12/20/2015

Więźniowie

   Wyszliśmy za Jamesem na wąską, zacienioną uliczkę tuż obok stojących przy ścianie skrzyń. Miałem nadzieję, że tubylcy nas nie zauważą.
- To gdzie ukrywają pozostałych? - zapytałem Jamesa, który stanął pośrodku uliczki i rozejrzał się uważnie, po czym wrócił za skrzynie, by nie być na widoku. Spojrzał na mnie swoimi groźnymi oczami, jakby zastanawiał się, czy odpowiedzieć, czy nie.
- Widziałeś miejsce, gdzie miasto styka się ze skalną ścianą? - zapytał mnie cicho, a GoGo odetchnęła głośno.
- Ja widziałam - powiedziała, a ja popatrzyłem na nią ze zdziwieniem, choć, gdy GoGo przebiegała nad budynkami, zapewne mogła zauważyć coś, czego ja nie zauważyłem.
- A co z waszymi koleżkami? - spytał nas James, krzyżując ręce. Przez moment niemal zapomniałem o reszcie moich przyjaciół, czekających na nas bezpiecznie w jednym z zewnętrznych budynków. Do głowy przychodziła mi tylko jedna opcja, na którą nie chciałem się zgodzić.
- GoGo... - zacząłem, ale dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona i wściekła, po czym zerknęła z nieufnością na Jamesa.
- Nie - powiedziała twardo, a James spojrzał w bok, znów na główną ulicę, bojąc się ataku mieszkańców miasta, którzy prawdopodobnie go poszukiwali. Wziąłem GoGo na bok i zaczęliśmy rozmawiać przyciszonymi głosami, choć przestępca pewnie i tak nas słyszał.
- Go, dobrze wiesz, że nie mamy wyboru - powiedziałem jej, ale dziewczyna wyglądała na oburzoną, że proponuję jej coś takiego.
- Hiro, nie zostawię cię z nim - warknęła, nie zwracając uwagi na to, czy James ją usłyszy czy nie. Przestępca tymczasem opierał się o drewniane skrzynie, które wydzielały dziwny, piżmowy zapach w swoim porozdzieranym i pozaszywanym na szybko stroju, który pomimo szkaradnego wyglądu musiał być funkcjonalny, bo miał wiele kieszeni, w których James mógł ukrywać broń.
- W takim razie chcesz, żebyśmy to załatwili we dwójkę? - zapytałem ją, patrząc jej w ciemnobrązowe oczy. GoGo zawahała się. - Przecież wiesz, że potrzebujemy pomocy pozostałych. Poza tym im dłużej przebywają w jednym miejscu, tym łatwiej mogą ich znaleźć...
- Dobra - warknęła GoGo, nie patrząc ani razu na Jamesa, jakby ignorowała jego obecność. - Powiedz mi tylko, czy mamy podkraść się niezauważenie i wolno, czy szybko i głośno? - mruknęła pod nosem, a ja pomyślałem szybko nad jej odpowiedzią.
- Dalsze ukrywanie nie ma już sensu - powiedziałem wolno, wiedząc, co może wyniknąć z takiego obrotu sprawy. Ryzykowaliśmy i to bardzo, bo nie wiedzieliśmy, ile mieszkańców liczy miasto, a jeśli zobaczą lecącego nad budynkami Baymaxa, natychmiast przygotują się do ataku. To da nam najwyżej pół godziny. - Opowiedz im o wszystkim.
- Okej - odpowiedziała GoGo i po raz pierwszy spojrzała za siebie, na Jamesa, który bawił się swoim nożem. Nie ufałem mu, ale nie mieliśmy innego wyboru. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, przypomniałem sobie. Oby było tak i w tym przypadku.
   Dziewczyna spojrzała na mnie, a jej twarz zmieniła się. Spoglądała na mnie z troską, jakby nie chciała zostawiać mnie w towarzystwie przestępcy. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim całym ciele, gdy widziałem, że się o mnie martwiła.
- Uważaj na siebie, Hiro - powiedziała cicho, po czym objęła moją szyję, przytulając mnie mocno. Bez zastanowienia odwzajemniłem uścisk, modląc się, by nikt nie zauważył GoGo i żeby nie był to nasz ostatni uścisk. Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stanie. Od razu przypomniały mi się słowa Honey. "Boisz się straty, Hiro." Tak, panicznie bałem się stracić GoGo.
