Nie musieliśmy długo namawiać ratownika medycznego, aby pozwolił nam zabrać Naomi do naszego domu. Poza tym moja ciocia przejęła się losem dziecka niemal na równi ze mną, dlatego jej uczucia połączone z ewidentnym talentem do manipulacji musiały skończyć się sukcesem. W ten sposób na przykład moja ciocia "zachęciła" mnie do jedzenia brokułów, gdy byłem dzieckiem a Tadashiego do korepetycji z chemii.
Ratownik na szczęście znał naszą rodzinę dość dobrze, jak niemal cały oddział szpitalny, który miał do czynienia z Baymaxem. Mieli więc nasze dane oraz ufali nam na tyle, by powierzyć nam Naomi na kilka dni, dopóki jej mama nie wyzdrowieje.
Siedzieliśmy w salonie, a nad miastem chowało się słońce. To był długi i ciężki dzień, nawet jak dla tajnego agenta. Wciąż nie mogłem pogodzić się z faktem, że tym właśnie byliśmy. Agentami. Że to, co zrobiliśmy dzisiaj i co wydarzyło się na Isla Menor to nasza zasługa. Na samą myśl czułem dumę i lekki smutek, że Tadashi tego nie widzi. Myśląc o nim, zastanawiałem się też, co pomyśleliby o mnie rodzice - wiedziałem, że mojego starszego brata także nachodziły takie myśli, gdy jeszcze żył z tą jednak różnicą, że on mógł to sobie wyobrazić, ja niezbyt.
- Wszystko okej? - spytałem do telefonu, rozmawiając z Wasabim. Ta cała sytuacja z Naomi działa się tak szybko, że nawet nie zdążyłem spytać ich, jak się czują i czy nic im nie jest. Do Freda zadzwoniłem już wcześniej i wiedziałem, że teraz regeneruje siły przed ekranem telewizora, w głosie Wasabiego usłyszałem spokój, który nieco napawał mnie ulgą. To znaczy, że przyjaciele musieli być cali i zdrowi po naszej przygodzie z walącym się budynkiem.
- Tak, a jak ta mała? - usłyszałem zaraz w odpowiedzi, czując, że przyjaciel także zainteresował się jej losem. W końcu teraz byliśmy niejako odpowiedzialni za to, co się teraz z nią stanie, a przynajmniej ja tak to odebrałem. Uratowaliśmy jej życie. Nie mogliśmy jej teraz zostawić.
Wyjrzałem z kuchni do salonu, gdzie ciocia Cass czesała Naomi, siedzącą posłusznie na jej kolanach. Dziewczynka była czysta, na jej skórze nie znajdowała się ani okruszyna zaprawy i cementu, które wcześniej miała nawet we włosach. Moja ciocia podzwoniła po swoich koleżankach i udało jej się skombinować dla dziewczynki jakieś czyste ubrania, w których najwyraźniej mała czuła się dobrze, podziwiając malowane kokardki wokół rękawów bluzki. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Naomi nie wyglądała na smutną, choć kilka razy zdążyła już spytać o swoją mamę.
- Dobrze, trzyma się. - odpowiedziałem swobodnie, opierając się o ladę. - Gorzej jeżeli zatęskni za mamą, nie wiem czy wtedy uda nam się uspokoić - dodałem szeptem.
Usłyszałem w odpowiedzi cichy pomruk, jakby Wasabi się zastanawiał.
- No tak, to może być spory kłopot. - nastała chwila ciszy. - Często o nią pyta?
- A jak ci się wydaje? - mruknąłem, mając w pamięci obraz walącego się domu. - Pięciolatka widząca swoją ranną i nieprzytomną mamę plus rozwalony dom.
- Wiesz, że nie to miałem na myśli - burknął Wasabi, a ja wywróciłem oczami. - Rozmawiałeś z GoGo?
Na to pytanie poczułem, że czerwienieją mi się policzki. Przypomniałem sobie, jaka wtedy była jej reakcja, gdy Baymax pomógł nam wyjść z ruin budynku. Myślała, że nie przeżyliśmy...
- Nie - odpowiedziałem tak cicho, że przez chwilę przeszło mi przez myśl, że mój przyjaciel mnie nie usłyszał.
- A powinieneś. Kurczę, przestańcie się wreszcie kłócić, to naprawdę bez sensu. - gdyby Wasabi stał teraz obok mnie, za pewne bym go olał, ale ciężko było zrobić coś takiego teraz, gdy rozmawialiśmy przez telefon. Mógł tylko wyczuć w moim braku odpowiedzi, że nie chcę o tym gadać. - Sam, czy nie Sam - to nie ma znaczenia. Nie chcę, żeby nasz zespół się rozwalił przez tą dziewczynę.
- Ja też nie - przyznałem, gdy Naomi zeszła z kolan cioci i podbiegła do mnie. - Muszę kończyć - odparłem tylko i wcisnąłem przycisk kończący rozmowę.
- Hiro, to była moja mama? - spytała Naomi, patrząc na mnie swoimi wielkimi czarnymi oczami. Zagryzłem wargę, spoglądając z zapytaniem na ciocię.
- Nie - odpowiedziałem w końcu, kucając przy niej. - Twoja mama musi być zmęczona i pewnie teraz śpi. Jak się obudzi, lekarze do nas zadzwonią, nie martw się.
Naomi posmutniała nagle, a iskierka nadziei, która zajaśniała w jej dziecięcych oczkach zgasła, przyćmiona przeze mnie brutalnie.
- Co chcecie na kolację? - zapytała wesoło ciocia, starając się szybko zmienić temat. Wyminęła nas i ruszyła prosto do kuchni, co oznaczało, że wcale nie żartowała z kolacją. Odetchnąłem, widząc zainteresowanie na twarzy Naomi.
Kilka godzin potem siedzieliśmy w salonie, pijąc herbatę, podczas gdy Naomi bawiła się na moich kolanach jedną z figurek robotów, które znalazła w moim pokoju. Okazało się, że jest całkiem sprytna i gdyby nie to, że szybko wszedłem do pokoju za nią, pewnie spadłaby z ustawionego pod półką krzesła, z którego sięgała po upatrzone przez siebie zabawki.
Początkowo myślałem, że dziewczynka po prostu zaufała mi wtedy w budynku, gdy pozwoliła mi wyprowadzić się z walącego się domu. Nie sądziłem, że mogła mnie aż tak polubić - w końcu nie miałem żadnego podejścia do dzieci, nie mówiąc o tym, że zazwyczaj nie miałem z nimi do czynienia. Obracałem się w towarzystwie osób starszych - czy to na uniwersytecie, czy nawet wśród naszej ekipy, w której sam byłem najmłodszy - dlatego nawet nie mógłbym podejrzewać u siebie daru do zabawy z dziećmi. Najwyraźniej jednak coś w tym było, skoro Naomi nie odstępowała mnie na krok ku rozbawieniu mojej cioci.
- Dzwoniłam do Hally - poinformowała mnie ciocia, popijając herbatę. Hally była naszą sąsiadką, w dodatku często przesiadywała w kawiarni cioci. Dochodziła może ósma, a za oknem słychać było dźwięk jeżdżących po jezdni samochodów, które musiały jechać teraz naszą ulicą, by wyminąć miejsce zawalenia budynku, które teraz oczyszczały dwie straże. - Podobno reszta mieszkańców zgłosiła się do pomocy społecznej, przynajmniej tyle mi wiadomo. Dobrze, że zajęli się ich sprawą. W taką noc jak ta nie chciałabym spać na zewnątrz.
Ciocia miała rację. Choć na Isla Menor przyzwyczaiłem się do wysokiej temperatury, to tutaj, w sercu Japonii wciąż panowała niepodzielnie zima. To nie najlepszy czas na biwakowanie w ciemnych uliczkach miasta. Naomi oparła główkę o moje ramię. Czułem, że jest wyczerpana dzisiejszym dniem i że zaraz zaśnie.
- A jak z tym przestępcą? - spytałem ją, myśląc o mężczyźnie, który strzelał wcześniej do moich przyjaciół i którego ujęto zaraz po tym, jak Baymax ocalił nam życie.
- Nie wiem, ale sądzę, że policja dobrze się nim zaopiekuje - powiedziała ciocia, marszcząc przy tym brwi. Aj, Hiro, kiepskie zagranie, pomyślałem, wyczuwając jej myśli zaledwie sekundę przed katastrofą.
- A w ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby tam lecieć? - spytała mnie nieco ostro, wykorzystując moment, gdy Naomi jest zajęta i niezbyt zainteresowana naszą wymiana zdań. Wiedziałem, że ta rozmowa nastąpi, ale miałem nadzieję, że nie wyskoczy z tym tak nagle. Mogłem nie przypominać jej o wypadku. Poza tym zapomniała o tym przez opiekę nad dziewczynką, więc istniał cień szansy, że całkowicie wypadnie jej to z głowy. - Były tam służby, ratownicy... Gdybym wiedziała, że biegniecie właśnie tam, w życiu bym wam na to nie pozwoliła - powiedziała szczerze, mierząc mnie wzrokiem: "nie kłóć się ze mną, bo i tak nie wygrasz". Mimo to podjąłem wyzwanie.
- Właśnie, że nie było tam żadnych służb. Przyjechały dopiero, gdy zabraliśmy Naomi i jej mamę z tego budynku. - tłumaczyłem jej, ale ciocia mnie nie słuchała.
- To dlaczego... - zaczęła, gdy usłyszeliśmy kroki na schodach prowadzących na górę z przedpokoju, na dźwięk których ciocia Cass wstała ze swojego fotela.
Naomi też się ożywiła, choć sądziłem, że zdołała już zasnąć. Obróciła się i zerknęła ciekawie w kierunku wysokich poręczy, jakby oczekiwała, że zaraz w tym miejscu pojawi się jej mama.
- Och, witaj, GoGo - przywitała się ciocia, uśmiechając się do gościa.
Jakby na potwierdzenie jej słów, zza poręczy wyłoniła się GoGo, okrywając się ciepło swoją sportową bluzą. Wyglądała, jakby zmarzła, dlatego moja ciocia od razu ruszyła do kuchni, by poczęstować gościa herbatą.
- Dzień dobry, pani Cass - odpowiedziała mojej cioci z uśmiechem. Gdy jej oczy spoczęły na mnie, poczułem jak zwykle mrowienie w okolicy karku, jakby potrafiła na mnie wpłynąć samym spojrzeniem. Oczy dziewczyny zerknęły na Naomi, która znów oparła głowę na moim ramieniu, po czym uśmiechnęła się lekko. - Cześć, Hiro - powiedziała cicho, siadając na kanapie obok mnie.
Baymax poruszył się na fotelu, witając się z GoGo. Robot wyglądał na równie zmęczonego jak my, więc wyczuwałem, że niedługo będę musiał go podłączyć, co było jego synonimem do słowa "sen".
- Co tam u Daishiego, GoGo? - zapytała ciocia, wyglądając z kuchni. GoGo spojrzała w jej stronę i uśmiechnęła się tym samym uprzejmym uśmiechem, co zawsze, gdy bywała u mnie w domu.
- W porządku. - odpowiedziała, nie zastanawiając się nad odpowiedzią. - Na razie staramy się uporać z masą ciuchów po moim powrocie - wyznała, choć przecież jasnym było, że kłamała, bo na Isla Menor nie zabieraliśmy ze sobą nic z wyjątkiem małego plecaka. - Żałuję tylko, że nie zabrałam aparatu, ale nie wiedziałam, że na Say-Hong będą takie widoki.
Byłem pod wrażeniem, jak łatwo przychodziło jej kłamstwo. Zastanawiałem się czy sam tak potrafię, co więcej, czy GoGo potrafiłaby tak okłamać mnie. Spojrzała na mnie i mrugnęła okiem, korzystając, że ciocia nas nie widzi. Zaśmiałem się bezgłośnie, nie mogąc wytrzymać w tej śmiesznej sytuacji. Ciekawe, czy gdyby ciocia dowiedziała się jak bardzo słowa GoGo minęły się z prawda, to czy dalej uwielbiałaby ją tak, jak teraz.
- Nie martw się - powiedziała zamiast tego, wychodząc nagle z kuchni z kubkiem herbaty dla mojej przyjaciółki. - Pewnie widział sporo ładnych widoków podczas swoich wyjazdów. - postawiła kubek przed GoGo i spojrzała na nią z zawahaniem. - Mam nadzieję, że tak samo lubisz melisę, jak wcześniej. Wybacz, nawet cię nie spytałam...
- Nic nie szkodzi, pani Cass - zaśmiała się GoGo, sięgając po kubek. - Bardzo dziękuję.
- No, właśnie rozmawialiśmy na temat tej całej... sytuacji - powiedziała ciocia, patrząc na mnie spojrzeniem, po którym zazwyczaj następował szlaban. Tym razem chyba nie miała mnie za co ukarać, w końcu udało nam się ocalić łącznie trójkę ludzi, którzy na pewno sami nie wyszliby z walącego się budynku.
- Ciociu - syknąłem, patrząc sugestywnie na śpiącą w moich ramionach Naomi. Nie byłem pewien jednak, w jak głębokim śnie drzemała, a ja nie miałem zamiaru rozmawiać przy niej o jej mamie.
GoGo spojrzała na nią z cieniem uśmiechu, jakby przyglądała się fantazyjnemu obrazowi w muzeum. Jeszcze nie widziałem tak spokojnego i ciepłego wyrazu jej twarzy, jak w tym momencie.
- Śliczna dziewczynka - szepnęła, a Naomi poruszyła się na moich kolanach.
- Ty też jesteś ładna - usłyszeliśmy w odpowiedzi głos, na dźwięk którego wszyscy zaśmialiśmy się szczerze.
- To ty nie śpisz? - spytałem ją z rozbawieniem, ale dziewczynka spojrzała na mnie z uśmiechem i pokręciła przecząco głową. Już po kilku godzinach zabawy z nią zdołałem zauważyć, że bardzo lubiła przyciągać czyjąś uwagę, nic dziwnego, że wyglądała teraz na zadowoloną.
- Więc to ty jesteś Naomi - powiedziała GoGo, uśmiechając się do niej tak słodkim i szczerym uśmiechem, że nawet nie sądziłem, że tak potrafi. Jej uśmiech nie był wypełniony sarkazmem, jak zazwyczaj, gdy uśmiechała się podobnie do Freda podczas ich słownych potyczek. Miał w sobie coś tak uroczego, że czułem, że gdyby teraz poprosiła mnie o cokolwiek, to wykonałbym nawet najgłupszą i nierozumianą przeze mnie czynność, byle tylko ujrzeć ją taką znowu. - Ja jestem GoGo.
- Byłaś tam - Naomi mówiła spokojnym głosem, ale na te dwa słowa spoważnieliśmy wszyscy. Mówiła o wypadku. - Czy też pomagałaś komuś jak Hiro i Baymax?
GoGo nie odpowiedziała, a jej usta otworzyły się nieznacznie w przypływie zaskoczenia.
- Tak, GoGo zawsze nam pomaga - powiedziałem dopiero po chwili rozumiejąc dwuznaczność mojej wypowiedzi. Nie chodziło tylko o naszą ekipę, o misje i chęć pomocy innym - GoGo tak naprawdę była przy mnie zawsze, gdy jej potrzebowałem i nie potrafiłem o tym zapomnieć, bez względu na to, jak bardzo byłem na nią wściekły.
- Wie, jak się czuje moja mama?
Odpowiedź zastygła w moich ustach, jeszcze zanim zdołałem ją przemyśleć. Wymieniliśmy z GoGo szybkie spojrzenia pełne współczucia dla małej dziewczynki, po czym wpadłem na pomysł.
- Jeżeli chcesz, możemy ją jutro odwiedzić - powiedziałem, wiedząc jednocześnie, że może to nieść przykre konsekwencje. Naomi musi zobaczyć się z mamą, nawet jeśli jest ona w dalszym ciągu nieprzytomna. Przynajmniej ja bym tego chciał na miejscu dziewczynki. - Ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz już myślała o tym, co się dzisiaj stało i pójdziesz grzecznie spać. Umowa stoi?
Naomi spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem i kiwnęła ochoczo głową na znak zgody. Jej ciemna grzywka zasłoniła niemal całkowicie czoło, ale dziewczynka zaczesała je na bok, byleby tylko lepiej widzieć.
- Hiro, tylko gdzie ona będzie spać? - zagadnęła mnie ciocia z zagadkową miną, spoglądając na dziewczynkę.
- Jak to gdzie? W moim pokoju - odpowiedziałem, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. - Ja kimnę się na kanapie.
- A Baymax będzie spał koło mnie? - zapytała Naomi zerkając na robota z lekkim przestrachem.
- Baymax będzie czuwał nad tobą całą noc - odpowiedziałem bez cienia kłamstewka w głosie. Zresztą i tak jego ładowarka stała zaraz obok mojego łóżka. - Pasuje?
Naomi uśmiechnęła się tylko z zadowoleniem, gdy wziąłem ją na ręce i przeszedłem obok stołu. Klepnąłem Baymaxa porozumiewawczo w ramię i kiwnąłem głową, by szedł za mną. Robot wstał z fotela i po chwili usłyszałem jego kroki na schodach tuż za mną.
Postawiłem Naomi zaraz koło mojego łóżka i zaścieliłem je. Widziałem, że naprawdę musi być śpiąca, bo tarła leniwie oczy. Baymax stanął po drugiej stronie łóżka, po czym przysiadł na nim w niemej zadumie. Wyglądał na wyładowanego, ale na razie wolałem skupić się na dziewczynce, niż na tym, żeby go naładować.
- Naprawdę mogę? - zapytała Naomi, wskazując na łóżko. - To przecież twoje...
- Na dzisiaj to twój pokój, co ty na to? - spytałem ją, oglądając się dokoła z uczuciem pustki. Mimowolnie mój wzrok powędrował do drugiej części pomieszczenia, którą kiedyś zamieszkiwał Tadashi. Kiedyś stało tam szerokie łóżko z rzędem półek na grube tomiska jego ulubionych książek. Teraz zostały mi po nim tylko książki a w miejscu łóżka stało biurko z narzędziami, przy którym pracowałem, gdy projektowałem nowe udoskonalenia. Dziwnie było czuć, że miejsce Tadashiego zajęła moja pasja.
Naomi usiadła na łóżku i zerknęła w kierunku, w który patrzyłem. Chyba wyczuła po mojej minie, że coś mnie trapi, bo zaraz spytała:
- Czemu jesteś smutny?
Spojrzałem na dziewczynkę, siedzącą po turecku na moim łóżku i przyglądającą się mi z uwagą. Dzieci miały to do siebie, że były niespotykanie szczere - może powinienem się tego uczyć od Naomi. Spojrzałem na swoje dłonie i westchnąłem, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to małej dziewczynce.
- Bo przypomniałem sobie o moim bracie - wyznałem cicho, a Naomi zmarszczyła brwi i usadowiła się wygodniej.
- Masz brata? - spytała z zaciekawieniem. Jej ciemne oczy wystawały spod czarnej jak noc grzywki i obserwowały mnie uważnie. Baymax siedział bez ruchu z głową pochyloną między ramiona.
- Miałem brata - poprawiłem ją, wyczuwając we własnym głosie nutę żalu. Ale do kogo miałbym kierować mój żal? Do Tadashiego, że wtedy wbiegł do płonącego Instytutu, tak jak ja dziś do walącego się budynku? Do Callaghana, bo przeżył i nie ocalił mojego brata w tym całym pożarze? Czy do siebie, bo nie udało mi się go powstrzymać?
- Gdzie jest teraz?
- Odszedł.
Nastała cisza, nieprzerywana przez żaden inny dźwięk. Fala wspomnień zalała mnie z nagłą siłą, a ja nie mogłem się z niej uwolnić. Obiecałem jednak sobie i cioci, że nie dam się mojej depresji i że nigdy nie pozwolę, by mną zawładnęła. Próbując ją przełamać, zacząłem stawiać sobie cele - pojedyncze, ale jednak. Teraz moim celem było uratowanie Naomi i zaopiekowanie się nią, potem... no cóż, pewnie dalsza praca w Agendzie.
Dziewczynka nagle stanęła na łóżku i podeszła blisko mnie, tak że jej główka przewyższała mnie o kilkanaście centymetrów.
- Mój tato też kiedyś odszedł - powiedziała, siadając tuż przede mną. - Mama powiedziała mi wtedy, żebym zawsze o nim pamiętała, bo to jedyne, co po nim mam - mówiąc to uśmiechnęła się smutno, a ja poczułem, że pustka w moim sercu wypełniła się czymś głębszym. W słowach tego dziecka widziałem sens, w końcu cały czas starałem się odepchnąć przeszłość i Tadashiego, byle tylko nie zamknąć się w moim więzieniu bezładu i smutku.
- Masz bardzo mądrą mamę - wyszeptałem zamiast tego, a Naomi uśmiechnęła się triumfalnie i objęła mnie za szyję, ściskając mocno.
Odwzajemniłem uścisk, odczuwając ze zdziwieniem, że słowa pięciolatki pomogły mi bardziej niż słowa wszystkich naszych bliskich na pogrzebie Tadashiego. Oni mówili w kółku, że Tadashi pozostanie z nami, że będzie w naszych sercach i takie tam. Ani przez chwile nie chciałem tego trzymać w sobie. Wolałem zamazać w pamięci wszystkie wspólne momenty spędzone z bratem, niż by one pastwiły się nade mną do końca mojego życia.
- Dobranoc, Naomi - wyszeptałem, gdy dziewczynka puściła mnie i okryła się kołdrą.
- Dobranoc, Hiro - odpowiedziała bardziej optymistycznie.
Zerknąłem na zapaloną lampkę na moim biurku i przypomniałem sobie, jak sam bałem się ciemności w dzieciństwie. Chciałem ją zgasić, ale odrzuciłem ten pomysł, uważając, że Naomi musi się czuć jeszcze bardziej niepewnie w obcym domu, bez swoich bliskich.
Wstałem od łóżka i wtedy moje oczy spoczęły na osobie ukrytej w cieniu, która musiała mnie obserwować już wcześniej. GoGo opierała się o próg, a jej oczy zabłysły ledwie zauważalnie, gdy zerknęła w stronę śpiącej dziewczynki. Jak zwykle nie mogłem oderwać od niej oczu, nawet jeśli zdołałem widzieć tylko pół jej twarzy, której nie przykrywały ciemne pasma włosów, i zgrabną figurę.
- Ma rację - powiedziała ledwie słyszalnie, patrząc na mnie smutno. Ona również wiedziała, co to strata - to jedno łączyło całą naszą trójkę.
- Chcesz mi dogryźć? - spytałem gorzko, rzucając swoją bluzę na fotel przy biurku. GoGo tylko westchnęła niecierpliwie i podeszła do mnie, oplatając mnie swoimi rękami wokół szyi. Odetchnąłem, czując, jak cały stres dzisiejszego dnia ze mnie schodzi, gdy trzymałem w ramionach GoGo, tak jakby jej obecność utwierdzała mnie w przekonaniu, że wszystkie te chwile trwogi były nic nie warte w porównaniu z tą jedną.
- Nie jestem tak bardzo bez serca jak to okazuję innym - powiedziała obojętnym głosem, patrząc mi w oczy. Dopiero po chwili, gdy mój umysł zaczął pracować od nowa, wstrzymany chwilą, gdy nasze oczy się spotkały, zrozumiałem, że chodzi jej o naszą dzisiejszą kłótnię o Sam.
- Wiem to - odparłem z odrętwieniem, zerkając mimowolnie na jej wąskie wargi. Cholera, jeszcze nigdy nie czułem tak wielkiego pragnienia, by ją teraz pocałować. I jak zwykle w takich momentach zdołałem się opanować i myśleć o czymś innym, byle nie o bliskości z moją przyjaciółką.
- Nie gniewaj się za tą Sam - powiedziała, wzdychając. Zauważyłem, że wciąż trzymam ją w ramionach, a GoGo obejmuje mnie wokół karku, jakby w ogóle nie przeszkadzało nam, że to raczej nie tak obejmują się przyjaciele. - Wiesz, że akurat w jej temacie jestem cięta.
Posłałem jej pewny siebie uśmiech.
- Z zazdrości o mnie, czy z innych powodów? - GoGo uśmiechnęła się, a na jej gładkie policzki wystąpiły rumieńce. Puściła mnie z wahaniem, jakby nagle zrezygnowała z dalszych czułości.
- Mówił ci ktoś, że jesteś nieznośny? - spytała w geście obrony, ale ja tylko zaśmiałem się cicho, obchodząc łóżko, by podłączyć Baymaxa.
- W kółko to słyszę - odpowiedziałem tylko, a GoGo uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że o mało co sam nie wpadłem na ładowarkę.
Naomi spała już w najlepsze, przykryta kołdrą aż pod brodę, a jej klatka piersiowa unosiła się ze spokojem. Jej widok działał uspokajająco, tak jakby czas stanął w miejscu. GoGo podeszła do niej i zaczesała jej krótką grzywkę na bok, tak jak to wcześniej robiła sama dziewczynka, podczas gdy ja zmagałem się z podłączeniem Baymaxa. Obserwując jednak z jaką czułością GoGo zerka na Naomi, przeszła mi przez głowę myśl, jak moja przyjaciółka traktowałaby swoje własne dzieci. Mnie samego zdziwiło to, jaki kierunek obrały moje myśli, choć nie było to wcale takie dziwne, skoro ja sam nigdy nie wiedziałem GoGo w towarzystwie jakiegokolwiek dziecka, chyba że wliczając w to mnie, gdy się poznaliśmy.
- To było bardzo ryzykowne, co dzisiaj zrobiłeś - powiedziała cicho GoGo, odrywając dłoń od policzka dziewczynki.
Nie odpowiedziałem. Może i było ryzykowne, ale był to jedyny sposób, by szybko udzielić tym ludziom pomocy. Mógłbym czekać, aż przyjadą służby, albo działać, a ja zawsze stawiałem na to drugie w chwilach spontanicznych.
- Myślę, że ona ci tego nie zapomni.
Westchnąłem, nie mogąc dłużej znieść sensu tego typu słów.
- Nie zrobiłem tam nic szczególnego, okej? - mruknąłem, gdy uporałem się już z Baymaxem. - Gdy wbiegłem do tego mieszkania... - mówiąc to zerknąłem na Naomi, sugerując, że było to jej mieszkanie - Spanikowałem. Nie wiedziałem, co się dzieje. To Baymax je ocalił, ja nie zrobiłem właściwie nic. A ten przestępca na górze... Gdyby nie Wasabi, pewnie postrzeliłby Freda, a Fred skoczył na niego i wyrwał mu broń. Myślisz, że zrobiłem cokolwiek? Nie, ja tylko stałem i się gapiłem, podczas gdy cały budynek się walił!
Dopiero, gdy wypowiedziałem te słowa na głos, pożałowałem, że mówiłem je tak głośno. Mogłem obudzić Naomi, a tego bardzo nie chciałem. Całe szczęście dziewczynka słodko spała, nie słysząc nawet poirytowanego głosu pewnego podzielonego emocjonalnie nastolatka. GoGo pokręciła głową, jakby miała do czynienia z dzieckiem i podeszła do mnie, mierząc mnie nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Mówisz, jakbym cię nie znała Hamada. - powiedziała tym głosem, który z pewnością należał do GoGo Tomago, a nie miłej dziewczyny, która przytulała mnie z uczuciem i głaskała Naomi po głowie. - Nie widzisz, że oni także się zmienili? To tylko dzięki tobie Wasabi wyrwał się ze swojej pracowni, a Fred w końcu zaczął zamieniać marzenia w realia. Hiro, to dzięki tobie są teraz tym, kim są, więc to twoja zasługa, niezależnie od tego, jak bohaterscy byli dzisiejszego dnia.
