mnie - zaproponowałem ze śmiechem. GoGo uśmiechnęła się delikatnie, ze zmęczeniem. Mimo to, zaprzeczyła głową, jakby nie był to dobry pomysł.
- Nie, nie potrafiłabym cię traktować jak brata - powiedziała łagodnie. Zaczynałem też powoli odczuwać zmęczenie, w końcu nie spaliśmy całą noc. W dodatku wykończyły nas te wszystkie emocje - strach, smutek, adrenalina, złość, wyrzuty sumienia... To nie była łatwa noc i spodziewałem się, że powrót do domu będzie równie nieprzyjemny.
- Niby dlaczego nie? - zapytałem przyjaciółkę.
   GoGo nie odpowiedziała, ale zamiast tego tradycyjnie nawinęła kosmyk na palec i schowała go za ucho. Gdy zrozumiała, co zrobiła, zaczęła się głośno śmiać na równi ze mną, a jej pusty dom w końcu wypełniła jakaś cząstka radości. GoGo nie musiała poprawiać swoich włosów, które same wróciły na swoje miejsce. Nie uszło mojej uwadze, że teraz miała je nieco dłuższe, sięgające prawie ramion.
- Och, w końcu słyszę w tym domu śmiechy - usłyszeliśmy głos od progu, który przerwał nasz wybuch śmiechu. Daishi Tomago stał przy wejściu do kuchni, spoglądając na nas z ulgą. Pewnie nie spodziewał się, że wrócimy z zadania tak szybko. - Jak poszła misja? - zapytał, spoglądając na mnie z sympatią. - Chyba nieźle, skoro macie siłę się śmiać.
   Nagle spoważnieliśmy, patrząc na siebie w przypływie porozumienia. Poczułem się głupio, że jest nam tak wesoło, podczas gdy Honey i Baymax siedzą z Robbem w szpitalu, mając nadzieję, że agent jak najszybciej wyzdrowieje. Daishi zmarszczył brwi, najwyraźniej wyczuwając nasze ponure myśli. W dłoni trzymał czarną aktówkę, którą zaraz postawił na niskim krześle przy progu kuchni.
- Potem ci opowiem - obiecała mu GoGo, przełykając głośno ślinę. Z jednej strony nie wiedzieliśmy do końca, ile jej ojciec może wiedzieć o Agendzie i pewnie zdawała sobie z tego sprawę, z drugiej jednak strony czułem ulgę, widząc nić porozumienia między członkami rodziny Tomago. Gdy poznałem Daishiego, od razu zraził mnie chłodny stosunek GoGo wobec niego. Teraz dało się zauważyć różnicę po kilku miesiącach od zawału jej taty.
   Daishi podszedł do niej i pocałował ją czule w czoło, co trwało może sekundę. GoGo nie zrobiła kompletnie nic, ale też go nie odepchnęła. Zaczynałem się zastanawiać, co siedzi jej w głowie w tym momencie.
- Dobrze, że jesteście cali - odparł wprost, uśmiechając się do mnie. - Żadne ratowanie świata nie jest warte waszej krzywdy.
   Skrzywiłem się, myśląc o Robbie. Ciekawe, czy myślał tak jak Daishi - chyba raczej nie, skoro postanowił zaryzykować. Jego postawa pomimo całej bohaterskiej otoczki miała w sobie coś ze ślepego oddania. Czułem, że w jego pracy chodzi o coś więcej niż wysoki zarobek i sam fakt zatrudnienia. Robb coś ukrywał, coś, co tak naprawdę sprawiało, że był prawą ręką prezes Agendy.
   Spojrzałem na zegarek i dopiero zwróciłem uwagę, że dochodziła ósma. Ciocia na pewno nie spała całą noc, zastanawiając się, co się ze mną dzieje, podczas gdy ja gawędziłem sobie z GoGo w jej domu.
- O nie... - szepnąłem, zrywając się z miejsca. GoGo zmarszczyła brwi w przypływie zrozumienia.
- Tato, mamy prośbę... - zaczęła, wstając za mną z własnego krzesła. Daishi wyglądał na zaskoczonego, ale doprawdy nie wiedziałem, czy zdziwiło go to, że GoGo ma do niego prośbę, czy że wyraża to w liczbie mnogiej. W każdym razie zrobił minę, która wyglądała jak żywa kopia pewnej siebie miny jego córki. Pierwszy raz zobaczyłem między nimi tak wielkie podobieństwo.
- Cass, tak? - zapytał, krzyżując ręce w geście oczekiwania. Spojrzeliśmy po sobie z GoGo, spodziewając się raczej sceptyzmu niż domysłu co do naszego planu u przedsiębiorcy.
- Skąd ty...? - zaczęła GoGo, ale Daishi uśmiechnął się szeroko, patrząc na mnie.
- Twoja ciocia wie, że coś was zatrzymało - mówiąc to mrugnął do mnie jednym okiem. - Oczywiście nic nie wie o Agendzie, ale zawsze czuje się bardziej uspokojona niż gdyby miała się tego sama domyślać. Usprawiedliwiłem cię tuż po wyjściu GoGo.
- Wiedziałeś, że ruszamy na misję? - zapytała GoGo, wpatrując się w swojego ojca z podziwem. Daishi kiwnął obojętnie głową, luzując na szyi swój granatowy krawat.
- Coś tam czasem do mnie dociera z Akiyo... Nie żebym wiedział więcej od was. - odparł skromnie. No ładnie, pomyślałem sobie. Przedsiębiorca, ojciec i na dodatek szpieg - czego jeszcze nie wiem o Daishim Tomago?
- Co pan powiedział mojej cioci? - spytałem, stojąc przed nim zbyt szokowany, by pytać teraz o cokolwiek innego. Fakt, że byłem dłużnikiem ojca mojej przyjaciółki raczej nie za bardzo mnie cieszył, choć odczuwałem ulgę, że po powrocie do domu nie będę miał wiecznego szlabanu.
- Że zamierzacie wybrać się do Harren's Hook wieczorem i że znając moją córkę, to nie wrócicie za szybko. - GoGo spoważniała nagle, czerwieniejąc na twarzy. Harren's Hook to nazwa największego z klubów w San Fransokyo, w którym grały najlepsze zespoły w mieście. Wiem też, że raz do roku organizują tam całonocną rockową bitwę, ale prawdę mówiąc nigdy tam nie byłem. Mimo to przeczuwałem, że moja przyjaciółka dobrze znała tę nazwę. - Szepnij jej o kilku szczegółach z koncertu i myślę, że nie będzie specjalnie wypytywać.
   Byłem zdziwiony, że tato GoGo potrafi być świetnym konfidentem, ale mówiąc szczerze śmieszyła mnie sytuacja, że dorosły krył moje wybryki. GoGo uśmiechała się tylko, najwyraźniej zadowolona z rozwoju sytuacji.
- Dziękuję - powiedziałem w osłupieniu. - Nawet pan nie wie, jak mi pan pomógł.
- Nie ma za co - Daishi machnął ręką obojętnie, ukrywając ziewnięcie. Dopiero teraz zobaczyłem cienie pod jego oczami i przyszło mi na myśl, że miał pewnie równie bezsenną noc, jak my. Dziwnym byłoby gdyby spał, podczas gdy jego córka ryzykowała życie. - Podrzucić cię? - spytał, wyciągając z kieszeni klucze do samochodu. 
    GoGo odłożyła naczynia do zlewu i rozciągnęła się, próbując odepchnąć od siebie zmęczenie. Moje powieki także zaczynały mi ciążyć i nawet nie potrafiłem grzecznie podziękować Daishiemu za propozycję i ruszyć piechotą, wyobrażając sobie zimno towarzyszące mi w drodze powrotnej.
- To ja jadę z wami - powiedziała sennie moja przyjaciółka, ale jej ojciec ją powstrzymał łagodnie.
- Lepiej się połóż - odparł z troską, ale po chwili na jego twarzy wystąpił chytry uśmieszek. - W takim stanie z pewnością nie wygrasz korony miss Japonii, Gogiyo.
   Zarechotałem, widząc minę GoGo, która ze wszystkich sił starała się nie roześmiać, udając obrażoną. Daishi uśmiechnął się z zadowoleniem, przez co uznałem, że przy lepszych nastrojach pewnie docinają tak sobie częściej.
   Nagle GoGo chyba pojęła, że przez pewien czas będę sam na sam z jej ojcem i chyba przeraziła ją ta myśl, bo spojrzała na Daishiego z ostrożnością. Pożegnaliśmy się z GoGo krótkim objęciem, po czym ruszyłem leniwym krokiem za jej ojcem w kierunku podjazdu, na którym zaparkował swój samochód. Nie muszę ukrywać, że zdawałem sobie sprawę, że pewnie samochód Wasabiego przy pojeździe należącym do jednego z najbogatszych ludzi w mieście musi wyglądać jak totalny gruchot. Mimo to odczułem lekkie skrępowanie, widząc lśniącego, czarnego mercedesa, który zamigotał światłami po otworzeniu drzwi przez przycisk przy kluczyku.
   Usiadłem obok kierowcy, czując mocny zapach odświeżacza, który kojarzył mi się z połączeniem woni lasu i oleju napędowego. Daishi przekręcił kluczyk w stacyjce, zachowując się tak, jakby moja obecność wcale go nie krępowała, co nieco mnie rozluźniło.
- Yoko musi w tobie widzieć wielki potencjał - powiedział ot tak, jakby mówił o pogodzie. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Tak pan myśli?
- Pewnie - odparł, wykręcając z podwórka. - Znam ją ze szkoły i wiem, że nie należy do łatwych ludzi. Eve zawsze wzbudzała te najgorsze odczucia, ale moją sympatię wzbudziła. Jednak muszę przyznać, że rzadko kiedy się myli, zwłaszcza do ludzi. Jest czujna niemal tak samo jak moja Gogiyo.
   Wątpiłem, by Yoko była taka nieomylna, skoro wszyscy dzisiaj ponieśliśmy porażkę, pomyślałem, pochmurniejąc. Zainteresował mnie fakt, że Daishi musiał chodzić z naszą panią prezes do szkoły, ale nie chciałem go rozwijać, bo przyszło mi do szkoły coś innego.
- Chyba nie na tyle, by w porę poznać się na Ithanim. - mruknąłem niechętnie, w porę nie ugryzłszy się w język. Daishi zerknął na mnie, posmutniawszy. Miałem nadzieję, że nie odebrał tych słów opacznie. Pan Tomago jednak myślał pewną chwilę, zanim odpowiedział, jakby ten temat go sporo kosztował.
- To ja popełniłem błąd, nie GoGo. - powiedział z powagą. - Wiedziałem, że jeśli mu się sprzeciwię, to ją stracę. Była zakochana, nie myślała racjonalnie... ale mogłem to przerwać, a tego nie zrobiłem.
- Więc on... - zmarszczyłem brwi, dochodząc do pewnego wniosku. - Miał pana w garści przez GoGo, tak?
- Potworny dzieciak - warknął Daishi, patrząc przy tym na drogę. - Mam nadzieję, że będzie się smażył w piekle za to, co jej zrobił.
   Westchnąłem, w pełni przyznając rację panu Tomago w tym temacie. Na myśl, ile krzywd sprawił GoGo jej były chłopak, każdy z jej bliskich miał ochotę dorwać go i rozszarpać na strzępy gołymi rękami. Przeczuwałem, że to jeszcze nie koniec, skoro Ithani zainteresował się uczestnictwem GoGo w Grand Prix. Co więcej, nie zamierzałem stać z założonymi rękami i patrzeć, jak po raz kolejny Ithani niszczy jej życie.
- Tak jak pan powiedział - potwierdziłem, pozostając w rozmyślaniu nad tematem Ithaniego. - Była zakochana.
   Daishi zerknął na mnie niepewnie, ale nie odpowiedział nic, mijając znajome mi ulice. Śnieg zaścielił wszystkie chodniki, zmuszając przechodniów do omijania tych miejsc, których jeszcze nie oczyściły maszyny drogowe. Cały krajobraz miasta zmienił się w biały, smętny i zimny, jak twarze mieszkańców. Widok ten działał na moje oczy jak rosnąca pokusa snu, przygniatająca moje powieki. Modliłem się, by teraz nie zasnąć, ale miękkie, skórzane fotele dawały taką wygodę, że czułem się jak w swoim własnym łóżku.
   Gdy Daishi zajechał pod kawiarnię cioci, od razu się ożywiłem na myśl o tym, że w końcu wrócę do domu po tych ciężkich dwudziestu czterech godzinach. Mercedes zwolnił, a ja zacząłem odpinać pas, przygotowując się do opuszczenia samochodu. Już miałem podziękować, gdy głos pana Tomago wyrwał mnie z tego zamiaru jak jakiegoś intruza.
- Muszę przyznać, że od początku miałem co do ciebie dobre przeczucie - powiedział kompletnie bez emocji, patrząc przed siebie. Tęskniłem za momentem, gdy miał naprawdę dobry humor wtedy, w kuchni. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, kładąc dłoń na klamce. Daishi obrócił się i spojrzał na mnie z roztargnieniem. - Miałem nadzieję, że pomożesz mojej córce otrząsnąć się po tym chłopaku, ale ty zrobiłeś coś więcej. Sprawiłeś, że po raz pierwszy od śmierci jej mamy widzę ją szczęśliwą.
   Siła spojrzenia tego człowieka spiorunowała mnie z taką mocą, że nie potrafiłem powiedzieć ani słowa. W jego oczach nie czaiła się wrogość, ani gniew, ale coś, co widziałem w oczach Lary - szczera wdzięczność, której na pewno nie spodziewałem się u pana Tomago.
- Dziękuję za podwózkę, panie Tomago - odparłem po chwili tępego gapienia się w niego, jakbym widział go po raz pierwszy. Daishi jednak kiwnął głową, powracając do swojego wcześniejszego humoru, gdy zastał mnie w swoim domu, jakby nasza rozmowa w ogóle nie zaistniała.
- Nie ma za co - powtórzył drugi raz w ciągu tego samego dnia. - Cieszę się, że mogłem ci pomóc.
   Wyszedłem z samochodu, słysząc chrzest kół po mokrym, ubitym śniegu. W mojej głowie aż szumiało od nadmiaru myśli. Czy naprawdę Daishi Tomago właśnie powiedział mi coś takiego na temat naszej przyjaźni z GoGo? Czy może po prostu byłem zbyt zmęczony, by wyłapać jakiś ukryty sens w tych słowach? Tak czy siak, podobała mi się myśl, że naprawdę mógłbym to zrobić - sprawić, by dzięki mnie GoGo znów była szczęśliwa.
   Ruszyłem pewnym siebie krokiem w stronę wejścia do kawiarni, wcale nie czując kłującego mrozu przez ogarniające mnie wewnętrzne ciepło tej wizji.



