12/26/2015

Śmiercionośny wirus

   Ciemność zalewała coraz bardziej miasto, pozostawiając nas jak na dłoni, gdyby ktoś chciał nas zaatakować. Musieliśmy działać teraz, inaczej mogłoby być już za późno.
- Hiro... - zaczęła GoGo, gdy przeszedłem obok niej do przestępców, którzy stanęli obok siebie, jakby chcieli się wesprzeć przed atakiem wrogów. Ich miny wyrażały ciekawość, strach, porażkę. W każdej twarzy widziałem to samo.
- Mam plan - powtórzyłem, patrząc na nich z zaufaniem, którego chyba nie powinienem im powierzać. - Ale sam nie dam rady. Musicie mi pomóc.
   Rozejrzałem się po twarzach siedemnastu mężczyzn, którzy spoglądali na siebie ze zdziwieniem. Nie wierzyłem, że w jednej chwili wszyscy postawią swoje życie na mojej pewności, ale miałem nadzieję, że chociaż spróbują mi zaufać, tylko tyle od nich potrzebowałem. Pewnie nie jeden ich w ten sposób oszukał, dając im fałszywą nadzieję, pomyślałem sobie nagle. Może nie byli podłymi i wyrachowanymi ludźmi, może nikt po prostu nie dał im szansy...
- Co mamy robić? - zapytał jeden ciemnoskóry osiłek, zaciskając pięści. James spojrzał na mnie z ciekawością. Pewnie zastanawiał się, co mógł wymyślić szesnastolatek, który zdołał już zaprojektować system wizualny, który czyni niewidzialnym...
- Potrzebuję około dziesięciu z was, którzy mi pomogą. Reszta będzie musiała tu zostać i osłaniać tyły - powiedziałem głośno, po czym obróciłem się i spojrzałem na Wasabiego. - Zostaniecie tu z nimi?
- Pewnie - odpowiedział krótko Wasabi, stając twarzą do wewnątrz miasta. Poczułem ulgę.
- Co planujesz? - zapytał James, nie wytrzymując.
- Chodźcie za mną - zawołałem, po czym pobiegłem do tunelu, mając nadzieję na jakąś reakcję. James pobiegł za mną jako pierwszy, aż zacząłem się zastanawiać, czy bieganie jeszcze mu się nie znudziło.
   Wkrótce słyszałem za sobą bieg większej ilości osób i ciche głosy, niektórzy mówili coś ze złością, inni próbowali żartować. Nie zastanawiałem się nad tym, co słyszę, nie obchodziły mnie ich dialogi. Ważne, żebyśmy wszyscy jakoś się stąd wydostali.
   Widziałem wcześniej tę kratę. Zajmowała dobre pół ściany, ale nie miałem pewności, czy zmieści się na niej ponad dwadzieścia osób. Musieliśmy spróbować. Byle tylko silniki Baymaxa nie zawiodły...
   Dobiegliśmy do celi, w której przetrzymywani byli wcześniej ludzie z zakładu. Krata rzeczywiście została przecięta w równy prostokąt, aby ułatwić mężczyznom ucieczkę. Każdy pewnie chciał wyjść stąd jak najszybciej, a jednak kilku z nich zawróciło razem ze mną. Była to nieco dziwna, ale i podbudowująca myśl. Obróciłem się do reszty zdyszanych, po czym wskazałem na leżącą na ziemi przepaloną kratę, którą musieliśmy jak najszybciej wynieść na zewnątrz.
- Musicie pomóc mi to wynieść z tunelu - zarządziłem, a przestępcy spojrzeli na mnie z kwaśnymi minami, jakby wcale nie kwapili się do roboty, której nie mogli pojąć.
  Trzech jednak zabrało się razem ze mną za podnoszenie kraty bez słowa sprzeciwu.
- Po co? - zapytali tamci, krzyżując ręce.
- Chcecie stąd wyjść, czy nie? - zapytałem ich tylko, czując, że w cztery osoby na pewno nie damy rady. Część jeszcze dołączyła się, ale wciąż nie byli pewni, czy chcą mi pomagać, czy robią to tylko ze względu na to, że ufa mi James, który jako pierwszy zabrał się do wynoszenia kraty.
- Hiro, co chcesz zrobić? - zapytał mnie znowu James, gdy całą jedenastką wynosiliśmy ciężką kratę na zewnątrz tunelu. Ciemność rozrzedzała się, choć pewnie i tak musieliśmy spodziewać się, że do następnego ranka prawdopodobnie nie ujrzymy ponownie słońca.
- Baymax może was unieść. Wystarczy, że wejdziecie na tą kratę - powiedziałem, wskazując na metal, trzymany w naszych rękach. Na moim czole zaczął perlić się pot, a czarna grzywka zasłoniła mi oczy.
- A co z tobą? - zapytał James ze zdziwieniem, a ja poczułem sympatię wobec przestępcy, którego przejął mój los.
- Dam sobie radę - odpowiedziałem mu krótko.
   Przeniesienie kraty poszło nam szybciej, niż myślałem. Mężczyźni byli silni i zdecydowani, a gdy wszyscy zaczęliśmy współpracować, ciężki metal stał się jakby lżejszy, widząc nasze wysiłki. A może my po prostu przyzwyczailiśmy się do ciężaru kraty...
   Kiedy jednak opuściliśmy korytarze, które mijałem już po raz czwarty jednego dnia, poczułem wzdrygnięcie, widząc jak Honey i GoGo atakują przeciwników, którzy starają się zatrzymać nas przed ucieczką. Tak jak myślałem, jakby znikąd pojawiło się więcej mieszkańców starożytnego miasta, którzy chcieli pomóc swoim najlepszym wojownikom, przylepionym do ziemi białą substancją. Zauważyłem tym razem więcej walczących kobiet, niż mogłem przypuszczać. Były także uzbrojone w stal wszelkiego rodzaju, choć po ich mniej zdecydowanych, ale bardziej zręcznych ruchach łatwo można było poznać, że ich sposób walki jest typowo kobiecy. Siódemka, która została na zewnątrz z moimi przyjaciółmi, próbowała bronić się, rzucając w tubylców kamieniami i tym, co wpadło im w ręce. Widziałem krew, która tryskała za każdym razem, gdy kamienie napotkiwały przeszkodę i czułem, że muszę temu w jakiś sposób zapobiec. Honey rzucała swoimi różnokolorowymi kulami, oszałamiając i oklejając atakujących, a GoGo rzucała swoimi dyskami, które po zderzeniu natychmiast do niej wracały.
   Rzuciliśmy kratę w wolnym miejscu, po czym wszyscy rozpierzchli się, chcąc pomóc pozostałym. Zostałem tylko ja. Baymax zobaczył mnie i podszedł do mnie, pewnie z całych swoich sił starając się nie rzucić w pomoc rannym i okaleczonym. Nawet nie sądziłem, że potrafił się pohamować w tej kwestii, ale najwyraźniej miał więcej ludzkich uczuć, niż tych, które dał mu Tadashi.
- Baymax, podejdź tu szybko - powiedziałem, machając do robota w zapraszającym geście. Przestępcy i moi przyjaciele zaczynali się powoli wycofywać do tunelu, próbując umknąć przed rozwścieczonymi tubylcami. - Stań na środku i chwyć kratę. - rozkazałem mu, a robot bez zastanowienia wykonał polecenie, po czym spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Odetchnąłem głośno, czując, że głos zawiera mi w gardle. - Kiedy dam ci znak, odpalisz silniki, rozumiesz?
- Tak, Hiro, ale co to ma...
- Zaraz się dowiesz - przerwałem mu, szukając wzrokiem Jamesa. Zauważyłem go, gdy wyrzucał kamienie, pomagając swoim odeprzeć atak. Noże, które wyrzucali tamci padały coraz bliżej nas... - James - zawołałem, łapiąc mężczyznę za ramię. - Każ im wszystkim wejść na kratę. Szybko.
- Jesteś pewny? Co jeśli krata nie wytrzyma? - zbieg próbował przekrzyczeć harmider, który stworzyła walka. I tak już nie miałem wyboru, by odpowiedzieć inaczej.
- Jestem pewien - odparłem, a James wykrzyknął do swoich towarzyszy kilka słów i machnął ręką, biegnąc w kierunku kraty. Pozostali ruszyli za nim niemal natychmiast, porzucając nazbierane kamienie i noże, które odebrali wojownikom.
   Napotkałem czujne spojrzenie GoGo, gdy odebrała swój dysk i niemal natychmiast nóż przeleciał obok jej twarzy, a przyjaciółka zrobiła unik, który i tak był zbędny. Było tak blisko...
- Do kraty! - krzyknąłem. - Szybko!