- Ta, jeszcze mi powiedz, że na ciebie też wpłynąłem - powiedziałem z lekkim uśmiechem, czując się jak sedno problemów, a nie bohater. Rzeczywiście, może gdybym nie zaprzyjaźnił się z nimi wszystkimi i nie wplątał w tę całą akcję z Callaghanem, to teraźniejszość wyglądałaby inaczej.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziała szczerze, krzyżując ręce na piersi. - Ale opowiem ci to kiedy indziej.
- Wiesz, jak zainteresować człowieka - odparłem, gdy oboje skierowaliśmy się na schody. GoGo zerknęła na mnie z rozbawieniem i ruszyła pierwsza w kierunku salonu.
Szukałem Naomi po pokoju, bawiąc się z nią w chowanego, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłem brwi, nie przypominając sobie, żebym się z kimś umawiał. GoGo ulotniła się wczoraj koło dziesiątej, zresztą sam odprowadziłem ją do domu, a z Fredem i Wasabim rozmawiałem przecież niecałe szesnaście godzin temu (a tak a propos, faceci nie są za bardzo rozmowni).
Mimo moich przemyśleń, na ekranie wyświetlił się numer Wasabiego. Z myślą, że pewnie już się za mną stęsknił odebrałem, obiecując sobie, że to tylko na chwilę i że zaraz wrócę do Naomi, która pewnie siedziała schowana w jakiejś szafce czy coś i czekała, aż ją znajdę.
- Tak? - spytałem, odbierając po dwóch sygnałach.
- Hiro, sprawdzałeś swoje konto w banku? - usłyszałem poddenerwowany głos mojego przyjaciela, który jasno wskazywał, że coś tu nie grało.
- Stary, okradli cię? - zapytałem od razu z troską, ale Wasabi od razu zaprzeczył.
- Nie, sprawdź szybko.
Zmarszczyłem brwi, ale wykonałem posłusznie jego polecenie, korzystając w dalszym ciągu z mojego telefonu. Usłyszałem dźwięk w okolicy regałów należących kiedyś do Tadashiego i chichot, który wskazywał jasno na miejsce kryjówki Naomi.
- Zaraz cię znajdę - obiecałem, klikając szybko w telefonie z obawy, że Wasabi naprawdę odkrył coś podejrzanego.
- I jak? Masz coś? Hiro?
Wasabi wciąż naglił, ale ja przecierałem oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Jakim cudem na moim koncie znalazła się taka suma pieniędzy? To jest jakiś żart? Ktoś się chyba dobrze bawi, pomyślałem z irytacją.
- Hiro? - w głosie Wasabiego słychać było już coś między troską a zaniepokojeniem.
- Słyszę cię. - odpowiedziałem bez cienia jakichkolwiek uczuć.
- I co tam masz? Coś dziwnego?
Dopiero po tych słowach przypomniałem sobie, jak się oddycha i wziąłem głęboki oddech.
- Jeśli dziwnym jest fakt, że na moim koncie znajduje się dwadzieścia tysięcy dolarów, to tak, jest dziwnie - odparłem, wpatrując się w cyfry na wyświetlaczu, jakby zaraz miały zniknąć. Coś tu nie grało. I zdawało mi się, że Agenda maczała w tym palce.
Jeszcze nie pisałam tu, na tym blogu, jak wielką sprawia mi radość pisanie dla Was :D
Cieszy mnie, kiedy widzę że uzbierało się aż ponad 11 000 wyświetleń i to w ile... W rok! Nawet nie wiecie jak mnie cieszy, że to się nam udało! :D Jednocześnie chciałabym podziękować wszystkim, którzy poświęcają te kilka minut dla mnie i komentują te posty - wierzcie mi lub nie, ale jak widzę zmieniającą się liczbę komentarzy to mam "syndrom nerwowego czytania komów" ;))
To tyle, jeśli chodzi o podziękowania, które szczerze mówiąc za specjalnie i tak mi nie idą - to teraz czas na prywatną prośbę :)) jeśli znacie kogoś, komu warto polecić tego bloga, czy kogoś, kto interesuje się BH6 to bardzo proszę zachęćcie go do czytania i niech nas będzie więcej! ;33
To tyle z ogłoszeń ;) miłego weekendu! ;*
2/26/2016
2/19/2016
Logika działania
Czułem się podle przez sytuację z Sam. Cały czas myślałem o tym, jak musiała się czuć, szantażowana przez Ithaniego. Chyba naprawdę jej na mnie zależy, skoro pomimo to próbowała nam pomóc. Na samą myśl uśmiechałem się do siebie jak kretyn. Na dodatek jeszcze zdobywała dla mnie informacje o Maysonie, choć to również było zabronione, skoro musiała korzystać z tajnych akt. Powróciłem myślą do momentu na plaży, kiedy omal się nie pocałowaliśmy... O, i oto dowód, jaki ze mnie kretyn. Najpierw zachowałem się jak kompletny dupek wobec Sam, a teraz dalej myślałem tylko o sobie.
Z zamyślenia wybudziły mnie palce GoGo, które pstryknęły tuż pod moim nosem.
- Hiro, jesteś z nami, czy odleciałeś? - spytała, marszcząc brwi. Od rana taka była. Jakby wyczuła, że nieporozumienie z Sam zostało wyjaśnione, z czego najwyraźniej się nie cieszyła.
Przytaknąłem, opierając głowę na nadgarstku, wykorzystując oparcie sofy. Tłumaczyłem to już przyjaciołom chyba piąty raz, ale Wasabi dalej nie wyglądał na przekonanego.
- Że niby Ithani ją szantażował? Niby co by z tego miał, że nie dalibyśmy rady na tej misji? - pytał, wpatrując się we mnie pobłażliwie, co boleśnie przypominało mi o Tadashim. GoGo zdawała się być coraz bardziej rozwścieczona, słuchając raz o Sam, za którą nie za przepadała, a za drugim razem o swoim byłym chłopaku. - Przecież, jakby nie patrzeć on nas w tą całą Agendę wplątał, tak?
- Ale to nie znaczy, że tego chciał - odparł Fred, rozwalając się na fotelu. - Myślcie od czasu do czasu logicznie, podobno macie większe mózgi ode mnie.
- Fred ma rację - przyznała Honey, za co miałem ochotę ją uściskać. Nigdy nie oceniała ludzi tak łatwo jak to zrobiła GoGo w przypadku Sam i za to byłem jej wdzięczny. - Skoro Hiro wciąż jej ufa, to ja też.
- Naiwna jesteś, Honey - warknęła GoGo, obracając głowę. Pierwszy raz widziałem, żeby była tak chamska w stosunku do przyjaciółki, która niezbyt przejęła się jej wybuchem.
- Dobra, nieważne - mruknął Fred, siadając prosto. Najwyraźniej rozdrażniły go nasze kłótnie. - O co chodzi z tym Ithanim? I z tą mapą, o której wspomniałeś?
- Tłumaczyłem wam już - westchnąłem, nie lubiąc się powtarzać, a już zwłaszcza moim starszym przyjaciołom. - Mapa była przekręcona i pełno było w niej niejasności. Pamiętacie, jak szliśmy tym tunelem?
Przyjaciele potrząsnęli głowami z wyjątkiem GoGo, która totalnie ignorowała wszystkich wokół siebie, wpatrując się w mokre ulice za szybą. Chyba właśnie to jej zachowanie irytowało mnie najbardziej.
- Gdybyśmy nie odkryli kształtu wyspy przez te obrazy na ścianach, to w ogóle nigdzie byśmy nie zaszli. Mapę wykonał Ithani, bo tylko on był wtedy na misji na Isla Menor. Sam mówiła, że wiedziała o planach Ithaniego i błędach w mapie, ale nie mogła nam tego powiedzieć, bo Ithani ją szantażował.
GoGo spojrzała na mnie zimnym spojrzeniem, które mocno mnie ukuło. Nie wiedziałem, o co się tak wściekała, o to, że Ithani wchodził nam w drogę, czy o to, że znów byliśmy z Sam w jednej drużynie. W każdym razie miałem ochotę powiedzieć jej, że zachowuje się jak dziecko.
- Biedna Samie - mruknęła, przekrzywiając głowę. - Groził jej, że naskarży jej ciotce, czy że pomiesza jej w dokumentach?
- GoGo! - wykrzyknąłem, będąc w szoku, że potrafiła być tak cyniczna.
- Nie widzisz, że coś tu się mocno nie zgadza? - warknęła, patrząc też na pozostałych. - Halo? Ithani musiał coś na nią mieć, skoro ją szantażował. A Sam musiała coś wcześniej przeskrobać.
Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie tę rozmowę. Sądziłem, że usiądziemy w moim salonie pod nieobecność cioci, wypijemy na spokojnie herbatę i pogawędzimy o zmianach w Agendzie. Nie myślałem, że będziemy sobie skakać do gardeł.
- GoGo ma rację - poparł ją Wasabi, a mi całkiem opadły ręce. Ja ufałem Sam. Co się z nimi działo? - Lubię Sam, naprawdę, ale w jej tłumaczeniach nie ma logiki.
- Gdyby tłumaczyła się tobie, to byś jej uwierzył - mruknąłem, a Wasabi wzruszył ramionami, jakby odpowiadał "może by tak było". GoGo jednak postanowiła się dołączyć do rozmowy na stałe, choć wcześniej tylko siedziała z boku i przysłuchiwała się moim słowom.
- No właśnie - rzekła nieprzyjemnym głosem. - Tłumaczyła się tobie. A wiesz czemu? Bo ciebie z nas najłatwiej omamić, a Sam nie jest głupia. Od początku nie utrzymywała kontaktu z resztą z nas, tylko akurat z tobą, choć podobno Yoko poleciła jej współpracować z nami. Nie widzisz, że ta dziewczyna musiała to zaplanować? Wystarczy teraz, że kiwnie palcem, a ty robisz, co chce.
- Ej, rzeczywiście coś w tym jest, Hiro - wtrącił się Fred, marszcząc brwi. Wyglądał jak detektyw, który był blisko rozwiązania sprawy. Honey tym razem nie podzielała jego opinii. - Sam chyba za mną nie przepada - przyznał, a Wasabi zachichotał, jakby cały ten dialog go bawił.
- GoGo, przestań być zazdrosna i spróbuj ją zrozumieć - powiedziała łagodnie, ale GoGo zignorowała ją.
- Na dodatek skoro była z Ithanim, gdy leciał na Isla Menor - kontynuowała, a w jej oczach czaił się gniew. - to dlaczego nam towarzyszył Robb? Ciebie nie zastanowiło to ani trochę?
Musiałem przyznać, że GoGo miała trochę racji. Wcześniej zakładałem, że Sam po prostu była zbyt młoda i niedoświadczona, by Yoko zezwoliła jej na lot na wyspę, ale skoro wcześniej już tam była z ludźmi z Agendy, gdy Ithani badał Isla Menor, to właściwie czemu nie towarzyszyła nam?
Mimo to czułem się osaczony podejrzeniami GoGo o moją przyjaźń z Sam. To nie była jej sprawa. Miałem jej to właśnie powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy pisk opon, a potem trzask stłuczonej szyby, na dźwięk którego wszyscy wyskoczyliśmy ze swoich miejsc.
- Co do...? - warknęła GoGo, zaglądając w stronę okna, ale zanim zdołała cokolwiek zobaczyć, ja już przy nim stałem. Nie, tylko znowu nie kawiarnia!
Czułem się podle, gdy zdołałem zauważyć, że poczułem ulgę, że samochód, który wpadł w poślizg wylądował na budynku jakąś przecznicę stąd. Nie wyglądało to groźnie, ale mimo to już usłyszałem kroki Wasabiego, który pospiesznie schodził po schodach na dół. Reszta ruszyła za nim, a ja zamknąłem ten szereg. Nie było o czym rozmawiać. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, musieliśmy się szybko dostać na miejsce.
Po schodach rozeszło się głośne stukanie butów, gdy nasza szóstka zbiegała w dół, do kawiarni. Ostatnio po naszej misji polepszyłem Baymaxowi jego tempo, bo na Isla Menor naprawdę musieliśmy się co jakiś czas zatrzymywać, by robot mógł za nami nadążyć, co nieco przeszkadzało w całej misji. Teraz to ja miałem problem, by nadążyć za nim. Zastanawiało mnie, czy złapałaby mnie policja za to, że mój robot przekroczyłby prędkość.
Przebiegliśmy przez kawiarnię, mało nie wpadając na klientów cioci, którzy wyglądali z ciekawością i przerażeniem przez wielkie, szklane szyby. Moja ciocia spojrzała ze zdziwieniem, gdy minęliśmy ją i wypadliśmy na ulicę.
- Hiro! - zdołała tylko krzyknąć, ale byłem już na zewnątrz, a nie chciałem się zatrzymywać.
GoGo jako pierwsza z naszej paczki dotarła na miejsce, jako że najszybciej biegała. Stanęliśmy przed właściwym budynkiem, obserwując skalę wypadku, jaki usłyszeliśmy jeszcze w moim salonie.
Przed nami rozciągał się wysoki, stary, trzypiętrowy budynek, który stał tutaj, odkąd tylko sięgałem pamięcią. Z zewnątrz wyłożony był podpalana cegłą o brunatnej barwie. Większość z budynków, jakie stały w okolicach mojego domu były nowowybudowane, łącznie z moim, do którego wprowadziliśmy się z ciocią i Tadashim zaraz po zakończeniu jego budowy. Teraz, nie licząc domu naprzeciwko kawiarni cioci, który został wyburzony przez niespecjalnie wyszkolone służby, które zajmowały się rozbiórką mieszkań, pozostał w okolicy tylko ten.
Najwyraźniej jednak źle oceniłem szkodliwość tego wypadku. W budynek nie wjechał samochód osobowy, a ciężarówka, w dodatku z takim impetem, że nie wierzyłem, że kierowca mógł to przeżyć. Cały przód samochodu był wgnieciony w stary budynek - co więcej, połowa mieszkania musiała leżeć w gruzach. Wyglądało to, jakby jakiś olbrzym odgryzł duży kawałek smakowitego kąska, a resztę zostawił. Dokoła zebrali się gapie, którzy spoglądali na budowlę z lękiem. Mieli rację, mógł w każdej chwili się zawalić.
- GoGo, Honey zostańcie tutaj - zarządziłem, podchodząc do frontowych drzwi, które ledwie stały w zawiasach, wyważone siłą uderzenia pędzącego pojazdu.
Usłyszałem co prawda pomruki pełne sprzeciwu, ale dziewczyny wciąż stały na miejscach, słuchając mojej prośby. Zanim wszedłem do środka, obróciłem się jeszcze i spojrzałem na wpół przerażoną GoGo, która nie odrywała ode mnie wzroku.
- Weźcie stąd tych wszystkich ludzi - zdołałem tylko powiedzieć, zanim Wasabi i Fred weszli do środka. W tej sytuacji to Baymax był najważniejszy. Jeśli tym ludziom coś się stało, a z pewnością tak będzie, to opiekun medyczny byłby najbardziej stosowną osobą do udzielenia im pomocy.
GoGo kiwnęła głową, po czym obróciła się z Honey i zaczęły rozmawiać z wysokim, barczystym mężczyzną, jakby chciały go przekonać do współpracy.
- Hiro, gdzie wchodzimy najpierw? - spytał Wasabi, który jak zwykle oczekiwał ode mnie planu.
Staliśmy na wąskim korytarzu, przez który prowadziły kamienne schody.
- Może się rozdzielmy - zaproponował Fred z chłodną logiką. Naprawdę w tej chwili podziwiałem tego gościa. Nawet ja czułem wzrastającą panikę. - Będziemy mieli większe szanse, żeby kogoś uratować.
Skinąłem szybko głową.
- Fred ma rację - powiedziałem, idąc po schodach. - Idźcie na górę i wyprowadźcie ludzi z mieszkań - poleciłem. - Ja i Baymax pójdziemy do tych niższych. Tam pewnie ktoś będzie potrzebował pomocy.
Przyjaciele skinęli głowami i oddalili się szybko bez słowa protestu. Widziałem ich zdeterminowane sylwetki, które biegły po krętych schodach na samą górę. Pewnie część z mieszkańców stała już tam pod budynkiem, uświadomiłem sobie. Czy to możliwe, żeby ktoś mógł coś pichcić w domu, ignorując ten okropny dźwięk, gdy ciężarówka dosłownie wleciała w ich budynek? Raczej szczerze w to wątpiłem.
Wbiegłem z Baymaxem do pierwszego mieszkania, które, jak przypuszczałem, musiało być doszczętnie zniszczone przez ciężarówkę. Bałem się, co mogę tam znaleźć, ale to właśnie działanie rozpędzało u mnie złe myśli. Tak było w każdym przypadku. Nieświadom więc tragiczności tego miejsca, znalazłem się po drugiej stronie antywłamaniowych drzwi, które całe szczęście były otwarte.
Przeszedłem szybkim krokiem przez przedpokój, na którego podłodze już zdołałem zauważyć biały pył pogruchotanego tynku. Skręciłem na prawo, w kierunku jaskrawego światła i mało co nie upadłem, gdy zobaczyłem, co stało się w salonie,
Cała przeciwna ściana leżała teraz na podłodze w większych i mniejszych odłamkach. Przez wielki otwór przebijała się maska ciężarówki oraz część szyby, która spływała krwią. Nawet nie chciałem myśleć, jak bardzo boleśnie zginął kierowca. W powietrzu unosił się ten sam biały pył, który zauważyłem już na podłodze w przedpokoju. Jego mikrocząstki błyszczały w jasnym świetle dnia, przebijającym się przez wyrwane fragmenty muru. Na podłodze leżała kobieta. Miała na sobie kuchenny fartuch, leżała obrócona twarzą do drewnianych paneli. Ciemnobrązowe włosy, które leżały rozwiane wokół jej głowy przybrały czerwoną barwę od krwi. Nad nią stało malutkie dziecko - dziewczynka, która miała może cztery latka. Szlochała bezgłośnie, szarpiąc ramię swojej mamy, jakby chciało obudzić ją z głębokiego snu. Gdy stałem tak w progu, dziecko spojrzało na mnie swoimi załzawionymi oczami, które napuchły od słonej cieczy. Serce mi się krajało, ale nie mogłem się nawet ruszyć z miejsca, by pomóc tej dwójce. Całym moim ciałem wstrząsnął strach widokiem, który miałem przed własnymi oczami.
Całe szczęście Baymax nie zawahał się ani chwili. Podszedł pewnym krokiem do matki leżącej na podłodze i obrócił ją delikatnym ruchem na plecy, odgarniając jej włosy z twarzy. Z rany na jej czole płynęła obficie krew, ale Baymax nie wyglądał na przerażonego. Działał dalej, wyciągając ze swojego małego, podróżnego plecaka bandaże. Tak naprawdę odkąd zaczął pomagać w szpitalu, nosił ten plecak ze sobą dosłownie wszędzie. Nie wiem, co mu się stało, że zaczął myśleć tak rozsądnie, może sprawiło to doświadczenie, ale Baymax zawsze miał przy sobie opatrunki i serię podstawowych lekarstw.
Dopiero na widok spokojnej i opanowanej pracy robota ruszyłem naprzód. Dziewczynka szlochała teraz głośniej, jakby obawiała się, że robot skrzywdzi jej mamę. Kucnąłem obok niej i spojrzałem w jej czarne jak noc oczy.
- Nie martw się - powiedziałem, wdzięczny, że udało mi się uspokoić na tyle, by jej nie przestraszyć moim drżącym głosem. - Pomożemy tobie i twojej mamie. Jak masz na imię? - spytałem.
Dziewczynka patrzyła na mnie z takim strachem, że pomyślałem, że chyba spanikuje i ucieknie, ale ona otworzyła usteczka i odpowiedziała:
- Naomi - usłyszałem jej cieniutki, słaby głosik.
- Ja jestem Hiro - mówiłem, gdy nagle mój głos przerwał donośny huk, jakby ktoś puścił przytrzymywaną przez siebie linę, po czym znów ją złapał w solidny uścisk. Z sufitu posypała się zaprawa. - Zabierzemy was stąd, dobrze? Tu nie jest bezpiecznie.
- Mo... moja mama - wychlipała dziewczynka, patrząc w bok. Spojrzałem za siebie, choć cały czas starałem się nie patrzeć na Baymaxa i ranną kobietę. Nie bałem się krwi, po prostu czułem przerażenie na myśl, że moglibyśmy zawieźć. Co jeśli... jeśli ona umrze?
- Tak, Baymax się nią zaopiekuje - odpowiedziałem spokojnie, choć byłem już prawie pewien, że ten huk był spowodowany osuwaniem się wyższych pięter budynku. Musimy ocalić tych ludzi, obiecałem sobie. - Jest w dobrych rękach.
Baymax szybko się uwinął z opatrywaniem rannej i już niedługo głowa kobiety, z której sączyła się posoka krwi, była starannie poowijana bandażami.
- Jej stan jest w normie. - powiedział robot spokojnie, jakby w ogóle nie przejmował się tą sytuacją. - Ale musi szybko dostać się do szpitala. Straciła dużo krwi.
- Baymax, nie mów tego głośno - wyszeptałem, świadom, że mała cały czas nas słucha. - Dasz radę wynieść ją z budynku?
- Tak - odpowiedział krótko mój przyjaciel, po czym niemal od razu przystąpił do działania. Obróciłem się do Naomi, której oczy wyglądały jak dwa spodki.
- Musimy stąd wyjść - powiedziałem, siląc się na cierpliwość w obliczu walącego się budynku. - Zabierzemy ciebie i twoją mamę w bezpieczne miejsce, ale musisz być grzeczna i iść z nami, dobrze? - mówiąc to, wyciągnąłem do niej dłoń.
Gdy Naomi na mnie patrzyła, nawet nie mrugnęła. Jej spojrzenie mnie przeszywało, jakby to małe dziecko chciało zbadać, czy może mi ufać. Nie wiem, co jednak zdecydowało o tym, że nam zaufała, ale w końcu kiwnęła główką i podała mi rękę. Baymax ruszył przodem, ale zawahał się i obrócił się w kierunku wgniecionej maski ciężarówki i krwi, która po niej spływała.
- Ten mężczyzna już nie żyje, Hiro. Czy możemy...? - zaczął, ale przerwałem mu stanowczo.
- Nic już dla niego nie zrobimy - powiedziałem twardo, stając wreszcie na nogi po moim przypływie paniki. - Ratujmy żywych.
Naomi stąpała lekko, jakby szła po łące. Czułem, jak cała drży. Choć okazała się dzielna w tak tragicznej sytuacji, to jednak każde dziecko musiało odczuwać lęk w takim wypadku, a już na pewno czterolatka. Kucnąłem więc obok niej i chwyciłem ją delikatnie w ramiona, biorąc ją na ręce. Ku mojej uldze nie protestowała. Objęła rączkami moją szyję, wciąż cicho płacząc. Jej drobne łezki kapały mi na bluzę.
- Wynośmy się stąd - powiedziałem do Baymaxa, idąc szybkim krokiem po ciasnym przedpokoju. Minąłem korytarz, słysząc lekkie kroki robota za moimi plecami. Modliłem się o czas. Czas potrzebny do uratowania pozostałych. Poza tym na górze znajdowali się moi przyjaciele.
Wyszliśmy z budynku, pod którym nie stali już gapie, tak jak wcześniej. GoGo i Honey spełniły swoje zadanie i teraz stały razem ze wszystkimi po przeciwnej stronie ulicy, jak najdalej od walącego się budynku. Już od progu zdołałem zauważyć migoczące światła ekip ratunkowych. Dwoje ratowników podbiegło do mnie i Baymaxa. Wskazałem szybko ruchem głowy na robota.
- Zabierzcie ją, jest ranna - powiedziałem do mężczyzn w biało-czerwonych skafandrach, którzy spojrzeli na siebie nerwowo.
- Jest cała? - spytał ratownik, pokazując na małą. Dziewczynka ściskała mnie mocno, jakby nie chciała zaufać nikomu innemu. Musiałem ją tu zostawić. Byłem pewny, że mężczyźni się nią zaopiekują.
Jeden z ratowników pobiegł w stronę karetki po nosze i po swoich towarzyszy, drugi, ten który pytał o dziewczynkę, stał naprzeciw mnie, spoglądając na Baymaxa z pewną siebie miną. Znał go! - pomyślałem, jakby czytając mu w myślach. Najwyraźniej Baymaxa znał już cały dyżur.
- Naomi - wyszeptałem do dziewczynki, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko szloch. - Naomi, ten pan się teraz tobą zaopiekuje. Musimy iść z Baymaxem pomóc innym. Zostaniesz tu i poczekasz na nas?
Dziewczynka nagle puściła moją szyję, co uznałem za potwierdzenie. Postawiłem ją na ziemi i spojrzałem jej w oczy, z których wciąż płynęły łzy. Tak bardzo jej współczułem. Obok niej przykucnął ratownik i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy dźwięk, który wstrząsnął wszystkimi zebranymi po tej stronie ulicy. Poczułem dreszcze na skórze, gdy uświadomiłem sobie, że ten dźwięk to odgłos strzału i że dochodzi z budynku.
- Wasabi!! - krzyknąłem, pędząc na oślep z powrotem do budynku. - Fred!
Moich uszu dobiegły także wołania dziewczyn, ale zostały najwyraźniej uciszone przez ratowników i funkcjonariuszy, którzy pilnowali porządku. Biegłem po schodach najszybciej, jak tylko mogłem, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, że któryś z moich przyjaciół może być ranny. Może umierać. Nie, to nie mogło być prawdą.
Schody pięły się w górę, gdy budynek znów zatrząsł się w podstawach. Na moment straciłem równowagę i spadłbym ze schodów, gdybym nie złapał się poręczy. Chwyciłem ją mocniej i dźwignąłem się na nogi, czując, że panika, którą dopiero co okiełznałem, znów zaczyna zbierać swoje żniwo. Dobiegłem w końcu do właściwego mieszkania. Wszystkie inne były puste, a przynajmniej tak sądziłem. W końcu kazałem chłopakom iść na górę, więc pewnie zaczęli od najwyższego mieszkania.
Wbiegłem do mieszkania, pchając usilnie drzwi, które tarasowały mi drogę. Te z hukiem uderzyły o ścianę, gdy ja rozglądałem się po kawalerce ze strachem.
- Odłóż to! - usłyszałem głos Wasabiego. Był tak samo zdenerwowany jak ja, a może i jeszcze bardziej. - Chcemy ci pomóc...
- Nie potrzebuję waszej cholernej pomocy!! - wrzasnął mężczyzna na wpół szalonym głosem. Głosy te dochodziły z pomieszczenia naprzeciw, a przynajmniej tak mi się zdawało. Na razie nic nie mogłem zobaczyć.
- Proszę się uspokoić - zaczął Fred spokojnym głosem. Byłem zdziwiony, że zdołał się na tyle opanować. - Zaraz wezwiemy pomoc i...
Drugi strzał. Tym razem nawet nie czekałem, od razu wbiegłem do pokoju.
Po jednej stronie pomieszczenia stali Wasabi i Fred. Czarnoskóry przyjaciel był w swoim stroju, przed sobą trzymał swoje plazmowe ostrza, które migotały tajemniczą, zielono-niebieską łuną. Fred stał w swoim codziennym stroju, trzymając wysoko ręce w geście obrony. Obydwoje byli cali, zauważyłem z miażdżącą ulgą. Naprzeciw nich stał mężczyzna z zakrwawioną noga, z której sączyła się krew. W dłoniach dzierżył hardo pistolet, choć nie mogłem nie zauważyć, że jego ręce drżały, gdy kierował swoją broń na mnie. Uniosłem do góry ręce tak jak Fred, plując sobie w brodę, że tak spanikowałem. Byłem bezbronny jak małe dziecko bez mojego stroju.
- Hiro... - wyszeptał gniewnie Wasabi, choć cały czas wpatrywał się w uzbrojonego mężczyznę. Dopiero teraz pod jego nogami zauważyłem stosy pieniędzy, które musiały się rozsypać, gdy zbierał pospiesznie rzeczy. Widziałem tysiące, ułożone w ciasne grupki, jak w jakimś tanim serialu kryminalnym. Tylko teraz postać z kryminału mierzyła do mnie lufą pistoletu.