Dobra, mordeczki ;33 mam nadzieję, że wam się podoba :)) ten weekend trochę wcześnie, ale mam dobry humor więc wstawię ;)) szkoda tylko że tak was mało :// mam wrażenie że ostatnio nikogo nie ma na tym bloggerze -.- może się polepszy po wystawieniu ocen - oby :3

~Pozdrawiam, Wasza Just

5/22/2016

Rozpacz

- To roboty! - wykrzyknął Hiro, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Naprawdę nie rozumiałam, jak można coś jednocześnie podziwiać i zamierzać z tym czymś walczyć, ale on już nie pierwszy raz mnie zadziwił.
   Metalowe owady wyszły z cienia, poruszając czułkami w każdym kierunku, jakby badały, gdzie mają się udać najpierw. W blasku lamp zdołałam uchwycić ich pieczołowicie wykonane sylwetki. Mechaniczne mrówki wykonane przez Wave'a wyglądały niemal jak żywe, zalane srebrną farbą. Ich oczy wpatrywały się we mnie złowrogo, jakby wyobrażały już sobie swój kolejny posiłek.
   Przełknęłam głośno ślinę.
- Co to w ogóle jest?! - spanikował Wasabi, wskazując swoimi laserowymi dłońmi roboty. - Jakiś żart?
- Stańcie wszyscy wokół - rozkazał Hiro, cofając się o kilka kroków. Chwyciłam pewniej w dłonie dyski, zamierzając ich użyć, gdy tylko zajdzie taka potrzeba i posłuchałam go, czując, że zaraz Wasabi wejdzie mi na pięty. Tak naprawdę on i Honey byli w najlepszym położeniu - mieli czym się bronić. Moje dyski mogły tylko odpychać roboty Wave'a, ale nie niszczyć, a na tym nam właśnie zależało.
   Nagle owady zaryczały dziwnym, nienaturalnym głosem i wszystkie ruszyły błyskawicznie na nas, biegnąc na swoich sześciu długich odnóżach. Honey zareagowała najszybciej - rzuciła w dwa roboty białą kulą, która skleiła ich nogi do podłogi, unieruchamiając. Wasabi pomimo swojej wcześniejszej paniki, wybiegł im naprzeciw, zamachując się swoimi ostrzami. Wystarczyła chwila, by cztery owady straciły głowy i odwłoki. Baymax uderzał owady swoimi pięściami, posyłając je w tył, ale były nieugięte. I co gorsza, była ich masa.
   Miałam wrażenie, że stoimy w centrum jakiegoś mrowiska, nie starej fabryki w centrum Tokyo. Pierwsze dwie mechaniczne mrówki, które do mnie podbiegły, oberwały w czułki i głowę moimi dyskami. Prześlizgnęłam się między nimi i zaatakowałam kolejne, ale to nie działało. Przez chwilę poruszały nerwowo swoimi srebrnymi ciałkami, jakby otumanione, ale potem znów ruszały do ataku. Mogłam je tylko spowolnić, by poradzili sobie z nimi moi przyjaciele.
   Fred skoczył obok mnie wprost na ciało jednego z tych potworów, po czym uderzył je metalową barierką. Musiał ją odciąć z górnego piętra, uświadomiłam sobie i wtedy spojrzałam na Hiro. Miotał się i uciekał, starając się uniknąć ciosów, a robił to naprawdę błyskawicznie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że on i Robb nie mają nic, czym mogliby się bronić. Robb także unikał ataków metalowych odnóży, wspomagany z jednej strony przez Honey. Hiro znalazł się poza naszym okręgiem, otoczony przez zgraję robotów Wave'a.
- Hiro! - krzyknęłam, podbiegając do niego. Podskoczyłam i podałam mu mój dysk, wiedząc, że nie zdążę mu pomóc na czas. Hiro złapał go bez problemu i uderzył nim pierwszego lepszego owada, który już stawał nad nim na swoich wysokich odnóżach. Drugiego z nich trafiłam ja.
  Wasabi również zauważył, w jakiej sytuacji znalazł się Hiro. Skoczył niedaleko nad nim i przeciął ostrzami barierkę, rozdzielając na dwie części. Jedna opadła obok Hiro, który przeturlał się pod ciałem metalowej mrówki i chwycił ją obiema rękami. Drugą z barierek Wasabi chwycił i podał Robbowi, który całkiem nieźle sobie radził w towarzystwie Honey. Freda i Baymaxa widziałam co jakiś czas skaczących nad gromadami mrówek, ale co do nich też byłam pewna, że sobie poradzą.
   Patrzyłam, jak Hiro walczy swoją krótką barierką, uderzając atakujące go stwory, ale robił to bez większego zainteresowania, cały czas rozglądając się po pomieszczeniu. Początkowo sądziłam, że szuka ukrytego w cieniu Wave'a, ale gdy po raz drugi robot prawie go uderzył, Hiro wcisnął jeden z przycisków na przedramieniu i momentalnie zniknął. Mrówki kręcące się wokół niego zaczęły się rozglądać w jego poszukiwaniu, ale nie potrafiły go dostrzec. Odetchnęłam z ulgą, ale tylko na chwilę.
   Nagle w pomieszczeniu zapanował chaos. Z cienia powychodziło więcej owadów, które wydawały się być jeszcze bardziej energiczne od swoich poprzedniczek. Wszędzie panował zaduch, nawet zauważyłam szary dym, wywołany sztuczną metodą. W tej chwili zrozumiałam, co to znaczy dla Hiro.
   Jego strój mógł go ukryć przed rubinowymi oczami robotów, ale nie przed zasłoną dymną. Wkrótce jego sylwetka zamajaczyła w centrum całego zajścia, jako migocząca smuga powietrza, nie owładniętego przed szarawy dym.
   Poczułam ukłucie w boku, gdy dostałam jednym z metalowych odnóży. Jęknęłam i obróciłam się, w ostatniej chwili unikając kolejnego ataku. Mój dysk wrócił do mojej dłoni siłą magnetyzmu, po czym rzuciłam nim w mojego prześladowcę, celując w głowę. Trafiłam idealnie. Robot ugiął się i wydał ów dziwny odgłos, co na początku. Położył się na podłodze, poruszając się nerwowo. Mimo to przeczuwałam, że nie zdążyłam go zepsuć. Cielska tych stworów wydawały się być zrobione z najlepszej stali, niemożliwe do rozwalenia.
   Skoczyłam na piętro i zaczęłam celować w owady, będące niżej. Próbowałam wspomóc moich przyjaciół, jednocześnie unikając kontaktu z tymi pasożytami. Wave najwyraźniej specjalnie wybrał postaci mrówek, ponieważ poruszały się błyskawicznie i precyzyjnie, niczym maszyny do zabijania. Hiro tymczasem walczył na środku, wspomagany przez Baymaxa, odpychając roboty swoją prowizoryczną bronią. Widziałam, że dalej się rozglądał, jakby znajdował się w jakimś muzeum. Już miałam krzyknąć, by zaczął się bronić, gdy nagle jego zamyślona mina zmieniła się w coś na kształt zrozumienia. Patrzyłam, jak przedziera się między robotami, niczym wprawny tancerz na parkiecie.
- Hiro! - wykrzyknął za nim Robb, wymachując swoją barierką. Ale Hiro wcale go nie słuchał. Gnał na oślep, ślizgając się pod ciałami stworów, albo je omijając.
    Biegł przed siebie wprost na ścianę, tuż obok wysokich drzwi, którymi tu weszliśmy. Zamarłam w bezruchu, starając się pojąć to, co właśnie robił. Gdy stał już obok ściany zamachnął się z całej siły swoją barierką niczym kijem baseballowym i uderzył w część ściany końcem barierki.
   Po całej sali rozległ się głuchy dźwięk pękającego metalu. Odgłos był tak silny, że stojący najbliżej, Robb i Honey zasłonili uszy rękami. Wtedy stało się coś niezwykłego. Wszystkie czerwone oczy robotów zgasły, jakby odłączono im zasilanie. Stanęły w bezruchu lub po prostu padły na podłogę, jakby nigdy się nie poruszały. Zeskoczyłam z piętra, rozglądając się dokoła z szokiem. Co tu się właściwie stało?
   Hiro stał naprzeciw ściany, dysząc ciężko. Barierka, którą uderzył w ścianę leżała obok, a metal, który rozwalił uderzeniem, odpadł, ukazując wgniecioną sieć niebieskich i czerwonych kabli, skręconych ze sobą. Teraz zostały z nich tylko przepalone obwody.
- Co to właściwie było? - spytał Wasabi, dysząc równie ciężko. - Ktoś... Ktoś może mi to wytłumaczyć?
   Hiro wziął głęboki wdech i wstał z podłogi, ale od razu zauważyłam, że roboty musiały go nieźle poturbować. Gdzieniegdzie jego strój był podziurawiony, ukazując zadrapania, poza tym wyglądał, jakby przeszedł przez istne tornado.
   Podszedł do reszty przyjaciół i już miał odpowiedzieć, gdy naszych uszu doszło głośne, wolne klaskanie.
   Rozejrzeliśmy się, nie od razu znajdując źródło tego dźwięku. Dopiero po chwili zauważyliśmy sylwetkę majaczącą na piętrze, tuż przy srebrnej barierce, nienaderwanej z tej strony przez Wasabiego.
   Gdy Wave pokazał swoją twarz do światła lamp, byłam nieco zaskoczona jego wyglądem. Spodziewałam się jakiegoś silnie zbudowanego mężczyzny o groźnym spojrzeniu, podobnemu do Jamesa. Martinez Tawior był wysokim, słabo zbudowanym człowiekiem o płomieniście rudych włosach, sterczących na wszystkie strony, rozbieganym spojrzeniu i ciemnej opaleniźnie. Nigdy nie trafiłabym, że jest Meksykaninem, ani że mógłby uchodzić za mózgowca.
- Oto cała Wielka Szóstka - powiedział łagodnym głosem. - Zaskakujące. Spodziewałem się, że nigdy nie odnajdziecie generatora moich robo-mrówek. Gratulacje. Jestem pełen podziwu, Hiro.
   Spojrzałam na przyjaciela, który zmarszczył brwi, słysząc swoje imię. Moglibyśmy się spodziewać, że o nas wie. W końcu większość więźniów, których ocaliliśmy, znała nasze imiona.
- Naprawdę chciało ci się uciekać z Isla Menor? - zapytał Wasabi, podbierając się pod boki. Wyglądał dużo pewniej niż na początku. Spojrzałam z troską na Hiro, ale na jego twarzy nie malowało się zupełnie nic.
   Nagle pojęłam, że Robb zniknął. Pewnie zachodził Wave'a od tyłu, pomyślałam sobie i wpatrywałam się w uciekiniera, udając zainteresowanie dialogiem.
- Tym bardziej, że zaraz tam wrócisz - dodał Fred z ironią.
- Naprawdę sądzicie, że zdołacie mnie schwytać? - spytał Martinez, śmiejąc się szczerze. Nie był przystojny, wręcz przeciwnie. Wyglądał jak gość, któremu w szkole kradłam kanapki.
- Nie sądzimy - przyznał Hiro z lekkim uśmiechem. - Walczyliśmy na Isla Menor by ci pomóc. Szkoda, że tego nie doceniłeś. Raczej nie chciałbym się znaleźć teraz w twojej skórze.
- Jesteś niezwykle elokwentny, Hiro - zarechotał Tawior, jakby słowa chłopaka go rozśmieszyły. - W moich stronach elokwencja nie skutkuje, muszę cię rozczarować. A Japonia coraz bardziej mi się podoba. Mógłbym tu zamieszkać, gdyby nie kilka rzeczy, które mi się tu nie podobają... Przede wszystkim Agenda.
   Hiro zmarszczył brwi, a ja niemal usłyszałam jego myśli. Pewnie Agenda od razu skojarzyła mu się z Sam, pomyślałam, próbując wykrzesać z siebie chociaż odrobinę współczucia dla zagrożonej instytucji i przede wszystkim tej dziewczyny. Ale nie potrafiłam. Szczerze jej nienawidziłam i nawet w tym momencie nie czułam wobec niej nic oprócz pogardy. Może choćby z tego względu nie powinnam działać w Wielkiej Szóstce.
- W sumie jestem wam wdzięczny, bo gdyby nie wy i wasz przewrót na Isla Menor - zaśmiał się znów gardłowo. - Dalej siedziałbym na tej wyspie, pilnowany przez strażników. Cóż, naprawdę to doceniam - powiedział, szczerząc się do Hiro jak kompletny wariat.
- Tego było ci za mało? - zapytał Hiro, nieco bardziej złośliwie, niż wcześniej. Najwyraźniej uwaga o jego elokwencji zdołała go wkurzyć. - Mogłeś odbyć spokojnie wyrok, nie doprowadzając do całej tej sytuacji. Teraz, gdy tam wrócisz, na pewno będą na ciebie bardziej uważać. - to ostatnie zdanie zabrzmiało niemal jak groźba.
   Wave roześmiał się ku naszemu rozgniewaniu, jakby wyśmiewał nas i słowa Hiro. Nas nie bawiła sytuacja, gdy nasz nowy wróg śmiał nam się prosto w twarz. Nagle w cieniu na górze zamajaczyła sylwetka Robba. Widziałam ją tylko ja przez mój kask. Reszta przyjaciół wpatrywała się w Tawiora, starając się wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę cierpliwości.
- Naprawdę myślicie, że nie wiem, że Robb zachodzi mnie od tyłu? - zapytał jadowicie Wave, po czym odwrócił się tyłem do nas.
   Miny nas wszystkich zrzedły, ujęte strachem, ale Robb nie marnował ani chwili. Skoczył do Wave'a, próbując docisnąć Wave do podłogi i unieruchomić. Tawior jednak zrobił coś, co wstrząsnęło nami wszystkimi. Uniknął ataku Robba, jakby tylko to robił całe życie i wyciągnął zza pasa nóż, wbijając w brzuch agenta.
- Robb! - pisnęła w panice Honey, biegnąc na górę po schodach ukrytych w cieniu, podczas gdy my próbowaliśmy dostać się na piętro bezpośrednio nad barierką. Baymax zareagował najszybciej, a Hiro i Wasabi chwycili go, unosząc się nad ziemią. Fred skoczył po prostu w górę, a ja jako ostatnia przedostałam się na piętro, rozpędzając się po ścianie i łapiąc za barierkę.
   Gdy dostałam się na piętro, zobaczyłam najpierw leżącego na podłodze Robba, z głową opartą o nogi Honey oraz Baymaxa, kucającego przy nim w roli lekarza. Wasabi i Hiro rozglądali się wściekle dokoła, poszukując Wave'a.
- Do zobaczenia - doszedł nas głos Wave'a zza moich pleców. Nie myśląc dużo, ruszyłam biegiem w tamtym kierunku. Usłyszałam, jak woła mnie Hiro, ale nie mogłam się zatrzymać. To, co zrobił Robbowi... W moich żyłach zaczęła krążyć szybciej krew, jakby w przypływie furii, co tylko mnie przyspieszało.
   Schody piętra zaprowadziły mnie na jedyny korytarz, którym Wave mógł uciec. Usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Nie musiałam zgadywać, że był to Fred - jako jedyny był w stanie mnie dogonić. Przynajmniej w pomieszczeniach o wysokich sufitach.
- Gdzie on jest? - warknęłam, przystając. Korytarz nagle rozwidlał się, ukazując trzy różne drogi. Fred stanął obok mnie i zrzucił kaptur, ukazując swoją twarz.
- Zniknął... - odparł, dziwiąc się na równi ze mną.
- Cholera - skomentowałam i zaczęłam mimowolnie wracać do przyjaciół. Robb potrzebował teraz naszej pomocy, a Wave i tak przepadł. Jeśli coś mu się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczymy, a już w szczególności Hiro. Wiedziałam, że teraz będzie potrzebował czyjegoś wsparcia. Honey również, o ile nie bardziej - w końcu Robb był dla niej najbliższy.
   Wróciłam z Fredem korytarzem, bojąc się, że cios Wave'a może być śmiertelny. Na początku korytarza spotkaliśmy się z Hiro, który wyszedł nam naprzeciw. Na mój widok westchnął z ulgą. Jego twarz wyglądała na tak zmęczoną, że postarzyła go o kilka lat.
- Dzięki Bogu, nic wam nie jest - westchnął i wziął mnie w ramiona. Nie protestowałam, odwzajemniając uścisk. Czułam podłe poczucie ulgi na myśl, że to, co spotkało Robba, nie spotkało Hiro. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
   Fred westchnął ciężko, gdy odsunęliśmy się od siebie. Oczy Hiro spoczęły na nim.
- Wave uciekł - odparł Freddie ze skwaszoną miną. - Hiro, co z Robbem?
- Baymax jest przy nim - odpowiedział Hiro, pewny możliwości swojego robota. - Wasabi zdążył już powiadomić Yoko. Zaraz tu będą.
- Czy on... - zaczęłam, ale nie potrafiłam tego skończyć. Hiro zmarszczył brwi, jakby nie brał pod uwagę nawet takiej możliwości.
- Nie, jest cały. Wave najwyraźniej nie chciał go skrzywdzić, tylko nas zająć. Wiedział, że przystąpimy do pomocy Robbowi, zamiast go gonić.
- I najwyraźniej się nie pomylił - dodałam ponuro, przechodząc obok w kierunku piętra, na którym leżał Robb. Po chwili usłyszałam kroki moich przyjaciół tuż za sobą.