- Ty na siebie też - wyszeptałem, a GoGo uśmiechnęła się szybko, po czym przeszła obok Jamesa, obserwując go uważnie i wspięła się na drewniane skrzynie, by dostać się na niski dach budynku. James spoglądał ze zdziwieniem, jak dziewczyna w ułamku sekundy znalazła się nad nami.
   Usłyszeliśmy cichy świst kół GoGo i dziewczyny już nie było. Miałem nadzieję, że plan się powiedzie. Tylko jak przenieść tak wielu mężczyzn na powierzchnię bez walki z tubylcami? Nie chciałem rozlewu krwi, chciałem się stąd wydostać i zakończyć tę cholerną misję.
- To twoja dziewczyna? - zapytał James z ponurym uśmiechem, wskazując na miejsce, w którym kończył się dach, gdzie widzieliśmy GoGo po raz ostatni. Czułem, że się czerwienię na samą myśl o tym, że ja i Go moglibyśmy być parą.
- Nie, skąd - mruknąłem, a usta Jamesa wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu. - Jak zamierzasz się tam podkraść? - zapytałem go zamiast tego, zmieniając temat. Przestępca stanął prosto, zmieniając swoją wyluzowaną pozę.
- Tak, jak zakradłem się tutaj. - wzruszył ramionami, przyglądając mi się. - A ty masz jakiś pomysł?
- Pewnie, że mam - uśmiechnąłem się, po czym wyjaśniłem Jamesowi to, co właśnie wymyśliłem.
   Miałem promień, więc mogłem bez problemu badać kolejne ulice i sprawdzać, czy przypadkiem nie są patrolowane przez uzbrojonych tubylców, poszukujących Jamesa. Wtedy przejście przez miasto poszłoby nam o wiele szybciej, niż normalnie i oczywiście byłoby bardziej bezpieczne. Jednak, gdy próbowałem przekonać Jamesa, ten tylko roześmiał się, ukazując żółte zęby.
- Chyba nie wierzysz, że uwierzę w coś takiego - odparł, komentując to, co powiedziałem mu o moim promieniu. - Jesteście agentami? A nie jaki...
   Zanim zdążył mówić, ja wcisnąłem przycisk na moim nadgarstku, a oczy Jamesa otworzyły się gwałtownie, jakby zobaczył cud. Cóż, oznaczało to tyle, że mój wynalazek działał. Zanim przestępca zdołał cokolwiek powiedzieć, wyłączyłem promień, pozostając znów w normalnej widoczności, nie zahamowanej przepływem promienia. Miałem nadzieję tylko, że mnie nie zawiedzie, gdy będę go potrzebował.
- Ta firma musi was nieźle wyposażać - mruknął James z błyskiem w oku. Przez chwilę miałem wrażenie, że mężczyzna zaczyna się zastanawiać, co zrobiłby z takim sprzętem, gdyby miał go w użyciu.
- To nie nasza "firma" - powiedziałem z uśmiechem, robiąc cudzysłów palcami. - Sam to zrobiłem. Dobra, chodźmy już, zanim...
- Chwila - zatrzymał mnie James, zdziwiony chyba jeszcze bardziej niż gdy ujrzał mnie niewidzialnego. Jego szare oczy wydawały się niepewne - całkiem inne, niż gdy mnie zaatakował. Żądza mordu najwyraźniej w nim osłabła. Nie zamierzałem jednak uniknąć tematu. Może i wiedziałby więcej o tym, co potrafię, ale w równej mierze wiedziałby, że nie warto ze mną zadzierać. - Ile ty masz? Piętnaście?
- Szesnaście - poprawiłem go.
- I sam stworzyłeś coś takiego? - zapytał James, wcale nie interesując się tym, czy ktoś go usłyszy, czy nie. Na jego szczęście ulice wciąż pozostawały puste. Wzruszyłem ramionami.
- Chcesz mnie jeszcze poobrażać, czy może lepiej już ruszymy? - zapytałem go, a James się uśmiechnął. Poczułem dziwne drgnięcie tam w środku. Może był przestępcą, zabijał, pewnie robił jeszcze inne niemoralne rzeczy, ale wydawał mi się zwykłym człowiekiem, wbrew temu, że wciąż miałem przed oczami jego wsadzony do bocznej kieszeni spodni nóż.