- Stój! - warknął mężczyzna, niemal wypluwając to słowo. W jego jasnoniebieskich oczach czaiła się beznadziejność. Przez moment przypominał mi Jamesa. Jego postawa, sposób mowy, wygląd. Odetchnąłem spokojnie, podchodząc z uniesionymi rękoma do moich przyjaciół. Zauważyłem, że Wasabi trzyma swoje ostrza przed sobą, jak tarczę. Na pewno to do nich strzelał uzbrojony, myślałem gorączkowo. No tak, Wasabi zdołał się osłonić, gdy kule pocisku leciały w ich stronę. Całe szczęście, że jego ostrza były tak niezawodne. - Ręce na widoku - warknął, a ja uniosłem je jeszcze wyżej.
- Budynek się zawala - powiedziałem, lecz tym razem nie potrafiłem zahamować drżenia w moim głosie. - Jeśli szybko stąd nie wyjdziemy, zginiemy wszyscy.
Fred i Wasabi spojrzeli na mnie i jakby na potwierdzenie moich słów, budynek znów się zachwiał, jak nurek, który łapie dech przed utonięciem. Pomyślałem zaraz o cioci, o GoGo. Nie chcę zginąć. Zatrzymaj te myśli, Hiro, nakazałem sobie ostatkiem sił woli. Jeśli zacznę panikować, ten facet powybija nas jak kaczki.
- Ha, myślałeś, że to ci cokolwiek da? - prychnął mężczyzna, a z jego nosa spłynęła krew. Był ranny, pomyślałem. Najwyraźniej siła uderzenia ciężarówki musiała wstrząsnąć budynkiem na tyle, że większość jego mieszkańców po prostu kompletnie straciła równowagę, uderzając mocno o meble albo o podłogę. - Wiem, po co tu przyszliście. Gliny mnie nie dostaną, nic wam to nie da. - mówiąc to, pakował w pośpiechu pieniądze, które wysypały mu się z czarnej, sportowej torby. Więc coś łączyło go jednak z kryminałem, pomyślałem, niespecjalnie się ciesząc, że odgadłem te zagadkę.
Budynek tym razem zatrząsł się tak mocno, że wszyscy upadliśmy na kolana, łącznie z uzbrojonym mężczyzną, któremu wypadł pistolet. Potem wszystko działo się tak szybko. Zanim zdołałem cokolwiek ogarnąć, Fred skoczył na mężczyznę z szybkością kobry, odbierając mu broń. Mieszkaniec zaczął go szarpać, ale Fred rzucił ją w moim kierunku, próbując osłonić się przed ciosami. Wasabi skoczył na mężczyznę, próbując go obezwładnić, zanim skrzywdzi Freda. Podniosłem w pośpiechu broń, nie wiedząc, co mam robić. Mężczyzna szarpał się, jak rozjuszone zwierzę, podczas gdy Fred poderwał się na nogi, a Wasabi chwycił go w mocnym uścisku, który ostatecznie go unieruchomił.
Spojrzałem w bok i ujrzałem Baymaxa, który zdołał już wejść do przedpokoju. Mimo że po moich poprawkach był naprawdę szybki, dopiero teraz zdążył mnie dogonić.
Nagle straciłem panowanie we własnych nogach, czując, jak grawitacja zamiera na moment. Poczułem się, jakby świat wokół mnie przestał się obracać, słońce przestało świecić. Dosłownie wszystko, co było naturalne zatrzymało się w miejscu. Czułem, że budynek stracił właśnie ostatnie fundamenty i że to był koniec. Nie zdążymy zbiec po schodach.
Przeleciałem na przeciwległą ścianę z takim impetem, że gdybym nie wyciągnął przed siebie rąk, za pewne bym się poturbował. Słyszałem krzyki moich przyjaciół, krzyk tego mężczyzny. A ja wciąż milczałem, tracąc wszelką nadzieję. Już za chwilę te krzyki się skończą, wraz ze wszystkim, co było mi bliskie. Panika odebrała mi rozum, nie potrafiłem już kontrolować własnego ciała. To nie była Isla Menor, Agenda była zbyt daleko. A my, początkujący agenci mieliśmy skończyć właśnie w taki sposób - zmiażdżeni niewiarygodną siłą grawitacji, która znów zaczęła działać, z dwukrotnym skutkiem.
Przez moment poczułem elastyczne włókno ciała Baymaxa, tak jakby robot mnie przytulał. Krzyki nie ustawały, słyszałem je wszędzie. Potem jednak robot przycisnął nas do ściany, a może po prostu został przyciągnięty przez tę samą siłę, która zdołała pokonać masywne ściany budynku. Grawitacja.
Wtem krzyki ucichły. Umarłem, pomyślałem od razu, ale niemal natychmiast poczułem ból. Nie był to miażdżący, niewiarygodny ból. Dało się wytrzymać. Nie otwierałem oczu, bojąc się, że gdy je otworzę, już nie wrócę, zgubię się w tej otchłani, do której wpadłem. Mimo to wciąż czułem dotyk. Dotyk czegoś twardego, dociskającego nas do podłoża. Moja głowa huczała od gwałtowności upadku. A może po prostu ją sobie rozbiłem, gdy walnąłem o ścianę? Gdy budynek legł w gruzach, spadając na oczyszczoną ulicę?
GoGo, pomyślałem sobie i otworzyłem oczy z ostatkiem sił, jakie jeszcze miałem. Wtedy zacząłem od nowa słyszeć. Okrzyki, płacz, rozkazy. Ciemność przerzedzała się, gdzieniegdzie już widziałem przebłyski słońca. Uświadomiłem sobie, że wciąż oddycham, wciąż żyję. Usłyszałem szloch, który wstrząsnął mną do głębi. Poznałem ten głos, poznałbym go na końcu świata.
Chciałem wstać, pobiec do GoGo i uspokoić ja, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pomimo tego, jak bardzo chciałem, nie potrafiłem się jednak ruszyć. Moje ciało było jakby przykute do twardego podłoża. Może już było zgniecione? Może ten ból, który odczuwałem był tylko złudzeniem?
Plamy światła zwiększyły się raptownie i znów widziałem niebo. Gładkie, błękitne, przejrzyste niebo. Nie, ja chyba naprawdę umarłem, pomyślałem, ale spojrzałem w bok i zobaczyłem Freda i Wasabiego leżących obok mnie, tak blisko, że dziwiłem się, że wcześniej nie zauważyłem ich obecności. Nade mną stanął Baymax i nagle wszystko pojąłem. Miał na sobie swój czerwony strój. To jego dotyk cały czas czułem. Gdy spadaliśmy, Baymax musiał ochronić nas własnym ciałem, dlatego nie zginęliśmy, gdy cały budynek legł w gruzach.
Ktoś pomógł mi wstać, a ja zachwiałem się, czując jak cały świat migocze mi przed oczami. Niewiarygodne, że jeszcze niedawno śmierć była tak odległa, tak obca, a przed chwilą niemal zdołaliśmy ją dotknąć, niemal nas przechytrzyła. Gdy stanąłem na nogach, wspierany przez ratownika, nagle ktoś rzucił mi się na szyję, przytulając mnie tak mocno, że niemal znów straciłem równowagę. To była GoGo. Objąłem ją, czując, jak olbrzymie ilości strachu i paniki spływają po mnie jak chłodny, wiosenny deszcz. Byłem tu. Byłem tu z nią, ona była bezpieczna. Te myśli wciąż nawiedzały mój umysł jak bumerang, który wraca za każdym razem, gdy chce się go wyrzucić.
Nie słyszałem już nic. Żadnej karetki, żadnych krzyków. Jedyny dźwięk, jaki dochodził do moich uszu to szloch GoGo, której łzy spływały po moim karku. Ściskała mnie mocno, jakbym chciał się wyrwać jej ramionom i uciec jak najdalej. Jak mogła mnie o coś takiego podejrzewać. Przejechałem dłonią po jej plecach, dziwiąc się jak bardzo drży. Czy aż tak się o mnie bała? Czy po prostu cały stres i panika rozładowały się w niej właśnie w tym momencie, w moich ramionach? Nie wiem i nie oczekiwałem odpowiedzi. Była przy mnie i tylko to się liczyło.
Widziałem jak ratownicy pomagają Wasabiemu i Fredowi. Wyglądali na mocno poobijanych, ale im również nic się nie stało. Honey rozmawiała z nimi, najwyraźniej tak samo mocno wstrząśnięta zawaleniem budynku jak Go. Mężczyzna, który próbował uciec z pieniędzmi został złapany, gdy zaczął uciekać. Policja właśnie zakuwała go w kajdanki.
- Hiro, ja... - zaczęła GoGo, gdy popatrzyła mi w oczy. Jej własne były całe zaczerwienione od płaczu, przez co teraz przypominała małą Naomi. - Myślałam, że zginąłeś.
- Nie ty jedna - mruknąłem, głaszcząc ją czule po policzku. Sam nie wiem, jakim cudem zdobyłem się na ten gest, ale najwyraźniej wyczerpałem dzisiejszą dawkę stresu. Starłem łzę z jej policzka, zastanawiając się, czy to nie ze względu na nią los dał mi drugą szansę.
Dopiero teraz ogarnąłem wzrokiem pobliską ulicę. Teraz stało tu więcej ludzi niż gdy budynek stał w swoich fundamentach. Na szczęście nie widziałem, żeby ratownicy pomagali komukolwiek z wyjątkiem naszej piątki, dlatego chyba nikomu nie przyszło do głowy podejść bliżej. Rozejrzałem się po obecnych, dopiero o czymś sobie przypominając.
- Gdzie jest Naomi? - spytałem cicho, a GoGo spojrzała na mnie, jakbym spytał ją w takim momencie o fazy księżyca.
- Kto?
- Ta dziewczynka - odpowiedziałem, marszcząc brwi. Chciałem sprawdzić, co z nią, czy jej mama jest zdrowa. Minąłem GoGo, starając się nie potknąć o niezliczoną ilość stert gruzu, która teraz zaścielała ulicę.
Idąc, złapałem GoGo za rękę, pomagając jej wyjść z tych ruin. Spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała, najwyraźniej wdzięczna za pomoc. Zdołaliśmy pokonać odległość sypkiej cegły, która przykrywała asfalt ulicy, wspomagani przez ratowników, których wysokie buty doskonale radziły sobie na nierównej powierzchni.
Mimo że opuściliśmy już gruzowisko, to nasze ręce pozostały splecione. Ludzie patrzyli nerwowo to na nas, to na budynek, który w jednej chwili przestał istnieć.
- Nic ci nie jest? - spytał mnie ten sam brodaty ratownik medyczny, który zabrał Naomi.
- Raczej nie - odpowiedziałem, po raz pierwszy na siebie patrząc. Moja bluza była przyprószona białym pyłem, od którego dusiło mnie w gardle. Zdawało mi się, że jestem tak poobijany, jakby przejechał mnie walec.
Już miałem pytać o małą dziewczynkę, którą ocaliłem z budynku, gdy z tłumu stojącego naprzeciw miejsca zdarzenia wyłoniła się moja ciocia wyglądająca, jakby chciała wydrapać oczy tęgiemu mężczyźnie, który zasłaniał jej drogę.
Gdy zobaczyła mnie, od razu popędziła w moim kierunku, a na jej twarzy malowała się czysta troska.
- Hiro! - krzyknęła, biorąc mnie w ramiona, jak wcześniej GoGo. - Jesteś cały? Co ci strzeliło do głowy?
Jak zwykle w takich sytuacjach uczucia mojej cioci zlewały się w jedno - jednocześnie stawała się wściekła, przerażona, smutna i troskliwa. Zawsze bawiła mnie jej reakcja, ale tym razem nie było mi do śmiechu.
- Pani syn ocalił dwójkę mieszkańców z tego budynku - wtrącił się ratownik, uśmiechając się z dumą, jakby sam mnie tego nauczył.
Ciocia spojrzała na mnie z szokiem, jakby kompletnie nie spodziewała się po mnie takiej odwagi. Od razu poczułem wstyd na myśl, jak bardzo spanikowałem tam w środku.
- Siostrzeniec - poprawiłem ratownika ponuro, spoglądając z zażenowaniem na ciocię. - Poza tym to moi przyjaciele ocalili tych ludzi. Ja tylko...
- Uratowałeś ta małą dziewczynkę - usłyszałem głos GoGo. Kiedy się obróciłem, zauważyłem, że uśmiecha się ledwie zauważalnie, patrząc na mnie, jakbym zrobił o wiele więcej. Na widok tej miny chyba sie zarumieniłem, ale chyba nikt tego nie zauważył.
- Tę tam? - spytał ratownik, wskazując ruchem głowy na ambulans, przy którym siedziała mała dziewczynka. Owinęła ręce wokół kolan, przyciskając je do siebie, a jej małe ciałko poruszało się w rytm wyraźnego szlochu. Jeden z ratowników próbował ją uspokoić, kucając obok, ale Naomi nie wyglądała, jakby się nim przejęła.
Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w tamtym kierunku w momencie, w którym do GoGo i mojej cioci podeszła pozostała część moich przyjaciół. Porozmawiam z nimi później, obiecałem sobie, przepraszając ich i podchodząc szybkim krokiem do płaczącej Naomi. Co ja właściwie chciałem powiedzieć czterolatce rozpaczającej za mamą? Ja nawet nie miałem podejścia do dzieci.
Przykucnąłem obok, a towarzyszący jej ratownik zmierzył mnie smutnym spojrzeniem i odszedł na kilka kroków, jakby wyczuł, że wolałbym zostać sam z dziewczynką, która ocaliłem.
- Naomi, to ja - powiedziałem niepewnie, dotykając jej małej rączki. - Nie bój się, nic ci już nie grozi.
Myślałem, że dziewczynka zignoruje mnie, odepchnie, albo co gorsza zacznie krzyczeć, ale ona tylko wyjrzała ciekawie zza swoich dłoni, którymi skrywała do tej pory twarz. Policzki miała umorusane od kurzu i zaprawy, która pokrywała wcześniej podłogę jej mieszkania. Cholera, dopiero po chwili wpadło mi do głowy, że teraz ona i jej mama nie mają nawet gdzie mieszkać. Miałem tylko nadzieję, że mają jakąś rodzinę, u której mogli jakiś czas zamieszkać.
- Zabrali moja mamę - jęknęła, nawet nie próbując odgarniać łez z policzków. Jej oczy błyszczały głęboką rozpaczą, jaka musiała dotknąć dziecko, które zostało oddzielone od matki w takiej sytuacji. Niestety, gdy się rozejrzałem, zauważyłem, że nigdzie nie widzę jej mamy, a jedna z trzech karetek, które tu przyjechały zaraz po wypadku ciężarówki, już odjechała, pewnie wioząc nieprzytomną mamę dziewczynki do kliniki.
- Bo chcą jej pomóc - odpowiedziałem spokojnie. - Twoja mama wyzdrowieje i wróci, zobaczysz.
- Kiedy? - załkała, znów chowając twarz w dłonie i płacząc głośno. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Co musiała przeżyć, widząc nieprzytomną mamę, leżąca na podłodze z zakrwawioną głową?
Wstałem i podszedłem do ratownika, który poprzednio starał się uspokoić Naomi.
- Przepraszam, kiedy dokładnie zawieziono mamę tej dziewczynki? - zagadnąłem ratownika najciszej, jak tylko potrafiłem. Mężczyzna obrócił się do mnie i dopiero teraz zobaczyłem, że jego twarz pokrywały zmarszczki, a z jasnych włosów wystawały kępki siwizny. Mógł mieć może pięćdziesiątkę, a jego oczy mówiły jasno, że dzisiejsze zdarzenie nie było pierwszym w jego życiu.
- Jakieś pięć minut temu. - westchnął, zaglądając mi przez ramię na Naomi, jakby badał, czy dziewczynka nie dała nogi. - Tamta ekipa nie zgodziła się, żeby ja zabrać. Mała była zbyt roztrzęsiona.
- Nie może tu siedzieć sama - powiedziałem, a w moim głosie dało się słyszeć wyczuwalny jęk, gest protestu. - Nie ma jakiejś rodziny? Kogoś, kto mógłby się nią zająć?
- Z tego, co się dowiedzieliśmy od sąsiadów, którzy wcześniej uciekli z tego budynku, to mieszkała tylko z mamą - mężczyzna potarł się po swoich siwych włosach z uprzejmym, ale pewnym siebie spojrzeniem. - Nie możemy jej zabrać do szpitala. To nie jest dobre miejsce dla pięciolatki.
Cóż, ja sądziłem, że ma cztery lata, pomyślałem ze zdziwieniem, ale mogłem się pomylić, w końcu Naomi była tak drobna. Od razu wpadł mi do głowy pomysł, który jednak był chyba zbyt pochopny i szczery, by móc go zaproponować. W końcu jednak poddałem się, gdy nie wymyśliłem nic innego.
- Cóż, może ja mógłbym pomóc... - zaproponowałem, zastanawiając się, jak moja ciocia przyjmie ten pomysł. Akurat spojrzałem na nią i wystarczyła tylko moja zaniepokojona mina, by ciocia Cass zrozumiała, że powinna wkroczyć do akcji.
BLOGGER MNIE PO PROSTU OSŁABIA!!
Wyobraźcie sobie, że naszło mnie ostatnio w nocy i pisałam jakieś trzy godziny następny rozdział do tego ^
Niestety przy publikowaniu tego przygotowanego posta, ten drugi skopiował mi się wraz z tekstem jako - Logika działania. Powiedzcie mi, czy ktoś pisze własnego bloga i miał taką sytuację? Czy to się w ogóle DA odzyskać? Mam dość, bo jest to już chyba trzecia taka sytuacja a osłabia mnie, kiedy mam pisać coś drugi raz i jestem tym wręcz zniesmaczona bo wiem że nie wychodzi tak samo. Jeśli tak będzie to chyba przestanę pisać na tej pierdzielonej stronie i wszystko -.-"
Wybaczcie, Wasza zniesmaczona i bliska rozpaczy, Just :((
Z zamyślenia wybudziły mnie palce GoGo, które pstryknęły tuż pod moim nosem.
- Hiro, jesteś z nami, czy odleciałeś? - spytała, marszcząc brwi. Od rana taka była. Jakby wyczuła, że nieporozumienie z Sam zostało wyjaśnione, z czego najwyraźniej się nie cieszyła.
Przytaknąłem, opierając głowę na nadgarstku, wykorzystując oparcie sofy. Tłumaczyłem to już przyjaciołom chyba piąty raz, ale Wasabi dalej nie wyglądał na przekonanego.
- Że niby Ithani ją szantażował? Niby co by z tego miał, że nie dalibyśmy rady na tej misji? - pytał, wpatrując się we mnie pobłażliwie, co boleśnie przypominało mi o Tadashim. GoGo zdawała się być coraz bardziej rozwścieczona, słuchając raz o Sam, za którą nie za przepadała, a za drugim razem o swoim byłym chłopaku. - Przecież, jakby nie patrzeć on nas w tą całą Agendę wplątał, tak?
- Ale to nie znaczy, że tego chciał - odparł Fred, rozwalając się na fotelu. - Myślcie od czasu do czasu logicznie, podobno macie większe mózgi ode mnie.
- Fred ma rację - przyznała Honey, za co miałem ochotę ją uściskać. Nigdy nie oceniała ludzi tak łatwo jak to zrobiła GoGo w przypadku Sam i za to byłem jej wdzięczny. - Skoro Hiro wciąż jej ufa, to ja też.
- Naiwna jesteś, Honey - warknęła GoGo, obracając głowę. Pierwszy raz widziałem, żeby była tak chamska w stosunku do przyjaciółki, która niezbyt przejęła się jej wybuchem.
- Dobra, nieważne - mruknął Fred, siadając prosto. Najwyraźniej rozdrażniły go nasze kłótnie. - O co chodzi z tym Ithanim? I z tą mapą, o której wspomniałeś?
- Tłumaczyłem wam już - westchnąłem, nie lubiąc się powtarzać, a już zwłaszcza moim starszym przyjaciołom. - Mapa była przekręcona i pełno było w niej niejasności. Pamiętacie, jak szliśmy tym tunelem?
Przyjaciele potrząsnęli głowami z wyjątkiem GoGo, która totalnie ignorowała wszystkich wokół siebie, wpatrując się w mokre ulice za szybą. Chyba właśnie to jej zachowanie irytowało mnie najbardziej.
- Gdybyśmy nie odkryli kształtu wyspy przez te obrazy na ścianach, to w ogóle nigdzie byśmy nie zaszli. Mapę wykonał Ithani, bo tylko on był wtedy na misji na Isla Menor. Sam mówiła, że wiedziała o planach Ithaniego i błędach w mapie, ale nie mogła nam tego powiedzieć, bo Ithani ją szantażował.
GoGo spojrzała na mnie zimnym spojrzeniem, które mocno mnie ukuło. Nie wiedziałem, o co się tak wściekała, o to, że Ithani wchodził nam w drogę, czy o to, że znów byliśmy z Sam w jednej drużynie. W każdym razie miałem ochotę powiedzieć jej, że zachowuje się jak dziecko.
- Biedna Samie - mruknęła, przekrzywiając głowę. - Groził jej, że naskarży jej ciotce, czy że pomiesza jej w dokumentach?
- GoGo! - wykrzyknąłem, będąc w szoku, że potrafiła być tak cyniczna.
- Nie widzisz, że coś tu się mocno nie zgadza? - warknęła, patrząc też na pozostałych. - Halo? Ithani musiał coś na nią mieć, skoro ją szantażował. A Sam musiała coś wcześniej przeskrobać.
Czułem, że zaraz nie wytrzymam. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie tę rozmowę. Sądziłem, że usiądziemy w moim salonie pod nieobecność cioci, wypijemy na spokojnie herbatę i pogawędzimy o zmianach w Agendzie. Nie myślałem, że będziemy sobie skakać do gardeł.
- GoGo ma rację - poparł ją Wasabi, a mi całkiem opadły ręce. Ja ufałem Sam. Co się z nimi działo? - Lubię Sam, naprawdę, ale w jej tłumaczeniach nie ma logiki.
- Gdyby tłumaczyła się tobie, to byś jej uwierzył - mruknąłem, a Wasabi wzruszył ramionami, jakby odpowiadał "może by tak było". GoGo jednak postanowiła się dołączyć do rozmowy na stałe, choć wcześniej tylko siedziała z boku i przysłuchiwała się moim słowom.
- No właśnie - rzekła nieprzyjemnym głosem. - Tłumaczyła się tobie. A wiesz czemu? Bo ciebie z nas najłatwiej omamić, a Sam nie jest głupia. Od początku nie utrzymywała kontaktu z resztą z nas, tylko akurat z tobą, choć podobno Yoko poleciła jej współpracować z nami. Nie widzisz, że ta dziewczyna musiała to zaplanować? Wystarczy teraz, że kiwnie palcem, a ty robisz, co chce.
- Ej, rzeczywiście coś w tym jest, Hiro - wtrącił się Fred, marszcząc brwi. Wyglądał jak detektyw, który był blisko rozwiązania sprawy. Honey tym razem nie podzielała jego opinii. - Sam chyba za mną nie przepada - przyznał, a Wasabi zachichotał, jakby cały ten dialog go bawił.
- GoGo, przestań być zazdrosna i spróbuj ją zrozumieć - powiedziała łagodnie, ale GoGo zignorowała ją.
- Na dodatek skoro była z Ithanim, gdy leciał na Isla Menor - kontynuowała, a w jej oczach czaił się gniew. - to dlaczego nam towarzyszył Robb? Ciebie nie zastanowiło to ani trochę?
Musiałem przyznać, że GoGo miała trochę racji. Wcześniej zakładałem, że Sam po prostu była zbyt młoda i niedoświadczona, by Yoko zezwoliła jej na lot na wyspę, ale skoro wcześniej już tam była z ludźmi z Agendy, gdy Ithani badał Isla Menor, to właściwie czemu nie towarzyszyła nam?
Mimo to czułem się osaczony podejrzeniami GoGo o moją przyjaźń z Sam. To nie była jej sprawa. Miałem jej to właśnie powiedzieć, kiedy usłyszeliśmy pisk opon, a potem trzask stłuczonej szyby, na dźwięk którego wszyscy wyskoczyliśmy ze swoich miejsc.
- Co do...? - warknęła GoGo, zaglądając w stronę okna, ale zanim zdołała cokolwiek zobaczyć, ja już przy nim stałem. Nie, tylko znowu nie kawiarnia!
Czułem się podle, gdy zdołałem zauważyć, że poczułem ulgę, że samochód, który wpadł w poślizg wylądował na budynku jakąś przecznicę stąd. Nie wyglądało to groźnie, ale mimo to już usłyszałem kroki Wasabiego, który pospiesznie schodził po schodach na dół. Reszta ruszyła za nim, a ja zamknąłem ten szereg. Nie było o czym rozmawiać. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, musieliśmy się szybko dostać na miejsce.
Po schodach rozeszło się głośne stukanie butów, gdy nasza szóstka zbiegała w dół, do kawiarni. Ostatnio po naszej misji polepszyłem Baymaxowi jego tempo, bo na Isla Menor naprawdę musieliśmy się co jakiś czas zatrzymywać, by robot mógł za nami nadążyć, co nieco przeszkadzało w całej misji. Teraz to ja miałem problem, by nadążyć za nim. Zastanawiało mnie, czy złapałaby mnie policja za to, że mój robot przekroczyłby prędkość.
Przebiegliśmy przez kawiarnię, mało nie wpadając na klientów cioci, którzy wyglądali z ciekawością i przerażeniem przez wielkie, szklane szyby. Moja ciocia spojrzała ze zdziwieniem, gdy minęliśmy ją i wypadliśmy na ulicę.
- Hiro! - zdołała tylko krzyknąć, ale byłem już na zewnątrz, a nie chciałem się zatrzymywać.
GoGo jako pierwsza z naszej paczki dotarła na miejsce, jako że najszybciej biegała. Stanęliśmy przed właściwym budynkiem, obserwując skalę wypadku, jaki usłyszeliśmy jeszcze w moim salonie.
Przed nami rozciągał się wysoki, stary, trzypiętrowy budynek, który stał tutaj, odkąd tylko sięgałem pamięcią. Z zewnątrz wyłożony był podpalana cegłą o brunatnej barwie. Większość z budynków, jakie stały w okolicach mojego domu były nowowybudowane, łącznie z moim, do którego wprowadziliśmy się z ciocią i Tadashim zaraz po zakończeniu jego budowy. Teraz, nie licząc domu naprzeciwko kawiarni cioci, który został wyburzony przez niespecjalnie wyszkolone służby, które zajmowały się rozbiórką mieszkań, pozostał w okolicy tylko ten.
Najwyraźniej jednak źle oceniłem szkodliwość tego wypadku. W budynek nie wjechał samochód osobowy, a ciężarówka, w dodatku z takim impetem, że nie wierzyłem, że kierowca mógł to przeżyć. Cały przód samochodu był wgnieciony w stary budynek - co więcej, połowa mieszkania musiała leżeć w gruzach. Wyglądało to, jakby jakiś olbrzym odgryzł duży kawałek smakowitego kąska, a resztę zostawił. Dokoła zebrali się gapie, którzy spoglądali na budowlę z lękiem. Mieli rację, mógł w każdej chwili się zawalić.
- GoGo, Honey zostańcie tutaj - zarządziłem, podchodząc do frontowych drzwi, które ledwie stały w zawiasach, wyważone siłą uderzenia pędzącego pojazdu.
Usłyszałem co prawda pomruki pełne sprzeciwu, ale dziewczyny wciąż stały na miejscach, słuchając mojej prośby. Zanim wszedłem do środka, obróciłem się jeszcze i spojrzałem na wpół przerażoną GoGo, która nie odrywała ode mnie wzroku.
- Weźcie stąd tych wszystkich ludzi - zdołałem tylko powiedzieć, zanim Wasabi i Fred weszli do środka. W tej sytuacji to Baymax był najważniejszy. Jeśli tym ludziom coś się stało, a z pewnością tak będzie, to opiekun medyczny byłby najbardziej stosowną osobą do udzielenia im pomocy.