   Agenda szybko nas znalazła w porzuconej fabryce. Robb stracił trochę krwi, ale jak to określił fachowo Baymax "żadne organy nie zostały naruszone". Poza tym gdyby nie pomoc robota, Robb z pewnością nie czułby się na tyle dobrze, by nie stracić przytomności. Obok niego cały czas była Honey, jak jakaś strażniczka, nieodstępująca go na krok. Mimo bólu, Robb uśmiechał się lekko, gdy do niego mówiła. Przeczuwałam, że słuchanie jej głosu przynosi mu ulgę.
   Atak na Robba wstrząsnął całą naszą Szóstką. Wasabi mruczał coś pod nosem, chodząc w tę i we w tę po pokoju w odrzutowcu Agendy, a Fred wyglądał na mocno przejętego, choć rzadko kiedy przejmował się czymkolwiek. Hiro natomiast zniknął zaraz po wejściu do odrzutowca. Baymax mówił, że znajduje się gdzieś przy kokpicie dowodzącym, a ja naprawdę nie chciałam wiedzieć, skąd to wie. Poza tym świadomość, że Baymax musiał mu zainstalować jakiś nadajnik albo coś w tym rodzaju, na pewno nie poprawiłaby mu humoru.
- Biedna Honey - westchnął Wasabi, wpatrzony wymownie w podłogę. - Musi to naprawdę ciężko znosić. Przeczuwałem, że obecność Robba na tej misji to zły pomysł.
- Trzeba było wtedy krzyczeć - mruknęłam, nieświadoma tego, że tylko ich dołuję.
- A ciebie to w ogóle nie rusza?! - spytał nerwowo Wasabi. - Nasz kumpel jest ranny, a twoja najlepsza przyjaciółka cierpi. Jak może cię to nie interesować?
   Spojrzałam na niego piorunująco. Ruszało mnie wiele rzeczy, w szczególności dotyczących Honey. To ja byłam przy niej, gdy Tadashi odszedł. Byłam przy niej, gdy zaczynała od nowa na Instytucie, nie mając żadnych przyjaciół. Byłam za każdym razem, gdy potrzebowała się komuś wygadać. Co mógł o tym wiedzieć Wasabi? Ledwie się domyślał, że Honey i Tadashi byli parą, nie wiedział, jak bardzo Lemon załamała się jego śmiercią. Jak mógł mi zarzucać coś takiego?!
- Was, odpuść - powiedział do niego Freddie, patrząc na mnie ze współczuciem. - Nie widzisz, że wszyscy jesteśmy podminowani?
   Czułam, że chyba muszę się odwdzięczyć Fredowi za ten tekst, choć zazwyczaj miałam ochotę go udusić za jego zachowanie. Najwyraźniej stan Robba i Honey przeraził go na tyle, że stracił resztki swojego luzackiego sposobu bycia.
- To może coś z tym zróbmy? - zapytał Wasabi. - Cokolwiek!
   Już miałam się odgryźć jakąś kąśliwą uwagą, ale ugryzłam się w język. To naprawdę nie był dobry moment na kłótnie. Odetchnęłam głośno, ruszając w kierunku drzwi.
- Idę poszukać Hiro - mruknęłam przed wyjściem, pozostawiając chłopaków samych sobie. Mam nadzieję tylko, że Wasabi nie zacznie się wyżywać psychicznie na Fredzie.
   Ruszyłam korytarzami, tamując łzy. Nie potrafiłam powiedzieć głośno, że zawaliliśmy. Wiedziałam, że muszę się szybko ogarnąć przed Hiro, by móc go wesprzeć, ale nie miałam na to siły. Mogłam coś zrobić - każdy z nas mógł - ale postanowiliśmy dać Robbowi wolną rękę. Hiro pewnie był świadomy zagrożenia, ale przeczuwałam, że nie chodziło tu o zwykłe pozwolenie na działanie Robbowi. Hiro nigdy nie stawiał się przed Agendą, nie licząc drobnych kłótni z Yoko. To ona sporządzała plany, ona je koordynowała. Na Isla Menor zostaliśmy pozostawieni sami sobie jedynie na próbę. A na to wszystko wciąż patrzyła Yoko. Przyglądała nam się pewnie nawet, gdy odkryliśmy położenie tubylców.
   Myśląc tak, już szykowałam słowa, którymi mogłabym wesprzeć mojego przyjaciela, ale umykały mi, jakbym próbowała uchwycić je w dziurawą siatkę. Współpraca z Agendą przynosiła też dużo dobrego. Gdybyśmy działali sami, Hiro byłby głównym winowajcą każdego naszego błędu. Teraz za nieudaną misję odpowiedzialność ponosiła Agenda. Yoko mogła przecież okrążyć Wave'a, nie dopuścić, by się wymknął - a postawiła na małą grupę, która miała go uchwycić. Niby jak? Gołymi rękami?
   Szłam przez korytarz, jakby wiedziona instynktem. Zadziwiało mnie, jak dużo wiedziałam o Hiro. Domyślałam się, że nie przesiadywał w stołówce, bo wolał uniknąć spojrzeń pracowników, ani nie mógł być przy kontrolerach, bo widok kolejnych planów misji, objętych ściśle tajnymi wytycznymi, pewnie by go zirytował. Musiał być w miejscu, gdzie mógłby odpocząć od wścibskich, pełnych zapytania spojrzeń.
   Znalazłam go dokładnie w tym samym pokoju, w którym siedzieliśmy przedtem. Hiro siedział swobodnie na podłodze pod ścianą, wpatrzony w malującą się pod nami panoramę Tokyo. Na jego twarzy malowała się tak głęboka frustracja, że od razu poczułam przemożną chęć, by go objąć i nie wypuścić z ramion, dopóki nie poczuje się lepiej.
- Wiem, co mi powiesz - mruknął, nawet nie spoglądając na drzwi. Na jego wargach pojawił się kpiący uśmiech, którego musiał nauczyć się ode mnie. - To nie moja wina.
   Zamknęłam drzwi, obmyślając cokolwiek, co mogłabym teraz powiedzieć, ale odnalazłam w moim umyśle pustkę. Pierwszy raz ja, GoGo Tomago, nie wiedziałam, co powiedzieć. Podeszłam do Hiro i usiadłam pod tą samą ścianą, przypominając sobie, że kilka godzin temu sama próbowałam skryć się przed czyimiś oczami w niedostępnym dla reszty miejscu.
- I to ja szukam miejsc, do których nikt nie przychodzi? - zapytałam łagodnie. Gdy wypowiedziałam te słowa poczułam się bardzo głupia. Jak mogłam powiedzieć coś takiego, po tym, co się stało?
   Mimo to Hiro uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie swoimi dużymi, piwnymi oczami. Nie chciałam przyznać przed samą sobą, że uwielbiałam te oczy. Miały w sobie tyle dojrzałości, tyle zrozumienia, tyle ciepła... Wciąż nie potrafiłam ogarnąć, jak to możliwe, że podobał mi się mój przyjaciel. Mój młodszy przyjaciel, pragnę podkreślić.
- Jak reszta? - zapytał cicho, nieco mniej zdołowanie niż początkowo. - Trzymają się?
   Wywróciłam oczami w odpowiedzi.
- Jeśli zaraz nie uspokoisz Wasabiego, to albo ja, albo Fred wyrzucimy go przez okno odrzutowca - na widok uśmiechu Hiro jeszcze bardziej się rozkręcałam. Chciałam, by się uśmiechał, nieważne, czy musiałabym serio wyrzucić Wasabiego przez to głupie okno. - Nie śmiej się, taka prawda.
- A Honey? - zapytał Hiro, poważniejąc. - Dalej jest z Robbem?
- Przez chwilę wykłócała się z Yoko, bo chciała mu towarzyszyć, ale myślę, że nasza prezes dała już sobie spokój. Z wkurzoną dziewczyną nikt nie wygra. - powiedziałam z satysfakcją. Hiro zaśmiał się cicho, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Chyba nawet coś o tym wiem - mruknął, kiwając na mnie. Ja również się zaśmiałam.
   Nastała cisza, którą przerywał tylko dźwięk niewiarygodnie cichych silników odrzutowca. Oceniałabym ich jakość bardzo wysoko, sądząc po funduszach, jakie posiadała Agenda. Najwyraźniej Yoko nie przebierała w środkach.
- Skąd wiedziałeś... - zaczęłam nieśmiało, widząc, że Hiro znów zatapia się w swoich myślach. - Z tym generatorem?
   Hiro spojrzał na mnie, jakbym zapytała go o coś prostego. Wciąż miałam przed oczami moment, gdy zamachnął się wyłamaną barierką i głuchy huk, gdy metal rozwalił wszystkie przewody jednym, celnym uderzeniem. To było naprawdę niesamowite.
- Każdy robot ma gdzieś ukryte przewody - powiedział lekko, jakby skracał mi jakiś mega prosty wykład. - Roboty typu Baymaxa mają ukryte je w sobie. Są ciężej wykrywalne i wymagają dużo pracy. Tą metodę stosuje się zazwyczaj przy małej liczbie robotów.
- A tych było więcej, czyli raczej nie wykorzystał tej metody? - zapytałam dla pewności.
- Tak - Hiro skinął głową. - Wave musiał umieścić generator w pobliżu, by roboty miały z nim zasięg. Co pewien czas ich ciała wyginały się w tamtym kierunku. Zacząłem szukać tego miejsca i zauważyłem nieco odgiętą płytę, jakby Wave umieszczał za nią generator na szybko. Najwyraźniej niezbyt mu zależało na tym, żeby zakryć miejsce ukrycia generatora.
- A ty go zauważyłeś - odparłam z podziwem w głosie. Hiro uśmiechnął się skromnie.
- To był czysty przypadek - mruknął w odpowiedzi, choć ja tak wcale nie myślałam. Nawet jeśli kryjówka generatora była źle ukryta, to i tak świadomość, że tam właśnie mogła się znajdować, nie trafiłaby do każdego agenta, który odwiedziłby to miejsce. Bardziej strzelałabym, że walczyłby z robotami do utraty tchu niż spróbował skoncentrować się na źródle tych wszystkich ruchów zabójczych maszyn.
   Hiro odetchnął na głos. Widziałam, że coś go trapi.
- Wave mówił... - zaczął, jakby nie do końca pewny, czy ma poruszać ze mną ten temat. - Cóż... Myślisz, że planuje znów zaatakować?
   Nagle domyśliłam się, o co mu chodzi. Tekst Tawiora, który brzmiał "Do zobaczenia" wisiał nad nami jak cicha groźba, że Wave wróci i znów namiesza w naszym życiu.
- Myślę, że tak - powiedziałam wprost. Czasem żałowałam, że jestem tak cholernie szczera. Hiro jednak patrzył mi w oczy bez najmniejszej urazy. - Ma w planie na pewno zamach na Agendę i to chyba próbował nam zasugerować.
   Hiro kiwnął głową, jakby nie interesowała go waga moich słów ani dobro Agendy.
- A teraz już wie, co potrafimy - powiedział cicho. Zmarszczyłam brwi, chcąc by rozwinął ten temat. - Zastanawiałem się, po co była cała ta szopka z tymi robotami - dodał z napięciem. - Widział nas w walce, mógł ocenić nasze słabe strony. Nie chodziło mu o to, by nas zniszczyć. Oglądał nas w akcji jak jakiś tani widz, a wszystko po to, by przygotować się do czegoś większego...
- Tak myślisz? - zapytałam, zdziwiona faktem, do którego doszedł Hiro. Cieszyłam się, że Agenda nie wypatrzyła w nim strategicznego talentu, inaczej na pewno by go wykorzystała do innych celów niż tajne misje.
   Hiro kiwnął głową z zamyśleniem, jakby myślami błądził zupełnie gdzie indziej.
- Więc nie wykorzystał jeszcze mechanizmu - zauważyłam. Czyli wbrew temu, co mówił Hiro, Wave nie próbował użyć mechanizmu do swoich robotów, bo gdyby tak zrobił, mechanizm za kilka milionów zostałby rozwalony jednym uderzeniem Hiro. Musiał użyć tańszego modelu lub jakiegoś zamiennika, a prawdziwy mechanizm przygotowywał na coś większego.
- Jeszcze nie - mruknął Hiro zdołowanym głosem. Wyglądał na tak wyzutego z sił do walki, że zbierało mi się przy nim na płacz. To on był najtwardszy z naszej Szóstki, zawsze bezwzględnie dążył do celu, przekonywał nas do śmiałości wytyczonych planów. Jeśli Hiro tracił poczucie sensu tej całej działalności, to co dopiero było z pozostałymi...
   Przyglądałam mu się w ciszy, czując, jak moja cała wola walki odpływa razem z jego determinacją. Hiro oparł głowę o ścianę tak, że jego czarne kosmyki pozostawiały ciemne cienie na białej farbie. Pod nami światła Tokyo przestały migotać, co oznaczało, że najpewniej opuściliśmy miasto i ruszaliśmy wprost do San Fransokyo. Za jakąś godzinę powinniśmy być znów w domu.
  