   Wasabi wziął Honey na ręce, a Fred szarpnął GoGo i cała czwórka popędziła za przestępcami do zaimprowizowanej windy, która, miałem nadzieję, wyniosłaby nas na szczyt góry i pomogła nam uciec z tego podziemnego piekła.
- Teraz! - wykrzyknąłem, ile miałem sił w płucach, po czym usłyszałem odpalanie silników, które Baymax miał uczepione do spodów potężnych butów. Gdy krata wraz z mieszczącymi się na niej ludźmi zaczęła się podnosić, GoGo złapała za rękę Freda i pomogła mu wejść jako ostatniemu na pokład.
   Dobrze wiedziała, że miałem swoje własne silniki. Gorzej, jeśli zawiodą. Włączyłem je zaraz po wykrzyknięciu komendy do robota, chcąc nadzorować lot mojego przyjaciela i w razie czego złapać tego, kto spadłby z platformy. Przestępcy przyklękali, bądź łapali się metalu, gdy zobaczyli, jak ziemia oddala się coraz bardziej. Podleciałem do nich, bojąc się, że zaraz część z nich spadnie. Znajdowali się jeden przy drugim a i tak niektórzy zdawali się stać na końcach obciętej przez Wasabiego kraty.
- Złapcie się Baymaxa! - krzyknąłem do nich. - I siebie nawzajem, to powinno pomóc.
- Hiro, jesteś szalony - warknęła GoGo, ale poszła za moją radą, łapiąc pod ramię obcego przestępcę, który zerknął na nią podejrzliwie, gdy to zrobiła.
- No dalej - zachęciłem ich, a mężczyźni zaczęli chwytać się siebie wzajemnie, by móc utrzymać równowagę na dziurawej platformie, na której musieli wciąż stać, by móc się zmieścić. James spojrzał na mnie czujnie i kiwnął głową, jakby dając mi znak, że są gotowi.
   Baymax leciał coraz wyżej, a kilku z mężczyzn zawyło, gdy spoglądnęło w dół na oddalające się miasto i tubylców, rzucających bezsensownie swoją bronią i wykrzykujących coś z gniewem. Leciałem zaraz obok nich, bojąc się ze wszystkich najbardziej. Jeśli to nie wypali, będę miał ponad dwadzieścia osób na moim czujnym na te sprawy sumieniu. Musiało się jednak udać, bo wylot z miasta-góry znajdował się coraz bliżej, a Baymax wciąż się rozpędzał, jak wtedy, gdy leciałem z nim po raz pierwszy.
- Baymax, nie zatrzymuj się - powiedziałem mu, podlatując bliżej. Moje silniki nie były tak szybkie, więc ciężko było mi za nim nadążyć, ale musiałem, jeśli chciałem, by cały plan się powiódł. Gorzej, gdyby ktoś spadł. Nie wiem, czy zdołałbym za nim nadążyć, gdyby leciał z rosnącą prędkością. Już wiem, co muszę polepszyć, gdy wrócę do San Fransokyo. A moment ten zbliżał się do mnie coraz szybciej, razem z nocnym niebem, na którym rozsiano miliony gwiazd.
- Jeszcze chwila - powiedział Fred, patrząc w niebo, trzymając z jednej strony GoGo, a z drugiej Jamesa.
   Gdy wylecieliśmy z nieczynnego wulkanu, wszyscy krzyknęli radośnie, napełnieni entuzjazmem na myśl o zażegnaniu czekającej ich niechybnie śmierci w starożytnym mieście ludu Isla Menor. Uśmiechnąłem się szeroko, wiedząc, że już połowa za nami. Teraz wystarczyło tylko łagodnie wylądować, bez większych problemów. Widziałem już ciemnozielone lasy, które wołały do nas przyjaźnie, chcąc, byśmy skryli się między ich rozłożystymi gałęziami. Gdybyśmy mogli choć na chwilę odpocząć...
   Baymax starał się hamować wpływ silników, jednocześnie nie dopuszczając do całkowitego ich wyłączenia. Krata opadała coraz niżej, ale nie obawialiśmy się upadku - każdy widział, że Baymax panował nad swoimi sterownikami. Więźniowie również jakby rozluźnili się po tym, jak wydostaliśmy się z wygasłego wulkanu, czającego się pośrodku wyspy jak cichy strażnik.
- Hiro, może da radę przelecieć dalej? - wykrzyknął do mnie Wasabi, a ja próbowałem dojrzeć mojego robota między skupionymi obok siebie ludźmi. Odnalezienie go było niemożliwe, tym bardziej, że robot kucał, przytrzymując kratę.
- Nie - odpowiedziałem, zaprzeczając ruchem głowy. - Nie, to za duże ryzyko, krata może nie wytrzymać - powiedziałem, a Fred westchnął, jakby zawiedziony tą informacją.
- I tak ryzykujemy - przekonywał mnie Wasabi, mierząc się ze mną spojrzeniami. Baymax wciąż opadał lekko w dół, próbując zahamować ciąg grawitacyjny. Wiedziałem, że to bardzo zużywa jego silniki, niemal bardziej niż sam lot. - Może warto przelecieć jeszcze trochę, bliżej zakładu. Tamci mogą nas ścigać...
- Nie, Wasabi. - powiedziałem twardo. Upadek z tej wysokości byłby bardziej niebezpieczny niż ucieczka przed mieszkańcami wyspy. Nie mogłem zmuszać Baymaxa do takiej siły. Utrzymanie siedemnastki dojrzałych mężczyzn i dodatkowo moich przyjaciół mogło wyczerpać mu wszelkie systemy, a nie miałem zamiaru zbierać ich wszystkich z oddalonej wciąż o kilkadziesiąt metrów ziemi.
   Wasabi spochmurniał tylko, ale nic nie powiedział. GoGo spojrzała na niego, jakby chciała wybadać jego nastrój, po czym obróciła głowę i próbowała zatamować falę śmiechu, najwyraźniej bezskutecznie, skoro kąciki jej ust drgnęły w szerokim uśmiechu. Zastanawiałem się, co ją tak śmieszyło.
   Baymax tymczasem zwalniał coraz bardziej, aż w końcu stojący po zewnętrznej stronie kraty zostali atakowani przez wysokie, gęste gałęzie i sterczące w kierunku nocnego nieba liście. Kilkoro z nich jęknęło, gdy zostali poturbowani przez rosnące obok siebie drzewa. Kiedy krata dotknęła ziemi, wszyscy klęknęli, bądź skulili się, chcąc zachować równowagę. Wiedziałem z doświadczenia, że było to trudne, gdy dryfowało się w powietrzu. Sam gdy wypróbowywałem moje silniki nie raz potem zataczałem się po twardym gruncie, próbując przyzwyczaić się do siły grawitacji, od której odzwyczaiłem się podczas lotu.
   Moi przyjaciele podeszli do mnie jako pierwsi i sądzę, iż nie chodziło o to, że się za mną stęsknili. Pewnie woleli być z dala od ludzi, którym wciąż nie ufali. Baymax puścił kratę, obrócił mechanicznie głowę i podreptał za nimi, podczas gdy przestępcy otrzepywali się z kurzu i brudów więzienia. Jeden z nich z gęstą, czarną brodą, wyglądający na maksymalnie czterdziestkę stanął naprzeciw nas, obserwując nas uważnie. Kilku z nich było rannych, ale Baymax nie drgnął, wpatrując się we mnie. Dziwiło mnie to, że jego medyczne instynkty zostały na ten czas jakby zawieszone.
   Czarnoskóry przestępca kiwnął do tego brodatego, który w następstwie wyciągnął z rękawa nóż, podobny do tego, który posiadał James. A o ostrości akurat tego rodzaju noży mogłem sam zaświadczyć...
- Dobra, skończ to - mruknął ktoś, klepiąc brodacza po ramieniu.
- Żartujecie sobie, tak? - spytałem, czując na sobie troskliwy dotyk moich przyjaciół, którzy cofnęli się automatycznie, zmieszani. Ja nie ruszyłem się ani o krok. - Nie tak się umawialiśmy.
- Nikt się z tobą nie umawiał, dzieciaku - parsknął ten z nożem, a jego ciemne oczy błysnęły dziko w ciemności lasu. Próbowałem odszukać wzrokiem Jamesa, ale zniknął. Ale byłem naiwny.
- Właśnie ocaliliśmy wam życie - warknąłem, kipiąc ze złości. Czy ci ludzie mieli chociaż trochę wdzięczności? Czy zakład wyprał im to całkiem z tych ociemniałych łbów? - Jesteście nam chyba coś winni.
- O, tak - odparł czarnoskóry, śmiejąc się. Jego białe zęby błyskały z świetle księżyca. - Jesteśmy winni wiele rzeczy, bo gdyby tak nie było, nie zesłaliby nas tutaj, na tę cholerną wyspę.