GoGo kiwnęła głową, po czym obróciła się z Honey i zaczęły rozmawiać z wysokim, barczystym mężczyzną, jakby chciały go przekonać do współpracy.
- Hiro, gdzie wchodzimy najpierw? - spytał Wasabi, który jak zwykle oczekiwał ode mnie planu.
Staliśmy na wąskim korytarzu, przez który prowadziły kamienne schody.
- Może się rozdzielmy - zaproponował Fred z chłodną logiką. Naprawdę w tej chwili podziwiałem tego gościa. Nawet ja czułem wzrastającą panikę. - Będziemy mieli większe szanse, żeby kogoś uratować.
Skinąłem szybko głową.
- Fred ma rację - powiedziałem, idąc po schodach. - Idźcie na górę i wyprowadźcie ludzi z mieszkań - poleciłem. - Ja i Baymax pójdziemy do tych niższych. Tam pewnie ktoś będzie potrzebował pomocy.
Przyjaciele skinęli głowami i oddalili się szybko bez słowa protestu. Widziałem ich zdeterminowane sylwetki, które biegły po krętych schodach na samą górę. Pewnie część z mieszkańców stała już tam pod budynkiem, uświadomiłem sobie. Czy to możliwe, żeby ktoś mógł coś pichcić w domu, ignorując ten okropny dźwięk, gdy ciężarówka dosłownie wleciała w ich budynek? Raczej szczerze w to wątpiłem.
Wbiegłem z Baymaxem do pierwszego mieszkania, które, jak przypuszczałem, musiało być doszczętnie zniszczone przez ciężarówkę. Bałem się, co mogę tam znaleźć, ale to właśnie działanie rozpędzało u mnie złe myśli. Tak było w każdym przypadku. Nieświadom więc tragiczności tego miejsca, znalazłem się po drugiej stronie antywłamaniowych drzwi, które całe szczęście były otwarte.
Przeszedłem szybkim krokiem przez przedpokój, na którego podłodze już zdołałem zauważyć biały pył pogruchotanego tynku. Skręciłem na prawo, w kierunku jaskrawego światła i mało co nie upadłem, gdy zobaczyłem, co stało się w salonie,
Cała przeciwna ściana leżała teraz na podłodze w większych i mniejszych odłamkach. Przez wielki otwór przebijała się maska ciężarówki oraz część szyby, która spływała krwią. Nawet nie chciałem myśleć, jak bardzo boleśnie zginął kierowca. W powietrzu unosił się ten sam biały pył, który zauważyłem już na podłodze w przedpokoju. Jego mikrocząstki błyszczały w jasnym świetle dnia, przebijającym się przez wyrwane fragmenty muru. Na podłodze leżała kobieta. Miała na sobie kuchenny fartuch, leżała obrócona twarzą do drewnianych paneli. Ciemnobrązowe włosy, które leżały rozwiane wokół jej głowy przybrały czerwoną barwę od krwi. Nad nią stało malutkie dziecko - dziewczynka, która miała może cztery latka. Szlochała bezgłośnie, szarpiąc ramię swojej mamy, jakby chciało obudzić ją z głębokiego snu. Gdy stałem tak w progu, dziecko spojrzało na mnie swoimi załzawionymi oczami, które napuchły od słonej cieczy. Serce mi się krajało, ale nie mogłem się nawet ruszyć z miejsca, by pomóc tej dwójce. Całym moim ciałem wstrząsnął strach widokiem, który miałem przed własnymi oczami.
Całe szczęście Baymax nie zawahał się ani chwili. Podszedł pewnym krokiem do matki leżącej na podłodze i obrócił ją delikatnym ruchem na plecy, odgarniając jej włosy z twarzy. Z rany na jej czole płynęła obficie krew, ale Baymax nie wyglądał na przerażonego. Działał dalej, wyciągając ze swojego małego, podróżnego plecaka bandaże. Tak naprawdę odkąd zaczął pomagać w szpitalu, nosił ten plecak ze sobą dosłownie wszędzie. Nie wiem, co mu się stało, że zaczął myśleć tak rozsądnie, może sprawiło to doświadczenie, ale Baymax zawsze miał przy sobie opatrunki i serię podstawowych lekarstw.
Dopiero na widok spokojnej i opanowanej pracy robota ruszyłem naprzód. Dziewczynka szlochała teraz głośniej, jakby obawiała się, że robot skrzywdzi jej mamę. Kucnąłem obok niej i spojrzałem w jej czarne jak noc oczy.
- Nie martw się - powiedziałem, wdzięczny, że udało mi się uspokoić na tyle, by jej nie przestraszyć moim drżącym głosem. - Pomożemy tobie i twojej mamie. Jak masz na imię? - spytałem.
Dziewczynka patrzyła na mnie z takim strachem, że pomyślałem, że chyba spanikuje i ucieknie, ale ona otworzyła usteczka i odpowiedziała:
- Naomi - usłyszałem jej cieniutki, słaby głosik.
- Ja jestem Hiro - mówiłem, gdy nagle mój głos przerwał donośny huk, jakby ktoś puścił przytrzymywaną przez siebie linę, po czym znów ją złapał w solidny uścisk. Z sufitu posypała się zaprawa. - Zabierzemy was stąd, dobrze? Tu nie jest bezpiecznie.
- Mo... moja mama - wychlipała dziewczynka, patrząc w bok. Spojrzałem za siebie, choć cały czas starałem się nie patrzeć na Baymaxa i ranną kobietę. Nie bałem się krwi, po prostu czułem przerażenie na myśl, że moglibyśmy zawieźć. Co jeśli... jeśli ona umrze?
- Tak, Baymax się nią zaopiekuje - odpowiedziałem spokojnie, choć byłem już prawie pewien, że ten huk był spowodowany osuwaniem się wyższych pięter budynku. Musimy ocalić tych ludzi, obiecałem sobie. - Jest w dobrych rękach.
Baymax szybko się uwinął z opatrywaniem rannej i już niedługo głowa kobiety, z której sączyła się posoka krwi, była starannie poowijana bandażami.
- Jej stan jest w normie. - powiedział robot spokojnie, jakby w ogóle nie przejmował się tą sytuacją. - Ale musi szybko dostać się do szpitala. Straciła dużo krwi.
- Baymax, nie mów tego głośno - wyszeptałem, świadom, że mała cały czas nas słucha. - Dasz radę wynieść ją z budynku?
- Tak - odpowiedział krótko mój przyjaciel, po czym niemal od razu przystąpił do działania. Obróciłem się do Naomi, której oczy wyglądały jak dwa spodki.
- Musimy stąd wyjść - powiedziałem, siląc się na cierpliwość w obliczu walącego się budynku. - Zabierzemy ciebie i twoją mamę w bezpieczne miejsce, ale musisz być grzeczna i iść z nami, dobrze? - mówiąc to, wyciągnąłem do niej dłoń.
Gdy Naomi na mnie patrzyła, nawet nie mrugnęła. Jej spojrzenie mnie przeszywało, jakby to małe dziecko chciało zbadać, czy może mi ufać. Nie wiem, co jednak zdecydowało o tym, że nam zaufała, ale w końcu kiwnęła główką i podała mi rękę. Baymax ruszył przodem, ale zawahał się i obrócił się w kierunku wgniecionej maski ciężarówki i krwi, która po niej spływała.
- Ten mężczyzna już nie żyje, Hiro. Czy możemy...? - zaczął, ale przerwałem mu stanowczo.
- Nic już dla niego nie zrobimy - powiedziałem twardo, stając wreszcie na nogi po moim przypływie paniki. - Ratujmy żywych.
Naomi stąpała lekko, jakby szła po łące. Czułem, jak cała drży. Choć okazała się dzielna w tak tragicznej sytuacji, to jednak każde dziecko musiało odczuwać lęk w takim wypadku, a już na pewno czterolatka. Kucnąłem więc obok niej i chwyciłem ją delikatnie w ramiona, biorąc ją na ręce. Ku mojej uldze nie protestowała. Objęła rączkami moją szyję, wciąż cicho płacząc. Jej drobne łezki kapały mi na bluzę.
- Wynośmy się stąd - powiedziałem do Baymaxa, idąc szybkim krokiem po ciasnym przedpokoju. Minąłem korytarz, słysząc lekkie kroki robota za moimi plecami. Modliłem się o czas. Czas potrzebny do uratowania pozostałych. Poza tym na górze znajdowali się moi przyjaciele.
Wyszliśmy z budynku, pod którym nie stali już gapie, tak jak wcześniej. GoGo i Honey spełniły swoje zadanie i teraz stały razem ze wszystkimi po przeciwnej stronie ulicy, jak najdalej od walącego się budynku. Już od progu zdołałem zauważyć migoczące światła ekip ratunkowych. Dwoje ratowników podbiegło do mnie i Baymaxa. Wskazałem szybko ruchem głowy na robota.
- Zabierzcie ją, jest ranna - powiedziałem do mężczyzn w biało-czerwonych skafandrach, którzy spojrzeli na siebie nerwowo.
- Jest cała? - spytał ratownik, pokazując na małą. Dziewczynka ściskała mnie mocno, jakby nie chciała zaufać nikomu innemu. Musiałem ją tu zostawić. Byłem pewny, że mężczyźni się nią zaopiekują.
Jeden z ratowników pobiegł w stronę karetki po nosze i po swoich towarzyszy, drugi, ten który pytał o dziewczynkę, stał naprzeciw mnie, spoglądając na Baymaxa z pewną siebie miną. Znał go! - pomyślałem, jakby czytając mu w myślach. Najwyraźniej Baymaxa znał już cały dyżur.
- Naomi - wyszeptałem do dziewczynki, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko szloch. - Naomi, ten pan się teraz tobą zaopiekuje. Musimy iść z Baymaxem pomóc innym. Zostaniesz tu i poczekasz na nas?
Dziewczynka nagle puściła moją szyję, co uznałem za potwierdzenie. Postawiłem ją na ziemi i spojrzałem jej w oczy, z których wciąż płynęły łzy. Tak bardzo jej współczułem. Obok niej przykucnął ratownik i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy dźwięk, który wstrząsnął wszystkimi zebranymi po tej stronie ulicy. Poczułem dreszcze na skórze, gdy uświadomiłem sobie, że ten dźwięk to odgłos strzału i że dochodzi z budynku.
- Wasabi!! - krzyknąłem, pędząc na oślep z powrotem do budynku. - Fred!
Moich uszu dobiegły także wołania dziewczyn, ale zostały najwyraźniej uciszone przez ratowników i funkcjonariuszy, którzy pilnowali porządku. Biegłem po schodach najszybciej, jak tylko mogłem, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, że któryś z moich przyjaciół może być ranny. Może umierać. Nie, to nie mogło być prawdą.
Schody pięły się w górę, gdy budynek znów zatrząsł się w podstawach. Na moment straciłem równowagę i spadłbym ze schodów, gdybym nie złapał się poręczy. Chwyciłem ją mocniej i dźwignąłem się na nogi, czując, że panika, którą dopiero co okiełznałem, znów zaczyna zbierać swoje żniwo. Dobiegłem w końcu do właściwego mieszkania. Wszystkie inne były puste, a przynajmniej tak sądziłem. W końcu kazałem chłopakom iść na górę, więc pewnie zaczęli od najwyższego mieszkania.
Wbiegłem do mieszkania, pchając usilnie drzwi, które tarasowały mi drogę. Te z hukiem uderzyły o ścianę, gdy ja rozglądałem się po kawalerce ze strachem.
- Odłóż to! - usłyszałem głos Wasabiego. Był tak samo zdenerwowany jak ja, a może i jeszcze bardziej. - Chcemy ci pomóc...
- Nie potrzebuję waszej cholernej pomocy!! - wrzasnął mężczyzna na wpół szalonym głosem. Głosy te dochodziły z pomieszczenia naprzeciw, a przynajmniej tak mi się zdawało. Na razie nic nie mogłem zobaczyć.
- Proszę się uspokoić - zaczął Fred spokojnym głosem. Byłem zdziwiony, że zdołał się na tyle opanować. - Zaraz wezwiemy pomoc i...
Drugi strzał. Tym razem nawet nie czekałem, od razu wbiegłem do pokoju.
Po jednej stronie pomieszczenia stali Wasabi i Fred. Czarnoskóry przyjaciel był w swoim stroju, przed sobą trzymał swoje plazmowe ostrza, które migotały tajemniczą, zielono-niebieską łuną. Fred stał w swoim codziennym stroju, trzymając wysoko ręce w geście obrony. Obydwoje byli cali, zauważyłem z miażdżącą ulgą. Naprzeciw nich stał mężczyzna z zakrwawioną noga, z której sączyła się krew. W dłoniach dzierżył hardo pistolet, choć nie mogłem nie zauważyć, że jego ręce drżały, gdy kierował swoją broń na mnie. Uniosłem do góry ręce tak jak Fred, plując sobie w brodę, że tak spanikowałem. Byłem bezbronny jak małe dziecko bez mojego stroju.
- Hiro... - wyszeptał gniewnie Wasabi, choć cały czas wpatrywał się w uzbrojonego mężczyznę. Dopiero teraz pod jego nogami zauważyłem stosy pieniędzy, które musiały się rozsypać, gdy zbierał pospiesznie rzeczy. Widziałem tysiące, ułożone w ciasne grupki, jak w jakimś tanim serialu kryminalnym. Tylko teraz postać z kryminału mierzyła do mnie lufą pistoletu.
- Stój! - warknął mężczyzna, niemal wypluwając to słowo. W jego jasnoniebieskich oczach czaiła się beznadziejność. Przez moment przypominał mi Jamesa. Jego postawa, sposób mowy, wygląd. Odetchnąłem spokojnie, podchodząc z uniesionymi rękoma do moich przyjaciół. Zauważyłem, że Wasabi trzyma swoje ostrza przed sobą, jak tarczę. Na pewno to do nich strzelał uzbrojony, myślałem gorączkowo. No tak, Wasabi zdołał się osłonić, gdy kule pocisku leciały w ich stronę. Całe szczęście, że jego ostrza były tak niezawodne. - Ręce na widoku - warknął, a ja uniosłem je jeszcze wyżej.
- Budynek się zawala - powiedziałem, lecz tym razem nie potrafiłem zahamować drżenia w moim głosie. - Jeśli szybko stąd nie wyjdziemy, zginiemy wszyscy.
Fred i Wasabi spojrzeli na mnie i jakby na potwierdzenie moich słów, budynek znów się zachwiał, jak nurek, który łapie dech przed utonięciem. Pomyślałem zaraz o cioci, o GoGo. Nie chcę zginąć. Zatrzymaj te myśli, Hiro, nakazałem sobie ostatkiem sił woli. Jeśli zacznę panikować, ten facet powybija nas jak kaczki.
- Ha, myślałeś, że to ci cokolwiek da? - prychnął mężczyzna, a z jego nosa spłynęła krew. Był ranny, pomyślałem. Najwyraźniej siła uderzenia ciężarówki musiała wstrząsnąć budynkiem na tyle, że większość jego mieszkańców po prostu kompletnie straciła równowagę, uderzając mocno o meble albo o podłogę. - Wiem, po co tu przyszliście. Gliny mnie nie dostaną, nic wam to nie da. - mówiąc to, pakował w pośpiechu pieniądze, które wysypały mu się z czarnej, sportowej torby. Więc coś łączyło go jednak z kryminałem, pomyślałem, niespecjalnie się ciesząc, że odgadłem te zagadkę.
Budynek tym razem zatrząsł się tak mocno, że wszyscy upadliśmy na kolana, łącznie z uzbrojonym mężczyzną, któremu wypadł pistolet. Potem wszystko działo się tak szybko. Zanim zdołałem cokolwiek ogarnąć, Fred skoczył na mężczyznę z szybkością kobry, odbierając mu broń. Mieszkaniec zaczął go szarpać, ale Fred rzucił ją w moim kierunku, próbując osłonić się przed ciosami. Wasabi skoczył na mężczyznę, próbując go obezwładnić, zanim skrzywdzi Freda. Podniosłem w pośpiechu broń, nie wiedząc, co mam robić. Mężczyzna szarpał się, jak rozjuszone zwierzę, podczas gdy Fred poderwał się na nogi, a Wasabi chwycił go w mocnym uścisku, który ostatecznie go unieruchomił.
Spojrzałem w bok i ujrzałem Baymaxa, który zdołał już wejść do przedpokoju. Mimo że po moich poprawkach był naprawdę szybki, dopiero teraz zdążył mnie dogonić.
Nagle straciłem panowanie we własnych nogach, czując, jak grawitacja zamiera na moment. Poczułem się, jakby świat wokół mnie przestał się obracać, słońce przestało świecić. Dosłownie wszystko, co było naturalne zatrzymało się w miejscu. Czułem, że budynek stracił właśnie ostatnie fundamenty i że to był koniec. Nie zdążymy zbiec po schodach.
Przeleciałem na przeciwległą ścianę z takim impetem, że gdybym nie wyciągnął przed siebie rąk, za pewne bym się poturbował. Słyszałem krzyki moich przyjaciół, krzyk tego mężczyzny. A ja wciąż milczałem, tracąc wszelką nadzieję. Już za chwilę te krzyki się skończą, wraz ze wszystkim, co było mi bliskie. Panika odebrała mi rozum, nie potrafiłem już kontrolować własnego ciała. To nie była Isla Menor, Agenda była zbyt daleko. A my, początkujący agenci mieliśmy skończyć właśnie w taki sposób - zmiażdżeni niewiarygodną siłą grawitacji, która znów zaczęła działać, z dwukrotnym skutkiem.
Przez moment poczułem elastyczne włókno ciała Baymaxa, tak jakby robot mnie przytulał. Krzyki nie ustawały, słyszałem je wszędzie. Potem jednak robot przycisnął nas do ściany, a może po prostu został przyciągnięty przez tę samą siłę, która zdołała pokonać masywne ściany budynku. Grawitacja.
Wtem krzyki ucichły. Umarłem, pomyślałem od razu, ale niemal natychmiast poczułem ból. Nie był to miażdżący, niewiarygodny ból. Dało się wytrzymać. Nie otwierałem oczu, bojąc się, że gdy je otworzę, już nie wrócę, zgubię się w tej otchłani, do której wpadłem. Mimo to wciąż czułem dotyk. Dotyk czegoś twardego, dociskającego nas do podłoża. Moja głowa huczała od gwałtowności upadku. A może po prostu ją sobie rozbiłem, gdy walnąłem o ścianę? Gdy budynek legł w gruzach, spadając na oczyszczoną ulicę?
GoGo, pomyślałem sobie i otworzyłem oczy z ostatkiem sił, jakie jeszcze miałem. Wtedy zacząłem od nowa słyszeć. Okrzyki, płacz, rozkazy. Ciemność przerzedzała się, gdzieniegdzie już widziałem przebłyski słońca. Uświadomiłem sobie, że wciąż oddycham, wciąż żyję. Usłyszałem szloch, który wstrząsnął mną do głębi. Poznałem ten głos, poznałbym go na końcu świata.
Chciałem wstać, pobiec do GoGo i uspokoić ja, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Pomimo tego, jak bardzo chciałem, nie potrafiłem się jednak ruszyć. Moje ciało było jakby przykute do twardego podłoża. Może już było zgniecione? Może ten ból, który odczuwałem był tylko złudzeniem?
Plamy światła zwiększyły się raptownie i znów widziałem niebo. Gładkie, błękitne, przejrzyste niebo. Nie, ja chyba naprawdę umarłem, pomyślałem, ale spojrzałem w bok i zobaczyłem Freda i Wasabiego leżących obok mnie, tak blisko, że dziwiłem się, że wcześniej nie zauważyłem ich obecności. Nade mną stanął Baymax i nagle wszystko pojąłem. Miał na sobie swój czerwony strój. To jego dotyk cały czas czułem. Gdy spadaliśmy, Baymax musiał ochronić nas własnym ciałem, dlatego nie zginęliśmy, gdy cały budynek legł w gruzach.
Ktoś pomógł mi wstać, a ja zachwiałem się, czując jak cały świat migocze mi przed oczami. Niewiarygodne, że jeszcze niedawno śmierć była tak odległa, tak obca, a przed chwilą niemal zdołaliśmy ją dotknąć, niemal nas przechytrzyła. Gdy stanąłem na nogach, wspierany przez ratownika, nagle ktoś rzucił mi się na szyję, przytulając mnie tak mocno, że niemal znów straciłem równowagę. To była GoGo. Objąłem ją, czując, jak olbrzymie ilości strachu i paniki spływają po mnie jak chłodny, wiosenny deszcz. Byłem tu. Byłem tu z nią, ona była bezpieczna. Te myśli wciąż nawiedzały mój umysł jak bumerang, który wraca za każdym razem, gdy chce się go wyrzucić.
Nie słyszałem już nic. Żadnej karetki, żadnych krzyków. Jedyny dźwięk, jaki dochodził do moich uszu to szloch GoGo, której łzy spływały po moim karku. Ściskała mnie mocno, jakbym chciał się wyrwać jej ramionom i uciec jak najdalej. Jak mogła mnie o coś takiego podejrzewać. Przejechałem dłonią po jej plecach, dziwiąc się jak bardzo drży. Czy aż tak się o mnie bała? Czy po prostu cały stres i panika rozładowały się w niej właśnie w tym momencie, w moich ramionach? Nie wiem i nie oczekiwałem odpowiedzi. Była przy mnie i tylko to się liczyło.
Widziałem jak ratownicy pomagają Wasabiemu i Fredowi. Wyglądali na mocno poobijanych, ale im również nic się nie stało. Honey rozmawiała z nimi, najwyraźniej tak samo mocno wstrząśnięta zawaleniem budynku jak Go. Mężczyzna, który próbował uciec z pieniędzmi został złapany, gdy zaczął uciekać. Policja właśnie zakuwała go w kajdanki.
- Hiro, ja... - zaczęła GoGo, gdy popatrzyła mi w oczy. Jej własne były całe zaczerwienione od płaczu, przez co teraz przypominała małą Naomi. - Myślałam, że zginąłeś.
- Nie ty jedna - mruknąłem, głaszcząc ją czule po policzku. Sam nie wiem, jakim cudem zdobyłem się na ten gest, ale najwyraźniej wyczerpałem dzisiejszą dawkę stresu. Starłem łzę z jej policzka, zastanawiając się, czy to nie ze względu na nią los dał mi drugą szansę.
Dopiero teraz ogarnąłem wzrokiem pobliską ulicę. Teraz stało tu więcej ludzi niż gdy budynek stał w swoich fundamentach. Na szczęście nie widziałem, żeby ratownicy pomagali komukolwiek z wyjątkiem naszej piątki, dlatego chyba nikomu nie przyszło do głowy podejść bliżej. Rozejrzałem się po obecnych, dopiero o czymś sobie przypominając.
- Gdzie jest Naomi? - spytałem cicho, a GoGo spojrzała na mnie, jakbym spytał ją w takim momencie o fazy księżyca.
- Kto?
- Ta dziewczynka - odpowiedziałem, marszcząc brwi. Chciałem sprawdzić, co z nią, czy jej mama jest zdrowa. Minąłem GoGo, starając się nie potknąć o niezliczoną ilość stert gruzu, która teraz zaścielała ulicę.
Idąc, złapałem GoGo za rękę, pomagając jej wyjść z tych ruin. Spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała, najwyraźniej wdzięczna za pomoc. Zdołaliśmy pokonać odległość sypkiej cegły, która przykrywała asfalt ulicy, wspomagani przez ratowników, których wysokie buty doskonale radziły sobie na nierównej powierzchni.
Mimo że opuściliśmy już gruzowisko, to nasze ręce pozostały splecione. Ludzie patrzyli nerwowo to na nas, to na budynek, który w jednej chwili przestał istnieć.
- Nic ci nie jest? - spytał mnie ten sam brodaty ratownik medyczny, który zabrał Naomi.
- Raczej nie - odpowiedziałem, po raz pierwszy na siebie patrząc. Moja bluza była przyprószona białym pyłem, od którego dusiło mnie w gardle. Zdawało mi się, że jestem tak poobijany, jakby przejechał mnie walec.
Już miałem pytać o małą dziewczynkę, którą ocaliłem z budynku, gdy z tłumu stojącego naprzeciw miejsca zdarzenia wyłoniła się moja ciocia wyglądająca, jakby chciała wydrapać oczy tęgiemu mężczyźnie, który zasłaniał jej drogę.
Gdy zobaczyła mnie, od razu popędziła w moim kierunku, a na jej twarzy malowała się czysta troska.
- Hiro! - krzyknęła, biorąc mnie w ramiona, jak wcześniej GoGo. - Jesteś cały? Co ci strzeliło do głowy?
Jak zwykle w takich sytuacjach uczucia mojej cioci zlewały się w jedno - jednocześnie stawała się wściekła, przerażona, smutna i troskliwa. Zawsze bawiła mnie jej reakcja, ale tym razem nie było mi do śmiechu.
- Pani syn ocalił dwójkę mieszkańców z tego budynku - wtrącił się ratownik, uśmiechając się z dumą, jakby sam mnie tego nauczył.
Ciocia spojrzała na mnie z szokiem, jakby kompletnie nie spodziewała się po mnie takiej odwagi. Od razu poczułem wstyd na myśl, jak bardzo spanikowałem tam w środku.
- Siostrzeniec - poprawiłem ratownika ponuro, spoglądając z zażenowaniem na ciocię. - Poza tym to moi przyjaciele ocalili tych ludzi. Ja tylko...
- Uratowałeś ta małą dziewczynkę - usłyszałem głos GoGo. Kiedy się obróciłem, zauważyłem, że uśmiecha się ledwie zauważalnie, patrząc na mnie, jakbym zrobił o wiele więcej. Na widok tej miny chyba sie zarumieniłem, ale chyba nikt tego nie zauważył.
- Tę tam? - spytał ratownik, wskazując ruchem głowy na ambulans, przy którym siedziała mała dziewczynka. Owinęła ręce wokół kolan, przyciskając je do siebie, a jej małe ciałko poruszało się w rytm wyraźnego szlochu. Jeden z ratowników próbował ją uspokoić, kucając obok, ale Naomi nie wyglądała, jakby się nim przejęła.
Zmarszczyłem brwi i ruszyłem w tamtym kierunku w momencie, w którym do GoGo i mojej cioci podeszła pozostała część moich przyjaciół. Porozmawiam z nimi później, obiecałem sobie, przepraszając ich i podchodząc szybkim krokiem do płaczącej Naomi. Co ja właściwie chciałem powiedzieć czterolatce rozpaczającej za mamą? Ja nawet nie miałem podejścia do dzieci.
Przykucnąłem obok, a towarzyszący jej ratownik zmierzył mnie smutnym spojrzeniem i odszedł na kilka kroków, jakby wyczuł, że wolałbym zostać sam z dziewczynką, która ocaliłem.
- Naomi, to ja - powiedziałem niepewnie, dotykając jej małej rączki. - Nie bój się, nic ci już nie grozi.
Myślałem, że dziewczynka zignoruje mnie, odepchnie, albo co gorsza zacznie krzyczeć, ale ona tylko wyjrzała ciekawie zza swoich dłoni, którymi skrywała do tej pory twarz. Policzki miała umorusane od kurzu i zaprawy, która pokrywała wcześniej podłogę jej mieszkania. Cholera, dopiero po chwili wpadło mi do głowy, że teraz ona i jej mama nie mają nawet gdzie mieszkać. Miałem tylko nadzieję, że mają jakąś rodzinę, u której mogli jakiś czas zamieszkać.
- Zabrali moja mamę - jęknęła, nawet nie próbując odgarniać łez z policzków. Jej oczy błyszczały głęboką rozpaczą, jaka musiała dotknąć dziecko, które zostało oddzielone od matki w takiej sytuacji. Niestety, gdy się rozejrzałem, zauważyłem, że nigdzie nie widzę jej mamy, a jedna z trzech karetek, które tu przyjechały zaraz po wypadku ciężarówki, już odjechała, pewnie wioząc nieprzytomną mamę dziewczynki do kliniki.