Hiro
   Po dokładnie trzech kwadransach nasz odrzutowiec zatrzymał się na lotnisku przy hotelu Akiyo. Naprawdę nie sądziłem, że tak mało czasu może się aż tak dłużyć. Robba bezzwłocznie przewieziono do szpitala wraz z Honey i Baymaxem, którzy zdawali się nie zostawiać go nawet na krok. Chętnie poszedłbym z nimi, gdyby nie fakt, że było przy nim wystarczająco dużo osób. Jeszcze w odrzutowcu zdołałem porozmawiać z Yoko. Była spięta, jakby nie potrafiła do siebie dopuścić myśli, że Agenda przegrała tę misję. My ją przegraliśmy. Starałem się nie unikać GoGo, ale prawda była taka, że potrzebowałem samotności, by to wszystko sobie poukładać. Mimo to byłem jej wdzięczny, że próbowała mnie pocieszyć.
- Pani Yoko, ma pani jakiś konkretny plan w związku z Tawiorem? - zaczepiłem ją, gdy wędrowała jeszcze po korytarzach odrzutowca w poszukiwaniu pomocnicy o imieniu Amy. Zatrzymała się nagle i spojrzała na mnie z zaskoczeniem, choć przez jej umysł musiało przerzucać się tysiące myśli, co oceniłem po zamglonych oczach.
- Na razie musicie wrócić do domu i wypocząć. Każdemu z nas przyda się teraz wypoczynek. - odpowiedziała.
   Nie chciałem być kąśliwy, ale zrobiła najmniej z nas w trakcie tej całej misji. Oczywiście, fizycznie. Mogła przejąć się stanem Robba, jako że był jej prawą ręką, ale nie zgodziłbym się, że wykończyło ją wyczekiwanie w odrzutowcu, podczas gdy my przeszukiwaliśmy fabrykę i walczyliśmy z robotami Wave'a.
   Zaraz po wejściu do hotelu Akiyo, każde z nas rozdzieliło się w poszukiwaniu albo mocnej kawy, albo czegoś mocniejszego na uspokojenie nerwów. Yoko zaproponowała nam spędzenie nocy w naszym apartamencie (w końcu mieliśmy tam nawet sypialnię), ponieważ wróciliśmy grubo po trzeciej. Raczej żaden z naszych opiekunów nie byłby zadowolony z tak późnego powrotu. Wasabi i Fred chętnie przystali na tę propozycję, odnajdując najwygodniejsze miejsca w Agendzie. Mnie i GoGo jednak wcale nie chciało się spać.
- Wracasz do domu? - zapytała z rękami w kieszeniach. Apartament dziwnie opustoszał bez reszty przyjaciół. Oczywiście słyszeliśmy pochrapywanie Freda i Wasabiego, ale to nie było to samo, co ich głośne przekomarzanki.
- Nie wiem - przyznałem, wyobrażając sobie minę cioci, gdy wrócę o trzeciej nad ranem. Już teraz obawiałem się spisu nieodebranych połączeń na moim telefonie. - Muszę coś załatwić - powiedziałem wymijająco, ruszając w kierunku korytarza.
   Sam może nie być u siebie, pomyślałem sennie, jednocześnie modląc się, by moje domysły były prawdą. Musiałem chociaż spróbować z nią porozmawiać, nawet jeśli oznaczałoby to przeszukanie Agendy i powrócenie do punktu wyjścia. Byłem jej winny chociaż tę jedną rozmowę.
   Stanąłem pod drzwiami i zapukałem, nasłuchując. O tej porze w Agendzie wrzało jak w ulu, co mnie nieco zaskoczyło. Pewnie sytuacja z Tawiorem zmusiła tych wszystkich ludzi do przyjścia do pracy.
- Proszę? - usłyszałem spokojny głos, którego się obawiałem. Odetchnąłem lekko i wszedłem do środka, mając nadzieję, że Sam nie wydrapie mi oczu przy pierwszym podejściu.
- Można? - spytałem, widząc, że Sam stoi tyłem do drzwi. Na dźwięk mojego głosu drgnęła i obróciła się szybko, kompletnie się mnie nie spodziewając. W jej oczach pojawiło się coś na kształt mieszaniny chłodu i bólu. Czułem jak zaraża mnie tymi emocjami. Znów obudziły się moje wyrzuty sumienia. To, jak się zachowałem wtedy u Honey... Ach, nawet nie znajduję słów, by się skarcić.
- Hiro... - wyszeptała, trzymając w dłoniach dokumenty. Jej mina nie wskazywała na to, by była zadowolona z mojej wizyty. Zamknąłem za sobą drzwi, myśląc nad tym, jak zacząć tę trudną rozmowę. - Słyszałam o Wave'ie - powiedziała jako pierwsza tym swoim obojętnym tonem biurokraty. - Nie martw się, każdemu zdarzają się upadki.
- Ale nie dwa w ciągu dwudziestu czterech godzin - przyznałem, a Sam stanęła w miejscu, odwrócona znów plecami. Najwyraźniej chciała ukryć przede mną swoją minę.
   Nastała ciężka cisza, która przygniatała nas niczym ważący tonę metal. Czułem, że jeśli jej nie przerwę, niedługo zostanie po mnie mokra plama.
- Sam, tak bardzo cię przepraszam - przeszedłem od razu do sprawy. Nie było sensu tego opisywać. - Wiem, że zachowałem się jak kompletny dupek. To się nie powinno stać... - miałem wrażenie, że na ostatnie zdanie wręcz zadrżała, ale nie obróciła się ani troszeczkę, przyciskając do siebie czerwoną teczkę z dokumentami.
- Powiedz mi. - przerwała mi, łamiącym się głosem. - Chodziło o nią, tak?
   Gdy się obróciła, zobaczyłem błyszczące w jej oczach łzy. Nawet nie wiecie, jakim wstydem jest zobaczyć łzy u jakiejkolwiek dziewczyny - tym bardziej ze świadomością, że są z twojego powodu. Miałem ochotę podejść i mocno ją objąć, ale odrzuciłem ten pomysł. Już wystarczająco ją skrzywdziłem.
- Kochasz ją?- spytała dla pewności, gdy wciąż milczałem. Nie potrafiłem wydobyć głosu, jakby czyjeś dłonie oplotły moje gardło. Mogłem tylko stać i wpatrywać się w nią w bezruchu.
   W końcu odetchnąłem bezgłośnie i kiwnąłem głową. Mogłem powiedzieć jej to wcześniej, mogłem przerwać naszą niezdrową relację, gdy jeszcze tylko mogłem. Dlaczego tego nie zrobiłem? Z prostego powodu - z mojej własnej arogancji. Cieszyłem się, że ktoś zwraca na mnie uwagę, może to właśnie poczucie przyciągnęło mnie bliżej Sam, wcale nie moja sympatia wobec tej dziewczyny.
   Sam otarła łzę wewnętrzną stroną dłoni, rozmazując po trosze swój dojrzały makijaż. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, choć ona nie zrobiła właściwie nic, co mogłoby mnie zawstydzić. Po prostu tam stała, a z jej oczu wciąż kapały kolejne łzy. Zrozumiałem, że nie płakała dziś po raz pierwszy i ta myśl zdołowała mnie jeszcze bardziej.
- Mogłam się tego domyślić... - wyszeptała z żalem. Jej głos chwiał się, jakby miała za chwilę użyć go, by się na mnie wydrzeć. Byłem na to gotowy, ba, nawet wolałbym, żeby to zrobiła. Może wtedy poczułbym ulgę po naszej rozmowie, uznałbym, że temat jest już zamknięty. Jej reakcja jednak była jak sól na rany mojego sumienia. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek odzyskam spokój w tej kwestii. - A ja głupia, myślałam, że ci na mnie zależy!
- Bo zależy - powiedziałem spokojnie, chcąc uspokoić ją moim opanowaniem. - Ale nie tak, jak to pojęłaś.
   Sam zaśmiała się, jakbym powiedział coś szczególnie głupiego. A może rozśmieszyło ją jej wcześniejsze podejście wobec mnie, tego nie wiedziałem. Mogłem tylko wpatrywać, jak jej cienkie usta drżały przy każdej spływającej po jej policzku łzie.
   Nagle obeszła wolno swoje biurko i podeszła do mnie bardzo blisko. Oczekiwałem, że zaraz uderzy mnie w twarz albo coś takiego i nawet się nie zasłaniałem, chcąc mieć to już za sobą. Ale Sam stanęła naprzeciw mnie, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie widziałbyś... cienia szansy na to, żebyś ty... żebyśmy my... - w końcu przygryzła wargę, nie wiedząc, jak to określić w jednym zdaniu. Jednak pomimo to zrozumiałem, o co jej chodzi. Nawet przez moment próbowałem to sobie wyobrazić - co by się stało, gdybym dał nam szansę. Czy byłbym szczęśliwy z Sam? - Z pewnością nie. Kochałem GoGo i tylko z nią mogłem być szczęśliwy, akurat tego byłem pewny.