- Jeśli zostawicie robota i chłopaka, pozwolimy wam odejść - powiedział brodacz, znów przystępując o krok bliżej. Nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Moi przyjaciele nawet na mnie nie spojrzeli w geście zastanowienia.
- Prędzej zdechniesz, niż ci się to uda - wykrzyknęła GoGo, wstrzymywana przez Wasabiego.
- Sami tego chcieliście - powiedział spokojnie brodacz, unosząc broń i skradając się w dalszym ciągu. Zanim zdołał się zamachnąć i spróbować zaatakować, ktoś złamał go za przedramię ręki, w której dzierżył ostrze. Fala ulgi rozeszła się po mnie, nawet gdy próbowałem ją powstrzymać tamą czujności.
- Co ty robisz? - krzyknął ktoś z tyłu na Jamesa, który nie puścił dłoni brodacza ani na moment. Sam atakujący spojrzał na niego ze szczerym zdziwieniem i niedowierzaniem.
- James, pogięło cię? - zapytał, próbując zmienić to w żart. Twarz przestępcy stężała, gdy wpatrywał się twardo w twarz naszego potencjalnego zabójcy. - Co ty robisz?
- Nie tkniesz chłopaka - powiedział mu wprost James, ani razu nie odwróciwszy swojego przeraźliwego, jasnego wzroku. Od tego spojrzenia mnie zapewne przeszłyby ciarki, brodacz wciąż jednak stał na nogach, jakby nie rozumiał żartu, który opowiedział mu właśnie jego towarzysz.
- Nagle wzięło cię na ckliwość? - parsknął ten trzymający nóż. - Tacy jak oni wpakowali nas do tego cholernego więzienia, wiesz o tym.
- Znajdź chociaż jednego z nich, który ocalił ci życie - wycedził James przez zęby, a reszta przestępców ani drgnęła, wsłuchana w ich rozmowę. My także śledziliśmy ją ze zdziwieniem i poruszeniem, jakby słowa Jamesa dziwnie na nas wpłynęły. Brodacz w końcu obrócił wzrok, nie mogąc wytrzymać spojrzenia rywala, a jego dłoń także opadła zwiewnie, zaciskając palce na nożu. - Tak myślałem - dodał James.
- Stary, co ty do cholery wyrabiasz? - krzyknął ktoś ze stojącej po drugiej stronie lasu piętnastki. James spojrzał na nich, gdy brodacz chował broń.
- Chcecie ich zabić? Zabijajcie sobie. Tylko potem nie zapomnijcie pozdrowić od nich tubylców, gdy nas dościgną. - warknął, wracając do grupy gapiów. Miał rację. Potrzebowaliśmy siebie bardziej niż kiedykolwiek - oni nas, by wrócić do bezpiecznego zakładu, a my ich by ukończyć misję.
- Czyli mamy z nimi współpracować? - spytał czarnoskóry, spluwając w pobliski krzak. James po raz pierwszy spojrzał na mnie, ale nie mogłem powiedzieć, że uradowało mnie jego spojrzenie. Było zimne jak stal i przepełnione dystansem, ale wiedziałem, że ten koleś właśnie ocalił mi życie. Musiał zachować twarz, inaczej jego wysiłki spełzłyby na niczym.
- Już współpracowaliście, idioci - warknął tylko. - Wtedy, gdy tamci nas zaatakowali. Jak się zepniesz, Leroy, zrobisz to po raz drugi. - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu czarnoskórego.
   Przypomniałem sobie zaraz obraz moich przyjaciół podczas ataków wojowników oraz przestępców rzucających kamieniami. Rzeczywiście, współpracowaliśmy ze sobą. Leroy strząsnął z obrzydzeniem dłoń Jamesa, który uśmiechnął się złośliwie, a reszta przestępców wybuchła szczerym, ale pozbawionym ogłady śmiechem.
- To co teraz? - zapytał brodacz, patrząc ze złością na Jamesa. - Zamierzasz dać się zakuć w łańcuchy i odprowadzić do zakładu?
- Zamierzam przeżyć - odpowiedział pozbawionym wszelkich emocji głosem, patrząc na resztę towarzyszy. - A wy wolicie zgrywać buntowników i dać się złapać dzikim, czy zaufać chłopakowi, który już ocalił wam te zapchlone tyłki?
   Kiedy nikt nie odpowiedział, James skinął głową, jakby to dawało mu jednoznaczną odpowiedź, po czym przeszedł przez wolną przestrzeń między nami a ludźmi z którymi dzielił kraty, po czym stanął obok mnie.
- Wiesz jak się dostać do zakładu, Hiro? - zapytał mnie o wiele łagodniejszym głosem, niż tym, którym mówił do pozostałych zbiegów.
-Tak - odpowiedziałem, spodziewając się, że mój głos zabrzmi o wiele słabiej. - Mamy mapę całej wyspy.
- Świetnie. - mruknął tylko James, gdy ja trudziłem się wyciąganiem mapy z plecaka. Moi przyjaciele wciąż obserwowali przestępców nieufnym i pełnym napięcia spojrzeniem.
   Rozłożyłem mapę, a James stanął tuż obok mnie. Musiałem ją obrócić, ku zdziwieniu zbiega, według kształtu, który odkryłem wtedy w tunelach. Wyspa miała bardzo równomierny kształt, dlatego łatwo było przegapić, która strona odpowiadała północy itd. Chyba, że Ithani będąc na wyspie zebrał dane i to on złożył mapę. Wtedy mogliśmy się spodziewać, że specjalnie odwrotnie oznaczył wszystkie elementy na mapie, żebyśmy się nie pogubili.
- Hiro, coś ci jest? - zapytał James, marszcząc brwi. Nie martwił się, bardziej spodziewał się po mnie skupienia w takim momencie.
- Nie, w porządku - odchrząknąłem, odstawiając na bok ten temat. Będę musiał zamienić z moimi przyjaciółmi dwa słowa, gdy będziemy sami... - Mapa była źle nakreślona. Odkryliśmy w tunelach, że jest poprawna, jeśli...
- Ty odkryłeś, Hiro - poprawiła mnie GoGo, rozluźniwszy się nieco po jej ostatnim wybuchu. James spojrzał na nią, a kącik jego wąskich warg uśmiechnął się w geście rozbawienia.
- Ona zawsze jest taka? - zapytał mnie, wpatrując się w GoGo wymownie. Nie podobało mi się jego spojrzenie. Miałem ochotę zwrócić jego uwagę z powrotem na mapę, zamiast na moją przyjaciółkę.
   Zignorowałem jednak jego pytanie. Honey patrzyła na rozmawiających ze sobą przestępców swoimi jasnozielonymi oczami, jakby wypatrzyła wśród nich coś fascynującego.
- Powinniśmy ruszyć na zachód i to jak najszybciej - powiedziałem, wskazując Jamesowi drogę palcem po mapie. Dzieliło nas dobre kilkanaście kilometrów od naszego celu, ale wierzyłem, że nam się uda. Nawet w takiej liczbie mogliśmy się szybko przemieścić, jeśli wiedzielibyśmy dokładnie, gdzie chcemy się udać.
- Hiro - przerwała mi Honey, trącając mnie w ramię. - Ktoś jest ranny.
   Spojrzałem na grupę przestępców, dokładnie w kierunku, w który spoglądała Honey i zmarszczyłem brwi spoglądając na Baymaxa. Podałem Jamesowi mapę i podszedłem do robota, sprawdzając jego stan. Coś było nie tak. W ciągu naszych potyczek tyle osób zostało rannych, a Baymax ani drgnął. Może jego sterowniki...
- Hiro, co robisz? - zagadnął mnie robot, gdy sprawdzałem jego systemy pracy. Choć nie miałem przy sobie narzędzi, z łatwością poradziłem sobie przy operowaniu w robocie pod czerwonym strojem.
- Musisz komuś pomóc przyjacielu. - odpowiedziałem, a oczy wszystkich były skierowane właśnie na mnie.
- Zeskanowałem okolice... - zaczął, ale szybko mu przerwałem.
- Właśnie. Coś jest nie tak ze sterownikami - powiedziałem, zakładając na jego pierś twardy czerwony kadłub. - No nic, sprawdzę to, gdy wrócimy do San Fransokyo.
- Jesteście z San Fransokyo? - zapytał niski, chudy przestępca, występując z szeregu swoich towarzyszy. Był ubrany w łachmany jak i reszta, a jego między jego smutnymi oczami znajdował się orli nos.
- Tak - powiedziałem wolno, gdy GoGo rzuciła mi czujne spojrzenie. Wiedziałem co mi mówiła, samym wzrokiem. O jedno słowo za dużo, pomyślałem, zgadzając się z nią.