- Bo chcą jej pomóc - odpowiedziałem spokojnie. - Twoja mama wyzdrowieje i wróci, zobaczysz.
- Kiedy? - załkała, znów chowając twarz w dłonie i płacząc głośno. Serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłem. Co musiała przeżyć, widząc nieprzytomną mamę, leżąca na podłodze z zakrwawioną głową?
Wstałem i podszedłem do ratownika, który poprzednio starał się uspokoić Naomi.
- Przepraszam, kiedy dokładnie zawieziono mamę tej dziewczynki? - zagadnąłem ratownika najciszej, jak tylko potrafiłem. Mężczyzna obrócił się do mnie i dopiero teraz zobaczyłem, że jego twarz pokrywały zmarszczki, a z jasnych włosów wystawały kępki siwizny. Mógł mieć może pięćdziesiątkę, a jego oczy mówiły jasno, że dzisiejsze zdarzenie nie było pierwszym w jego życiu.
- Jakieś pięć minut temu. - westchnął, zaglądając mi przez ramię na Naomi, jakby badał, czy dziewczynka nie dała nogi. - Tamta ekipa nie zgodziła się, żeby ja zabrać. Mała była zbyt roztrzęsiona.
- Nie może tu siedzieć sama - powiedziałem, a w moim głosie dało się słyszeć wyczuwalny jęk, gest protestu. - Nie ma jakiejś rodziny? Kogoś, kto mógłby się nią zająć?
- Z tego, co się dowiedzieliśmy od sąsiadów, którzy wcześniej uciekli z tego budynku, to mieszkała tylko z mamą - mężczyzna potarł się po swoich siwych włosach z uprzejmym, ale pewnym siebie spojrzeniem. - Nie możemy jej zabrać do szpitala. To nie jest dobre miejsce dla pięciolatki.
Cóż, ja sądziłem, że ma cztery lata, pomyślałem ze zdziwieniem, ale mogłem się pomylić, w końcu Naomi była tak drobna. Od razu wpadł mi do głowy pomysł, który jednak był chyba zbyt pochopny i szczery, by móc go zaproponować. W końcu jednak poddałem się, gdy nie wymyśliłem nic innego.
- Cóż, może ja mógłbym pomóc... - zaproponowałem, zastanawiając się, jak moja ciocia przyjmie ten pomysł. Akurat spojrzałem na nią i wystarczyła tylko moja zaniepokojona mina, by ciocia Cass zrozumiała, że powinna wkroczyć do akcji.
BLOGGER MNIE PO PROSTU OSŁABIA!!
Wyobraźcie sobie, że naszło mnie ostatnio w nocy i pisałam jakieś trzy godziny następny rozdział do tego ^
Niestety przy publikowaniu tego przygotowanego posta, ten drugi skopiował mi się wraz z tekstem jako - Logika działania. Powiedzcie mi, czy ktoś pisze własnego bloga i miał taką sytuację? Czy to się w ogóle DA odzyskać? Mam dość, bo jest to już chyba trzecia taka sytuacja a osłabia mnie, kiedy mam pisać coś drugi raz i jestem tym wręcz zniesmaczona bo wiem że nie wychodzi tak samo. Jeśli tak będzie to chyba przestanę pisać na tej pierdzielonej stronie i wszystko -.-"
Wybaczcie, Wasza zniesmaczona i bliska rozpaczy, Just :((
2/10/2016
Tłumaczenia i spiski
Minęło kilka dni od powrotu z Isla Menor, które prawdę powiedziawszy chyba przespałem. Jeszcze nigdy nie byłem tak zmęczony, choć nie powiem, żebym całe życie leniuchował. Ta misja wykończyła mnie bardziej niż wszystkie pomysły, w jakie wplątał mnie mój brat.
- Choć, będzie fajnie - mówił Tadashi przed obozem kajakarskim, po którym miałem zwichnięty nadgarstek i przez dwa tygodnie nie wiedziałem, jak się nazywam.
Potem wymyślił taekwondo - akurat te lekcje bardziej mi się spodobały niż pływanie kajakiem. Tym bardziej, że nauczycielem był mój własny brat. Tadashi uwielbiał taekwondo niemal na równi ze swoimi studiami. Nic dziwnego, że był niemal mistrzem. No i przede wszystkim jego lekcje się przydały. Tuż potem, gdy przestaliśmy razem ćwiczyć, napadł mnie na ulicy jeden z gości, których widziałem na walkach botów. Oczywiście rozpoznał mnie i gdyby nie mocny kopniak w brzuch i ucieczka, za pewne zostałaby po mnie mokra plama.
Siedziałem na jednej z wygodnych sof w naszym nowym apartamencie i czekałem na resztę przyjaciół. Baymax oglądał wtenczas dekoracje, ale musiałem go pilnować, bo robot już zbił jeden wazon przez swoje kiepsko skoordynowane ruchy. Cóż, nigdy nie programowałem go na mega gibkiego robota, więc nie ma się czemu dziwić.
- Hej, Hiro. - usłyszałem, dziwiąc się, że moich uszu nie doszły odgłosy kroków na korytarzu. GoGo stała w progu, trzymając w dłoni kopertę. Chyba nawet wiedziałem, jaką. - Ty też to masz? - spytała, podnosząc ją do góry.
Moja leżała na szklanym stoliku, więc wskazałem ją wzrokiem.
- Właśnie chciałem cię spytać o to samo - powiedziałem. GoGo zmarszczyła brwi, po czym podeszła i usiadła obok mnie.
- Dziwi cię, że nas zaprosiła? - spytała mnie, przysuwając się bliżej. Coraz bardziej dziwiła mnie ta bliskość wobec mnie i jednocześnie coraz bardziej mi się podobała.
- Cóż, nie powinno, w końcu jakby nie patrzeć ocaliliśmy jej życie... - zacząłem, ale Go mi przerwała.
- Ty - powiedziała z naciskiem. - Ty ocaliłeś jej życie.
- To mało istotne - powiedziałem skromnie, wpatrując się w błyszczące oczy dziewczyny. - Ważne, że Abigail żyje.
GoGo uśmiechnęła się tylko krótko, po czym usiadła po turecku, przeglądając zaproszenie, jak ciekawą lekturę. Dopiero w tym momencie zauważyłem, że gapie się na nia jak ostatni kretyn. Hiro, zapominasz się, warczałem do siebie, ale bezskutecznie. Ostatnio stawałem się coraz bardziej głuchy na swoje myśli.
- Ciekawe, kim jest ten jej Romeo - powiedziała GoGo jakby do siebie, patrząc wciąż na zaproszenie.
- Mnie ciekawi bardziej, czy jej ojciec dostanie przepustkę - dodałem wolno, a GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Nie pomyślałam nawet... - zaczęła, ale przerwałem jej, zerkając na Baymaxa, który wdrapywał się właśnie po schodkach do kuchni.
- Tak wiem - odparłem, a GoGo popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, zakładając kosmyk włosów za ucho, jak to miała w zwyczaju. - Lubisz śluby? - spytałem od niechcenia, zastanawiając się, kiedy przyjdą pozostali. Nie, żeby to, że jesteśmy sami mi przeszkadzało...
- Bardziej niż pogrzeby - odparła GoGo, rzucając swoje zaproszenie obok mojego. - A ich ostatnio było zbyt sporo.
- Wiem - powiedziałem, myśląc o Tadashim, ale zaraz wpadłem na pomysł. - Jak myślisz, kto z nas najszybciej weźmie ślub? W sensie z naszej piątki?
GoGo zamachała noga nad sofą, zastanawiając się. Uwielbiałem się jej przyglądać, zwłaszcza, gdy się zastanawiała. Była wtedy taka spokojna i rozmarzona. Ten wygląd pasował mi do uosobienia malarki, które w niej siedziało. Zauważyłem nawet, że podkreśliła nieco oczy ciemnym kolorem, co nadawało jej nieco charakteru.
- Obstawiałabym Honey... albo ciebie. - powiedziała, uśmiechając się kpiąco. Parsknąłem śmiechem, słysząc to.
- Mnie? Szczerze wątpię, że kiedykolwiek się ożenię - przyznałem, a GoGo zmarszczyła brwi.
- Niby czemu nie? - GoGo drążyła dalej temat, najwyraźniej lubiąc działać mi na nerwy. Droga GoGo, myślałem sobie nad prawdomówną odpowiedzią, bardzo chętnie bym się ożenił, ale tak się składa, że mam na oku inną, która jak na razie nie zwraca na mnie większej uwagi, więc odstawię mój ślub na potem, dobrze? - W końcu jesteś chyba najbardziej rodzinnym typem z nas wszystkich...
- A w takim razie czemu ty nie miałabyś wyjść za mąż? - spytałem, obracając kota ogonem. Czułem, że ta rozmowa coraz bardziej mnie bawi i jednocześnie zawstydza. Musiałem się często zastanowić, by odpowiedzieć, nie mówiąc prawdy, choć do tej pory kłamstwo przychodziło mi gładko. - W końcu jesteś najbardziej kochliwa z nas wszystkich...
- Zabawne - burknęła GoGo, ale mimo to się uśmiechnęła. - Ale tak się składa, że ta oto panna Tomago ma w życiu pecha jeśli chodzi o miłość, więc raczej prędzej pobawisz się na weselu u Honey.
- Obstawmy więc Honey - zgodziłem się, siadając prosto, tak jak przed chwilą Go. Ta, coś o tym wiem, pomyślałem smętnie, jednocześnie współczując przyjaciółce. Z jednej strony tak bardzo chciałbym, żeby ułożyła sobie życie, ale z drugiej strony jeszcze bardziej chciałem, żeby to życie ułożyła sobie ze mną, choć było to mało realne...
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, która mówiąc szczerze w ogóle mi nie przeszkadzała. Z GoGo czułem się na tyle swobodnie, że nie musiałem ją specjalnie zagadywać, by zająć dołującą ciszę. Ta myśl nieco poprawiała mi humor. W końcu jednak to ja ją przerwałem.
- Jak się czujesz? - spytałem cicho, chcąc zadać to pytanie. GoGo spojrzała na mnie swoimi ciemnymi jak noc oczami i uśmiechnęła się lekko.
- Jest dobrze - powiedziała. - Przeżyję, nie martw się tak o mnie.
- Ktoś musi - odparłem, rumieniąc się.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież i do naszego nowego apartamentu wszedł Wasabi z ogromnym kartonowym pudłem, które było niemal większe od niego. Wokół niego biegała Honey, jakby chciała powstrzymać pudło przed upadkiem.
- Ostrożnie - pisnęła, gdy Wasabi zawahał się na progu. Za nimi dreptał Fred z rękami w kieszeniach, jakby w ogóle go nie interesowało, co robi ta dwójka.
- Przeprowadzacie się? - parsknęła GoGo, a ja wybuchnąłem śmiechem. Rzeczywiście tak to wyglądało. Baymax zszedł wolno po schodach, po czym poszedł pomóc Wasabiemu, który musiał się zmęczyć niesieniem tego pudła.
- Nie, po prostu... Stop - Honey wyglądała śmiesznie, skacząc dokoła ciemnoskórego przyjaciela i wymachując rękami. - Dobra, postaw tutaj. Po prostu uznaliśmy, że warto byłoby przynieść trochę rzeczy, jeśli mamy się tu czuć komfortowo.
- Właśnie - poparł ją Wasabi, prostując się, gdy zdołał już odstawić pudło.
- Mamy tu wszystko, co nam potrzeba - zaprzeczyłem, a GoGo wstała i ruszyła w kierunku pudła.
- Poważnie? - spytała z powątpieniem, gdy zdołała otworzyć już pudło i zajrzeć do środka. - Trzeba było mi powiedzieć, to dodałabym do tego swoje narzędzia. Chcecie zrobić z tego drugi Instytut?
Zmarszczyłem brwi i wstałem zaciekawiony. Baymax mamrotał coś o regulaminie bezpieczeństwa w hotelu, ale wszyscy i tak wpatrywali się w karton, w którym znajdowała się jakaś połowa narzędzi Wasabiego, oczywiście starannie ułożonych.
- W sumie coś w tym jest... - zacząłem, a GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Żartujesz? - mruknęła, krzyżując ręce na piersi.
- Słuchaj, możemy przyczynić się do pomocy Agendzie jeszcze bardziej - powiedziałem, starając się myśleć logicznie. - Wyobrażasz sobie jak głupio się czułem, tworząc w Instytucie wynalazki na naszą misję? A Yoko i tak o wszystkim wiedziała. Nikt nie powinien dowiedzieć się, co i w jakim celu robimy, chyba że jest to na ocenę.
- Popieram - wykrzyknęła z entuzjazmem Honey, poprawiając okulary na nosie.
- Czyli chcesz teraz tworzyć dla Agendy, tak? - zapytała GoGo z mieszanymi uczuciami. Widziałem, że chyba ją przekonuję.
- Nie tylko dla Agendy - odpowiedziałem, wstając. - Wyobraź to sobie. Nie możemy wynosić nic z Instytutu, ale możemy tworzyć poza nim. Nie chciałabyś otworzyć własnego warsztatu?
GoGo zawahała się, a ja ucieszyłem się, widząc, że trafiłem w sedno. Wasabi uśmiechnął się do mnie, jakby dziękował mi za moje podejście. W końcu dziewczyna westchnęła ciężko i opuściła ręce.
- Niech ci będzie - powiedziała ciężko, bo nie lubiła przyznawać komuś racji. - To chcesz sprowadzić tutaj teraz wszystkie nasze narzędzia z Instytutu i zacząć tworzyć w Agendzie? - spytała. Pokręciłem głowa z uporem.
- Na razie gabinet nam wystarczy. Poza tym nie będziemy tu przecież siedzieli cały czas i to wszyscy na raz, nie?
- Hiro ma rację - potwierdził Wasabi z szerokim uśmiechem. - A a propos, tez dostaliście te zaproszenia, co ja i Honey?
- Chyba cała nasza szóstka - potwierdziłem i jakby na potwierdzenie moich słów, z półki zleciał ręcznie szkicowany portret, którego ramka rozbiła się przy zetknięciu z posadzką. Wszystkie oczy były teraz skierowane na Baymaxa, który starał się zakryć ślady.
- Yyy... - robot nigdy się nie jąkał, zdziwiłem się, chyba że musiałem go ładować. Najwyraźniej dostosował się do ludzkich zachowań po takim czasie przebywania ze mną. - Ten portret krzywo stał. Chciałem go poprawić.
Odetchnąłem i musnąłem palcami skronie, bojąc się, że nie wytrzymam.
- Baymax, chcesz, żeby nas stąd wyrzucili? Zachowuj się - powiedziałem niezbyt miło.
- Wybacz, Hiro - odparł ze skruchą robot, kładąc resztki ramki na półkę, na której wcześniej stał portret.
-To pozostaje jeden problem - mruknęła GoGo, zmieniając temat, a wszyscy spojrzeliśmy na nią, obawiając się najgorszego. Usta dziewczyny jednak wygięły się w lekki uśmiech, gdy dopowiedziała: - Co ja na siebie włożę na ten ślub?
Wszyscy zgodnie ryknęliśmy śmiechem, łącznie z samą Go. Cóż, nie znam się na sprawach dziewczyn, ale nigdy nie widziałem GoGo w sukience, dlatego zacząłem być już ciekawy tego całego wesela. Bądź co bądź, ten widok trzeba będzie chyba uwiecznić.
- Włóż dresy - zaproponowała jej Honey, a na jej ręku błysnęły złote bransolety, które pasowały do jej żółtego stroju. - Abigail raczej ci wybaczy.
- Nie musisz jej nawet tego proponować, bo i tak to zrobi - zarechotał Freddie, chowając ręce do kieszeni.
- A zakład? - brew GoGo powędrowała do góry, gdy przyjaciółka zmierzyła wzrokiem Freda. Dziedzic dworku najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo tylko wzruszył ramionami, pakując się głębiej w to, co powiedział, po czym wyciągnął dłoń.
- Stoi - powiedział pewnym siebie głosem. - Przegrany skacze z mostu w parku Riverrun.
GoGo uśmiechnęła się złośliwie i uścisnęła mu dłoń. Zaczynałem już współczuć Fredowi, że choćby spróbował się z nią zakładać.
- Mam nadzieję, że umiesz pływać, Freddie - zaszczebiotała GoGo tak słodkim głosem, że nawet nie sądziłem, że tak potrafi. Mimo to Fred wyglądał, jakby po plecach przeszły mu ciarki. Machnął ręką, kiedy Wasabi znów zaczął chichotać z dwójki przyjaciół.
Teraz, gdy mieliśmy własną siedzibę w hotelu Akiyo, nie musieliśmy już przechodzić tajnym przejściem koło dworca. Drzwi hotelu były jak najbardziej otwarte, jeśli chcieliśmy dostać się do Agendy. Szliśmy korytarzem na czwartym piętrze, mając w zamiarze powrót do domu, podczas gdy Fred i GoGo wymieniali się nawzajem żartami, powodując u nas kolejne salwy śmiechu. Po korytarzu spacerowali pracownicy i statyści, a ja wciąż obawiałem się, że wpadnę na Sam. Najwyraźniej jednak nie mogłem tego uniknąć.
- Hiro! - usłyszałem jej głos, gdy już miałem wkroczyć do windy. Najchętniej zachowałbym się jak szczeniak i po prostu wlazł do tej durnej windy, zanim dziewczyna zdołałaby mnie dogonić, ale wiedziałem, że albo zjedzie drugą windą, albo spróbuje ze mną porozmawiać w przyszłości. Skoro i tak było to nieuniknione, wolałem mieć już tę rozmowę za sobą.
- Jedźcie, dogonię was - mruknąłem do przyjaciół, zauważając, że na ustach GoGo pojawił się grymas złości.
- Jak chcesz - mruknęła tylko w odpowiedzi i gdy Baymax dołączył do nich w windzie, jak najszybciej wcisnęła przycisk.
Obróciłem się, zastanawiając się, czy w ogóle chcę gadać z Sam. Mimo to jednak czułbym się nie fair, nie dając jej nawet szansy wytłumaczenia się. Blondynka dołączyła do mnie szybkim krokiem, a w jej oczach czaiła się uległość, jakby była przygotowana na mój wybuch gniewu. Nawet, kiedy byłem na nią wściekły, nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądała cudownie.
- Tak? - spytałem, patrząc na dziewczynę z pośpiechem wymalowanym na twarzy.
- Hiro, moglibyśmy porozmawiać? - spytała Sam, ściskając dokumenty. - Proszę, to dla mnie bardzo ważne...
Skinąłem głową, po czym ruszyłem we wskazanym przez nią miejscu. Jak się okazało, było to małe biuro na końcu korytarza. Po samym sposobie udekorowania pomieszczenia zauważyłem, że musiała w tym maczać palce jakaś kobieta, ale wszystko się wyjaśniło, gdy zauważyłem napis na drzwiach.
- Awans? - spytałem z niechęcią, a Sam skrzywiła się, jakby był to powód do wstydu. Zamknęła drzwi i odetchnęła, najwyraźniej szukając właściwych słów. Skrzyżowałem ręce, nawet nie chcąc usiąść, zresztą Sam chyba to wyczuła, bo nawet mi tego nie proponowała.
- Musisz mnie zrozumieć - powiedziała, patrząc mi w oczy. Jej były kompletnie przestraszone. - Przydzielono mnie do was, zanim w ogóle się o was dowiedziałam. Nie miałam większego wyboru, kiedy już poprosiłam o ten awans.
- Czyli o to ci chodziło? - prychnąłem, nie dowierzając. Rozumiałem, że osoba w moim wieku na takim stanowisku to rzeczywiście spore osiągnięcie, ale żeby aspiracja przezwyciężyła uczciwość? - Byłaś gotowa mnie oszukiwać, byle tylko zdobyć tę posadę?
- Nie, słuchaj.. - Sam znowu westchnęła, jakbym coś źle zrozumiał. - To nie miało tak wyglądać. Dostawałam informacje, które miałam wam przekazać. Agendę nie obchodziło to, w jaki sposób to robiłam, czy pisemnie, czy w rozmowie, a ja i tak nagięłam zasady. Yoko się o tym dowiedziała, bo...
- Bo? - dopytywałem się, coraz mniej z tego rozumiejąc. Sam zamknęła oczy i zagryzła zęby, aż w końcu udało jej się to powiedzieć.
- Bo jest moją ciocią. - powiedziała, a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. - Pomogła mi znaleźć tą pracę, ale od razu uprzedziła mnie, że nie będzie mi pomagać, że sama mam zdobywać doświadczenie. Miałam prowadzić dokumentację Ithaniego, potem przydzielono mnie do was i...
- Chwila - powiedziałem, hamując ten potok słów. - Najpierw pomagałaś Ithaniemu?
- Tak, ale to nie istotne. Nie wiedziałam, że coś was łączy. Znaczy w sumie jego i GoGo, znaczy... - Sam wyglądała na poirytowaną. - Przydzielono mnie do was i dano mi ultimatum - jeżeli pomogę wam na tyle, na ile mam wam pomóc, to mnie awansują. Mówiłam ci za dużo, dlatego Yoko... moja ciocia mnie ostrzegła. Potem nie mogłam wam już pomóc, chociaż naprawdę bardzo chciałam. Te wszystkie próby... Jeszcze kiedy słyszałam o Isla Menor - w oczach Sam pojawiły się łzy. - Byłam na tej wyspie, gdy zawieziono tam Ithaniego. On odkrył to plemię, ale szantażował mnie, że mam nic nie mówić. Kiedy powiedziałam ci, że ta wyspa... że jest starożytna... Chciałam powiedzieć więcej, naprawdę.
Przerwałem jej, biorąc ją w ramiona. Najwyraźniej źle ją oceniłem. Myślałem, że była to dla niej łatwizna - oszukiwanie mnie i zdobywanie punktów u Yoko, ale musiała się nieźle namęczyć, żeby udawać przed swoją szefową, która na dodatek była jej rodziną, a potem próbować pomagać nam. Poza tym Ithani... wiedziałem, że coś z nim nie tak. Pewnie domyślał się, że następnymi w kolejce na tę wyspę będziemy my, dlatego zakrył ślady i kazał Sam milczeć. Dlatego nakreślił błędnie mapę, która o mało co nie sprowadziła nas na zły koniec wyspy. Na samą myśl miałem ochotę pójść zaraz do jego gabinetu i z nim to wyjaśnić. Szkoda tylko, że nie wziąłem ze sobą tej cholernej mapy, żeby rzucić mu ja w twarz.
Sam objęła mnie, łkając cicho, a ja czułem się jak ostatnia świnia. Może powinienem zaczekać, zamiast od razu rzucać oskarżenia, myślałem, ale już było za późno. Brawo, Hiro, właśnie doprowadziłeś dziewczynę do płaczu, punktujesz.
- Przepraszam - wyszeptała tylko Sam, a ja objąłem ją mocniej, opierając głowę o jej ramię. W sumie nawet się cieszyłem, że ją widzę, pomyślałem, ale zaraz usunąłem tę myśl z mojej głowy, czując się beznadziejnie winny, jakbym robił tym coś złego.
- To już nieistotne - powiedziałem, patrząc na krajobraz miasta, rozciągający się za szybami, za plecami dziewczyny. Miałem wrażenie, jakbym spędził na wyspie kilka lat, po powrocie wszystko było inne. To, co zdawało się spiskiem okazywało się pomocą i na odwrót, myślałem, mając w pamięci mapę Isla Menor.
No, to punkt dla Sam. Właśnie kończą mi się ferie, dlatego załamka, ale ale, jutro Just będzie się rozwalać na lodzie, także trzymajcie kciuki kochani ;**
Aha, muszę wam podać świetny utwór na który ostatnio wpadłam, jako że jestem fanką Lindsey:
https://www.youtube.com/watch?v=JVt4oljqL38
No i jeszcze link dla chętnych:
http://dead-past-opowiadanie.blogspot.com/
- Choć, będzie fajnie - mówił Tadashi przed obozem kajakarskim, po którym miałem zwichnięty nadgarstek i przez dwa tygodnie nie wiedziałem, jak się nazywam.
Potem wymyślił taekwondo - akurat te lekcje bardziej mi się spodobały niż pływanie kajakiem. Tym bardziej, że nauczycielem był mój własny brat. Tadashi uwielbiał taekwondo niemal na równi ze swoimi studiami. Nic dziwnego, że był niemal mistrzem. No i przede wszystkim jego lekcje się przydały. Tuż potem, gdy przestaliśmy razem ćwiczyć, napadł mnie na ulicy jeden z gości, których widziałem na walkach botów. Oczywiście rozpoznał mnie i gdyby nie mocny kopniak w brzuch i ucieczka, za pewne zostałaby po mnie mokra plama.
Siedziałem na jednej z wygodnych sof w naszym nowym apartamencie i czekałem na resztę przyjaciół. Baymax oglądał wtenczas dekoracje, ale musiałem go pilnować, bo robot już zbił jeden wazon przez swoje kiepsko skoordynowane ruchy. Cóż, nigdy nie programowałem go na mega gibkiego robota, więc nie ma się czemu dziwić.
- Hej, Hiro. - usłyszałem, dziwiąc się, że moich uszu nie doszły odgłosy kroków na korytarzu. GoGo stała w progu, trzymając w dłoni kopertę. Chyba nawet wiedziałem, jaką. - Ty też to masz? - spytała, podnosząc ją do góry.
Moja leżała na szklanym stoliku, więc wskazałem ją wzrokiem.
- Właśnie chciałem cię spytać o to samo - powiedziałem. GoGo zmarszczyła brwi, po czym podeszła i usiadła obok mnie.
- Dziwi cię, że nas zaprosiła? - spytała mnie, przysuwając się bliżej. Coraz bardziej dziwiła mnie ta bliskość wobec mnie i jednocześnie coraz bardziej mi się podobała.
- Cóż, nie powinno, w końcu jakby nie patrzeć ocaliliśmy jej życie... - zacząłem, ale Go mi przerwała.
- Ty - powiedziała z naciskiem. - Ty ocaliłeś jej życie.
- To mało istotne - powiedziałem skromnie, wpatrując się w błyszczące oczy dziewczyny. - Ważne, że Abigail żyje.
GoGo uśmiechnęła się tylko krótko, po czym usiadła po turecku, przeglądając zaproszenie, jak ciekawą lekturę. Dopiero w tym momencie zauważyłem, że gapie się na nia jak ostatni kretyn. Hiro, zapominasz się, warczałem do siebie, ale bezskutecznie. Ostatnio stawałem się coraz bardziej głuchy na swoje myśli.
- Ciekawe, kim jest ten jej Romeo - powiedziała GoGo jakby do siebie, patrząc wciąż na zaproszenie.
- Mnie ciekawi bardziej, czy jej ojciec dostanie przepustkę - dodałem wolno, a GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Nie pomyślałam nawet... - zaczęła, ale przerwałem jej, zerkając na Baymaxa, który wdrapywał się właśnie po schodkach do kuchni.
- Tak wiem - odparłem, a GoGo popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, zakładając kosmyk włosów za ucho, jak to miała w zwyczaju. - Lubisz śluby? - spytałem od niechcenia, zastanawiając się, kiedy przyjdą pozostali. Nie, żeby to, że jesteśmy sami mi przeszkadzało...
- Bardziej niż pogrzeby - odparła GoGo, rzucając swoje zaproszenie obok mojego. - A ich ostatnio było zbyt sporo.
- Wiem - powiedziałem, myśląc o Tadashim, ale zaraz wpadłem na pomysł. - Jak myślisz, kto z nas najszybciej weźmie ślub? W sensie z naszej piątki?
GoGo zamachała noga nad sofą, zastanawiając się. Uwielbiałem się jej przyglądać, zwłaszcza, gdy się zastanawiała. Była wtedy taka spokojna i rozmarzona. Ten wygląd pasował mi do uosobienia malarki, które w niej siedziało. Zauważyłem nawet, że podkreśliła nieco oczy ciemnym kolorem, co nadawało jej nieco charakteru.