   James już bez dalszych protestów zgodził się na mój pomysł. Wyszliśmy więc na główną ulicę, a przestępca od razu schował się w cichy zakamarek. Przebiegłem do końca uliczki, aż do rozwidlenia, oczywiście korzystając z promienia, po czym, gdy upewniłem się, że nasze przejście jest puste, wyłączyłem promień i dałem Jamesowi sygnał ręką. Robiliśmy tak kilka razy, a całość trasy przeszliśmy w jakiś kwadrans. Całe szczęście nie spotkaliśmy po drodze żadnych tubylców, co tylko upewniało mnie w tym, że mieszkańców musi być niewielu. Gorzej, jeśli tamta dwójka ruszyła w kierunku miejsca, w którym znajdowali się moi przyjaciele, pomyślałem i poczułem na plecach dreszcz strachu. Nie, na pewno dadzą sobie radzę. Jeśli jest ich tylko dwójka, to nieważne, czy są uzbrojeni po zęby, czy nie, moi przyjaciele na pewno dadzą sobie radę, powtarzałem sobie.
   Po kilku przejściach w końcu zobaczyłem ostatni skręt według Jamesa, za którym skalna ściana błyszczała złotem i srebrem w promieniach słońca. Był to najzwyklejszy granic, rzeźbiony prawdopodobnie wprawnymi dłońmi, ale w świetle słońca, unoszącego się jeszcze nad wylotem tunelu nad nami wyglądał, niczym drogocenny minerał. Gorzej, jeśli niedługo to samo słońce, które oświetla koniec miasta, schowa się za bokiem góry, a my znowu zostaniemy pogrążeni w tej samej ciemności, w której byliśmy, gdy maszerowaliśmy jeszcze w tunelach ozdobionych malowidłami. Wtedy nasze szanse jakiejkolwiek obrony staną się naprawdę małe...
- To jak, gdzie ich trzymają? - zapytałem, gdy James stanął obok mnie, dysząc. Chyba nie miałem tak złej kondycji, skoro kilka dni ciągłego marszu i stresu połączony z czasowym bieganiem i krótkimi drzemkami jeszcze nie rozłożył mnie na łopatki, a jedynie spowodował ogólne osłabienie.
   Przestępca rozejrzał się jeszcze czujnie swoimi przerażającymi oczami, po czym wskazał palcem naprzeciw siebie wprost na ścianę.Z tej odległości potrafiłem zobaczyć tylko niewielkie wejście, przez które mógłbym przejść razem z Baymaxem. Poza tym nic nie potrafiłem dostrzec, a światła mieliśmy coraz mniej. Zaraz w ogóle nie będziemy go mieć.
- Trzymają ich w tamtym tunelu. - wydyszał w końcu James, patrząc na mnie uważnie. - Na pewno chcesz tam iść? - zapytał, jakby wystawiał mnie na próbę.
   Pomyślałem, że jeśli znajdę się za tamtą skalną ścianą, to być może będę otoczony samymi wrogami. Zamknąłem na sekundę oczy, myśląc gorączkowo. Nie miałem już odwrotu, ale mogłem tylko uderzyć lekko w sumienie Jamesa, o ile jeszcze je miał. Poza tym byłem im potrzebny, beze mnie stąd nie wyjdą.
- Chcę wam pomóc - powiedziałem, patrząc na mężczyznę, który w ciągu kilku sekund mógłby mnie zabić.
   James nie zrobił nic - ani się nie uśmiechnął, ani nie spoważniał. Jego mina pozostała tak obojętna, że zacząłem się zastanawiać, czy ten facet w ogóle coś czuje. Cóż, miałem nadzieję, że nie był na tyle wyrachowany, by zabić szesnastolatka na podobno opuszczonej wyspie.
- To do dzieła - mruknął tylko, patrząc znów na ścianę.