- Mam tam siostrę. Emmę Hardwick. Proszę, pozdrówcie ją ode mnie - poprosił, patrząc na nas smutnym spojrzeniem. - Nie wie, że jestem na wyspie. Pewnie teraz ma już męża i dzieci... Powiedzcie, że za nią tęsknię i że niedługo się zobaczymy.
- Znajdziemy ją - obiecał Wasabi, a wszyscy spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem i lekkim uśmiechem.
- Nagle wzięło cię na sentymenty, Clarks? - zapytał ten czarnoskóry, o imieniu Leroy, śmiejąc się. Wystarczyło jedno spojrzenie Clarksa, by inni zamilkli. Cóż, nawet ci niepozornie wyglądający opanowali technikę zastraszania swoich towarzyszy, zauważyłem. Jakoś musieli przetrwać pobyt w zakładzie.
- Ktoś z was jest ranny - wtrąciłem się, ciągnąc za sobą Baymaxa. - Mój robot może pomóc, jeśli...
- Nic mu nie jest - warknął jeden ze stojących z tyłu, zakrywając kolejnego własnym ciałem przed przenikliwym wzrokiem Honey. Dziewczyna jednak nie poddała się.
- Chcemy wam pomóc. Może się wykrwawić - powiedziała łagodnie, ale ten pokiwał stanowczo głową.
- Nie potrzebujemy pomocy od bandy dzieciaków. - zdecydował pewnym głosem, a postać za nim drgnęła, kuląc się.
- A jeśli twój towarzysz nie wytrzyma reszty drogi? Co wtedy? - zapytała GoGo dużo milszym tonem, niż wcześniej, krzycząc do brodacza.
- To nie wasz zakichany interes - parsknął, ale chuderlawa postać za nim wślizgnęła się pod jego ramię, trzymając się za brzuch. Jego dłonie były zakrwawione, za pewne z rany na brzuchu. Więc oko Honey jednak się nie pomyliło.
- Wystarczy. Nie dojdę do zakładu. - powiedział słabym głosem ranny, a towarzysz, który początkowo był przeciwny pomocy, podtrzymał go, by nie upadł. Z jego twarzy emanowała troska. - Albo robot mi pomoże, albo mnie dobijcie i idźcie już.
- Jerry, nie... - zaczął tamten, ale spojrzał na Baymaxa i podprowadził go do robota, który przyjrzał się ranie.
   Pomogłem temu silniejszemu przestępcy przyprowadzić rannego do Baymaxa, po czym oboje ułożyliśmy go na miękkim mchu. Robot przyklęknął obok badając i odkażając ranę ze sztyletu, zadaną pewnie podczas wymiany między naszymi i tubylcami.
- James, możecie zapolować? - zapytałem go, klęcząc przy Jerry'm. Przestępca zmarszczył brwi, ale skinął głową, po czym ruszył w głąb lasu, ale Leroy szybko go zatrzymał.
- Polowanie? Teraz? - parsknął, patrząc na mnie z nienawiścią. - Zamierzasz się go słuchać?
- Zszywanie Jerry'ego trochę potrwa - burknął James, odtrącając czarnoskórego. - Wolicie paść z głodu, czy zająć się czymś konkretnym? Chłopak myśli szybciej niż ty, Leroy - skończył, odchodząc, a za Jamesem ruszyła jakaś piątka mężczyzn, przeszukujących lasy w poszukiwaniu zwierzyny.
   Jerry oddychał ciężko, ale patrzył na swojego towarzysza ze spokojem, jakby przygotowywał się już na najgorsze. Dopiero teraz zauważyłem podobieństwo między ta dwójką, musieli być braćmi - to stąd ta troska. Oboje mieli kędzierzawe, rudobrązowe włosy, sięgające ramion i jasne oczy, rozglądające się czujnie dokoła. Mieli też umęczone oblicza jak każdy z przestępców, wskazujące na trudy odsiadywanego wyroku i porwania przez mieszkańców wyspy.
- Mike, jeśli nie przeżyję... - zaczął, a ten, który najprawdopodobniej nazywał się Mike ścisnął mocno jego dłoń w geście wsparcia.
- Przeżyjesz, bracie - wyszeptał tamten, hamując łzy. - Bądź silny.
   Spojrzałem zmęczonym wzrokiem na robota, który sprawnie operował bandażami i różnego rodzaju maściami. Szczęście, że wziąłem ich dość sporo na wszelki wypadek. Wyciągnąłem z plecaka mój śpiwór i podałem zdziwionemu Mike'iemu.
- Kiedy Baymax skończy, okryj tym brata - poleciłem cicho, po czym zostawiłem materiał obok dwójki przestępców i ruszyłem do moich przyjaciół, którzy usiedli pod wysokim pniem nieznanego mi drzewa, patrząc czujnie na zbiegów, siedzących po drugiej stronie niewielkiej polany. Niektórzy pozajmowali miejsca między wysokimi krzewami, inni woleli nas obserwować z wysokości, siadając na niższych gałęziach drzew. Cały czas czułem na plecach ich spojrzenia.
   Już miałem odezwać się do przyjaciół, gdy usłyszałem kroki w moim kierunku. Gdy się obróciłem, zauważyłem ciemne oczy Leroya.
- Jak długo zamierzasz tu zostać? - zapytał mnie ciszej, ale nie mniej ostro niż przedtem. Spojrzałem na Mike'iego i Jerry'ego oraz Baymaxa, zszywającego rany. Robot mówił coś do ich dwójki, co najwyraźniej ich uszczęśliwiło.
- Niedługo - odpowiedziałem, przenosząc wzrok na czarnoskórego przestępce, zaciskającego pięści, gdy czekał na odpowiedź. - Tunele nie mają zbyt wielu wyjść, chyba, że coś przeoczyliśmy. Powinno nam to dać nieco czasu, tym bardziej, że tubylcy nie wiedzą, gdzie się znajdujemy. - Logika, Hiro, myśl, powtarzałem sobie, mając przed oczami rady mojego brata, gdy byłem w potrzebie. - Poza tym będziemy szli szybciej, jeśli odpoczniemy.
   Spojrzałem na zbiegów, kulących się między korzeniami drzew. Niektórzy już przymykali oczy, ignorując fakt, że nam nie ufają, inni jeszcze trzymali się na nogach, choć jasnym było, że ich zmęczenie zbierze swoje żniwo już niebawem. Bez wątpienia byli też głodni, pomyślałem, przypominając sobie Jamesa, zajadającego suche batony, które mu dałem. Wątpię, że tutejsi często dokarmiali swoich więźniów.
   Leroy spojrzał na mnie czujnie i nie odpowiedział. Zamiast tego obrócił się na pięcie i wrócił do reszty, jakby wcale ze mną nie rozmawiał. Rozumiałem jego zachowanie, a sam fakt braku kłótni podczas tej krótkiej wymiany zdań napawał mnie optymizmem. Może uda nam się dojść do porozumienia. Zawsze pozostaje też James i jego sprawność posługiwania się językiem. Byłem mu wdzięczny za wszelką pomoc.
   Usiadłem obok Wasabiego, wpatrując się w gwiazdy nad gęstymi gałęziami drzewa, o które się opierałem. Już niedługo wrócę do cioci, pomyślałem, oddając się uldze. Ciekawe, czy uwierzyłaby mi w tę historię, nawet gdybym mógł ją opowiedzieć. Prędzej uwierzyłaby, że stworzyłem wehikuł czasu, pomyślałem z sarkazmem. Wasabi trącił mnie nagle, patrząc na mnie błyszczącymi, ciemnymi oczyma, które przypominały gwiazdy, na które wcześniej patrzyłem. A może przyjaciel po prostu miał w oczach łzy?
- Nieźle ci poszło, Hiro - wyszeptał, a ja wyczułem w tych słowach szczerość. - Wiesz, że jesteśmy z ciebie dumni.
   Nie wiedzieć, czemu automatycznie spojrzałem na GoGo, siedzącą naprzeciw. Pewnie słyszała słowa Wasabiego, bo uśmiechnęła się lekko i kiwnęła z aprobatą głową, a ja poczułem ciepło na sercu na myśl o wsparciu ze strony przyjaciół. Niczego więcej nie potrzebowałem, by wiedzieć, że to, co dzisiaj zrobiłem przez cały ten dzień było warte wysiłku.
- Dzięki, Was - odpowiedziałem, uśmiechając się do przyjaciela. - Zdrzemnijcie się, musicie wypocząć - powiedziałem po chwili, zezując na GoGo, do której również skierowałem tą radę. - ja i tak już nie zasnę.
- Nie musisz mnie nawet namawiać - mruknął Wasabi, przyjmując pozycję bardziej leżącą niż siedzącą i po chwili jego oczy się zamknęły. GoGo długo mnie obserwowała, przez co czułem się co najmniej onieśmielony, ale w końcu także dołączyła do przyjaciela w krainie snu.