- Przykro mi, Sam - odparłem cicho, kręcąc głową. Sam zagryzła zęby, tamując kolejną falę łez, po czym obróciła głowę, jakby nie chciała już nawet na mnie patrzeć. Stałem przed nią, zbyt skołowany, by zrobić tak naprawdę cokolwiek, wszystko wydawało mi się tak bezsensowne i głupie. Mogłem jedynie dać jej czas, by oswoiła się z tą smutną prawdą.
- Wyjdź - poprosiła tylko, nawet na mnie nie spoglądając. Spojrzałem na nią z troską, ale spełniłem jej prośbę, ulatniając się z jej gabinetu niczym kurz. Miałem ochotę zniknąć i to nie tylko z jej sacrum, ale także z całej instytucji Agendy, odwołać nasza pisemną umowę oraz to, co razem przeszliśmy, zacząć od nowa. Ale na razie nie było mi to dane.
   Stanąłem na korytarzu, czując, jak moje ciało zalewa okrutna fala ulgi. Mogłem uznać wreszcie ten temat za zakończony. Nie wiedziałem jeszcze, jakie stosunki zamierzam zachować z Sam - czy uda nam się odnowić przyjaźń, czy lepiej trzymać się od siebie z daleka, choć jednej opcji bardzo pragnąłem, ale druga byłaby bezpieczniejsza.
   Gdy zamknęły się drzwi, odetchnąłem cicho, nabierając głęboko powietrza do płuc. Dopiero uświadomiłem sobie, że przez rozmowę z Sam prawie nie oddychałem. Nagle moich uszu dobiegły dźwięki, których raczej nie spodziewałem się usłyszeć. Ruszyłem przed siebie korytarzem, zastanawiając się, czy naprawdę chcę poznać źródło owych głosów. Jednak moja ciekawość zwyciężyła, ciągnąc mnie ku odgłosom kłótni, jakbym nie potrafił je zignorować.
- ... dobrze wiesz, że nie masz szans. Zrezygnuj, póki jeszcze możesz! - usłyszałem głos Ithaniego, na dźwięk którego przyspieszyłem zaalarmowany.
- Proszę, sam fakt, że mi to mówisz, świadczy o tym, jak wielkie mam szanse - warczała GoGo tak lodowatym tonem, że po plecach przeszły mi ciarki. Nie wiem, czy zdołałbym cokolwiek odpowiedzieć, gdyby zwracała się w ten sposób do mnie.
- Nie rozśmieszaj mnie, Tomago - wyszeptał wrogo Ithani. Wyjrzałem zza ściany i zobaczyłem, że stali naprzeciw siebie w zaułku korytarza, wpatrując się w siebie, jakby chcieli się rozszarpać na strzępy. W postawie GoGo wszystko pokazywało, że ledwie się hamuje, ale i tak postanowiła grać rozluźnioną. Spod jej ciemnej grzywki spoglądały czarne oczy, mające moc spalić Ithaniego na miejscu. Naprawdę dziwiłem się, że wytrzymywał to spojrzenie. - Nie masz ambicji. Twoje umiejętności kończą się na zabawie przy sprzęcie, którymi powinni zajmować się mężczyźni. Wróć lepiej do swoich szkicowników albo do zabawy w superbohaterów, okej?
- Wygram Grand Prix - syknęła GoGo, zaciskając pięści. - Pamiętasz Japan Contest? Wtedy też wmawialiście mi, że nie mam szans, a ja pokazałam wam co innego. Teraz znów to zrobię, a ty będziesz patrzył, jak pobija cię dziewczyna.
   Ithani nie wytrzymał i pchnął ramiona GoGo, jakby chciał ją przewrócić. Dziewczyna jednak zareagowała błyskawicznie, odpychając go o wiele mocniej, niż byłbym w stanie to sobie wyobrazić. Ithani jednak zdołał zachować równowagę, najwyraźniej rezygnując z bijatyki z Tomago. Jego czarne, przeszywające oczy wpatrywały się w nią z nienawiścią.
- Ostatni raz mnie tknąłeś - warknęła GoGo nieco mniej stanowczo niż poprzednio. - Spróbuj jeszcze raz, a gorzko tego pożałujesz.
   Patrzyłem z szokiem, jak Ithani uderza pięścią w znajdującą się za nim ścianę i odchodzi spiętym krokiem. GoGo stała w tym samym miejscu, oddychając głośno. Gdy jej rozmówca zniknął, jej ciało nagle zmalało, jakby opuściły ją wszelkie emocje. GoGo dotknęła ust dłonią, jakby pożałowała tych słów, ale natychmiast zauważyłem na jej twarzy błyszczące łzy, które kapały przez jej długie palce. Wyglądała jak istne wcielenie furii, które wypaliło się po potężnym wybuchu. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie, nie licząc jej wspomnienia o Ithanim, gdy przez moment o nim pomyślała, gdy przesyłała mi swoje myśli.
   Nagle zawróciła i pobiegła pędem w kierunku ukrytych w cieniu schodów, rezygnując z przejścia windą. Drgnąłem w miejscu i ruszyłem za nią, ale dobrze wiedziałem, że jest to jak walka z wiatrakami. Nie zdążyłbym jej dogonić, nawet gdyby ktoś zatrzymał ją w połowie drogi.
   Rzuciłem oko na windę i szybko zdecydowałem, by do niej wejść. W środku szybu starałem ogarnąć, co się właściwie stało. Potrafiłem tylko uświadomić sobie tyle, że Ithani w dalszym ciągu chce uprzykrzyć życie mojej przyjaciółce i że ich rozmowa (o ile można ją tak w ogóle nazwać) nie była pierwszą, która wyglądała w ten sposób. Po minie Ithaniego jednak wywnioskowałem, że po raz pierwszy to Go mu się postawiła.
   Poczułem się, jakby ktoś rozerwał mój umysł na kawałki. Czemu do nich nie podbiegłem? Czemu nie pomogłem GoGo? Odpowiedź byłą bardzo prosta - byłem w totalnym szoku. Pierwszy raz widziałem GoGo w takim wcieleniu - w nienawidzącej, zrozpaczonej dziewczynie, która wciąż w niej tam gdzieś była. Ta myśl napawała mnie smutkiem, naprawdę nie potrafiłem zrozumieć jak ktoś taki jak Ithani mógł ją doprowadzić do takiego stanu.
   Winda zadzwoniła, oznajmując koniec mojej krótkiej podróży w dół, a ja wypadłem z niej jak oparzony, poszukując po holu GoGo. W końcu zobaczyłem ją, jak wymyka się bokiem korytarza w stronę drzwi do hotelu. Nie myśląc zbyt wiele, puściłem się za nią biegiem, mając nadzieję, że uda mi się ją dogonić.
- GoGo! - krzyknąłem, łapiąc ją za ramię. Drgnęła, jakbym sparzył ją moim dotykiem, najwyraźniej oczekując, że będzie to Ithani. Jednak, gdy ujrzała mnie, jej zaczerwienione oczy otworzyły się szeroko w szczerym zdziwieniu.
   Nie potrafiłem powiedzieć ani słowa, widząc w jakim jest stanie. Czułem się, jakby ktoś zadawał mi cięcia gdzieś w moich wnętrznościach, za każdym razem pozbawiając mnie dawki życiodajnej krwi. Patrzyłem na GoGo w skupieniu, na jej mokre policzki, przestraszone oczy i drżące wargi, bojąc się, że cokolwiek bym jej teraz powiedział, nie zdołam jej pomóc. A tak naprawdę nie miałem w życiu jakiegoś bardziej determinującego celu jak pragnienie uszczęśliwienia jej a już szczególnie w chwili takiej jak ta.
   GoGo skrzywiła się, tamując szloch i opatuliła się wokół mojej szyi, płacząc bezgłośnie. Czułem jej spływające po moim karku łzy, jednocześnie żałując, że mam w tej sprawie związane ręce - cokolwiek bym zrobił w starciu z Ithanim tylko przysporzyłbym jej problemów i dobrze o tym wiedziałem, ale na pewno nie zamierzałem się poddać.
   Przytuliłem ją mocno do siebie, starając się sprawić, by choć na chwilę zapomniała o tej przeraźliwej kłótni. Miałem wrażenie, że to wszystko mi się śni, że siedzę w jakimś okropnym, przerażającym koszmarze, z którego nie mogłem się uwolnić. Ale była to rzeczywistość, a raczej jej najgorsza wymyślona przeze mnie forma.
- Jestem przy tobie - wyszeptałem, opierając o nią głowę. Czułem, że cała drży od wezbranych emocji. Szkoda, że nie znałem urządzenia, które mogłoby przelać te wszystkie emocje na mnie i pozbawić ją wszelkich problemów...