- Obstawiałabym Honey... albo ciebie. - powiedziała, uśmiechając się kpiąco. Parsknąłem śmiechem, słysząc to.
- Mnie? Szczerze wątpię, że kiedykolwiek się ożenię - przyznałem, a GoGo zmarszczyła brwi.
- Niby czemu nie? - GoGo drążyła dalej temat, najwyraźniej lubiąc działać mi na nerwy. Droga GoGo, myślałem sobie nad prawdomówną odpowiedzią, bardzo chętnie bym się ożenił, ale tak się składa, że mam na oku inną, która jak na razie nie zwraca na mnie większej uwagi, więc odstawię mój ślub na potem, dobrze? - W końcu jesteś chyba najbardziej rodzinnym typem z nas wszystkich...
- A w takim razie czemu ty nie miałabyś wyjść za mąż? - spytałem, obracając kota ogonem. Czułem, że ta rozmowa coraz bardziej mnie bawi i jednocześnie zawstydza. Musiałem się często zastanowić, by odpowiedzieć, nie mówiąc prawdy, choć do tej pory kłamstwo przychodziło mi gładko. - W końcu jesteś najbardziej kochliwa z nas wszystkich...
- Zabawne - burknęła GoGo, ale mimo to się uśmiechnęła. - Ale tak się składa, że ta oto panna Tomago ma w życiu pecha jeśli chodzi o miłość, więc raczej prędzej pobawisz się na weselu u Honey.
- Obstawmy więc Honey - zgodziłem się, siadając prosto, tak jak przed chwilą Go. Ta, coś o tym wiem, pomyślałem smętnie, jednocześnie współczując przyjaciółce. Z jednej strony tak bardzo chciałbym, żeby ułożyła sobie życie, ale z drugiej strony jeszcze bardziej chciałem, żeby to życie ułożyła sobie ze mną, choć było to mało realne...
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, która mówiąc szczerze w ogóle mi nie przeszkadzała. Z GoGo czułem się na tyle swobodnie, że nie musiałem ją specjalnie zagadywać, by zająć dołującą ciszę. Ta myśl nieco poprawiała mi humor. W końcu jednak to ja ją przerwałem.
- Jak się czujesz? - spytałem cicho, chcąc zadać to pytanie. GoGo spojrzała na mnie swoimi ciemnymi jak noc oczami i uśmiechnęła się lekko.
- Jest dobrze - powiedziała. - Przeżyję, nie martw się tak o mnie.
- Ktoś musi - odparłem, rumieniąc się.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież i do naszego nowego apartamentu wszedł Wasabi z ogromnym kartonowym pudłem, które było niemal większe od niego. Wokół niego biegała Honey, jakby chciała powstrzymać pudło przed upadkiem.
- Ostrożnie - pisnęła, gdy Wasabi zawahał się na progu. Za nimi dreptał Fred z rękami w kieszeniach, jakby w ogóle go nie interesowało, co robi ta dwójka.
- Przeprowadzacie się? - parsknęła GoGo, a ja wybuchnąłem śmiechem. Rzeczywiście tak to wyglądało. Baymax zszedł wolno po schodach, po czym poszedł pomóc Wasabiemu, który musiał się zmęczyć niesieniem tego pudła.
- Nie, po prostu... Stop - Honey wyglądała śmiesznie, skacząc dokoła ciemnoskórego przyjaciela i wymachując rękami. - Dobra, postaw tutaj. Po prostu uznaliśmy, że warto byłoby przynieść trochę rzeczy, jeśli mamy się tu czuć komfortowo.
- Właśnie - poparł ją Wasabi, prostując się, gdy zdołał już odstawić pudło.
- Mamy tu wszystko, co nam potrzeba - zaprzeczyłem, a GoGo wstała i ruszyła w kierunku pudła.
- Poważnie? - spytała z powątpieniem, gdy zdołała otworzyć już pudło i zajrzeć do środka. - Trzeba było mi powiedzieć, to dodałabym do tego swoje narzędzia. Chcecie zrobić z tego drugi Instytut?
Zmarszczyłem brwi i wstałem zaciekawiony. Baymax mamrotał coś o regulaminie bezpieczeństwa w hotelu, ale wszyscy i tak wpatrywali się w karton, w którym znajdowała się jakaś połowa narzędzi Wasabiego, oczywiście starannie ułożonych.
- W sumie coś w tym jest... - zacząłem, a GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Żartujesz? - mruknęła, krzyżując ręce na piersi.
- Słuchaj, możemy przyczynić się do pomocy Agendzie jeszcze bardziej - powiedziałem, starając się myśleć logicznie. - Wyobrażasz sobie jak głupio się czułem, tworząc w Instytucie wynalazki na naszą misję? A Yoko i tak o wszystkim wiedziała. Nikt nie powinien dowiedzieć się, co i w jakim celu robimy, chyba że jest to na ocenę.
- Popieram - wykrzyknęła z entuzjazmem Honey, poprawiając okulary na nosie.
- Czyli chcesz teraz tworzyć dla Agendy, tak? - zapytała GoGo z mieszanymi uczuciami. Widziałem, że chyba ją przekonuję.
- Nie tylko dla Agendy - odpowiedziałem, wstając. - Wyobraź to sobie. Nie możemy wynosić nic z Instytutu, ale możemy tworzyć poza nim. Nie chciałabyś otworzyć własnego warsztatu?
GoGo zawahała się, a ja ucieszyłem się, widząc, że trafiłem w sedno. Wasabi uśmiechnął się do mnie, jakby dziękował mi za moje podejście. W końcu dziewczyna westchnęła ciężko i opuściła ręce.
- Niech ci będzie - powiedziała ciężko, bo nie lubiła przyznawać komuś racji. - To chcesz sprowadzić tutaj teraz wszystkie nasze narzędzia z Instytutu i zacząć tworzyć w Agendzie? - spytała. Pokręciłem głowa z uporem.
- Na razie gabinet nam wystarczy. Poza tym nie będziemy tu przecież siedzieli cały czas i to wszyscy na raz, nie?
- Hiro ma rację - potwierdził Wasabi z szerokim uśmiechem. - A a propos, tez dostaliście te zaproszenia, co ja i Honey?
- Chyba cała nasza szóstka - potwierdziłem i jakby na potwierdzenie moich słów, z półki zleciał ręcznie szkicowany portret, którego ramka rozbiła się przy zetknięciu z posadzką. Wszystkie oczy były teraz skierowane na Baymaxa, który starał się zakryć ślady.
- Yyy... - robot nigdy się nie jąkał, zdziwiłem się, chyba że musiałem go ładować. Najwyraźniej dostosował się do ludzkich zachowań po takim czasie przebywania ze mną. - Ten portret krzywo stał. Chciałem go poprawić.
Odetchnąłem i musnąłem palcami skronie, bojąc się, że nie wytrzymam.
- Baymax, chcesz, żeby nas stąd wyrzucili? Zachowuj się - powiedziałem niezbyt miło.
- Wybacz, Hiro - odparł ze skruchą robot, kładąc resztki ramki na półkę, na której wcześniej stał portret.
-To pozostaje jeden problem - mruknęła GoGo, zmieniając temat, a wszyscy spojrzeliśmy na nią, obawiając się najgorszego. Usta dziewczyny jednak wygięły się w lekki uśmiech, gdy dopowiedziała: - Co ja na siebie włożę na ten ślub?
Wszyscy zgodnie ryknęliśmy śmiechem, łącznie z samą Go. Cóż, nie znam się na sprawach dziewczyn, ale nigdy nie widziałem GoGo w sukience, dlatego zacząłem być już ciekawy tego całego wesela. Bądź co bądź, ten widok trzeba będzie chyba uwiecznić.
- Włóż dresy - zaproponowała jej Honey, a na jej ręku błysnęły złote bransolety, które pasowały do jej żółtego stroju. - Abigail raczej ci wybaczy.
- Nie musisz jej nawet tego proponować, bo i tak to zrobi - zarechotał Freddie, chowając ręce do kieszeni.
- A zakład? - brew GoGo powędrowała do góry, gdy przyjaciółka zmierzyła wzrokiem Freda. Dziedzic dworku najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo tylko wzruszył ramionami, pakując się głębiej w to, co powiedział, po czym wyciągnął dłoń.
- Stoi - powiedział pewnym siebie głosem. - Przegrany skacze z mostu w parku Riverrun.
GoGo uśmiechnęła się złośliwie i uścisnęła mu dłoń. Zaczynałem już współczuć Fredowi, że choćby spróbował się z nią zakładać.
- Mam nadzieję, że umiesz pływać, Freddie - zaszczebiotała GoGo tak słodkim głosem, że nawet nie sądziłem, że tak potrafi. Mimo to Fred wyglądał, jakby po plecach przeszły mu ciarki. Machnął ręką, kiedy Wasabi znów zaczął chichotać z dwójki przyjaciół.
Teraz, gdy mieliśmy własną siedzibę w hotelu Akiyo, nie musieliśmy już przechodzić tajnym przejściem koło dworca. Drzwi hotelu były jak najbardziej otwarte, jeśli chcieliśmy dostać się do Agendy. Szliśmy korytarzem na czwartym piętrze, mając w zamiarze powrót do domu, podczas gdy Fred i GoGo wymieniali się nawzajem żartami, powodując u nas kolejne salwy śmiechu. Po korytarzu spacerowali pracownicy i statyści, a ja wciąż obawiałem się, że wpadnę na Sam. Najwyraźniej jednak nie mogłem tego uniknąć.
- Hiro! - usłyszałem jej głos, gdy już miałem wkroczyć do windy. Najchętniej zachowałbym się jak szczeniak i po prostu wlazł do tej durnej windy, zanim dziewczyna zdołałaby mnie dogonić, ale wiedziałem, że albo zjedzie drugą windą, albo spróbuje ze mną porozmawiać w przyszłości. Skoro i tak było to nieuniknione, wolałem mieć już tę rozmowę za sobą.
- Jedźcie, dogonię was - mruknąłem do przyjaciół, zauważając, że na ustach GoGo pojawił się grymas złości.
- Jak chcesz - mruknęła tylko w odpowiedzi i gdy Baymax dołączył do nich w windzie, jak najszybciej wcisnęła przycisk.
Obróciłem się, zastanawiając się, czy w ogóle chcę gadać z Sam. Mimo to jednak czułbym się nie fair, nie dając jej nawet szansy wytłumaczenia się. Blondynka dołączyła do mnie szybkim krokiem, a w jej oczach czaiła się uległość, jakby była przygotowana na mój wybuch gniewu. Nawet, kiedy byłem na nią wściekły, nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądała cudownie.
- Tak? - spytałem, patrząc na dziewczynę z pośpiechem wymalowanym na twarzy.
- Hiro, moglibyśmy porozmawiać? - spytała Sam, ściskając dokumenty. - Proszę, to dla mnie bardzo ważne...
Skinąłem głową, po czym ruszyłem we wskazanym przez nią miejscu. Jak się okazało, było to małe biuro na końcu korytarza. Po samym sposobie udekorowania pomieszczenia zauważyłem, że musiała w tym maczać palce jakaś kobieta, ale wszystko się wyjaśniło, gdy zauważyłem napis na drzwiach.
- Awans? - spytałem z niechęcią, a Sam skrzywiła się, jakby był to powód do wstydu. Zamknęła drzwi i odetchnęła, najwyraźniej szukając właściwych słów. Skrzyżowałem ręce, nawet nie chcąc usiąść, zresztą Sam chyba to wyczuła, bo nawet mi tego nie proponowała.
- Musisz mnie zrozumieć - powiedziała, patrząc mi w oczy. Jej były kompletnie przestraszone. - Przydzielono mnie do was, zanim w ogóle się o was dowiedziałam. Nie miałam większego wyboru, kiedy już poprosiłam o ten awans.
- Czyli o to ci chodziło? - prychnąłem, nie dowierzając. Rozumiałem, że osoba w moim wieku na takim stanowisku to rzeczywiście spore osiągnięcie, ale żeby aspiracja przezwyciężyła uczciwość? - Byłaś gotowa mnie oszukiwać, byle tylko zdobyć tę posadę?
- Nie, słuchaj.. - Sam znowu westchnęła, jakbym coś źle zrozumiał. - To nie miało tak wyglądać. Dostawałam informacje, które miałam wam przekazać. Agendę nie obchodziło to, w jaki sposób to robiłam, czy pisemnie, czy w rozmowie, a ja i tak nagięłam zasady. Yoko się o tym dowiedziała, bo...
- Bo? - dopytywałem się, coraz mniej z tego rozumiejąc. Sam zamknęła oczy i zagryzła zęby, aż w końcu udało jej się to powiedzieć.
- Bo jest moją ciocią. - powiedziała, a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. - Pomogła mi znaleźć tą pracę, ale od razu uprzedziła mnie, że nie będzie mi pomagać, że sama mam zdobywać doświadczenie. Miałam prowadzić dokumentację Ithaniego, potem przydzielono mnie do was i...
- Chwila - powiedziałem, hamując ten potok słów. - Najpierw pomagałaś Ithaniemu?
- Tak, ale to nie istotne. Nie wiedziałam, że coś was łączy. Znaczy w sumie jego i GoGo, znaczy... - Sam wyglądała na poirytowaną. - Przydzielono mnie do was i dano mi ultimatum - jeżeli pomogę wam na tyle, na ile mam wam pomóc, to mnie awansują. Mówiłam ci za dużo, dlatego Yoko... moja ciocia mnie ostrzegła. Potem nie mogłam wam już pomóc, chociaż naprawdę bardzo chciałam. Te wszystkie próby... Jeszcze kiedy słyszałam o Isla Menor - w oczach Sam pojawiły się łzy. - Byłam na tej wyspie, gdy zawieziono tam Ithaniego. On odkrył to plemię, ale szantażował mnie, że mam nic nie mówić. Kiedy powiedziałam ci, że ta wyspa... że jest starożytna... Chciałam powiedzieć więcej, naprawdę.
Przerwałem jej, biorąc ją w ramiona. Najwyraźniej źle ją oceniłem. Myślałem, że była to dla niej łatwizna - oszukiwanie mnie i zdobywanie punktów u Yoko, ale musiała się nieźle namęczyć, żeby udawać przed swoją szefową, która na dodatek była jej rodziną, a potem próbować pomagać nam. Poza tym Ithani... wiedziałem, że coś z nim nie tak. Pewnie domyślał się, że następnymi w kolejce na tę wyspę będziemy my, dlatego zakrył ślady i kazał Sam milczeć. Dlatego nakreślił błędnie mapę, która o mało co nie sprowadziła nas na zły koniec wyspy. Na samą myśl miałem ochotę pójść zaraz do jego gabinetu i z nim to wyjaśnić. Szkoda tylko, że nie wziąłem ze sobą tej cholernej mapy, żeby rzucić mu ja w twarz.
Sam objęła mnie, łkając cicho, a ja czułem się jak ostatnia świnia. Może powinienem zaczekać, zamiast od razu rzucać oskarżenia, myślałem, ale już było za późno. Brawo, Hiro, właśnie doprowadziłeś dziewczynę do płaczu, punktujesz.
- Przepraszam - wyszeptała tylko Sam, a ja objąłem ją mocniej, opierając głowę o jej ramię. W sumie nawet się cieszyłem, że ją widzę, pomyślałem, ale zaraz usunąłem tę myśl z mojej głowy, czując się beznadziejnie winny, jakbym robił tym coś złego.
- To już nieistotne - powiedziałem, patrząc na krajobraz miasta, rozciągający się za szybami, za plecami dziewczyny. Miałem wrażenie, jakbym spędził na wyspie kilka lat, po powrocie wszystko było inne. To, co zdawało się spiskiem okazywało się pomocą i na odwrót, myślałem, mając w pamięci mapę Isla Menor.
No, to punkt dla Sam. Właśnie kończą mi się ferie, dlatego załamka, ale ale, jutro Just będzie się rozwalać na lodzie, także trzymajcie kciuki kochani ;**
Aha, muszę wam podać świetny utwór na który ostatnio wpadłam, jako że jestem fanką Lindsey:
https://www.youtube.com/watch?v=JVt4oljqL38
No i jeszcze link dla chętnych:
http://dead-past-opowiadanie.blogspot.com/
2/05/2016
Powrót do domu
Zamknąłem oczy, rozkoszując się ciszą, przerywaną tylko cichym odgłosem silników poduszkowca, który brzmiał jak zbliżająca się powoli burza. Wracaliśmy właśnie z Isla Menor, a nad wyspą zapadła już głęboka noc, kołysząc nas do snu. Jednak ja nie potrafiłem zasnąć.
Poprosiliśmy tym razem o jeden wspólny pokój, tak, byśmy mogli być razem, całą szóstką. Przeniesiono więc rzeczy dziewczyn do naszego dość sporego pokoju, dołączając do naszych łóżek jeszcze dwie kanapy. Mimo to Wasabi i ja chcieliśmy odstąpić Honey i Go swoje łóżka, tak by mogły się lepiej wyspać. Honey przystała na tę propozycję, GoGo tylko podziękowała i położyła się wygodnie na kanapie. Teraz wszyscy już spali, łącznie z Baymaxem, o ile proces jego ładowania można nazwać było snem.
Usiadłem na krańcu swojego łóżka, wpatrując się w boczną ścianę, która, jak dopiero potem zademonstrował nam Robb, mogła być przełączona w tryb okna, dzięki czemu czuliśmy się, jakby świat pod nami płynął, chłostając nas zimnymi, nocnymi wiatrami. Od kilku godzin wpatrywałem się w krajobraz Pacyfiku, który dodawał mi spokoju i pozwalał się wyciszyć. Choć po dzisiejszej rozprawie potrzebowałem sporo wypoczynku, by się rozluźnić, to ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Cały czas miałem przed oczami miny prokuratorów, gdy sąd ogłaszał wyrok. Nie byłem pewien, czy tak łatwo się z nim pogodzą.
Moje rozmyślania przerywało co jakiś czas chrapanie Wasabiego, który spał na drugiej kanapie, zawinięty w gruby koc. Fred spał zaraz za nim, obrócony w kierunku ściany. Dalej spała Honey, a na końcu GoGo, na swojej kanapie. Oddychała nierównomiernie, jakby się męczyła, przez co co jakiś czas zerkałem na nią, obawiając się o jej stan. Być może wpływał na nią wirus, albo były to tylko koszmary. Nieważne, i tak chciałem jej pomóc, choć ani w jednej, ani w drugiej sytuacji nie miałbym jak.
Oparłem się głową o chłodną ścianę-szybę, za którą wody oceaniczne płynęły leniwie w kierunku Isla Menor, którą opuszczaliśmy. Nie przebyliśmy nawet połowy drogi, a ja już myślałem tylko o domu. O uśmiechu cioci, jej słodkich ciastkach, które zawsze mi piekła, gdy wracałem z długiej podróży. O moim domu, o cukierni, o pokoju, który wcześniej dzieliłem z Tadashim. Tak bardzo stęskniłem się za San Fransokyo, że aż mnie to dziwiło. Wspominałem teraz długie spacery z GoGo, filmy oglądane z ciocią i Baymaxem, rozmowy przy herbacie z Honey...
Nagle GoGo krzyknęła i usiadła gwałtownie, oddychając ciężko. Zmarszczyłem brwi, widząc, że cała zesztywniała ze strachu.
- Zły sen? - spytałem, a przyjaciółka spojrzała na mnie z trwogą, jakbym był źródłem jej koszmaru. Dopiero gdy mnie poznała, uspokoiła się nieco, jakby zrozumiała, że to wszystko jej się śniło.
- Taak - odparła szeptem, nie chcąc jednak powrócić do snu, bo dotknęła stopami posadzki, siadając prosto.
Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z mojego łóżka, po czym usiadłem obok niej na kanapie.
- Ty chociaż zdołałaś przespać kilka godzin - mruknąłem, przyglądając się jej. Potargane, czarne włosy okalały jej bladą twarz, która wyglądała na strasznie zmęczoną w słabym świetle na zewnątrz poduszkowca, który jako jedyny oświetlał nasz pokój.
GoGo owinęła się tylko kocem, westchnąwszy cicho.
- Wolałabym nie spać - powiedziała po chwili ciszy. Odetchnąłem też, wsłuchując się w silniki poduszkowca, które cały czas pracowały.
- Stęskniłaś się za San Fransokyo? - spytałem od niechcenia, chcąc zatrzeć jej koszmar w pamięci rozmową. GoGo spojrzała na mnie smutno i kiwnęła głową.
- Tak, nawet nie sądziłam, że to możliwe. - odpowiedziała. - Nieczęsto opuszczam miasto, może to dlatego.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Agenda pewnie przyjmie nas z otwartymi ramionami po tej misji - powiedziałem, niemal śmiejąc się z własnych słów. GoGo mimo to dalej wyglądała na zaniepokojoną.
- Hiro, ja... - zaczęła, patrząc mi w oczy z powagą. - Słyszałam, że było ze mną źle, ale nie sądziłam, że aż tak. Poza tym nawet ci nie podziękowałam...
- Wiesz, że nie musisz - odparłem, zahipnotyzowany jej spojrzeniem.
- Właśnie, że muszę - odpowiedziała zamiast tego, przysuwając się bliżej mnie, przez co poczułem się nieco zażenowany. - Za mało ci podziękowali, za to, co zrobiłeś. Takie jest moje zdanie.
- Nie robię tego, żeby mi dziękowano - powiedziałem, czując, że ta rozmowa ma coraz mniej sensu, a może to ja nie chciałem go z niej wyłapać. Coraz częściej w towarzystwie GoGo stawałem się niepewny, co naprawdę mnie irytowało, bo nigdy taki nie byłem. Choć nie miałem problemów z nauką, to moja ciocia często lądowała w gabinecie dyrektora, gdy w porę nie ugryzłem się w język w rozmowie z nauczycielem, czy kolegą. Nie raz powtarzała mi, że lepiej powiedzieć za mało, niż przesadzić, co Tadashi kwitował tylko śmiechem, wiedząc dobrze, że słowa cioci i tak nic mi nie pomogą.
- Ha, i właśnie dlatego jesteś podobny do Tadashiego. - dodała, uśmiechając się lekko. - On też nigdy nie lubił zbierać pochwał.
- Tak, ale... - zacząłem, smutniejąc na imię brata. - ...popatrz jak skończył. On nie zasłużył na taki los. - Tadashi zginął właśnie przez chęć niesienia pomocy innym. Callaghan nawet nie zdołał mu za to podziękować i wątpię, że zrobiłby to kiedykolwiek.
GoGo spojrzała na mnie z żalem, po czym wtuliła się we mnie, splatając ręce wokół mojej szyi. Odwzajemniłem uścisk, tym razem bez żadnego zastanowienia, czując jak fala goryczy w moim sercu opada. Nie chciałem powrócić do żałoby, do mojej depresji. Wiem, że Tadashi byłby dumny, z tego, co robimy, bo bądź co bądź, nie zaczęlibyśmy, gdyby był tu z nami. Może właśnie dlatego musiał zginąć... Byśmy mogli nieść pomoc innym.
- Właśnie tego się boję - wyszeptała GoGo, a jej usta musnęły moją szyję. - że skończysz tak jak on.
Noc mijała wolno, a ja wciąż trwałem w objęciu z GoGo, zapominając wolno o całym świecie. Tylko jedna myśl przewijała mi się przez umysł, niczym wąż, który próbuje zepsuć swoim jadem tę jedną chwilę szczęścia. Ten wąż nazywał się przyjaźń i stale przypominał o sobie, gdy zostawałem sam na sam z przyjaciółką. Mimo to coraz częściej byłem głuchy na jego syk, jakby wołał mnie z oddali, a ja byłem zbyt pochłonięty myślami o Go, żeby go usłyszeć.
Szybko pogrążyłem się w lekkim śnie, często zastanawiając się, czy znajduję się w rzeczywistym świecie, czy w wytworze swojej wyobraźni. Słyszałem przez mgłę mojego umysłu delikatny oddech dziewczyny, którą przytulałem do siebie. Ona również spała, najwyraźniej już nie dręczona przez koszmary. Ja także czułem się lepiej, mogąc w końcu spokojnie spać.
- Hiro, wstawaj! - usłyszałem, czując w tym samym momencie, że ktoś potrząsa moim ramieniem.
- GoGo, obudź się - tym razem była to Honey, jej słodkiego głosu nie dało się pomylić z niczym innym.
Otworzyłem oczy i od razu zobaczyłem stojącego nade mną Wasabiego, którego twarzy, powiedzmy sobie szczerze, nie chciałem widzieć z samego rana. Zamknąłem jeszcze raz oczy i chciałem je przetrzeć, gdy zauważyłem, że moje ramiona wciąż oplatają się wokół Go. Dopiero po chwili przypomniałem sobie nasza nocną rozmowę. Honey starała się ją dobudzić, co szło jej tak dobrze jak umalowanie się w minutę.
W końcu GoGo poruszyła się, ziewając i rozciągając się, przez co prawie znów mnie walnęła.
- Och, wybacz, Hiro - powiedziała, dopiero co zauważając moją obecność. Ja naprawdę miałem wrażenie, że to że się przytulaliśmy i że wczoraj rozmawialiśmy było snem. Jednym z wielu snów, które miałem. Dziwnie było patrzeć, jak twój sen budzi się obok ciebie.
- Dolecieliśmy do San Fransokyo! - wykrzyknął radośnie Fred, próbując wyłonić się zza pleców Wasabiego, na co wysoki przyjaciel uśmiechnął się.
- Możesz próbować, Freddie, ale i tak nie urośniesz. - żachnął się, a Honey zachichotała.
- Od dawna? - spytałem, zrywając się na nogi. GoGo też się ożywiła na te słowa.
- Odkąd zaczęliśmy was budzić - Honey wywróciła oczami. - Kiepską noc musieliście mieć - skomentowała, mimowolnie się uśmiechając w chytry sposób. Jak zwykle ją zignorowałem.
- Poduszkowiec stanął w miejscu, z którego wylecieliśmy? - spytałem, niezbyt się ciesząc na myśl o godzinnej jeździe do miasta.
- Nie - odpowiedział Wasabi, marszcząc ciemne brwi. - Właśnie dziwi mnie to, ale nie. Najwyraźniej pani dyrektor ma dla nas jakąś niespodziankę, spójrz.
Spojrzałem posłusznie w kierunku, który wskazał mi Was, a pokazywał na ścianę, przez którą teraz widziałem pół San Fransokyo, jakby nasz poduszkowiec był zawieszony nad niebem. Dobrze znałem ten widok. Pokazała mi go Sam, gdy po raz pierwszy byliśmy w Agendzie. W takim razie musieliśmy być na czubku wieżowca, należącego do instytucji.
Nagle drzwi do naszego pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Robb z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowi? - spytał.
Ogarnęliśmy się na szybko, zbierając w pośpiechu kilka naszych rzeczy i poszliśmy za Robbem przez labirynt korytarzy poduszkowca. Zauważyłem pustki wewnątrz maszyny, tak jakby każdy spieszył się, by jak najszybciej powrócić do swoich rodzin i domów. Choć my znajdowaliśmy się na wyspie najdłużej, to nie byliśmy jedynymi, którzy zostawili na jakiś czas wszystko, co znali. Ryzyko lotu na Isla Menor było dość spore, by ich rodziny cieszyły się, widząc ich całych i zdrowych nie mówiąc już, że pewnie większość ich bliskich nawet nie znała niebezpieczeństwa ich misji.
Gdy wychodziliśmy po klapie poduszkowca na dach wieżowca, ostry, zimny wiatr przywitał nas swoim powiewem. Cóż, będę musiał się przyzwyczaić do tego zimnego powietrza, pomyślałem sobie, powoli tęskniąc za klimatem Isla Menor. Otuliłem się cieplej kurtką i spojrzałem w dół na rzędy tak samo ubranych pracowników, którzy kierowali się do przejścia na niższe poziomy. Mimo to część z nich stała na dachu, jakby szalejący wiatr w ogóle im nie przeszkadzał. Wśród nich zauważyłem jasne włosy Sam.