   Ja tymczasem usiadłem bliżej Honey, która również obserwowała polanę, a zwłaszcza jej przeciwną stronę pełną skazańców zakładu, którzy również pokładli się spać po rozmowach z Leroy'em, który podchodził do każdego z osobna i wymieniał z nim kilka słów. Przeszło mi przez myśl, że silny, umięśniony czarnoskóry przestępca może być kimś w rodzaju przewodnika tej nielicznej grupy ocalałych, dlatego troszczy się o resztę. Co dziwne, wydawałoby się, że mężczyźni, którym pomogliśmy uciec z miasta - góry, są pozbawieni wszelkich skrupułów, a ich sumienie dawno zgasło niczym zdmuchnięty ogarek świecy. jednak zauważyłem, że trzymają się razem jak bracia i są gotowi pomóc sobie w trudnościach, nawet za cenę własnej wolności. Wyjątkiem był James, którego kompletnie nie potrafiłem rozgryźć. Uciekł z celi, zostawiając towarzyszy. Błąkał się sam, szukając wyjścia. Poza tym nie wyglądał na człowieka, szukającego towarzystwa. jednak mimo to stanął w mojej obronie i namówił część z uciekinierów, aby mi zaufali. To wszystko nie trzymało się kupy, jakbym nie wiedział o Jamesie czegoś ważnego, jakby coś mi umknęło.
- Zauważyłaś Jerry'ego z takiej odległości? - zagadnąłem Honey w końcu, gdy zobaczyłem, jak Mike okrywa brata, a Baymax wstaje od rannego i siada obok, mówiąc coś do obu braci.
   Honey wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie spokojnie.
- Wy byliście zbyt zajęci swoimi kłótniami - mruknęła tylko, a ja zrozumiałem, że ma rację. Zaufanie, jego brak... co za różnica? Jerry w tym czasie cierpiał, a my nie zwróciliśmy na to uwagi. Musimy zwracać większą uwagę na to, co ważne.
- Mam nadzieję, że zdążymy dotrzeć do zakładu - wyszeptałem po chwili, a w moim głosie zabrzmiał strach. Honey spojrzała na mnie z troską i objęła mnie pod ramię.
- Hiro, jesteś dla siebie zbyt surowy. Jak na razie dajesz sobie radę i to się liczy - powiedziała, patrząc mi w oczy. W końcu nie wytrzymałem i uśmiechnąłem się lekko.
- A co jeśli James przestanie z nami współpracować? - zapytałem. - Inni pójdą za nim...
- Nie przejmuj się tym - pocieszyła mnie Honey, wzdychając cicho. Nie wydawała się zmęczona w przeciwieństwie do innych, którzy niemal od razu posnęli. - Myślę, że komu jak komu, ale tobie zaufał.
   Nastała cisza, przerywana tylko wyciem parnego wiatru, działającego na nas jak ciepło kołdry oraz dalekim wyciem małp i nocnego życia zwierząt. Gdzieniegdzie również dało się słyszeć odgłosy różnych insektów, pobudzonych do życia wschodem księżyca.
- Jak twoja noga? - zapytałem przyjaciółkę z troską, bojąc się, czy da sobie rade podczas dalszej podróży. I tak już wiele wycierpiała.
   Honey skrzywiła się wpierw, patrząc na kostkę, ale starała się to dzielnie ukryć uśmiechem pełnym nadziei.
- Dam sobie radę - odparła tylko. - Idź, sprawdź co u Jerry'ego - poradziła mi. - On jest w gorszym stanie.
   Nie chciałem się kłócić z blondynką, a może byłem na to zbyt zmęczony, więc po prostu wstałem z mojego miękkiego i wygodnego miejsca pod pniem i ruszyłem chwiejnie w stronę dwójki braci i robota, który skończył już owijanie zdezynfekowanej rany bandażem. Gdy podchodziłem w tamto miejsce, Mike spojrzał na mnie czujnie, niemal złowrogo, najwyraźniej wciąż mi nie ufając.
- Jak się czuje? - zapytałem cicho, klękając obok rannego. Jerry miał przymknięte oczy, a jego klatka piersiowa poruszała się ciężko, gdy oddychał. Mimo to nie był blady, a jego policzki zaróżowiły się naturalnie, co musiało być dobrym znakiem.
- Twój... robot - zaczął ochryple Mike, zerkając na Baymaxa - powiedział, że rana nie jest głęboka i że żaden narząd nie jest uszkodzony.
   Skinąłem głową z namysłem.
- To dobrze - powiedziałem, przypominając sobie, że mam przecież jeszcze pełen bukłak z przejrzystą wodą ze strumienia, przy którym obozowaliśmy zaledwie kilka dni temu. Dziwne, zdawało się, jakby od tamtego momentu minęły całe wieki. Ja sam nie piłem zbyt wiele, a przynajmniej zdołałem opróżnić jeden z pojemników, drugi - większy był nienaruszony. Podałem go Mike'iemu, który przyjął go ze szczerą niechęcią. - Jest czysta. Możesz ją podać bratu, pewnie jest spragniony.
   Mike zamiast tego odstawił pojemnik na bok i popatrzył na mnie ze wściekłością. Nie sądziłem, że tak zareaguje, ale poczułem się tym gestem wręcz zaalarmowany.
- Po co to robisz? - warknął. - Ktoś ci za to płaci?
- O co ci chodzi? - zapytałem, nie wiedząc, skąd ten nagły gniew. Czy naprawdę doszli do takiego wniosku? Spojrzałem ze zdziwieniem na Baymaxa, który wyglądał na skupionego. Najwyraźniej nikt inny nie próbował być uprzejmy w stosunku do ludzi, od których można było spodziewać się tylko najgorszego. - Naprawdę myślicie, że płacą mi za to, że dam wam się napić wody?
   To pytanie było głupie, ale jeszcze głupszy był gniew Mike'iego w stosunku do mnie o to, że im pomagam. Z drugiej jednak strony James namówił ich do współpracy tylko po to, by przetrwać. Nie było w tym mowy o pomocy, więc na co mogli liczyć?
   Mike nie spuszczał mnie ze swoich jasnych oczu, które być może próbowały przeszyć mnie na wskroś, by dowiedzieć się o moich zamiarach wobec tej dwójki. Odetchnąłem tylko niewidocznie i zaraz usłyszałem szelest za moimi plecami, z przeciwnej strony naszego obozu. Obróciłem się w tamtym kierunku i od razu zauważyłem, że James wrócił z resztą, która poszła z nim zapolować, a każdy z nich miał w dłoniach króliki, drobne ssaki, czy ptaki, upolowane podczas nocnych łowów.
   James zauważył mnie w końcu i ruszył w moim kierunku z pozbawioną emocji miną.
- Rozpalić ognisko? - zapytał mnie niskim, twardym głosem, rzucając na ziemię upolowane króliki. - Tubylcy mogą zauważyć dym.
   Rozejrzałem się dokoła, zastanawiając się szybko. Rzeczywiście, to mógłby być problem, pomyślałem, ale zaraz naszła mnie myśl, że mieszkańcy pewnie i tak wiedzą, w którą stronę ruszymy, więc nie miało to znaczenia.
- Tak, jesteście głodni - powiedziałem, ignorując myśli od podsłuchującym nas zapewne Mike'u. - Oni i tak wiedzą, w którą stronę ruszamy, a jeden posiłek może nas tylko wzmocnić.
   James skinął głową, po czym obrócił się na pięcie i ruszył do swoich kompanów. Zdziwił mnie fakt, że przestępca pyta mnie o każdy krok, jak dowódcę. Czy aż tak mi ufał? Czy po prostu mnie szanował? Sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, co jeszcze bardziej namieszało mi w głowie. Wciąż nie potrafiłem rozgryźć Jamesa, czego nie zmieniła nasza ostatnia wymiana zdań.
   Czeka nas długa noc, pomyślałem, odchodząc od śpiącego Jerry'ego i przystępując do pomocy mężczyznom, którzy zabierali się za rozpalenie ogniska. Niektórzy już zaczynali oskórować złapaną przez siebie zwierzynę. Miałem nadzieję, że jutro dotrzemy do zakładu. Zatęskniłem za obiadami cioci Cass.