   Przeszliśmy wzdłuż kamiennych łuków, rzeźbionych w starojapońskim stylu, który miał co nieco z kultury bizantyjskiej. Najwyraźniej umysły naszych przodków, jak i umysły starożytnych Europejczyków musiały mieć ze sobą coś wspólnego, by nawet budować podobnie. Gdybym miał więcej czasu, być może bym je nawet popodziwiał, ale czekało nas ważne zadanie. James prowadził mnie spiesznym krokiem wzdłuż tunelu, który według jego słów miał się skończyć kilkaset metrów dalej. Było to tylko przejście do rozmieszczonych w skałach cel, z których przestępcy nie mieli żadnej drogi ucieczki. Oczywiście, nie spodziewałem się, że nikt nie będzie pilnował cel, ale miałem nadzieję, że tubylców będzie w tym miejscu mniej. Moje zdziwienie było ogromne, gdy zauważyłem dwudziestu ludzi uzbrojonych w dzidy, włócznie, piki, stalowe noże z ząbkowanymi brzegami i nieszczególnie wyróżniającymi się szablami. Ubrani byli jak reszta w ciemne, poprzecierane skóry, odkrywające ich ramiona i nogi. Niektórzy z nich mieli na piersi pasy, w których umieszczone były pochwy na drobne noże i ostrza.
   Ukryliśmy się z Jamesem za rogiem, obserwując wszystko z daleka. Nie, to się nie dzieje naprawdę...
   Jeden z tubylców wstał i zaczął coś wykrzykiwać do stalowych, krzywych krat, przecinających połowę niewielkiej przestrzeni w tunelu, naprzeciw nich. Za kratami widziałem umęczone twarze więźniów, którzy najwyraźniej byli przyzwyczajeni do takich zachowań barbarzyńców. Dziwnym trafem z więzienia zostali "eskortowani" do więzienia...
   Patrzyłem na dwudziestkę rosłych mężczyzn, zastanawiając się, jak ich pokonać. Jak pokonać wiele osób jednym ruchem... Honey! Zaraz pomyślałem o różowej torebce przyjaciółki, która byłą śmiercionośna bronią w starciu z jakimkolwiek ciałem fizycznym. Wystarczyły tylko odpowiednie związki chemiczne, by zatrzymać nawet kilkudziesięciu wojowników. Oby tylko miała wystarczająco dużo pierwiastków do stworzenia czegoś takiego...
- Musimy wrócić - wyszeptałem do Jamesa, a raczej poruszyłem ustami, a przestępca zmarszczył brwi z wyrazem gniewu i strachu. Dopiero po chwili zrozumiałem, jak mógł to odebrać - że chcę ich opuścić, że zrywam umowę z Jamesem. Zanim zdążyłem się usprawiedliwić, cofnąłem się na taką odległość, że akurat tubylcy, którzy wchodzili do tunelu, zapewne by dołączyć do pozostałych, zauważyli mnie i wykrzyknęli coś w gniewie.
   Jesteśmy w pułapce, wykrzyknąłem do siebie w myślach, wściekły na swoją głupotę. Tamci zareagowali wolno, rozglądając się na razie, podczas gdy ta dwójka, która prawdopodobnie wtedy patrolowała teren, gdy zobaczyliśmy ich z GoGo, wyrzuciła w powietrze ostrza, które miały mnie ugodzić. Miały, bo w ostatniej chwili włączyłem tarczę, osłaniając się przed śmiercionośnymi broniami. James spojrzał na mnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że zginę na miejscu. W tym momencie tamci spostrzegli nas i zaczęli biec w naszymi kierunku, zaalarmowani okrzykami swoich towarzyszy.
   Myślałem tylko o tym, że zaraz zginę, gdy nagle dwójka, która wszczęła alarm i zaatakowała nas jako pierwsza zginęła w białej parze, która przejęła ich ciała i skleiła niczym blady klej. Tubylcy zaczęli wykrzykiwać coś z przerażeniem i wściekłością, ale ja poznałem ten dziwny twór, który przykleił ich do podłoża. Biała maź sięgała im aż do nieogolonych bród, zatrzymując także ich ręce, wciąż trzymające włócznie i noże.
   Trąciłem Jamesa, ciągnąc go za sobą w stronę unieruchomionych, wiedząc dobrze, że za nimi na pewno są moi przyjaciele. Potrzebowaliśmy instynktu chemicznego Honey, by powstrzymać tubylców, jednocześnie nie raniąc ich.
   Słyszałem świst broni tuż za mną, ale nie zatrzymywałem się. James biegł tuż za mną, słyszałem jego oddech. Przebiegliśmy obok dwójki tubylców, po czym niemal natychmiast zauważyliśmy moich przyjaciół, którzy wycofywali się z tunelu. Dobrze, pomyślałem z entuzjazmem. Będziemy mieli większe szanse, niż przy bezpośrednim ataku w ciasnych korytarzach.