Hejka :D dodałam to zdj bo naprawdę przypomina mi GoGo i Ithaniego... - z wtedy, gdy byli parą, według mojej wyobraźni. Mam nadzieję, że się wyrobiłam i że wam się spodobało bo ostatnio coś tu pusto ;D

Buziaki i mam nadzieję widzimy się za tydzień ;)) ~Justie

5/15/2016

Fabryka

   Siedzieliśmy w odrzutowcu Agendy, lecącym nad Japonią niczym wielki, czarny nietoperz. W środku było parno, choć na zewnątrz hulała śnieżyca. Musiałem zdjąć swoją grubą bluzę, bo pot lał się ze mnie strumieniami. Zaczynałem już podejrzewać, że mój organizm może nie reagował tak na temperaturę, ale na to, co się z nami stanie w ciągu następnej godziny. Nie ukrywałem, że się bałem - było to naturalne odczucie w obecnej sytuacji.
   Wiedziałem tyle, że mieliśmy złapać Wave'a. O tym, jak mieliśmy to zrobić, nie mieliśmy zielonego pojęcia. To nie Isla Menor, tutaj wszystkie chwyty są dozwolone. Poza tym na wyspie mieliśmy dużego farta, że doszło do porozumienia między nami, a więźniami - Wave raczej nie będzie skory do współpracy.
   Yoko zdołała nam już opisać plan działania. Mieliśmy przejść jakieś trzy czwarte fabryki, w której (o zgrozo) było tylko jedno wyjście. Martinez powinien znajdować się po drugiej stronie od wejścia do fabryki, więc powinniśmy mu odciąć drogę ucieczki, gdy tylko się tam pojawimy. Byłem jednak pewien, że uciekinier się nas spodziewa, dlatego przejście przez pole fabryki może być pułapką. To tak jak skradanie się do niedźwiedzia w jego gawrze - nie wiemy, co może kryć się za murami fabryki, ani czy przypadkiem nasz wróg nie zaskoczy nas atakiem. Miałem w kieszeni przygotowaną videokamerę, ale jej dotyk nie pomagał mi w ogarnięciu kilku kwestii. Wciąż miałem za mało danych, by czuć się swobodnie w tej sytuacji - już wiem, co czuł za każdym razem Wasabi, gdy upierał się nad jakimś doskonalszym planem.
   Wszedłem do małej kabiny, której drzwi rozsunęły się przede mną, zapraszając do środka. Zajrzałem do wewnątrz i zobaczyłem GoGo siedzącą na podłużnej kanapie przypominającej siedzenia w pociągu. Podwinęła nogi do siebie, szkicując coś w skupieniu. Na mój widok uśmiechnęła się lekko, ale dalej niepewnie, jakby czuła się niezbyt swobodnie w moim towarzystwie. Bardzo mnie to smuciło, ale wiedziałem, że oboje potrzebujemy czasu, by zatrzeć całą tę sprawę z Sam. Może wtedy uda mi się odzyskać zaufanie GoGo.
- Znudziło ci się marudzenie Wasabiego? - zapytała cicho, odkładając szkicownik na bok. Tak naprawdę wzięła go z naszego apartamentu, gdy Yoko kazała nam się przygotować. W innych okolicznościach można by to uznać za dość śmieszne posunięcie, ale ja wcale tak na to nie patrzyłem. Rysowanie działało na GoGo odstresowująco, a teraz wszyscy mieliśmy aż nadmiar tego nieprzyjemnego uczucia.
- Mówisz tak, jakbym je uwielbiał - odpowiedziałem, przytrzymując sobie nogą drzwi, by się nie zamknęły. W dłoniach trzymałem dwa kubki z parującą kawą, które już teraz powoli parzyły wnętrze moich rąk. Podałem jeden z kubków GoGo, wiedząc, że pewnie przyda się jej dawka kofeiny przed misją.
- Och, dzięki - odparła, biorąc do ręki kubek i chuchając w niego, by pozbyć się gorącej pary.
   Usiadłem obok, zastanawiając się co mam powiedzieć. Odczuwałem niewielką różnicę w naszych stosunkach po tym całym zajściu i nie byłem z tego zadowolony. Na pewno jednak nie zamierzałem narzekać, skoro sam doprowadziłem do tej całej sytuacji.
- Robb twierdzi, że za jakiś kwadrans będziemy w Tokyo - powiedziałem bez entuzjazmu. Nie wiem, czy wolałbym, żeby do tego czasu Wave uciekł ze swojej kryjówki, choć ułatwiłoby to nam całą tę misję. Czułem jednak, że jest to trochę niedojrzałe myślenie, bo uciekanie od problemu nie sprawi, że on zniknie, a już szczególnie, gdy dotyczył on Agendy.
- Szybko - skomentowała GoGo, skupiając wzrok na przeciwległej ścianie. Choć temperatura w odrzutowcu była nader wysoka, to GoGo dalej siedziała w swoim ciepłym, szarym cardiganie, w którym wyglądała nadzwyczaj naturalnie, jakby ledwie wyszła z domu. Nieczęsto miałem okazję oglądać ją w takim stroju, tym bardziej, że styl GoGo opierał się raczej na skórze i czarnych koszulkach.
   Wzięła łyk gorącej kawy i zamrugała gwałtownie, jakby była zaskoczona jej smakiem.
- Robb ją zrobił? - zapytała ze zdziwieniem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że ja swojej nawet nie spróbowałem. Spojrzałem na kubek dość nieufnie, nie wiedząc, czy powinienem teraz spróbować gorącego napoju. - Nie minął się czasem z powołaniem? - mruknęła GoGo. - Powinien zostać baristą...
   Zaśmiałem się krótko. Najwyraźniej Agenda nie doceniała talentów, które trzymała pod swoim dachem.
- Miałam kiedyś takiego przyjaciela - zaczęła GoGo, opierając głowę o ścianę. - Nazywał się Ray-Ho. Grał na basie, był niesamowity. - mówiąc to uśmiechnęła się smutno, jakby wspominała go w dość nieprzyjemny sposób. - Szkoda, że jego rodzice nie zobaczyli w nim talentu.
- Jak skończył? - zapytałem ją, próbując swojej kawy. Musiałem przyznać, że GoGo wcale się nie myliła. Robb naprawdę świetnie ją przyrządził.
   GoGo wzruszyła ramionami, patrząc przed siebie niewzruszonym wzrokiem.
- Jest prawnikiem - powiedziała smętnie, najwyraźniej niepocieszona z tego faktu. Westchnęła cicho i zaczesała w tył swoje czarne jak noc włosy. Jak zwykle jej fioletowy kosmyk oddalił się od reszty i spoczął na jej czole, jakby zignorował to, że jego właścicielka chce go od siebie odepchnąć. - Szkoda mi ludzi, którzy kończą w ten sposób.
- A co gdyby twój ojciec nie posłał ciebie do Instytutu? - zagadnąłem z zaciekawieniem. - Gdyby wybrał ci jakieś inne studia, nie związane z motoryzacją?
   GoGo spojrzała na mnie, jakbym zaproponował jej coś niewiarygodnie głupiego. Najwyraźniej nawet nie rozważała takiej opcji.
- Myślisz, że miał prawo mieć jakiekolwiek zdanie na ten temat? - powiedziała, uśmiechając się jednym ze swoich znanych uśmiechów, gdy wydymała w przód dolną wargę. Na samą myśl, że znów myślę o jej wargach poczułem się szczerze zażenowany moim zachowaniem.
- Cała buntownicza Tomago - skwitowałem, popijając kawę. GoGo zaśmiała się. - A co gdy skończysz Instytut? - zapytałem ją. - Zamierzasz mu powiedzieć o motoryzacji?
    Twarz GoGo uległa zmianie, jakby to pytanie zabrało jej resztki optymizmu.
 - Kiedyś na pewno - odpowiedziała wolno. - Na razie wiem, że wyprowadzę się do Kyoto.
   Na samą myśl prawie się zachłysnąłem. GoGo w Kyoto? Po moich plecach przeszedł lodowaty dreszcz, gdy pomyślałem sobie, że mogłaby mieszkać jakieś trzysta kilometrów ode mnie. Jak dla mnie cztery przecznice to było dużo, co dopiero mieszkanie w dwóch różnych miastach.
- Dlaczego akurat Kyoto? - zapytałem łagodnie, choć w moim głosie i tak zadźwięczał smutek. Hiro, ogarnij się, pomyślałem. Może to tylko pomysł taki, jak każdy inny. Równie dobrze ty możesz planować o pracy w Tokyo.
   GoGo spojrzała mi w oczy, a w jej własnych zobaczyłem coś na kształt niewinności, jakbym patrzył w oczy dziecka. Dziewczyna szybko zatrzepotała rzęsami, ukrywając przede mną coś, co myślałem, było ważne. Najwyraźniej sprawa Kyoto miała jakieś drugie dno. Dopiero po chwili mnie oświeciło.... Katastrofa, jej mama. Mówiła mi, że mieszkała tam kiedyś z ojcem. W każdym razie Kyoto na pewno nie było jej obce.
- Mam tam wykupiony dom - powiedziała, po czym wzięła spory łyk kawy. Dobrze, że nie zauważyła mojej miny - poczułem się, jakby ktoś walnął mnie pięścią w brzuch. Nie, nie mogę jej stracić, myślałem sobie, czując, że jeżeli nie znajdę jakiejś iskry nadziei, to zaraz zwariuję. Skoro miała już wykupiony dom w Kyoto, to najwyraźniej nie zamierzała zmieniać swoich planów. - Znajdę pracę, może się ustatkuję, kto wie?
- Dlaczego nie San Fransokyo? - zapytałem znów, tym razem starając się zapanować nad drżeniem w moim głosie. Nie chciałem, by GoGo odkryła, jak bardzo przeraża mnie wizja o utracie kontaktu z nią.