   Po kilku godzinach każdy z nas był już najedzony i wypoczęty... no, może z wyjątkiem mnie. Co prawda byłem zmęczony, ale nie potrafiłem spać, kiedy inni czegoś ode mnie potrzebowali. Poza tym bałem się, że jeżeli zamkną mi się oczy, to prześpię cały kolejny dzień, a tego nie chciałem. Musieliśmy ruszać jak najszybciej. Zanim słońce wstało ponownie, by powitać nas i wlać w nasze zmęczone i stęsknione serca nadzieję, my byliśmy już gotowi do dalszej drogi. Co więcej, wciąż nikt z tutejszych nie odkrył naszego powodzenia. Pewnie będą musieli zebrać większą liczbę niż ta garstka w mieście, by stawić nam czoło, pomyślałem sobie, patrząc na siedemnastu silnych mężczyzn i naszą szóstkę. To da nam jeszcze więcej czasu na podróż.
   Jerry siedział już pod drzewem, pijąc z mojego bukłaka. Mike był uparty, ale w końcu przełamał swoją dumę, by wspomóc brata. To dobrze, wcale nie chciałem się kłócić z Mike'em o coś tak bezsensownego. Czy tak ciężko było pojąć, że pomoc z mojej strony nie jest niczym uwarunkowana?
   Podszedłem do rannego przy którym oczywiście stał Baymax niczym czujny strażnik. Mike tymczasem poszedł porozmawiać z Leroyem. Miałem tylko nadzieję, że nie zmawiają się przeciw mnie...
- Jak się czujesz? - zapytałem przestępcę, który w przeciwieństwie do swojego brata uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Dobrze, dzięki. Ten twój robot to skarb, skoro potrafi wskrzeszać ze zmarłych - zaśmiał się, a Baymax wyglądał, jakby chciał zmarszczyć brwi, których nie posiadał.
- Nie byłeś martwy, Jerry - odparł robot.
- Ale tak się czułem - skończył mężczyzna, po czym oddał mi pojemnik na wodę ze szczerą wdzięcznością. - Słyszałem, że to twoje, Hiro. - powiedział.
   Przyjąłem bukłak bez słowa, patrząc na Baymaxa. 
 - Nie masz siły, by ruszyć w dalszą drogę - powiedziałem, nie musząc pytać o zdanie robota, który zajmował się Jerrym przez ten cały czas. Rudowłosy skrzywił się, jakbym oznajmił wyrok, a nie nazywał rzeczy po imieniu. - Myślę, że powinniście ruszyć z Baymaxem przodem, ostrzec tych z zakładu, że tubylcy mogą zaatakować - mina Jerry'ego zmieniła się nagle. Zauważyłem, że miał najwyżej dwadzieścia lat. Co takiego zrobił, że zesłano go na Isla Menor, pomyślałem i zaraz wyobraziłem sobie Tadashiego w tym samym miejscu. Jerry mógłby być moim bratem...
- Mamy lecieć? - zapytał Jerry spokojnie. Nawet jeśli bał się lotu z robotem, to nie było tego po nim widać.
- Tak, w ten sposób najszybciej dostaniecie się do zakładu. - odpowiedziałem, ale zawahałem się. - Czy w zakładzie zaopiekują się twoimi ranami? - spytałem, a Jerry obojętnie kiwnął głową.
- Nie martw się - mruknął, machając ręką. - O tym zakładzie można wiele powiedzieć, ale nie to, że nie potrafią zająć się takimi kalekami jak ja.
   Uśmiechnąłem się lekko. Teraz tylko wystarczyło zapewnić Mike'a o bezpieczeństwie brata podczas tej całej podróży.
- Sprawdzę Baymaxa przed drogą. - obiecałem Jerry'emu. - Nie martw się, nie raz ocalił mi życie.
- Nawet ja mam już u niego dług - odpowiedział Jerry z uśmiechem. - Tylko uważajcie na siebie. - powiedział poważnie. - Nie chcę zobaczyć was ponabijanych na piki tych dzikusów.
- Ja też nie - zapewniłem go i od razu przeszły mi ciary po plecach na myśl o takiej ewentualności.
- Reszta ci pewnie tego nie powie - Jerry spojrzał na przestępców swoimi jasnymi oczami i ściszył głos, jakby nie chciał, żeby się dowiedzieli, co ma mi do powiedzenia. - ale to dobrze, że nas znaleźliście. Sami nie dalibyśmy sobie rady.
   Poczułem się miło, że chociaż jeden z ludzi, którym pomogłem mi podziękował. Coraz bardziej zaczynało mi zależeć, żeby wrócili bezpiecznie do zakładu i aby zapewniono im opiekę, gdy znów będą pod nadzorem służb. Byłoby nie fair, gdyby po tym wszystkim jeszcze oskarżono ich o to, że uciekli. Dlatego ważne było, żebyśmy dotarli tam razem z nimi w roli choćby świadków, którzy zaświadczyliby o całym zdarzeniu z mieszkańcami i o zagrożeniu z ich strony. Dziwiło mnie tylko, jakim cudem nikt nie zauważył obecności kogokolwiek na tej wyspie.
   Przypomniałem sobie od razu moment, gdy wychodziliśmy z helikoptera Agendy, po raz pierwszy stając na Isla Menor. GoGo zauważyła wtedy kogoś ukrytego na linii drzew i zdążyła go nawet trafić swoim dyskiem. Podejrzewaliśmy wcześniej, że był to zbieg z zakładu, nawet żałowaliśmy, że nie zaczęliśmy go gonić od razu po tym zajściu, co jeśli jednak był to mieszkaniec wyspy? To wszystko miałoby sens. Wiedzieli o nas już wcześniej, o tym, że przybyliśmy. Dlaczego nie zaatakowali, tak, jak to zrobili, gdy przekopali się pod zakładem?
   Podszedłem do GoGo, by o to zapytać, ale przyjaciółka kuliła się tylko pod pniem, przez co nabrałem przypuszczeń, że śpi. Nie zdążyłem jednak nawet spytać, a GoGo poruszyła się lekko i wyprostowała, trzymając za głowę.
- Hiro, mam złe przeczucia - mruknął Wasabi, patrząc na GoGo z troską. - Popatrz, jak ona wygląda.
   GoGo wyglądała na zmęczoną, tak jak każdy z nas po tak ciężkiej nocy, ale nie to miał na myśli Wasabi. Jej twarz przybrała bladą poświatę, a włosy splątały się na czole w przypływie potów. Nawet jej ciemne oczy wydawały się rozbiegane. Słowa Wasabiego wzbudziły we mnie strach, ale mimo to przykucnąłem przy przyjaciółce i przyglądnąłem się jej dokładnie.
- Go, dobrze się czujesz? - spytałem miękko, starając się nie zabrzmieć złośliwie. GoGo pokręciła tylko stanowczo głową, mrugając przy tym, jakby miała ostre zawroty głowy.
- Nie, nic - odpowiedziała silnym głosem. A może nam się zdawało? - Możemy już ruszać? - zapytała zamiast tego, patrząc na mnie. Skinąłem tylko głową, wciąż ją obserwując. Martwiłem się o nią, ale nie tak, jak o Honey czy Jerry'ego. To chore, ale w takiej chwili chciałbym rzucić wszystko i być przy niej, a nie zajmować się ucieczką z wyspy.
   Spojrzałem na Wasabiego, który krzyżował ręce z dezaprobatą. Pewnie też nie uwierzył w gadkę GoGo, ale nie mieliśmy innego wyboru. Gdybyśmy byli sami i nikt by nas nie ścigał, za pewne zajęlibyśmy się naszą przyjaciółką, zamiast próbować jak najszybciej dostać się do strzeżonego zakładu, ale teraz od tej ucieczki zależało nasze życie.
- Idziemy? - zapytał James, podchodząc do mnie.
- Taak - zająknąłem się, rozmyślając wciąż o stanie GoGo. - Wasabi, weźmiesz Honey? - zapytałem, a przyjaciel skinął głową. - Baymax poleci przodem z Jerry'm.
   James wyglądał na zadowolonego z tej propozycji. Wiedział, że niesienie rannego może być uciążliwe, a dla Jerry'ego zbyt bolesne, dlatego była to najlepsza decyzja. Pozostawała jeszcze Honey, ale wolałem mieć ją w pobliżu na wypadek ataku obcych. Poza tym dobrze wiedziałem, że za nic w świecie nie zostawiłaby nas na pastwę losu w tropikalnym lesie. W tej akurat kwestii była tak uparta jak GoGo, więc nie warto było ją nawet o to pytać.
   Ruszyliśmy wszyscy w jednym kierunku, starając się w jak najszybszym tempie znaleźć się z dala od miasta-góry, a bliżej zakładu karnego, pamiętając jednak o tych zmęczonych i lżej rannych. GoGo trzymała się dzielnie, ale nawet w jej sposobie chodzenia wyczuwało się słabość. To nie była ta sama twarda i pewna siebie Tomago, która mogłaby iść dalej, gdy wszyscy popadaliby ze zmęczenia. Często nogi się jej plątały, a dwa razy nawet się potknęła, ale szła dalej w przód, jakby nie zwracała na to uwagi. Wasabi zauważył, że wciąż się jej przyglądał i szturchnął mnie, trzymając na plecach Honey, która rozmawiała z jednym z przestępców.