- Hiro, szybciej! - usłyszałem krzyk GoGo, a moje płuca domagały się powietrza. Tunel był wygięty w łuk, co ułatwiało nam ucieczkę, ale nie ułatwiało nam ocenienia dystansu. James męczył się szybciej, ale nie zaprzestawał biec, wiedząc, że jeśli się zatrzyma, może już nie mieć okazji zaczerpnąć tchu.
   Wybiegliśmy z tunelu, chowając się za wejściem, niemal z poślizgiem. James po jednej - ja po drugiej stronie. Obok mnie stała Honey, czujna, gotowa do ataku. Choć jej noga uginała się lekko, co wskazywało na zranienie kostki, to i tak trzymała się dzielnie, mieszając składniki w swojej torbie. Widziałem pot na jej czole, sugerujący olbrzymi stres, jaki na nią spadł.
- Honey, szybciej - mruknął do niej Wasabi, który wpatrywał się, jak jej błyskawiczne dłonie tworzą kolejne związki. Naprzeciw, po drugiej stronie wejścia stała GoGo, patrząca szeroko otwartymi oczami na przyjaciółkę oraz Baymax i Fred, który czaił się przy wejściu, jakby miał zaraz zaatakować. James klęczał za nimi, nabierając głośno powietrza do zmęczonych płuc.
- Gotowa? - wykrzyknął Fred, gdy krzyki tubylców odbijały się od ścian korytarza głośnym echem, dudniącym w uszach. Nie wiedziałem, co chcą zrobić, wszystko działo się tak szybko.
   Honey obróciła się i skinęła na Freda, biorąc w dłonie białe kule, te same, które musiała rzucić w dwójkę, która nas zaatakowała. Blondynka rzuciła nimi tuż nad wejściem w chwili, gdy tubylcy wybiegli z tunelu, niesieni echem swoich głosów. Fred zionął ogniem, korzystając ze swojego stroju i jego funkcjonalności, trafiając idealnie w rzucone przez Honey kule. Białe pociski prysnęły niczym śnieżna mgła, po czym opadła na wojowników, dusząc ich swoją mocą. Wasabi złapał mnie i Honey za ramię, po czym pociągnął w tył, gdy mgła zbliżyła się do nas niebezpiecznie blisko. Pomyślałem zaraz o naszych przyjaciołach, stojących naprzeciwko. Czy tez umkną przed białym pyłem Honey?
- Co to jest? - wykrzyknąłem do przyjaciółki, wpatrując się, jak biała maź oblepia tubylców, przyklejając ich do podłoża.
- I tak byś tego nie zrozumiał - mruknął Wasabi, po którym widać było, że zachowuje zimną krew, nawet w obliczu takiej sytuacji.
   Mgła opadała wolno, a tubylcy wpatrywali się w nas z nienawiścią, krzycząc coś, czego raczej wolałbym nie rozumieć. Czwórka z nich zatrzymała się przed mgłą, ale Honey zamachnęła się na nich i rzuciła dwie ostatnie białe kule, trafiając idealnie. Niestety, przy rzucie potknęła się i upadła na kolana, sycząc z bólu.
- Honey! - krzyknąłem, pomagając jej wstać. Przyjaciółka złapała się za moje lewe ramię i prawe ramię Wasabiego i jęknęła z bólu, podnosząc się. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Najwyraźniej bandaż na kostce ani trochę nie unieruchomił jej rannej kości. - W porządku? - zapytałem, martwiąc się o nią. I tak już wiele wycierpiała podczas podróży.
   Gdy mgła opadła, zobaczyliśmy naszych przyjaciół i Jamesa, stojących naprzeciwko, za rozbrojonymi wojownikami. Jeden z nich jeszcze trzymał w dłoni broń, po czym rzucił ją, celując w Freda. Krzyknęliśmy wszyscy, chcąc uchronić przyjaciela przed zgubą, gdy Fred zionął ogniem jeszcze raz, uskakując przed atakiem. Nóż stopił się w powietrzu, a jego płynna konsystencja wraz z rękojeścią noża wbiła się w ziemię, jako ostatni dowód rozgrywającego się ataku. GoGo podbiegła do nas jako pierwsza, obiegając dokoła nieruchomych tubylców, zakrzykujących coś dalej w gniewie.
- Honey, co się stało? - zapytała, oglądając dokładnie jej kostkę. Fred dobiegł zaraz za nią, przyglądając się Lemon z troską.