   GoGo tymczasem piła spokojnie swoją kawę, jakby zatapiała się w marzeniach o przyszłości. Moje właśnie runęły, ale to było mało istotne.
- Po pierwsze nienawidzę tego miasta - odpowiedziała wprost, wyliczając na palcach. - Po drugie nie chcę drzeć kotów z moim ojcem, po trzecie coś mnie ciągnie do Kyoto. Nie wiem co, ale to jest silniejsze ode mnie.
- Nie będzie ci szkoda tego wszystkiego, co tu zostawisz? - drążyłem dalej, choć wiedziałem, że nic nie wskóram. Doprawdy, kontynuowanie tego tematu było jak kopanie leżącego.
   GoGo westchnęła cicho, jakby brała już to pod uwagę. Czułem się jakbym stał na skraju przepaści i tylko czekał, aż grunt się pode mną zawali, posyłając moje ciało w skaliste czeluści. Nie, to nie tak miało być, myślałem mocno zaniepokojony. Mieliśmy jeszcze dwa lata do ukończenia studiów, nie powinniśmy jeszcze myśleć o przyszłości, nie tak... Skoro GoGo tak wszystko zaplanowała, to mogło oznaczać tyle, że zamierzała się tego trzymać.
- Czy ja wiem... - zaczęła, kompletnie nie zauważając, w jakim jestem stanie, co upewniło mnie w przekonaniu, że jestem dobrym aktorem. Nie zamierzałem pokazać jej, jak bardzo mnie to zasmuca. - W San Fransokyo wiele się wydarzyło... Poznałam was - mówiąc to, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. - Odkryłam motoryzację, poznałam Ithaniego...
- To o niego chodzi? - zapytałem, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego akurat Kyoto. - Chcesz uciec od tego, co między wami było?
   GoGo pokręciła stanowczo głową.
- Nie - odparła lekko. - Zamknęłam już tamten rozdział. Nie chodzi o San Fransokyo, chodzi o Kyoto.
   Westchnąłem, zastanawiając się, jak to możliwe, że nasz gatunek sprowadzał się do pochodzenia z dwóch różnych planet. Jeśli po Ziemi chodził mężczyzna, który w pełni rozumiał kobiety, to albo miał coś nie tak ze swoją orientacją, albo był prawdziwym geniuszem.
- Masz jeszcze dwa lata - rzuciłem lekko, zadowolony z tonu mojego głosu nieukazującego dosłownie niczego. Wziąłem do ręki kubek i upiłem trochę kawy, która ku mojemu niezadowoleniu zdołała już ostygnąć.
   GoGo kiwnęła głową ze zmęczeniem, ale gdy spojrzała na mnie, mało nie wybuchnęła śmiechem. Zmarszczyłem brwi, czując się dziwnie, gdy moja przyjaciółka miała ze mnie niezły ubaw.
- Co? - spytałem, nie rozumiejąc.
    Dziewczyna skończyła się ze mnie śmiać, gdy jej dłoń pojawiła się nagle na moim policzku, a jej smukłe palce przejechały po mojej górnej wardze. Zdążyłem się zarumienić, po czym dopiero zrozumiałem, że gdy piłem kawę, nad wargą pozostała mi kremowa piana, którą GoGo starła kciukiem. Mimo to miałem wrażenie, że jej palce pozostały na moich wargach odrobinę za długo...
   GoGo natychmiast spoważniała, patrząc mi w oczy i zdjęła rękę z mojej twarzy, jakby się poparzyła. Nie zareagowała dziwnie, w końcu byliśmy przyjaciółmi, a tego typu gest raczej nie leżałby w zwyczajnej, koleżeńskiej relacji. Uśmiechnąłem się na widok jej zaczerwienionych policzków, które szybko odzyskały swój dawny kolor.
   Objąłem ją ramieniem, wprawiając ją w jeszcze większe zakłopotanie, ale gdy moje palce natrafiły na szkicownik, leżący po jej drugiej stronie szybko się wycofałem. GoGo spojrzała na mnie początkowo ze zdziwieniem, ale gdy zauważyła, co trzymam w dłoniach, jej twarz szybko stężała.
- Oddawaj! - krzyknęła, choć w jej głosie nie było ani odrobiny złości. - Hiro!
- Nie pokażesz mi? - spytałem, starając się otworzyć notes, ale nie było to takie łatwe, gdy GoGo machała dokoła swoimi rękami. W końcu wstałem i zrobiłem unik przed jej ramionami, starającymi się usilnie wyrwać mi szkicownik.
- Hiro, oddaj to - prosiła, ale zaprzestała dalszej walki o zeszyt. Tym razem nie odpuściłem jej tak łatwo - moja przyjaciółka miała talent do szkicu, a ja nawet nie obejrzałem jej prac - nie licząc tych, na które przypadkowo natrafiłem w jej domu, ale nie powinny się one liczyć.
- Ani mi się śni - odpowiedziałem, zachowując się nad wyraz bezczelnie, ale nie miałem innego wyjścia. GoGo usuwała wszelkie ślady swojej plastycznej działalności.
   Dziewczyna stanęła naprzeciw mnie i skrzyżowała ręce, jakby pogodziła się z faktem, że i tak zobaczę jej prace.
   Natrafiłem na trzy rysunki - i tak dość sporo biorąc pod uwagę fakt, że siedziała tu może jakieś pół godziny. Pierwszy, najszybszy szkic przedstawiał budynek hotelu Akiyo - niezwykle dokładny, jakby GoGo doskonale pamiętała wszystkie detale. Drugim z nich była Honey w swoim jasnym, zimowym płaszczu, uśmiechająca się wśród padającego wokół śniegu. Trzeci nie powinien mnie zdziwić, a jednak to zrobił - byłem tam ja siedzący na kanapie w naszym apartamencie z zamyśloną miną. Cóż, nawet nie podejrzewałem, że wyglądam w ten sposób, gdy nad czymś rozmyślam, gdyby nie to, że miałem przed sobą swoje odzwierciedlenie.
   GoGo stała obojętnie, na pewno zdając sobie sprawę, na który szkic zwróciłem największą uwagę. Spojrzałem na nią, nie mogąc ukryć uśmiechu.
- Często mnie rysujesz? - zapytałem miękko. GoGo pokiwała głową z pobłażaniem, po czym podeszła i odebrała mi szkicownik. Wcale nie walczyłem - już i tak przejrzałem jego zawartość.
 - Nie schlebiaj sobie, Hiro - odpowiedziała pewnie, mrużąc przy tym oczy, by wyglądać groźniej. Szkoda, że nie wiedziała, jak bardzo mi się wtedy podoba.
   Jak zwykle w takim momencie drzwi do środka otworzyły się bez zapowiedzi, a w progu stanął Robb. Zaczynało mnie już niemal irytować to, że zawsze nam ktoś przerywa - zwłaszcza wtedy, gdy nasza rozmowa nabiera tempa. Wcześniej w Agendzie przeszkodził nam Wasabi, teraz Robb. Kogo jeszcze miałbym się spodziewać dzisiejszego dnia? Honey, czy Freda?
- Lądujemy - ogłosił Robb bez zbędnego mydlenia nam oczu. Był zawsze szczery, nawet jeśli lepiej byłoby lepiej nagiąć trochę prawdy dla lepszego odbioru - w tej kwestii naprawdę bardzo różnił się od naszej Honey.
   Spojrzeliśmy z GoGo po sobie i jak zwykle zauważyłem w jej oczach coś na skraju troski i determinacji, która napawała mnie poczuciem, że w jakie kłopoty bym nie wpadł, Go zawsze będzie ze mną. Na nią zawsze mogłem liczyć - szkoda, że to ja musiałem ją zawieźć, ten jeden głupi raz.
- Już idziemy - powiedziałem, skinąwszy głową. Robb uśmiechnął się pocieszająco i obdarzył nas oboje takim właśnie poczuciem. Z tego, co mówiła nam Yoko, Robb tym razem miał nam towarzyszyć, co nie do końca zadowoliło Honey. Pewnie wolałaby, żeby bezpiecznie wrócił do San Fransokyo, zamiast ryzykował, starając się ocalić nam skórę.
   Drzwi do pomieszczenia trzasnęły cichutko, upewniając nas, że są zamknięte. Nastała cisza. Adrenalina, którą zaczynałem czuć w Agendzie nasiliła się i teraz czułem, jak wypełnia całe moje ciało. To samo czułem, gdy lecieliśmy na Isla Menor. Wtedy jednak nie byliśmy pewni, z czym się borykamy. Wyspa nas zmieniła, a już zwłaszcza mnie. Choć powinienem czuć się twardszy, czułem się zagubiony, nie mając pewności, czy powinienem szefować naszej Szóstce. Może to Robb powinien zająć moje stanowisko i przyłączyć się do nas? Dziwnie byłoby słuchać poleceń, zamiast je obmyślać, ale wtedy przynajmniej nie czułbym poczucia winy, gdyby coś się nie udało.
   GoGo podeszła do mnie cicha jak cień i splotła swoje palce z moimi. Spojrzałem na nią i od razu poczułem się pewniej, widząc jej zdecydowanie. W obecnym świetle jej twarz przysłonięta czarnymi kosmykami wywiniętymi w kilka kierunków wyglądała niemal mrocznie, ale o dziwo kojąco.
- Gotowy? - zapytała, nie puszczając mojej dłoni. Szczerze mówiąc, myślałem, że pocałunek z Sam sprawi, że nie będzie chciała mnie znać. Najwyraźniej się myliłem, bo w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin staliśmy się sobie bliżsi o jeden mały krok.
   Uśmiechnąłem się bez entuzjazmu i zacisnąłem delikatnie jej dłoń na znak akceptacji.
- Teraz tak - odpowiedziałem cicho, patrząc jej w oczy.