Zszedłem wolno z klapy poduszkowca, trzymając się poręczy, po czym zacząłem iść przez wolny rząd, który wyglądał, jakby został utworzony dla nas. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko stanęliśmy na dachu wieżowca, usłyszeliśmy salwę oklasków, skierowaną do nas, a każdy z pracowników ubranych w swoje niebieskie kombinezony patrzył na nas z podziwem.
- Mamy się uśmiechać, czy co? - spytałem ze śmiechem, czując się dziwnie w całej tej sytuacji. GoGo szła tuż obok mnie, najwyraźniej rozbawiona tak samo jak ja.
- Chyba wystarczy im oglądać twoją głupia minę - skwitowała, choć wyglądała na tak samo ogłupiona jak ja.
Zanim zdołałem w ogóle ogarnąć się w tym tłumie, czekającym na nasz powrót, Sam wyłoniła się z niego i rzuciła mi się na szyję, przytulając mnie mocno. Zdziwiło mnie to ciepłe powitanie, ale mimo to odpowiedziałem tym samym. Dobrze pamiętałem rozmowę z Yoko przed naszą misją oraz to, jak ukuła mnie zdrada Sam. Mogła mi nic nie mówić, zamiast mnie oszukiwać, pomyślałem ze złością, trzymając w ramionach dziewczynę. Nawet nie chciałem się zastanawiać, jaką minę musiała mieć teraz Go.
- Udało wam się - powiedziała z wyraźną radością, której ja nie podzielałem na jej widok.
- Jak widać - odparłem, wymijając ją i idąc dalej. Sam spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale nie próbowała mnie zatrzymać, ku mojej uldze.
Zjechaliśmy winda w dół, razem z Yoko i Robbem, którzy wyglądali, jakby cała góra wątpliwości i trosk zsunęła się z ich barków. Dyrektorka była wyraźnie zadowolona przebiegiem rozprawy, co zresztą nam potem powiedziała, dlatego jej dobry humor wciąż się udzielał.
- Co jest w reszcie wieżowca? - zapytałem, znając jedynie jego dach i podziemną część. Tak naprawdę nawet nie wiedziałem, co to za budynek, skoro w San Fransokyo były ich setki.
- A jak myślisz, co najlepiej przykryłoby miejsce tajnej rządowej instytucji? - odpowiedziała pytaniem dyrektorka z uśmiechem, jakby ciekawiło ją moje poszukiwanie odpowiedzi. Mimo to i tak zacząłem się zastanawiać.
- Coś, co nie będzie skupiało uwagi - odpowiedziała Honey.
- W takim miejscu jak to mogłoby być hotelem, albo pensjonatem - zasugerowała GoGo, a Robb kiwnął głową, korzystając z chwili, gdy jego szefowa go nie widzi.
- Poważnie, hotel? - spytałem ze zdziwieniem, a Yoko uśmiechnęła się ponownie, tym razem dość sztucznie. Winda cały czas zjeżdżała w dół, jakby miała nigdy się nie zatrzymać.
- A co byś tu postawił? - zapytała. - Bank? Och, na litość boską, najgłupsza opcja.
- Możliwość wystąpienia złodziei - mruknął Fred, włączając się do rozmowy.
- Biura finansowe? - zaproponowała znów Yoko.
- Zbyt dużo papierów - powiedziałem, odgadując myśli dyrektorki. - Dokumenty Agendy mogłyby się łatwo zaplątać.
- Właśnie - odparła kobieta, poprawiając swoje włosy. - Hotel nie wzbudza niczyich podejrzeń.
- Zaraz, stop - brwi GoGo zmarszczyły się, gdy patrzyła na dyrektorką ze zdziwieniem. - Hotel San Akiyo? To ten budynek? - zauważyłem, że stawała się coraz bardziej poważna, gdy o to pytała, jakby za jej wątpliwościami kryła się jakaś prawda.
- Nie inaczej, GoGo - odparła z uśmiechem Yoko, jakby na coś czekała.
Winda nagle zatrzymała się z dźwiękiem cichego dzwonka, oznajmującego, że pionowa droga już się skończyła. Wszyscy patrzyliśmy jednak wciąż na GoGo, która wyglądała na mocno wstrząśniętą.
- Ale przecież San Akiyo finansuje mój... - zaczęła, ale zaraz usłyszeliśmy czyjś śmiech, łagodny i pełen szczęścia, którego z początku nie poznałem.
Obróciliśmy się wszyscy, dopiero teraz zauważając, że staliśmy tyłem do wejścia windy. Naprzeciw niego stał Daishi Tomago ubrany w lekką marynarkę z szarymi pasami i z czerwonym krawatem. Nie zmienił się od czasu, kiedy widziałem go po raz ostatni, miał takie same ciemne włosy poprzeplatane siwizną i drobne zmarszczki, świadczące o jego wieku. Na widok córki rozpromienił się i rozpostarł ręce.
- Tato! - wykrzyknęła GoGo na wpół zdziwionym, na wpół radosnym głosem, po czym podbiegła do taty i objęła go mocno. - Wiedziałeś...? - usłyszeliśmy cicho, obserwując parę - ojca i córkę trzymających się w czułym objęciu. Honey uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Pewnie pierwszy raz widziała pana Tomago, pomyślałem. Ojca Go znaliśmy tylko ja, Baymax i Wasabi. Pozostała część naszej ekipy nie zdołała zauważyć, jak bardzo zależy naszej przyjaciółce na jej ojcu.
- Pewnie, że wiedziałem - odparł pan Tomago, patrząc córce w oczy niemal ze wzruszeniem. - Cała Agenda trąbi o tym, jak wam poszło.
- Nie jesteś zły? - spytała, krzywiąc się. Dobrze wiem, o co jej chodziło. Zapewne także ona musiała okłamać swojego ojca, tak jak ja to zrobiłem z moją ciocią, chroniąc ją przed prawdą o misji. Musiała czuć się teraz głupio, dowiadując się, że jej ojciec o wszystkim wiedział.
- Skąd. Wiedziałem o tej misji zanim wylecieliście z San Fransokyo - powiedział, uśmiechając się lekko. - Wiem, że nie miałaś wyboru.
Podeszliśmy do niej wraz z panią dyrektor i Robbem. Rozejrzałem się dokoła, ale widziałem tylko biały, czysty korytarz, ciągnący się nieprzerwanie po lewej i prawej stronie. Za plecami pana Tomago znajdowało się coś na kształt biura, ale nie potrafiłem się przyjrzeć bliżej, bo zasłaniały go szklane drzwi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałem Yoko, podczas gdy GoGo rozmawiała z ojcem. Wasabi i Fred zaciekawili się tym tematem, patrząc wyczekująco na dyrektorkę.
- Piętra: czwarte, szóste i dziesiąte należą do Agendy. Są wyłączone z windy, dlatego nikt z odwiedzających hotel nie może się na nie dostać. Wyjątkiem są agenci, ale ci wiedzą, jaką kombinacje przycisków włączyć, by dostać się na te piętra.
Fred oniemiał z podekscytowania. Akurat był w temacie, bo uwielbiał tajemnice i zagadki, śledząc zarówno kryminały jak i przede wszystkim komiksy, które uwielbiał.
- Jestem w raju - szepnął, a Wasabi i ja zaśmialiśmy się, widząc jego ogłupiałą minę.
Baymax tymczasem podreptał do GoGo i jej ojca, przerywając im rozmowę.
- Wybacz, GoGo, ale powinnaś zażyć odtrutkę o tej porze - wtrącił się, a GoGo skrzywiła się na te słowa, spoglądając z niecierpliwością na swojego ojca. Na pewno nic nie wiedział o wirusie, którego złapała Go w zwrotnikowym klimacie wyspy.
- Jaką odtrutkę? - spytał pan Tomago, a jego czoło zmarszczyło się w zaniepokojeniu.
- Może ja to wyjaśnię - rzekłem, podchodząc do całej trójki. Honey zajęła się rozmową z Yoko i chłopakami na temat wczorajszej rozprawy. Czułem, jakby to był tylko sen, albo jakby obraz małej sali sądowej zakładu, sędziów, prokuratorów i oskarżonych wyłonił się z dalekich wspomnień. Wraz z powrotem do San Fransokyo wszystko na wyspie stało się takie odległe...
Ojciec GoGo nie był uradowany, słuchając o tym, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się jego córka. Nic dziwnego, w końcu wystarczyłoby tylko kilka dni, by wirus zakończył młode życie mojej przyjaciółki. Poczułem dreszcz, za każdym razem, jak o tym myślałem. GoGo stała przede mną, cała i zdrowa, myślałem wtedy sobie, próbując się uspokoić.
- Słyszałem o normach tamtejszego zakładu - zaczął Daishi z zaniepokojoną miną. - Co jeśli nie mieliby leku na tego wirusa?
- Wtedy GoGo przyleciałaby do San Fransokyo - odparłem, pewny, że właśnie tak postąpiłaby Yoko. Być może nawet my byśmy zostali, by bronić więźniów na sali sądowej, jednocześnie zamartwiając się o naszą przyjaciółkę.
- A co z resztą, która była chora? - spytała smutno GoGo. - Nie pomogli im. Przynajmniej tym, których porwano.
GoGo miała rację. Ta dwójka, która według Jamesa zginęła przez wirusa, nie miała szans, by podano im odtrutkę. Swoją drogą ciekawe, czemu zakład, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa ze strony tubylców, nie zaczął szukać uciekinierów. Może po prostu zdawał sobie sprawę, że jeśli pośle swoich ludzi w poszukiwaniu, to więźniowie w zakładzie mogliby się zbuntować, pomyślałem, sam odpowiadając sobie na to pytanie.
- Cieszmy się, że tobie nic nie jest - powiedział pan Tomago, kładąc rękę na ramieniu córki.
GoGo uśmiechnęła się do niego lekko, jakby wciąż myślała o tej dwójce, której nie podano odtrutki. Kiedy patrzyłem na przyjaciółkę i jej ojca wciąż myślałem o cioci Cass. Nie sądziłem, że potrafiłbym się tak za nią stęsknić, ale chyba ryzyko zgonu w okolicznościach niebezpiecznej wyspy musiała podsycić moją tęsknotę za domem.
Właśnie miałem spytać panią dyrektor o powrót do domu, gdy Yoko spojrzała na mnie i przerwała moje rozmyślania.
- Chcę wam pokazać jedno miejsce w tym budynku - powiedziała, jakby nie zauważyła, że silę się na jedno bardzo ważne dla mnie pytanie. Pomimo że zazwyczaj nie potrafiłem rozpoznać żadnych uczuć na twarzy poważnej dyrektorki, tak teraz jej oczy i uśmiech stale wskazywały na radość z postępu misji. Widok szczęśliwej dyrektorki utwierdzał mnie w przekonaniu, że daliśmy z siebie wszystko.
Ruszyliśmy wolnym krokiem za dyrektorką, ciekawi tego, co chciała nam pokazać. Robb został z GoGo, jej ojcem i Baymaxem, prowadząc ich do całkiem innego pomieszczenia niż to, w kierunku którego prowadziła nas Yoko. Spojrzałem za siebie i natrafiłem na pełen nadziei wzrok GoGo, na który obróciłem głowę, czując się szczerze zażenowany. Ta wyspa nas zmieniła, pomyślałem sobie, zauważając zmiany w tym, jak się wobec siebie zachowywaliśmy. Miałem nadzieję, że to się nie zmieni z powrotem do San Fransokyo.
Yoko szła stale prosto wzdłuż korytarza, mijając spacerujących z dokumentami pracowników. Gdy korytarz się skończył, dyrektorka przystanęła przed drzwiami, jakby chciała nam coś zaprezentować. Jej szare oczy, które teraz przypominały mi oblicze Jamesa, wydawały się być podekscytowane.
- Wejdźcie, śmiało - powiedziała, stając pod drzwiami.
Fred bez szczególnego wahania otworzył drzwi i wszedł do środka, po czym przystanął zdumiony. Honey i Wasabi szli przede mną, dlatego nie potrafiłem ocenić, co wstrząsnęło przyjacielem. Dopiero, gdy przekroczyłem próg, zauważyłem coś, co odbiegało od moich najśmielszych oczekiwań.
Przed nami rozciągał się ogromny pokój, podzielony na kilka mniejszych pomieszczeń, połączonych ze sobą półścianą bądź szklanymi bokami. Całość wyglądała jak luksusowy apartament, perełka w koronie hotelu San Akiyo. Największe pomieszczenie obejmowało cztery długie sofy obszyte jasną skórą, dwa telewizory plazmowe i bar. Cała ściana naprzeciw była jednym wielkim szklanym oknem, z którego rozciągał się niesamowity widok na całe miasto. Z prawej strony stały drzwi do oddzielonego szklanymi ścianami gabinetu z najnowocześniejszym sprzętem. Z lewej strony widać było niskie schody z jasnego drewna prowadzące na pół piętro, za którym mieściła się mała, ale dobrze wyposażona kuchnia wraz z jadalnią. Rozglądaliśmy się dokoła, nie mogąc ogarnąć całego apartamentu wzrokiem. Było tego po prostu zbyt dużo.
Yoko weszła za nami, najwyraźniej nie zdziwiona naszą reakcją.
- Tu, obok są jeszcze jedne drzwi - powiedziała, wskazując na ścianę tuż obok wejścia do apartamentu. - Jest tam sypialnia. Wybaczcie, że jedna dla wszystkich, ale nie mieliśmy wystarczającego metrażu, by stworzyć pięć oddzielnych.
- Nie mieliście? - spytałem z powątpieniem, rozglądając się po obszernym pomieszczeniu. Yoko wzruszyła ramionami, patrząc na kryształowy żyrandol nad naszymi głowami.
- Chwila, to ma być dla nas? - zapytała Honey, a ja dopiero doszedłem do tego samego wniosku. W sumie byłoby to głupie, bo po co Yoko miałaby pokazywać nam apartament, żebyśmy potem go opuścili i rozeszli się po domach, ale i tak nie potrafiłem tego pojąć.
- Wiem, że macie swoje domy, jak większość agentów - powiedziała dyrektorka, podchodząc do nas. - Każdy jednak ma swoje cztery ściany tutaj, chociaż zazwyczaj agenci przychodzą tu, by się zrelaksować. Myślę, że wam się przyda, w końcu z tego co wiem, to na razie miejscem waszych wspólnych spotkań jest Lucky Cat Cafe. - Yoko mrugnęła do mnie, gdy ja zastanawiałem się, skąd ma te informacje. - Potraktujcie to miejsce jak bazę Wielkiej Szóstki.
Patrzyliśmy wciąż oszołomieni na niezwykły styl, z jakim umeblowano całe mieszkanie, na czarno-białe tapety na ścianach, między oknami, kolory mebli i dywany, ocieplające wnętrze. Yoko kiwnęła głową z aprobatą, jakby powiedziała już dość, po czym ruszyła do drzwi wyjściowych.
- Pani Yoko... - zacząłem, a kobieta odwróciła się. - Dziękujemy - powiedziałem, czując, że to na moich barkach leży obowiązek wypowiedzenia tego jednego słowa. Yoko uśmiechnęła się tylko w moją stronę.
- Nie, Hiro, to my wam dziękujemy. A propos, kiedy będziecie chcieli już wrócić do swoich domów, Robb was odwiezie. Powinien kręcić się gdzieś na tym piętrze - po czym wyszła.
W San Fransokyo rozpadało się na dobre. Deszcz zasłaniał wszystko za szybami samochodu Robba, od ulic, pieszych i reszty samochodów, po szyldy barów i kafejek. Mimo to czułem się szczęśliwy, podziwiając ten widok. To było miasto, które uwielbiałem. Nieważne, czy świeciło tu słońce, czy padał deszcz. Widok tych samych, ciasnych uliczek i ludzi spieszących się w różne miejsca dodawał mi entuzjazmu na spotkanie z ciocią.
Siedziałem w samochodzie z Wasabim i Baymaxem, bo reszta z moich przyjaciół zdążyła już wysiąść pod własnymi domami. Teraz kierowaliśmy się prosto do Lucky Cat Cafe.
Podziękowałem Robbowi za podwózkę i pożegnałem Wasabiego, po czym wyskoczyłem z samochodu, niemal zapominając o walizce, podarowaną mi przez Agendę, by symulować wyjazd przed ciocią. Baymax ociągał się z wychodzeniem z samochodu, ale gdy w końcu mu się udało, stanęliśmy pod progiem mojego domu, do którego czym prędzej chciałem wejść. Wiedziałem jednak, że ciocia nie wie, kiedy dokładnie wrócę, dlatego chciałem zrobić jej niespodziankę.
Zapukałem i stanąłem pod drzwiami, czekając aż gospodyni domu mi otworzy. Nie trwało to jednak długo, bo niemal od razu usłyszałem głos cioci, która teraz pewnie rzucała wszystko, co miała w rękach, by otworzyć drzwi, za którymi mógł stać jej siostrzeniec. Tym razem jej nadzieje się spełniły.
Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem przed sobą ciocię Cass, tą samą, która zastępowała mi rodziców i która miała największe serce, jakie znałem. Wiedziałem, na co patrzy. Na wychudzonego chłopaka z rozmierzchwioną czarną czupryną i mokrymi od deszczu ramionami jesiennej kurtki.
- Cześć, ciociu - przywitałem się z uśmiechem, a ciocia Cass ujęła mnie od razu w ramiona, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej kilka miesięcy, a nie tygodni.
- Hiro, jak ja się za tobą stęskniłam! - wykrzyknęła z radością, dusząc mnie w uścisku. - Wejdź, bo zaraz się rozchorujesz. - Jeszcze zanim zdołałem przejść przez próg, ciocia Cass wytuliła również Baymaxa, który co do uścisków był akurat zawsze chętny.
Baymax wszedł ostatni, zamykając za sobą drzwi, a ja ściągnąłem z siebie mokrą kurtkę, czując zapach pieczonego kurczaka, rozchodzący się po całym domu. Na samą myśl aż ślinka ciekła.
- Czemu nie zadzwoniłeś, że wracasz? - spytała mnie ciocia, cała w skowronkach.
- Bo nie wiedziałem, że wrócę tak szybko - powiedziałem szczerze.
- Niech cię jeszcze raz uścisnę - usłyszałem tylko, zanim ciocia Cass znów objęła mnie mocno. - Będziesz musiał mi zaraz wszystko opowiedzieć.
Właśnie tego się bałem, pomyślałem, drapiąc się po głowie. Dobrze, że przynajmniej zdołałem podczas powrotu wymyślić serię jakiś dobrych kłamstw, które mógłbym podać cioci. Czułem się źle, że musiałem ją okłamywać, ale nie mogłem powiedzieć jej, że byłem na wyspie z bezwzględnymi przestępcami i jeszcze groźniejszymi od nich tubylcami, łaziłem podziemnymi tunelami i walczyłem w sądzie o prawa niewinnych. To samo w sobie brzmiało przerażająco i nie do uwierzenia.
- Och, na litość boską, mój kurczak! - wykrzyknęła, biegnąc do kuchni. Uśmiechnąłem się, widząc jak wszystko powraca do normy. Baymax ruszył pierwszy za ciocią po schodach na górę, ja ruszyłem za nim. - Akurat masz szczęście - usłyszałem głos cioci z kuchni, do której szedłem wolnym, zmęczonym krokiem. Walizkę zostawiłem na dole, będzie czas, by się nią zająć potem. - Chyba miałam nosa, że upiekłam tego kurczaka.
- Pachnie pysznie - powiedziałem, siadając przy niewielkim stoliku w kuchni, gdzie zazwyczaj jadaliśmy z ciocią kolacje. Gdy zająłem miejsce, poczułem ulgę rozchodzącą się po moich zesztywniałych nogach. Gdybym teraz mógł tylko odpocząć, pomyślałem, myśląc, że będę musiał wrócić na uniwersytet.
Spojrzałem z otępieniem na kalendarz i aż oniemiałem, widząc datę. Spędziliśmy na Isla Menor ponad trzy tygodnie! Jakim cudem? Ukryłem mój szok przed ciocią, która usiadła naprzeciw mnie, wyciągnąwszy z piekarnika gorącego kurczaka. Baymax zajął miejsce obok mnie, nie odzywając się ani słowem, jak mu poleciłem.
- No, to opowiadajcie - powiedziała ciocia, patrząc na mnie ciepłym spojrzeniem. - Jak było na obozie?
- Aa, masa nauki - odpowiedziałem, zmęczonym głosem. - Na samą myśl czuję się zmęczony.
- Aż tak was męczyli? - spytała ciocia, popijając swoją kawę, którą prawdopodobnie piła, zanim wróciłem.
- Niee, ja... - zauważyłem na stoliku leżącą kopertę z moim nazwiskiem. - To moje? - spytałem ze zdziwieniem, zastanawiając się, od kogo mogłem dostać list. Ciocia Cass spojrzała na kopertę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Ach, tak. Przyszedł jakieś dwa dni temu, ale nie miałam jak cię o tym powiadomić. - wziąłem kopertę i zauważyłem z ulgą, że nie była otwierana. Ciocia Cass miała to do siebie, że czasem była nadopiekuńcza, ale zazwyczaj nie czytała naszych listów, jeśli takowe dostawaliśmy. Mimo to czułem się głupio, otwierając korespondencję przy niej. A jeśli to będzie list z Agendy? - pomyślałem, ale natychmiast odrzuciłem ten pomysł. Były szybsze i łatwiejsze sposoby, by się ze mną skontaktować.
- Co to takiego? - spytała ciocia z zainteresowaniem. Zmarszczyłem brwi, wyciągając coś z koperty.
- To zaproszenie. - odpowiedziałem ze zdziwieniem, otwierając je. Nie miałem pojęcia, od kogo mógłbym je dostać. Ciocia Cass wydawała się jednak o wiele bardziej zrelaksowana ode mnie, popijając kawę. Baymax zaglądał mi przez ramię, odczytując tekst zaproszenia. - Od Abigail - dodałem. - Zaprasza mnie i Baymaxa na ślub.
Poprosiliśmy tym razem o jeden wspólny pokój, tak, byśmy mogli być razem, całą szóstką. Przeniesiono więc rzeczy dziewczyn do naszego dość sporego pokoju, dołączając do naszych łóżek jeszcze dwie kanapy. Mimo to Wasabi i ja chcieliśmy odstąpić Honey i Go swoje łóżka, tak by mogły się lepiej wyspać. Honey przystała na tę propozycję, GoGo tylko podziękowała i położyła się wygodnie na kanapie. Teraz wszyscy już spali, łącznie z Baymaxem, o ile proces jego ładowania można nazwać było snem.
Usiadłem na krańcu swojego łóżka, wpatrując się w boczną ścianę, która, jak dopiero potem zademonstrował nam Robb, mogła być przełączona w tryb okna, dzięki czemu czuliśmy się, jakby świat pod nami płynął, chłostając nas zimnymi, nocnymi wiatrami. Od kilku godzin wpatrywałem się w krajobraz Pacyfiku, który dodawał mi spokoju i pozwalał się wyciszyć. Choć po dzisiejszej rozprawie potrzebowałem sporo wypoczynku, by się rozluźnić, to ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Cały czas miałem przed oczami miny prokuratorów, gdy sąd ogłaszał wyrok. Nie byłem pewien, czy tak łatwo się z nim pogodzą.
Moje rozmyślania przerywało co jakiś czas chrapanie Wasabiego, który spał na drugiej kanapie, zawinięty w gruby koc. Fred spał zaraz za nim, obrócony w kierunku ściany. Dalej spała Honey, a na końcu GoGo, na swojej kanapie. Oddychała nierównomiernie, jakby się męczyła, przez co co jakiś czas zerkałem na nią, obawiając się o jej stan. Być może wpływał na nią wirus, albo były to tylko koszmary. Nieważne, i tak chciałem jej pomóc, choć ani w jednej, ani w drugiej sytuacji nie miałbym jak.
Oparłem się głową o chłodną ścianę-szybę, za którą wody oceaniczne płynęły leniwie w kierunku Isla Menor, którą opuszczaliśmy. Nie przebyliśmy nawet połowy drogi, a ja już myślałem tylko o domu. O uśmiechu cioci, jej słodkich ciastkach, które zawsze mi piekła, gdy wracałem z długiej podróży. O moim domu, o cukierni, o pokoju, który wcześniej dzieliłem z Tadashim. Tak bardzo stęskniłem się za San Fransokyo, że aż mnie to dziwiło. Wspominałem teraz długie spacery z GoGo, filmy oglądane z ciocią i Baymaxem, rozmowy przy herbacie z Honey...
Nagle GoGo krzyknęła i usiadła gwałtownie, oddychając ciężko. Zmarszczyłem brwi, widząc, że cała zesztywniała ze strachu.
- Zły sen? - spytałem, a przyjaciółka spojrzała na mnie z trwogą, jakbym był źródłem jej koszmaru. Dopiero gdy mnie poznała, uspokoiła się nieco, jakby zrozumiała, że to wszystko jej się śniło.
- Taak - odparła szeptem, nie chcąc jednak powrócić do snu, bo dotknęła stopami posadzki, siadając prosto.
Uśmiechnąłem się lekko i wstałem z mojego łóżka, po czym usiadłem obok niej na kanapie.
- Ty chociaż zdołałaś przespać kilka godzin - mruknąłem, przyglądając się jej. Potargane, czarne włosy okalały jej bladą twarz, która wyglądała na strasznie zmęczoną w słabym świetle na zewnątrz poduszkowca, który jako jedyny oświetlał nasz pokój.
GoGo owinęła się tylko kocem, westchnąwszy cicho.
- Wolałabym nie spać - powiedziała po chwili ciszy. Odetchnąłem też, wsłuchując się w silniki poduszkowca, które cały czas pracowały.
- Stęskniłaś się za San Fransokyo? - spytałem od niechcenia, chcąc zatrzeć jej koszmar w pamięci rozmową. GoGo spojrzała na mnie smutno i kiwnęła głową.
- Tak, nawet nie sądziłam, że to możliwe. - odpowiedziała. - Nieczęsto opuszczam miasto, może to dlatego.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Agenda pewnie przyjmie nas z otwartymi ramionami po tej misji - powiedziałem, niemal śmiejąc się z własnych słów. GoGo mimo to dalej wyglądała na zaniepokojoną.
- Hiro, ja... - zaczęła, patrząc mi w oczy z powagą. - Słyszałam, że było ze mną źle, ale nie sądziłam, że aż tak. Poza tym nawet ci nie podziękowałam...
- Wiesz, że nie musisz - odparłem, zahipnotyzowany jej spojrzeniem.
- Właśnie, że muszę - odpowiedziała zamiast tego, przysuwając się bliżej mnie, przez co poczułem się nieco zażenowany. - Za mało ci podziękowali, za to, co zrobiłeś. Takie jest moje zdanie.
- Nie robię tego, żeby mi dziękowano - powiedziałem, czując, że ta rozmowa ma coraz mniej sensu, a może to ja nie chciałem go z niej wyłapać. Coraz częściej w towarzystwie GoGo stawałem się niepewny, co naprawdę mnie irytowało, bo nigdy taki nie byłem. Choć nie miałem problemów z nauką, to moja ciocia często lądowała w gabinecie dyrektora, gdy w porę nie ugryzłem się w język w rozmowie z nauczycielem, czy kolegą. Nie raz powtarzała mi, że lepiej powiedzieć za mało, niż przesadzić, co Tadashi kwitował tylko śmiechem, wiedząc dobrze, że słowa cioci i tak nic mi nie pomogą.
- Ha, i właśnie dlatego jesteś podobny do Tadashiego. - dodała, uśmiechając się lekko. - On też nigdy nie lubił zbierać pochwał.