- Słuchajcie, musimy uwolnić tamtych - powiedziałem, wskazując na tunel, do którego najchętniej nie chciałem wracać. Spojrzałem na Wasabiego. - Dasz rade przeciąć kraty?
- Chcesz mnie obrazić, Hiro? - spytał Wasabi, włączając swoje ostrza. James dołączył do nas, patrząc na naszą szóstkę z szokiem. Baymax zaczął opatrywać ranną kostkę Honey, ignorując to, o czym rozmawialiśmy. Dla niego zdrowie i opieka nad Honey stały się czynnościami nadrzędnymi, zwłaszcza przy takich warunkach.
- Dobra, Go, pójdziesz z nim? - zapytałem, aby się upewnić.
- Ja też pójdę - zgłosił się Fred, a ja kiwnąłem głową, ignorując zszokowane i pełne podziwu spojrzenie Jamesa.
- Okej, ja zostanę z Honey i Baymaxem. James, poprowadzisz ich? - zwróciłem się do mężczyzny, stojącego za moimi przyjaciółmi. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby zobaczyli go po raz pierwszy, choć pewnie w niektórych przypadkach tak było Wasabi zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej nie aprobował współpracy z przestępcami z zakładu.
   James zamknął w końcu usta i kiwnął głową, znów stając się tym samym groźnym i nieustępliwym człowiekiem, którego poznaliśmy razem z GoGo. Myślę, że zdobyliśmy jego zaufanie, gdy atak Honey wypalił.
- Chodźcie - mruknął tylko, ruszając truchtem w stronę tuneli z niezbyt zadowoloną miną. Najwyraźniej wolał tam nie wracać.
   GoGo rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie, po czym ruszyła za Wasabim i Fredem, którym bez problemu udało się dogonić Jamesa. Współczułem więźniowi - w końcu, gdy tylko wróci, czeka go dalsza praca w zakładzie. Dziwne, ale chyba przyzwyczaił się do tej myśli. Miałem nadzieję, że będą traktowali go dobrze, nawet jeśli sobie na to nie zasłużył tym, za co dostał wyrok.
   Przykucnąłem koło Honey, ignorując krzyki tutejszych. Oby nie zwołali większej ilości mieszkańców, bo będziemy mieli problem. Baymax uwijał się szybko, oplatając szczupłą nogę Honey kolejnym bandażem. Łzy ciekły po bladych policzkach dziewczyny.
- Wybacz, Honey - powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu. - Nie powinienem cię narażać.
- Hiro, przecież tylko dzięki tobie ta misja się udaje - powiedziała, patrząc na mnie wielkimi, zielonymi oczami. - Inaczej dalej tkwilibyśmy w tunelach, albo łazili po powierzchni. - starłem łzy z policzków przyjaciółki troskliwym ruchem. Honey naprawdę była dla mnie jak starsza siostra, dlatego bolało mnie, gdy widziałem, jak ból powoduje u niej łzy. - Nie masz żadnych środków przeciwbólowych, co Baymax? - spytała, a robot spojrzał na nią i pokręcił głową.
- Przykro mi, Honey. Nie powinnaś brać ich teraz. Możesz się po nich źle poczuć. - Honey sapnęła tylko cicho, a ja nie zrozumiałem o co chodzi Baymaxowi. Pewnie chodziło mu o tę sytuację - środki przeciwbólowe mogły w jakiś sposób wpłynąć na refleks dziewczyny, który teraz był dla nas niezwykle cenny. - Musisz wytrzymać.
- Zrobię to - powiedziała poważnym tonem, a Baymax zawiązał jej bandaż wokół kostki, która teraz wyglądała na dwa razy grubszą.
- Honey - zacząłem, patrząc na pięść Baymaxa. - Powiedz mi, że masz jeszcze te pierwiastki, którymi rzuciłaś w tamtych - poprosiłem, a przyjaciółka skinęła głową, próbując nie skupiac się na bólu w kostce.
- Tak, a co?
- Mogłabyś wytworzyć jeszcze co najmniej dwie takie kule? - zapytałem ją, kombinując w tym samym czasie. Złapałem Baymaxa za dłoń i ściągnąłem mu rękawicę, którą mógł strzelać. Honey bez protestu wzięła w swoje cienkie palce torebkę i zaczęła znów mieszać te same składniki. Gdy skończyła i podała mi kule, spojrzała z ciekawością na rękawice Baymaxa, którą zaczynałem szybko przerabiać.