- Powiedziała, co jej jest? - zapytał, ale ja zaprzeczyłem ruchem głowy. Za nami słychać było przyciszone rozmowy zbiegów. Niektórzy nawet śmiali się cicho, bądź żartowali. To dobrze, że pomimo tych wszystkich warunków nie wyzbyli się humoru.
   Słońce wzeszło już ponad koronę drzew, gdy my przeszliśmy kilka kilometrów. Nasz cel zbliżał się coraz bardziej, zarówno według mapy jak i obserwacji Jamesa. Do wieczora powinniśmy się znaleźć tuż pod murami zakładu, jeśli tylko nie wpadniemy w kłopoty. Mimo wszystko dobrze, że postanowiliśmy trochę odpocząć. Widziałem po więźniach, że odzyskali siły i że z nową werwą pokonywali kolejne kilometry. Może też widok słońca przebijającego się przez zielone liście drzew wzbudził w nich poczucie wolności i bezpieczeństwa. Nie to, co ciemność jaskiń i błysk ostrza tubylców.
   Szliśmy równym, marszowym krokiem, pokonując coraz większe odległości. Zza gałęzi spoglądały na nas dzikie, upstrzone białymi plamami małpiatki, a jeszcze wyżej dało się słyszeć ptasie śpiewy. Było to coś cudownego. Dużo lepiej szło nam się przez lasy, nawet, gdy musieliśmy wytaczać szlak wśród wysokich traw i krzewów, zarastających wyspę, niż przez prosty, kamienny tunel, oświetlany tylko światłem latarek.
   Gdy przechodziliśmy obok gęsto rosnących drzew o powykręcanych w różne strony gałęziach, GoGo potknęła się i byłaby upadła, gdybym jej nie złapał. Spojrzała na mnie zdziwionym i przestraszonym wzrokiem, a jej skóra wydawała się bledsza niż wcześniej. Złapałem ją za rękę, starając się ją poprowadzić przez nierówny teren.
- Go, może chcesz odpocząć? - spytałem, ale dziewczyna pokręciła przecząco głową. Sam fakt, że stała się tak cicha i rzadko wypowiadała cokolwiek od naszego odpoczynku w lesie był niepokojący.
   Mimo to zacisnęła swoją dłoń w mojej własnej, aby pewniej utrzymać się na nogach. Niestety, po niespełna kilku metrach znowu upadła, ale tym razem straciła przytomność. Złapałem ją, tak jak wcześniej, a jej oczy zamknęły się, spragnione odpoczynku. Czułem, że coś jest nie tak. To nie było normalne w nawet tak ciężkich warunkach.
   Przykucnąłem z GoGo w ramionach i próbowałem ją wybudzić, mówiąc do niej, ale nie dawała znaku życia. Byłem przerażony, widząc ją taką kruchą i słabą. Fred podbiegł do mnie i przykucnął obok, widząc, że GoGo zasłabła.
- GoGo, obudź się - mówiłem do niej, a mój głos zadrżał nienaturalnie. Gdy musnąłem jej policzek zdziwiło mnie, jak bardzo jest rozpalona. Bez wątpienia miała gorączkę, być może już nawet od dawna.
- Wasabi! - wykrzyknął Fred, a reszta przestępców zaglądała ze zdziwieniem i współczuciem na dziewczynę leżącą w moich ramionach.
   Jednak zanim Wasabi zdążył do nas podejść z Honey, przytuloną do jego pleców, obok mnie pojawił się zaraz James, obserwując GoGo ze smutkiem w jego szarych, groźnych oczach.
- Co jej jest? - zapytał, a ja musiałem się uspokoić, żeby w ogóle zdołać mu odpowiedzieć.
- Nie wiem, ma gorączkę i jest rozpalona. - powiedziałem, patrząc na jej gładkie powieki i czarne włosy, skołtunione wokół jej pięknej twarzy.
   James przyjrzał mi się dokładnie czujnym spojrzeniem i wstał.
- Wiem, co to może być - odparł, a Wasabi stanął obok niego z zatroskaną miną. James obrócił się i krzyknął do więźniów: - Zostaniemy tu odpocząć. Znajdźcie źródło, powinno być gdzieś w okolicy. - kiedy niektórzy z nich porozchodzili się z pomrukiwaniem, Wasabi posadził Honey na mchu tuż obok mnie. Przyjaciółka spojrzała na GoGo z troską i strachem w oczach i pogłaskała ją po rozpalonym czole. - Musiała podłapać jakiegoś wirusa. Część z nas miała coś takiego, gdy trafiła na tą przeklętą wyspę, jakby dzikusy to było za mało. W zakładzie mają na to odtrutkę. Większość wychodzi z tego cało, ale kilkoro z nas zmarło z samych objawów.
   Spojrzałem na GoGo z przerażeniem i przytuliłem ją do siebie jeszcze bardziej. Nawet nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że mogłoby jej się coś stać. A co dopiero... Nie, znajdziemy odtrutkę, nawet jeśli ten wirus jest groźny. Przecież gdy Agenda po nas wróci, będą musieli jej pomóc. Nie mogą jej tak zostawić!
- Jak poważny jest wirus? - zapytałem zamiast tego. Starałem się nie pokazywać przerażenia, jakie zawładnęło moim sercem.
- Coś jak malaria, ale niezupełnie - odparł James, siadając w cieniu rozłożystego dębu. - Nie jest zaraźliwa, ale jej stadium przebiega bardzo szybko. Widziałem facetów jak byki, którzy padali po kilku dniach od podłapania tej choroby. Chyba klimat wyspy musi mieć z tym coś wspólnego.
    Pomyślałem zaraz o całej naszej misji - o polu bitewnym pełnym kości wojowników, o obrazach w tunelach, które znaleźliśmy, gdy wpadliśmy z Honey do przejścia, o napotkaniu tubylców, o poznaniu Jamesa, o naszej walce przed jaskinią, w której więzili przestępców i w końcu o naszej powietrznej ucieczce w miasta-góry. A jednak dopiero teraz po raz pierwszy tak się bałem. Nie mogłem stracić GoGo.
- Hiro, nie martw się - powiedziała Honey, kładąc dłoń na moim ramieniu. Z jej zielonych oczu spoglądała na mnie mądrość, której powinienem posłuchać. - Już niewiele drogi nam zostało. Pomogą jej.
   James spojrzał to na mnie, to na GoGo, po czym odszedł bez słowa, jakby wszystko zrozumiał. Przyjaciele zostali ze mną, rzucając w kierunku dziewczyny jedynie pozbawione nadziei i pełne strachu miny. Jedynie Honey próbowała wskrzesić w nas optymizm.
   Położyłem GoGo na miękkiej trawie, wiedząc, że dłuższe trzymanie jej w moich ciepłych ramionach na pewno tylko służy jej gorączce. Gdy więźniowie wrócili ze świeżą, źródlaną wodą, razem z Honey obmyliśmy mokre, gorące czoło dziewczyny, która wciąż nie odzyskiwała przytomności, jakby opadła w głęboki sen, z którego nikt nie potrafił jej dobudzić. To tylko jeszcze bardziej budziło we mnie lęk o dziewczynę.
   Wypoczęliśmy zaledwie chwilę, by dać odsapnąć nogom, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Honey uparła się, że chce choćby kawałek przejść sama, by Wasabi mógł nieco wypocząć, na co przyjaciel przystał ze słabo ukrywaną ulgą. Każdy z nas był na granicy wytrzymałości po ostatnich wydarzeniach. Wszyscy marzyliśmy tylko o tym, by zobaczyć wreszcie mury zakładu, do którego wędrowaliśmy.
   Wziąłem GoGo na ręce, a jej bezwiedna głowa opadła lekko na moje ramię. Była taka słaba... Strach jakby dodał mi sił, bo moje zmęczenie odeszło w dal, pozostawiając jedynie determinację. Dotrzemy tam, obiecałem sobie. Już nie tylko dla tych wszystkich ludzi, którym chcieliśmy pomóc, ale przede wszystkim dla GoGo.
   Po jakimś kwadransie odkąd wyruszyliśmy w dalszą drogę, oczy GoGo uchyliły się lekko, a dziewczyna spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy.
- Hiro?
- Jestem tutaj - powiedziałem, patrząc na nią z troską.
   GoGo zmrużyła oczy i spojrzała w niebo. Światło słoneczne padało pionowo na ziemię, wlewając w nią życie obfitym strumieniem. 
- Wciąż jesteśmy na Isla Menor? - zapytała cicho, a ja kiwnąłem głową wolno, zastanawiając się, czy może lepiej by było ją okłamać, byleby poczuła się lepiej.