   Wybiegliśmy z odrzutowca i ruszyliśmy truchtem w kierunku fabryki. Budynek był ogromny - Yoko wcale nie przesadzała z jego wielkością, gdy pokazywała nam go w videokamerze. Jego dach był spadzisty, nie licząc trzech kominów wystających z wnętrza. Jeden z nich, najwyższy, był umieszczony na samym końcu fabryki. Możliwe, że Wave znajdował się tuż przy ujściu z tego komina.
   Noc rządziła się swoimi prawami, napawając to opuszczone miejsce niemal upiornym urokiem. Ten budynek musiał być nieużywany jednak krótko, skoro nie został jeszcze zrównany z ziemią - w moim kraju nie było miejsc opuszczonych, chyba że rzeczywiście ludzie mówili o nim, że straszy. Każdy nieużyty metr kwadratowy był zastępowany czymś innym, co mogłoby służyć społeczeństwu. Myślę, że był to skutek albo psychiki i kultury mojego narodu, albo po prostu faktem, że nasza wyspa nie była wielkich rozmiarów, a rząd nie chciał marnować wolnego miejsca.
   Przeszliśmy przez wielkie, pordzewiałe drzwi, które otworzyli dla nas Robb i Wasabi. W środku panował zaduch, jakby nikt nie otwierał okien przez co najmniej miesiąc. Jednak woleliśmy to i zapach stęchlizny unoszący się w powietrzu niż stanie na mrozie w naszych strojach. Gwarantowały nam wiele, ale na pewno nie ochronę przed zimnem.
- Gdzie teraz? - spytała Honey, stając obok mnie w swoim różowym stroju. Próbowała się ogrzać, pocierając ramiona, ale najwyraźniej nie było to takie proste. Robb i Wasabi zostali z tyłu, by zamknąć ciężkie odrzwia, ale pozostali utworzyli wokół mnie krąg.
   Gdy drzwi się zamknęły, zostaliśmy w zupełnej ciemności. Wyciągnąłem z kieszeni videokamerę i uruchomiłem ją przyciskiem z boku. Małe okienko uchyliło się i posłało migoczące niebieskie światło, obrazujące przestrzeń fabryki. Na początku wszyscy zgodnie osłoniliśmy oczy, ale gdy przyzwyczailiśmy się do światła, ujrzeliśmy cały budynek skupiony na jednym wycinku hologramu. Dalej nie mogłem się nadziwić geniuszowi człowieka, który stworzył to urządzenie.
   Musnąłem palcami kilka pomieszczeń bezpośrednio na wprost od wielkiego przedsionka, w którym staliśmy i powiększyły się one, jakbym zmienił skalę widzenia fabryki. Widzieliśmy przed sobą kilka takich samych wielkością pomieszczeń gospodarczych, a już to jedno potrafiło pomieścić jeden dworzec główny San Fransokyo. GoGo westchnęła ze zmartwieniem.
- Mogę was wyprzedzić i sprawdzić teren zanim tam dojdziecie - oznajmiła bezinteresownie, wyglądając na rozluźnioną. Od razu pokręciłem głową, odrzucając ten pomysł.
- Nie - odparłem krótko. - Zostań blisko. Nie możemy się teraz rozdzielać.
   Robb kiwnął głową, zachodząc mnie od tyłu.
- Hiro ma rację - potwierdził, klepiąc mnie po plecach. - Lepiej wyruszajmy od razu, bo ten spacer może chwilę potrwać.
   Nie powiedziałem mu tego, ale cieszyłem się, że tu jest. Yoko nie bez przyczyny właśnie jemu powierzyła dopilnowanie tej misji. Wiedziała, że mamy dobre stosunki z Robbem i że jesteśmy mu wdzięczni za pomoc na Isla Menor. Gdy my byliśmy przerażeni przed zadaniem, on zdołał nas uspokoić i zaznajomić z całą tą sytuacją. Sam była równie pomocna, ale pracowała głównie przy biurku - Robb był raczej typem człowieka, który wolał działać niż planować.
   Szliśmy szybkim krokiem, ale nie zbyt szybkim, by się zanadto nie zmęczyć. Gdy przeszliśmy przez pierwsze pomieszczenie, chłód na zewnątrz przebijający się przez cienkie ściany fabryki wcale nam już nie przeszkadzał. Przez ten spacer poczuliśmy, jak krew szybciej pulsuje w naszych żyłach, miał też niezwykle kojące działanie, co było wielce pomocne przy obecnym stresie.
- Jak to jest być prawą ręką Yoko? - zagadnął Robba Fred po dłuższej chwili ciszy. Nie był osobą, która chętnie się w tej ciszy zatapiała. Honey zerknęła na niego ciekawie. Gdyby nie światło videokamery pozostalibyśmy w mroku.
   Robb wyglądał na rozbawionego.
- Praca jak praca - oznajmił bez ogródek. - Skoro mogę się na coś przydać, to po prostu to robię.
- Czyli coś w rodzaju wolontariusza? - zachichotał Wasabi. Robb zaprzeczył ruchem głowy z uśmiechem.
- Skąd. Wolontariuszowi nie płacą, mi tak - odpowiedział wprost. Nie dziwiłem mu się. W San Fransokyo było wiele zdolnych osób, ale tylko kilka łapało okazję, jaka im się trafiała. Robb nie wyglądał na osobę, która by ją przepuściła, bez względu na koszty.
- Ale chyba kręci cię to, że ratujesz innych z opresji, nie? - zagadnął go Freddie leniwym głosem, jakby temat przestał go już interesować. Mnie jednak zaintrygował bardziej.
   Robb uśmiechnął się niepewnie do wtóru naszych kroków.
- Można tak powiedzieć - oznajmił z obojętnością, chociaż wątpiłem, że los ludzi, którym pomagał był mu obojętny. Mógł być bez problemu przyjęty do wojska, a działał w Agendzie. Po co? Czy miało to coś wspólnego z Yoko tak jak w przypadku Sam, czy jego współpraca z tą instytucją narodziła się z winy przypadku? - A wy? Pewnie nie wymyśliliście sobie od tak bycia superbohaterami, co? - rzucił z nutą rozbawienia w głosie, ale pytał poważnie. Sądziłem, że Agenda zawiadomiła go o szczegółach naszej działalności, ale być może były informacje, które Yoko pominęła przy przedstawianiu mu nas.
- Nie całkiem - odpowiedziała Honey, a na jej ustach zagościł grymas. Czuliśmy się tak samo na myśl, jak to się wszystko zaczęło, gdy nasze myśli skoncentrowały się wokół Tadashiego.
   Robb rozejrzał się po naszych minach i zmarkotniał.
- To skąd ten pomysł? - zapytał ciszej, jakby chciał dowiedzieć się jakiegoś sekretu. W sumie miał prawo wiedzieć - współpracował z nami. Poza tym mieliśmy do niego pełne zaufanie.
   Odetchnąłem i zabrałem głos.
- Ścigaliśmy zabójcę mojego brata - odparłem bez przekonania, jakbym mówił o pogodzie. Mimo to w sercu czułem rosnącą gorycz, której smak przypominał mi o bardzo bolesnym doświadczeniu w moim życiu. - Tak to się dokładnie zaczęło.
   Nastała wroga cisza. Robb spojrzał na mnie ze współczuciem, wymalowanym na jego twarzy niebieską barwą videokamery. Nie musiałem pytać, by mieć pewność, że Yoko go o tym nie powiadomiła. Ciekawe, ile rzeczy wiedziała o nas Agenda. Czy skupiała się tylko na konkretnych faktach, które wpływały na naszą współpracę, czy gromadziła też dane niekonkretnie związane z naszą działalnością? Jak na przykład moje relacje z Sam...
   Nagle poczułem dotyk na ramieniu, który wywołał dreszcz na moich plecach. Był to jednak tylko Baymax.
- Co jest, stary? - spytałem, obracając się do niego z zagadkową miną. Robot stał jak wryty, rozglądając się czujnie dokoła. Nasi przyjaciele również przystanęli, zauważając zmianę, jaka zaszła w Baymaxie. Nie podobało mi się to.
- Namierzyłem kogoś - przyznał wprost, gdy jego wzrok zatrzymał się z powrotem na mnie.
   Nie musieliśmy długo czekać na dowód. W całej fabryce coś zatrzeszczało żałośnie jak zardzewiała dźwignia uruchomiona do dalszej pracy. W całej hali zaświeciło się światło, oślepiając nas na dłuższą chwilę. Słyszałem jęki GoGo i Freda pocierających oczy. Moje również piekły od nagłego przeistoczenia.
- Co jest? - zapytał Wasabi z irytacją, rozglądając się po przestrzeni. Miał rację - coś tu nie grało. I chyba nie chciałem się przekonać, co to właściwie było.
- Stańcie w kręgu - poleciłem szybko, rozglądając się dokoła, by przewidzieć atak. Koleś mógł być wszędzie, dopiero po zaświeceniu się świateł zobaczyłem piętro nad nami, otwierające się na halę. Równie dobrze moglibyśmy zostać zaatakowani z góry, albo co gorsza - z dołu z cienia rzucanego nam przez piętro. Wszystko wskazywało na to, że ktoś przewidział nasze ruchy. Może Agenda miała jakichś szpiegów, a może po prostu Wave był sprytniejszy od nas wszystkich, tego nie wiedziałem.
- Patrzcie - wyszeptała GoGo stojąca tuż obok mnie. Wpatrywała się w punkt w cieniu, który zamigotał przy głębszym przyjrzeniu się.
   Najpierw zarejestrowałem odnóża - sam nie wiem, skąd wiedziałem, że tym właśnie były. Cienkie, stalowe nogi przytwierdzone do kręgosłupa. Potem zauważyłem czułki, niezbyt dopracowane, wyglądały jak spiłowane pilnikiem, by nadać im odpowiedniego kształtu. Najgorszy był łeb, który wychylił się z cienia zaraz po czułkach. W czerwonych źrenicach owada nie czaiło się nic pozytywnego, od razu przypomniał mi się Baymax, gdy odebrałem mu kartę Tadashiego. Wyglądał wtedy tak samo monstrualnie, jak to, co mieliśmy właśnie przed sobą.
- To roboty! - wykrzyknąłem, zauważając tułowia zanurzające się w świetle żarówek niczym w kojącym prysznicu. Ich srebrne włókna lśniły, jakby machiny nie zostały jeszcze użyte. Więc mieliśmy być ich pierwszym celem...






Nie wiem, jak wy ale ja uwielbiam tę dwójkę, a zwłaszcza ich kłótnie ;DD postaram się dodać ich więcej może w kolejnych rozdziałach (to tyle do gifa) ;33

Słuchajcie, postaram się wciąż dodawać na bieżąco ale proszę o zrozumienie :/ Mam problemy z oczami i nie mogę ich przemęczać przed komputerem, mam nadzieję, że to zrozumiecie - dlatego postaram się teraz dodawać rzadziej na Czkastrid, ale nie odpuszczę tutaj :) głównie dlatego, że mam już ułożony plan na BH6 a na Czkastrid... no też, ale tam działam raczej bardziej spontanicznie ;)


Tak czy siak, postaram się być obowiązkowa, ale jeśli mi nie wyjdzie, to nie zabijajcie Just :)) serio, stają na rzęsach, żeby dodawać regularnie ale mam w sumie trzy blogi na których pisze (plus jeden, który na razie wstrzymałam) więc proszę o wyrozumiałość :)

Z góry dzięki, Wasza Just z pogarszającą się wadą wzroku ://