- Co robisz? - zagadnął mnie Baymax.
- Robię z tego broń - odparłem krótko, wplątując kule między czerwone żyłki w czaszy pięści. Honey oglądała to z rosnącym zainteresowaniem.
- Nie wolno mi krzyw... - zaczął Baymax, ale przerwałem mu.
- A widzisz, żeby oni byli skrzywdzeni? - zapytałem, kiwając głową w kierunku sklejonych z twardym gruntem wojowników, którzy próbowali wydostać się wciąż z białej substancji Honey, która wyglądała teraz jak śnieg, pokrywając twarze niektórych. - Chyba mi ufasz, nie? - robot skinął głową, choć nie potrzebowałem odpowiedzi. Baymax ufał każdemu. - Honey, jak długo działa ta substancja?
- Maksymalnie dobę. A co? - zapytała, a ja pokręciłem tylko przecząco głową. Tule czasu wystarczyło, byśmy zdołali uciec, a przynajmniej miałem taką nadzieję.
   Założyłem Baymaxowi na rękę ponownie rękawicę, ustawiając ją dokładnie.
- Pasuje? - zapytałem.
- Tak, Hiro. Czy gdy strzelę... - zaczął, a ja odpowiedziałem szybko za niego.
- Tak. Możesz strzelić niedaleko kogoś, kto nas zaatakuje, a substancja powinna wybuchnąć pod wpływem żaru. Chyba tak to zadziałało, nie, Honey? - zapytałem ją, a przyjaciółka roześmiała się.
- Nie powinieneś studiować ze mną rozszerzonej chemiofizyki zamiast robotyki? Zastanów się.
- Raczej podziękuję - odpowiedziałem, a Honey znów zachichotała. Dobrze było słyszeć jej śmiech, który nieco mnie uspokoił. Zawsze mogłem na nią liczyć, ale wolałem ją odpychać, bojąc się, że pozna mnie zbyt dobrze. I miałem rację. Nawet to nie ukryło się przed Honey, choć stale ukrywało się przede mną samym.
   Słońce musiało być jeszcze na widnokręgu wyspy, ale my już go nie dostrzegaliśmy. Zniknęło za krawędziami okrągłego wylotu z miasta. Ciekaw byłem, czy wygasły wulkan, w którego wnętrzu znajdowało się miasto, choć widoczny z góry, wciąż skrywał miasto przed światem zewnętrznym niczym skarb. Odpowiedź była prosta - Agenda przelatując nad nią nawet nie zwróciła uwagi na górę z wydartym szczytem, jakby wielka bestia drasnęła ją swoimi szponami. Innej opcji nie widziałem, a wątpię, żeby Agenda specjalnie nie odkryła miasta położonego w środku wulkanu, w którym skrywali się tubylcy.
   Światło już dawno znikło, zostawiając nas w widnym odbiciu słońca, które schowało się przed naszymi pełnymi nadziei spojrzeniami. Z minuty na minute martwiłem się o moich przyjaciół coraz bardziej. Ich poszła tam trójka, przeciwko Jamesowi i reszcie przestępców. Co jeśli James zwróci swoich towarzyszy przeciwko moim przyjaciołom?
- Dobrze zrobiłeś, ufając temu facetowi - powiedziała Honey, jakby czytała mi w myślach. Patrzyła na mnie uważnie swoim szmaragdowym wzrokiem, przed którym chyba nic nie mogło się skryć. - Wasabi nie był tym zachwycony, GoGo też nie, ale ja wiem, że postąpiłeś słusznie.
- Nie ufam mu - zaprzeczyłem twardo, choć nie byłem tego do końca pewien. - Poza tym wątpię, że był to słuszny wybór.
- Jedyny, jaki miałeś - podsumowała Honey, przytakując mi.
   Obróciliśmy się w stronę wejścia do tunelu, z którego wybiegali już nasi przyjaciele, a za nimi pełno ludzi ubranych tak, jak James, który biegł równym tempem obok Wasabiego. Mężczyźni stanęli jak wryci, patrząc na tubylców oblepionych związkiem Honey, którzy wierzgali się jeszcze bardziej, jakby rozwścieczyło ich to, że ich jeńcy uciekli.
   Tymczasem Fred, GoGo, Wasabi, a nawet James dołączyli do nas, oddychając szybciej.
- Jak poszło?