- Tak, ale... - zacząłem, smutniejąc na imię brata. - ...popatrz jak skończył. On nie zasłużył na taki los. - Tadashi zginął właśnie przez chęć niesienia pomocy innym. Callaghan nawet nie zdołał mu za to podziękować i wątpię, że zrobiłby to kiedykolwiek.
GoGo spojrzała na mnie z żalem, po czym wtuliła się we mnie, splatając ręce wokół mojej szyi. Odwzajemniłem uścisk, tym razem bez żadnego zastanowienia, czując jak fala goryczy w moim sercu opada. Nie chciałem powrócić do żałoby, do mojej depresji. Wiem, że Tadashi byłby dumny, z tego, co robimy, bo bądź co bądź, nie zaczęlibyśmy, gdyby był tu z nami. Może właśnie dlatego musiał zginąć... Byśmy mogli nieść pomoc innym.
- Właśnie tego się boję - wyszeptała GoGo, a jej usta musnęły moją szyję. - że skończysz tak jak on.
Noc mijała wolno, a ja wciąż trwałem w objęciu z GoGo, zapominając wolno o całym świecie. Tylko jedna myśl przewijała mi się przez umysł, niczym wąż, który próbuje zepsuć swoim jadem tę jedną chwilę szczęścia. Ten wąż nazywał się przyjaźń i stale przypominał o sobie, gdy zostawałem sam na sam z przyjaciółką. Mimo to coraz częściej byłem głuchy na jego syk, jakby wołał mnie z oddali, a ja byłem zbyt pochłonięty myślami o Go, żeby go usłyszeć.
Szybko pogrążyłem się w lekkim śnie, często zastanawiając się, czy znajduję się w rzeczywistym świecie, czy w wytworze swojej wyobraźni. Słyszałem przez mgłę mojego umysłu delikatny oddech dziewczyny, którą przytulałem do siebie. Ona również spała, najwyraźniej już nie dręczona przez koszmary. Ja także czułem się lepiej, mogąc w końcu spokojnie spać.
- Hiro, wstawaj! - usłyszałem, czując w tym samym momencie, że ktoś potrząsa moim ramieniem.
- GoGo, obudź się - tym razem była to Honey, jej słodkiego głosu nie dało się pomylić z niczym innym.
Otworzyłem oczy i od razu zobaczyłem stojącego nade mną Wasabiego, którego twarzy, powiedzmy sobie szczerze, nie chciałem widzieć z samego rana. Zamknąłem jeszcze raz oczy i chciałem je przetrzeć, gdy zauważyłem, że moje ramiona wciąż oplatają się wokół Go. Dopiero po chwili przypomniałem sobie nasza nocną rozmowę. Honey starała się ją dobudzić, co szło jej tak dobrze jak umalowanie się w minutę.
W końcu GoGo poruszyła się, ziewając i rozciągając się, przez co prawie znów mnie walnęła.
- Och, wybacz, Hiro - powiedziała, dopiero co zauważając moją obecność. Ja naprawdę miałem wrażenie, że to że się przytulaliśmy i że wczoraj rozmawialiśmy było snem. Jednym z wielu snów, które miałem. Dziwnie było patrzeć, jak twój sen budzi się obok ciebie.
- Dolecieliśmy do San Fransokyo! - wykrzyknął radośnie Fred, próbując wyłonić się zza pleców Wasabiego, na co wysoki przyjaciel uśmiechnął się.
- Możesz próbować, Freddie, ale i tak nie urośniesz. - żachnął się, a Honey zachichotała.
- Od dawna? - spytałem, zrywając się na nogi. GoGo też się ożywiła na te słowa.
- Odkąd zaczęliśmy was budzić - Honey wywróciła oczami. - Kiepską noc musieliście mieć - skomentowała, mimowolnie się uśmiechając w chytry sposób. Jak zwykle ją zignorowałem.
- Poduszkowiec stanął w miejscu, z którego wylecieliśmy? - spytałem, niezbyt się ciesząc na myśl o godzinnej jeździe do miasta.
- Nie - odpowiedział Wasabi, marszcząc ciemne brwi. - Właśnie dziwi mnie to, ale nie. Najwyraźniej pani dyrektor ma dla nas jakąś niespodziankę, spójrz.
Spojrzałem posłusznie w kierunku, który wskazał mi Was, a pokazywał na ścianę, przez którą teraz widziałem pół San Fransokyo, jakby nasz poduszkowiec był zawieszony nad niebem. Dobrze znałem ten widok. Pokazała mi go Sam, gdy po raz pierwszy byliśmy w Agendzie. W takim razie musieliśmy być na czubku wieżowca, należącego do instytucji.
Nagle drzwi do naszego pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Robb z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowi? - spytał.
Ogarnęliśmy się na szybko, zbierając w pośpiechu kilka naszych rzeczy i poszliśmy za Robbem przez labirynt korytarzy poduszkowca. Zauważyłem pustki wewnątrz maszyny, tak jakby każdy spieszył się, by jak najszybciej powrócić do swoich rodzin i domów. Choć my znajdowaliśmy się na wyspie najdłużej, to nie byliśmy jedynymi, którzy zostawili na jakiś czas wszystko, co znali. Ryzyko lotu na Isla Menor było dość spore, by ich rodziny cieszyły się, widząc ich całych i zdrowych nie mówiąc już, że pewnie większość ich bliskich nawet nie znała niebezpieczeństwa ich misji.
Gdy wychodziliśmy po klapie poduszkowca na dach wieżowca, ostry, zimny wiatr przywitał nas swoim powiewem. Cóż, będę musiał się przyzwyczaić do tego zimnego powietrza, pomyślałem sobie, powoli tęskniąc za klimatem Isla Menor. Otuliłem się cieplej kurtką i spojrzałem w dół na rzędy tak samo ubranych pracowników, którzy kierowali się do przejścia na niższe poziomy. Mimo to część z nich stała na dachu, jakby szalejący wiatr w ogóle im nie przeszkadzał. Wśród nich zauważyłem jasne włosy Sam.
Zszedłem wolno z klapy poduszkowca, trzymając się poręczy, po czym zacząłem iść przez wolny rząd, który wyglądał, jakby został utworzony dla nas. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko stanęliśmy na dachu wieżowca, usłyszeliśmy salwę oklasków, skierowaną do nas, a każdy z pracowników ubranych w swoje niebieskie kombinezony patrzył na nas z podziwem.
- Mamy się uśmiechać, czy co? - spytałem ze śmiechem, czując się dziwnie w całej tej sytuacji. GoGo szła tuż obok mnie, najwyraźniej rozbawiona tak samo jak ja.
- Chyba wystarczy im oglądać twoją głupia minę - skwitowała, choć wyglądała na tak samo ogłupiona jak ja.
Zanim zdołałem w ogóle ogarnąć się w tym tłumie, czekającym na nasz powrót, Sam wyłoniła się z niego i rzuciła mi się na szyję, przytulając mnie mocno. Zdziwiło mnie to ciepłe powitanie, ale mimo to odpowiedziałem tym samym. Dobrze pamiętałem rozmowę z Yoko przed naszą misją oraz to, jak ukuła mnie zdrada Sam. Mogła mi nic nie mówić, zamiast mnie oszukiwać, pomyślałem ze złością, trzymając w ramionach dziewczynę. Nawet nie chciałem się zastanawiać, jaką minę musiała mieć teraz Go.
- Udało wam się - powiedziała z wyraźną radością, której ja nie podzielałem na jej widok.
- Jak widać - odparłem, wymijając ją i idąc dalej. Sam spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale nie próbowała mnie zatrzymać, ku mojej uldze.
Zjechaliśmy winda w dół, razem z Yoko i Robbem, którzy wyglądali, jakby cała góra wątpliwości i trosk zsunęła się z ich barków. Dyrektorka była wyraźnie zadowolona przebiegiem rozprawy, co zresztą nam potem powiedziała, dlatego jej dobry humor wciąż się udzielał.
- Co jest w reszcie wieżowca? - zapytałem, znając jedynie jego dach i podziemną część. Tak naprawdę nawet nie wiedziałem, co to za budynek, skoro w San Fransokyo były ich setki.
- A jak myślisz, co najlepiej przykryłoby miejsce tajnej rządowej instytucji? - odpowiedziała pytaniem dyrektorka z uśmiechem, jakby ciekawiło ją moje poszukiwanie odpowiedzi. Mimo to i tak zacząłem się zastanawiać.
- Coś, co nie będzie skupiało uwagi - odpowiedziała Honey.
- W takim miejscu jak to mogłoby być hotelem, albo pensjonatem - zasugerowała GoGo, a Robb kiwnął głową, korzystając z chwili, gdy jego szefowa go nie widzi.
- Poważnie, hotel? - spytałem ze zdziwieniem, a Yoko uśmiechnęła się ponownie, tym razem dość sztucznie. Winda cały czas zjeżdżała w dół, jakby miała nigdy się nie zatrzymać.
- A co byś tu postawił? - zapytała. - Bank? Och, na litość boską, najgłupsza opcja.
- Możliwość wystąpienia złodziei - mruknął Fred, włączając się do rozmowy.
- Biura finansowe? - zaproponowała znów Yoko.
- Zbyt dużo papierów - powiedziałem, odgadując myśli dyrektorki. - Dokumenty Agendy mogłyby się łatwo zaplątać.
- Właśnie - odparła kobieta, poprawiając swoje włosy. - Hotel nie wzbudza niczyich podejrzeń.
- Zaraz, stop - brwi GoGo zmarszczyły się, gdy patrzyła na dyrektorką ze zdziwieniem. - Hotel San Akiyo? To ten budynek? - zauważyłem, że stawała się coraz bardziej poważna, gdy o to pytała, jakby za jej wątpliwościami kryła się jakaś prawda.
- Nie inaczej, GoGo - odparła z uśmiechem Yoko, jakby na coś czekała.
Winda nagle zatrzymała się z dźwiękiem cichego dzwonka, oznajmującego, że pionowa droga już się skończyła. Wszyscy patrzyliśmy jednak wciąż na GoGo, która wyglądała na mocno wstrząśniętą.
- Ale przecież San Akiyo finansuje mój... - zaczęła, ale zaraz usłyszeliśmy czyjś śmiech, łagodny i pełen szczęścia, którego z początku nie poznałem.
Obróciliśmy się wszyscy, dopiero teraz zauważając, że staliśmy tyłem do wejścia windy. Naprzeciw niego stał Daishi Tomago ubrany w lekką marynarkę z szarymi pasami i z czerwonym krawatem. Nie zmienił się od czasu, kiedy widziałem go po raz ostatni, miał takie same ciemne włosy poprzeplatane siwizną i drobne zmarszczki, świadczące o jego wieku. Na widok córki rozpromienił się i rozpostarł ręce.
- Tato! - wykrzyknęła GoGo na wpół zdziwionym, na wpół radosnym głosem, po czym podbiegła do taty i objęła go mocno. - Wiedziałeś...? - usłyszeliśmy cicho, obserwując parę - ojca i córkę trzymających się w czułym objęciu. Honey uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Pewnie pierwszy raz widziała pana Tomago, pomyślałem. Ojca Go znaliśmy tylko ja, Baymax i Wasabi. Pozostała część naszej ekipy nie zdołała zauważyć, jak bardzo zależy naszej przyjaciółce na jej ojcu.
- Pewnie, że wiedziałem - odparł pan Tomago, patrząc córce w oczy niemal ze wzruszeniem. - Cała Agenda trąbi o tym, jak wam poszło.
- Nie jesteś zły? - spytała, krzywiąc się. Dobrze wiem, o co jej chodziło. Zapewne także ona musiała okłamać swojego ojca, tak jak ja to zrobiłem z moją ciocią, chroniąc ją przed prawdą o misji. Musiała czuć się teraz głupio, dowiadując się, że jej ojciec o wszystkim wiedział.
- Skąd. Wiedziałem o tej misji zanim wylecieliście z San Fransokyo - powiedział, uśmiechając się lekko. - Wiem, że nie miałaś wyboru.
Podeszliśmy do niej wraz z panią dyrektor i Robbem. Rozejrzałem się dokoła, ale widziałem tylko biały, czysty korytarz, ciągnący się nieprzerwanie po lewej i prawej stronie. Za plecami pana Tomago znajdowało się coś na kształt biura, ale nie potrafiłem się przyjrzeć bliżej, bo zasłaniały go szklane drzwi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałem Yoko, podczas gdy GoGo rozmawiała z ojcem. Wasabi i Fred zaciekawili się tym tematem, patrząc wyczekująco na dyrektorkę.
- Piętra: czwarte, szóste i dziesiąte należą do Agendy. Są wyłączone z windy, dlatego nikt z odwiedzających hotel nie może się na nie dostać. Wyjątkiem są agenci, ale ci wiedzą, jaką kombinacje przycisków włączyć, by dostać się na te piętra.
Fred oniemiał z podekscytowania. Akurat był w temacie, bo uwielbiał tajemnice i zagadki, śledząc zarówno kryminały jak i przede wszystkim komiksy, które uwielbiał.
- Jestem w raju - szepnął, a Wasabi i ja zaśmialiśmy się, widząc jego ogłupiałą minę.
Baymax tymczasem podreptał do GoGo i jej ojca, przerywając im rozmowę.
- Wybacz, GoGo, ale powinnaś zażyć odtrutkę o tej porze - wtrącił się, a GoGo skrzywiła się na te słowa, spoglądając z niecierpliwością na swojego ojca. Na pewno nic nie wiedział o wirusie, którego złapała Go w zwrotnikowym klimacie wyspy.
- Jaką odtrutkę? - spytał pan Tomago, a jego czoło zmarszczyło się w zaniepokojeniu.
- Może ja to wyjaśnię - rzekłem, podchodząc do całej trójki. Honey zajęła się rozmową z Yoko i chłopakami na temat wczorajszej rozprawy. Czułem, jakby to był tylko sen, albo jakby obraz małej sali sądowej zakładu, sędziów, prokuratorów i oskarżonych wyłonił się z dalekich wspomnień. Wraz z powrotem do San Fransokyo wszystko na wyspie stało się takie odległe...
Ojciec GoGo nie był uradowany, słuchając o tym, w jakim niebezpieczeństwie znalazła się jego córka. Nic dziwnego, w końcu wystarczyłoby tylko kilka dni, by wirus zakończył młode życie mojej przyjaciółki. Poczułem dreszcz, za każdym razem, jak o tym myślałem. GoGo stała przede mną, cała i zdrowa, myślałem wtedy sobie, próbując się uspokoić.
- Słyszałem o normach tamtejszego zakładu - zaczął Daishi z zaniepokojoną miną. - Co jeśli nie mieliby leku na tego wirusa?
- Wtedy GoGo przyleciałaby do San Fransokyo - odparłem, pewny, że właśnie tak postąpiłaby Yoko. Być może nawet my byśmy zostali, by bronić więźniów na sali sądowej, jednocześnie zamartwiając się o naszą przyjaciółkę.
- A co z resztą, która była chora? - spytała smutno GoGo. - Nie pomogli im. Przynajmniej tym, których porwano.
GoGo miała rację. Ta dwójka, która według Jamesa zginęła przez wirusa, nie miała szans, by podano im odtrutkę. Swoją drogą ciekawe, czemu zakład, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa ze strony tubylców, nie zaczął szukać uciekinierów. Może po prostu zdawał sobie sprawę, że jeśli pośle swoich ludzi w poszukiwaniu, to więźniowie w zakładzie mogliby się zbuntować, pomyślałem, sam odpowiadając sobie na to pytanie.
- Cieszmy się, że tobie nic nie jest - powiedział pan Tomago, kładąc rękę na ramieniu córki.
GoGo uśmiechnęła się do niego lekko, jakby wciąż myślała o tej dwójce, której nie podano odtrutki. Kiedy patrzyłem na przyjaciółkę i jej ojca wciąż myślałem o cioci Cass. Nie sądziłem, że potrafiłbym się tak za nią stęsknić, ale chyba ryzyko zgonu w okolicznościach niebezpiecznej wyspy musiała podsycić moją tęsknotę za domem.
Właśnie miałem spytać panią dyrektor o powrót do domu, gdy Yoko spojrzała na mnie i przerwała moje rozmyślania.
- Chcę wam pokazać jedno miejsce w tym budynku - powiedziała, jakby nie zauważyła, że silę się na jedno bardzo ważne dla mnie pytanie. Pomimo że zazwyczaj nie potrafiłem rozpoznać żadnych uczuć na twarzy poważnej dyrektorki, tak teraz jej oczy i uśmiech stale wskazywały na radość z postępu misji. Widok szczęśliwej dyrektorki utwierdzał mnie w przekonaniu, że daliśmy z siebie wszystko.
Ruszyliśmy wolnym krokiem za dyrektorką, ciekawi tego, co chciała nam pokazać. Robb został z GoGo, jej ojcem i Baymaxem, prowadząc ich do całkiem innego pomieszczenia niż to, w kierunku którego prowadziła nas Yoko. Spojrzałem za siebie i natrafiłem na pełen nadziei wzrok GoGo, na który obróciłem głowę, czując się szczerze zażenowany. Ta wyspa nas zmieniła, pomyślałem sobie, zauważając zmiany w tym, jak się wobec siebie zachowywaliśmy. Miałem nadzieję, że to się nie zmieni z powrotem do San Fransokyo.
Yoko szła stale prosto wzdłuż korytarza, mijając spacerujących z dokumentami pracowników. Gdy korytarz się skończył, dyrektorka przystanęła przed drzwiami, jakby chciała nam coś zaprezentować. Jej szare oczy, które teraz przypominały mi oblicze Jamesa, wydawały się być podekscytowane.
- Wejdźcie, śmiało - powiedziała, stając pod drzwiami.
Fred bez szczególnego wahania otworzył drzwi i wszedł do środka, po czym przystanął zdumiony. Honey i Wasabi szli przede mną, dlatego nie potrafiłem ocenić, co wstrząsnęło przyjacielem. Dopiero, gdy przekroczyłem próg, zauważyłem coś, co odbiegało od moich najśmielszych oczekiwań.
Przed nami rozciągał się ogromny pokój, podzielony na kilka mniejszych pomieszczeń, połączonych ze sobą półścianą bądź szklanymi bokami. Całość wyglądała jak luksusowy apartament, perełka w koronie hotelu San Akiyo. Największe pomieszczenie obejmowało cztery długie sofy obszyte jasną skórą, dwa telewizory plazmowe i bar. Cała ściana naprzeciw była jednym wielkim szklanym oknem, z którego rozciągał się niesamowity widok na całe miasto. Z prawej strony stały drzwi do oddzielonego szklanymi ścianami gabinetu z najnowocześniejszym sprzętem. Z lewej strony widać było niskie schody z jasnego drewna prowadzące na pół piętro, za którym mieściła się mała, ale dobrze wyposażona kuchnia wraz z jadalnią. Rozglądaliśmy się dokoła, nie mogąc ogarnąć całego apartamentu wzrokiem. Było tego po prostu zbyt dużo.
Yoko weszła za nami, najwyraźniej nie zdziwiona naszą reakcją.
- Tu, obok są jeszcze jedne drzwi - powiedziała, wskazując na ścianę tuż obok wejścia do apartamentu. - Jest tam sypialnia. Wybaczcie, że jedna dla wszystkich, ale nie mieliśmy wystarczającego metrażu, by stworzyć pięć oddzielnych.
- Nie mieliście? - spytałem z powątpieniem, rozglądając się po obszernym pomieszczeniu. Yoko wzruszyła ramionami, patrząc na kryształowy żyrandol nad naszymi głowami.
- Chwila, to ma być dla nas? - zapytała Honey, a ja dopiero doszedłem do tego samego wniosku. W sumie byłoby to głupie, bo po co Yoko miałaby pokazywać nam apartament, żebyśmy potem go opuścili i rozeszli się po domach, ale i tak nie potrafiłem tego pojąć.
- Wiem, że macie swoje domy, jak większość agentów - powiedziała dyrektorka, podchodząc do nas. - Każdy jednak ma swoje cztery ściany tutaj, chociaż zazwyczaj agenci przychodzą tu, by się zrelaksować. Myślę, że wam się przyda, w końcu z tego co wiem, to na razie miejscem waszych wspólnych spotkań jest Lucky Cat Cafe. - Yoko mrugnęła do mnie, gdy ja zastanawiałem się, skąd ma te informacje. - Potraktujcie to miejsce jak bazę Wielkiej Szóstki.
Patrzyliśmy wciąż oszołomieni na niezwykły styl, z jakim umeblowano całe mieszkanie, na czarno-białe tapety na ścianach, między oknami, kolory mebli i dywany, ocieplające wnętrze. Yoko kiwnęła głową z aprobatą, jakby powiedziała już dość, po czym ruszyła do drzwi wyjściowych.
- Pani Yoko... - zacząłem, a kobieta odwróciła się. - Dziękujemy - powiedziałem, czując, że to na moich barkach leży obowiązek wypowiedzenia tego jednego słowa. Yoko uśmiechnęła się tylko w moją stronę.
- Nie, Hiro, to my wam dziękujemy. A propos, kiedy będziecie chcieli już wrócić do swoich domów, Robb was odwiezie. Powinien kręcić się gdzieś na tym piętrze - po czym wyszła.
W San Fransokyo rozpadało się na dobre. Deszcz zasłaniał wszystko za szybami samochodu Robba, od ulic, pieszych i reszty samochodów, po szyldy barów i kafejek. Mimo to czułem się szczęśliwy, podziwiając ten widok. To było miasto, które uwielbiałem. Nieważne, czy świeciło tu słońce, czy padał deszcz. Widok tych samych, ciasnych uliczek i ludzi spieszących się w różne miejsca dodawał mi entuzjazmu na spotkanie z ciocią.
Siedziałem w samochodzie z Wasabim i Baymaxem, bo reszta z moich przyjaciół zdążyła już wysiąść pod własnymi domami. Teraz kierowaliśmy się prosto do Lucky Cat Cafe.
Podziękowałem Robbowi za podwózkę i pożegnałem Wasabiego, po czym wyskoczyłem z samochodu, niemal zapominając o walizce, podarowaną mi przez Agendę, by symulować wyjazd przed ciocią. Baymax ociągał się z wychodzeniem z samochodu, ale gdy w końcu mu się udało, stanęliśmy pod progiem mojego domu, do którego czym prędzej chciałem wejść. Wiedziałem jednak, że ciocia nie wie, kiedy dokładnie wrócę, dlatego chciałem zrobić jej niespodziankę.
Zapukałem i stanąłem pod drzwiami, czekając aż gospodyni domu mi otworzy. Nie trwało to jednak długo, bo niemal od razu usłyszałem głos cioci, która teraz pewnie rzucała wszystko, co miała w rękach, by otworzyć drzwi, za którymi mógł stać jej siostrzeniec. Tym razem jej nadzieje się spełniły.
Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem przed sobą ciocię Cass, tą samą, która zastępowała mi rodziców i która miała największe serce, jakie znałem. Wiedziałem, na co patrzy. Na wychudzonego chłopaka z rozmierzchwioną czarną czupryną i mokrymi od deszczu ramionami jesiennej kurtki.
- Cześć, ciociu - przywitałem się z uśmiechem, a ciocia Cass ujęła mnie od razu w ramiona, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej kilka miesięcy, a nie tygodni.
- Hiro, jak ja się za tobą stęskniłam! - wykrzyknęła z radością, dusząc mnie w uścisku. - Wejdź, bo zaraz się rozchorujesz. - Jeszcze zanim zdołałem przejść przez próg, ciocia Cass wytuliła również Baymaxa, który co do uścisków był akurat zawsze chętny.
Baymax wszedł ostatni, zamykając za sobą drzwi, a ja ściągnąłem z siebie mokrą kurtkę, czując zapach pieczonego kurczaka, rozchodzący się po całym domu. Na samą myśl aż ślinka ciekła.
- Czemu nie zadzwoniłeś, że wracasz? - spytała mnie ciocia, cała w skowronkach.
- Bo nie wiedziałem, że wrócę tak szybko - powiedziałem szczerze.
- Niech cię jeszcze raz uścisnę - usłyszałem tylko, zanim ciocia Cass znów objęła mnie mocno. - Będziesz musiał mi zaraz wszystko opowiedzieć.
Właśnie tego się bałem, pomyślałem, drapiąc się po głowie. Dobrze, że przynajmniej zdołałem podczas powrotu wymyślić serię jakiś dobrych kłamstw, które mógłbym podać cioci. Czułem się źle, że musiałem ją okłamywać, ale nie mogłem powiedzieć jej, że byłem na wyspie z bezwzględnymi przestępcami i jeszcze groźniejszymi od nich tubylcami, łaziłem podziemnymi tunelami i walczyłem w sądzie o prawa niewinnych. To samo w sobie brzmiało przerażająco i nie do uwierzenia.
- Och, na litość boską, mój kurczak! - wykrzyknęła, biegnąc do kuchni. Uśmiechnąłem się, widząc jak wszystko powraca do normy. Baymax ruszył pierwszy za ciocią po schodach na górę, ja ruszyłem za nim. - Akurat masz szczęście - usłyszałem głos cioci z kuchni, do której szedłem wolnym, zmęczonym krokiem. Walizkę zostawiłem na dole, będzie czas, by się nią zająć potem. - Chyba miałam nosa, że upiekłam tego kurczaka.
- Pachnie pysznie - powiedziałem, siadając przy niewielkim stoliku w kuchni, gdzie zazwyczaj jadaliśmy z ciocią kolacje. Gdy zająłem miejsce, poczułem ulgę rozchodzącą się po moich zesztywniałych nogach. Gdybym teraz mógł tylko odpocząć, pomyślałem, myśląc, że będę musiał wrócić na uniwersytet.
Spojrzałem z otępieniem na kalendarz i aż oniemiałem, widząc datę. Spędziliśmy na Isla Menor ponad trzy tygodnie! Jakim cudem? Ukryłem mój szok przed ciocią, która usiadła naprzeciw mnie, wyciągnąwszy z piekarnika gorącego kurczaka. Baymax zajął miejsce obok mnie, nie odzywając się ani słowem, jak mu poleciłem.
- No, to opowiadajcie - powiedziała ciocia, patrząc na mnie ciepłym spojrzeniem. - Jak było na obozie?
- Aa, masa nauki - odpowiedziałem, zmęczonym głosem. - Na samą myśl czuję się zmęczony.
- Aż tak was męczyli? - spytała ciocia, popijając swoją kawę, którą prawdopodobnie piła, zanim wróciłem.
- Niee, ja... - zauważyłem na stoliku leżącą kopertę z moim nazwiskiem. - To moje? - spytałem ze zdziwieniem, zastanawiając się, od kogo mogłem dostać list. Ciocia Cass spojrzała na kopertę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Ach, tak. Przyszedł jakieś dwa dni temu, ale nie miałam jak cię o tym powiadomić. - wziąłem kopertę i zauważyłem z ulgą, że nie była otwierana. Ciocia Cass miała to do siebie, że czasem była nadopiekuńcza, ale zazwyczaj nie czytała naszych listów, jeśli takowe dostawaliśmy. Mimo to czułem się głupio, otwierając korespondencję przy niej. A jeśli to będzie list z Agendy? - pomyślałem, ale natychmiast odrzuciłem ten pomysł. Były szybsze i łatwiejsze sposoby, by się ze mną skontaktować.
- Co to takiego? - spytała ciocia z zainteresowaniem. Zmarszczyłem brwi, wyciągając coś z koperty.
- To zaproszenie. - odpowiedziałem ze zdziwieniem, otwierając je. Nie miałem pojęcia, od kogo mógłbym je dostać. Ciocia Cass wydawała się jednak o wiele bardziej zrelaksowana ode mnie, popijając kawę. Baymax zaglądał mi przez ramię, odczytując tekst zaproszenia. - Od Abigail - dodałem. - Zaprasza mnie i Baymaxa na ślub.
No to piąteczek kochani ;** nwm czy dam radę się pojawić na blogu przed Walentynkami dlatego wstawiłam to śliczne zdj które nieco pasuje do tęsknoty Hiro za ciocią i bratem ;))
Subskrybuj:
Posty (Atom)