- Szybko - odpowiedział Wasabi z uśmiechem, opierając się o swoje nogi.
- Jak zamierzacie się stąd wydostać? - zapytał nas od razu James, obserwując szarymi oczami. Towarzysze jego celi stali w tym samym miejscu, przy wejściu, jakby nie byli zbyt skorzy do współpracy. - Tunelami?
- Nie, dogonią nas - wtrąciła się GoGo, występując naprzód. - Ich tu jeszcze trochę jest.
- Ma rację. - powiedział James. - Co najmniej tysiąc, tylko są w innych częściach wyspy. Jeśli szybko się stąd nie zwiniemy, to zdążą dołączyć do tych - przestępca wskazał ruchem głowy na złapanych przez nas tubylców.
- Chwila, są jeszcze inne miasta? - zapytałem z szokiem i przerażeniem. Czyli ten koszmar zwany misją trwał nadal...
- Nie miasta - powiedział James, zacierając ręce. - Osady. Ale tam nie trzymają żadnych jeńców, byliśmy im potrzebni tylko tu, bo tu mają świątynię. Składali pojedynczo jednego z nas w ofierze każdej pełni. - przypomniałem sobie, że James wspominał już o tej pełni. Czy to miało coś wspólnego z religią mieszkańców? 
- Przerażające - skomentowała tylko Honey z szeroko otwartymi oczami. No tak, GoGo pewnie nie zdążyła im przekazać tego drobnego szczegółu. Być może dzięki temu moi przyjaciele nabiorą wrażenia, że są potrzebni tym ludziom, skoro wcześniej nie byli zbyt przekonani co do pomocy przestępcom, zesłanym na Isla Menor.
- Jak stąd uciekniemy? - zapytał zamiast tego Wasabi, nachylając się, by pomóc wstać Honey. Zastanawiałem się nad tym, wiedząc, że na moją odpowiedź czekają nie tylko moi przyjaciele, ale także nieufni, przysłuchujący nam się przyjaciele.
- Wasabi, wyciąłeś całą kratę z celi? - zapytałem zamiast tego mojego przyjaciela, który zmarszczył z zastanowieniem brwi.
- Tak, a co?
- Chyba mam plan - powiedziałem na głos, szukając możliwych alternatyw, jeśli mój plan by mi się nie udał. Dla pewności spojrzałem w górę, obliczając wielkość wylotu i wysokość, na którą musielibyśmy się wspiąć, by wydostać się z miasta.



Planuję następnym rozdziałem zakończyć już Isla Menor :D zobaczymy, czy mi się to uda, trzymajcie za mnie kciuki ;)

8 komentarzy:

  1. just ten rozdzial byl genialny nwm czemu ale podobal mi sie bardziej niz poprzednie 2 a co do tego co sie dzieje na wyspie to jestem bardzo ciekaw co dalej i jak zakonczysz te male "wakacje" i oczywiscie co dalej z gogo i hiro no i jest jeszcze sam po prostu musisz wstawiac nexty bo oszaleje :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha a propos* zmieniłam imię przestępcy z Franka na Jamesa bo sami widzicie jak to się odmienia - Frank, Franka, Frankowi, poza tym potem doszłam do wniosku że James bardziej pasuje do tej osoby :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww przytulili się :3
    Nie wiem czemu, ale czekam na moment kiedy stanie się coś GoGo. Po prostu chcę zobaczyć Hiro,który się martwi.
    Co do rozdziału to bardzo mi się spodobał. Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy okazji chciałabym się zapytać czy mogłabyś zerknąć na mojego bloga percyjackson-pipermclean.blogspot.com ?
      Dopiero zaczęłam pisać i przydałaby się jakaś rada :)

      Usuń
  4. Hej :] Przepraszam, ze tak dawno mnie tu nie bylo. Ostatnio nie miałam w ogóle czasu aby zajrzeć na twojego bloga, ale wszystko nadrobię.
    Rozdział jak zawsze fantastyczny i boski. Nic dodac nic ująć. Przytulili się - mam zawal <3 Zaluj, ze nie widzialas jak usmiechalam sie do telefonu czytając. Ej zgodzę sie z Tofinkowa2002 - tez na to czekam a ostatnio to nawet snilo mi się cos podobnego ;-) Pozdrawiam Klaudia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie wbrew temu zrobię inaczej :D i to tak całkiem inaczej podpowiem :D

      Usuń