- Tak, ale wkrótce przyleci po nas Agenda - wyszeptałem, aby nie usłyszała nas reszta. GoGo skinęła głową i zmarszczyła brwi. Najwyraźniej ból głowy wcale jej nie przeszedł, pomyślałem, widząc jak cierpi. Co mogłem zrobić, by ulżyć jej w bólu? Gdyby była jakaś opcja, zrobiłbym to i to bez zastanowienia. Nie widziałem jeszcze nic, co bardziej mnie łamało od środka niż widok cierpiącej GoGo.
- Co mi jest? - spytała po chwili, gdy sądziłem, że znowu straciła przytomność.
- James twierdzi, że to jakiś wirus. Podobno w zakładzie mają na niego lek. - powiedziałem wprost.
   GoGo popatrzyła na mnie ciemnymi oczami, spoglądającymi na mnie sennie spod linii gęstych rzęs. Patrzyła tak na mnie pewien czas, podczas gdy ja starałem się ominąć rosnące dokoła wysokie ciernie, które zagradzały nam drogę.W końcu westchnęła cicho i zamknęła oczy, a jej pierś poruszała się wolno w ciężkim oddechu. Bałem się, że znowu zemdleje, ale choćbym miał do niej krzyczeć, to nic to nie da. Była po prostu zbyt zmęczona, by choćby utrzymać przytomność. Szokowała mnie szybkość działania wirusa. Jeszcze wczoraj Go biegała po dachach starożytnego miasta i walczyła z tubylcami, a dziś nie potrafiła utrzymać się na nogach. Oby James miał rację co do odtrutki, pomyślałem sobie, patrząc, nie wiem po raz który, na przyjaciółkę.
   W końcu, gdy moje ramiona ledwie dawały radę utrzymać ciężar nawet tak słabej i lekkiej GoGo, naszym oczom ukazał się wysoki na kilkadziesiąt metrów mur zakładu. Przestępcy ucieszyli się, co było dość dziwnym zjawiskiem, zwłaszcza, że zakład karny powinien im się kojarzyć z ograniczeniem wolności, a nie z poczuciem bezpieczeństwa.
  Spojrzeliśmy na siebie z Wasabim, jakbyśmy zobaczyli nasze wybawienie. Zupełnie, jakbym zapomniał o odrętwionych ramionach, czując powracające siły. Byliśmy tak blisko...
   Nagle ktoś za nami wykrzyknął w panice, przemykając się między nami biegiem w stronę murów.
- Dzicy! - krzyknął następny i większość ruszyła od razu pędem do zakładu.
   Objąłem mocniej GoGo i pobiegłem za nimi, starając się nie padać w panikę. Słyszałem za sobą świst włóczni i ostrzy, być może strzał. Fred chwycił Honey, a Wasabi biegł obok nich, by nie zostawiać ich na końcu. James spojrzał na mnie przez ramię z paniką w oczach, gdy nagle usłyszeliśmy głośny świst. Stanąłem w miejscu, patrząc na niebo, które zostało zasłonięte przez ogromny poduszkowiec o jasnoniebieskim kolorze. Agenda!
   Wasabi i Fred również zatrzymali się i spojrzeli za siebie, w miejsce, w którym poduszkowiec zniżył się tuż nad korony drzew, po czym usłyszeliśmy strzały, których część na pewno trafiła w swoje cele. Nawet nie potrafiliśmy zauważyć tubylców, pochowanych za wysokimi i gęstymi drzewami. Jakimś cudem jednak Agenda zdołała się przedrzeć przez naturalne bariery i broniła nas, strzelając w mieszkańców wyspy.
   Spojrzałem na mur. Część z przestępców, która się nie zatrzymała, by spojrzeć na poduszkowiec, już wbiegała po niskim pomoście do jedynego wejścia do zakładu, przy którego wejściu stali uzbrojeni po zęby strażnicy.
- Szybko! - krzyknąłem, ruszając biegiem w stronę wejścia, a strażnicy zamachali do nas, jakby na powitanie i wymierzyli swoimi strzelbami w zasłonę drzew za nami.
   Wasabi podbiegł pierwszy, pomagając wejść pozostałym, którym brakowało już siły. Niektórzy padali tuż za wejściem, dysząc głośno, inni pomagali im odejść dalej od wejścia, by ułatwić drogę tym, którym jeszcze nie udało się schować za bezpiecznymi murami. Poduszkowiec przeleciał znów nad nami, kierując się w stronę zakładu, gdy wchodziliśmy przez wejście jako jedni z ostatnich.
   Przytuliłem do siebie GoGo, patrząc na drzwi, zamknięte za nami przez dwójkę strażników. Staliśmy w ciemnym, obskurnym korytarzu, przypominającym mi w przerażający sposób tunele pod wyspą. Oprócz dwójki pilnującej wejścia, w korytarzu stało po kilkunastu strażników z każdej strony, każdy z nich odprowadził więźnia do jego celi, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Oni... - wydyszałem, patrząc na umundurowanego strażnika. - To nie ich wina... Porwano ich...
- O tym zadecydują generałowie - warknął nieprzyjemnie strażnik, po czym po prostu zignorował mnie, podchodząc do drzwi, by przekręcić zawór.
   Uklęknąłem, nie wytrzymując z braku sił, a GoGo prawie wyślizgnęła mi się z rąk na gładkie kafelki.
- Hiro! - krzyknął Wasabi, podbiegając do mnie. Dyszałem ciężko, a po policzkach płynęły mi łzy. Nie dam rady więcej wytrzymać, pomyślałem, gdy Wasabi wziął ode mnie GoGo. Honey przykucnęła przy mnie, patrząc na mnie z siostrzaną miłością.
- Hiro, trzymaj się - szepnęła do mnie, pomagając mi wstać. Wystarczyła tylko chwila, bym odzyskał świadome myślenie. Odetchnąłem głęboko, po czym spojrzałem przyjaciółce w twarz.
- Gdzie... gdzie ci z Agendy? - zapytałem ich, jakby znali odpowiedź. Wiedziałem już, że strażnicy zakładu mi nie pomogą. - Ktoś musi pomóc GoGo - powiedziałem, a Wasabi ruszył już korytarzem za znikającymi więźniami. Fred i Honey pomogli mi utrzymać się na nogach, po czym poszliśmy wolnym, zmęczonym krokiem za Wasabim w kierunku jedynego światła w tym korytarzu.




Hah, takie tam małe nawiązanie tego obrazka do Lilo i Stitch ;D

Kochani! zapomniałam Wam złożyć życzenia na święta, a raczej mądra Tala nie ogarnęła że się nie wyrobi z taaaakim rozdziałkiem przed świętami :))

No więc życzę Wam dużo zdrówka, spełnienia marzeń, świetnych prezentów, oraz jako że jestem katolem i te święta zawsze są dla mnie bardzo szczególne życzę Wam błogosławieństwa bożego i wiele łask bożych bo bez tego ani rusz ;)

No, wreszcie ukończyłam, ufff. mam nadzieję, że warto było :pp chyba spełniłam czyjeś marzenie... Tofinkowa2002 to specjalnie dla Cb ;* coś mnie tknęło i w ostatniej chwili zmieniłam zamiary, a co. jak szaleć, to szaleć :pp

Mam nadzieję,że jeszcze w tym roku uda mi się uraczyć Was nowym rozdziałkiem cc: bądź co bądź nie mg zostawić Hiro w takiej chwili, czyż nie? :D

12/20/2015

Więźniowie

   Wyszliśmy za Jamesem na wąską, zacienioną uliczkę tuż obok stojących przy ścianie skrzyń. Miałem nadzieję, że tubylcy nas nie zauważą.
- To gdzie ukrywają pozostałych? - zapytałem Jamesa, który stanął pośrodku uliczki i rozejrzał się uważnie, po czym wrócił za skrzynie, by nie być na widoku. Spojrzał na mnie swoimi groźnymi oczami, jakby zastanawiał się, czy odpowiedzieć, czy nie.
- Widziałeś miejsce, gdzie miasto styka się ze skalną ścianą? - zapytał mnie cicho, a GoGo odetchnęła głośno.
- Ja widziałam - powiedziała, a ja popatrzyłem na nią ze zdziwieniem, choć, gdy GoGo przebiegała nad budynkami, zapewne mogła zauważyć coś, czego ja nie zauważyłem.
- A co z waszymi koleżkami? - spytał nas James, krzyżując ręce. Przez moment niemal zapomniałem o reszcie moich przyjaciół, czekających na nas bezpiecznie w jednym z zewnętrznych budynków. Do głowy przychodziła mi tylko jedna opcja, na którą nie chciałem się zgodzić.
- GoGo... - zacząłem, ale dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona i wściekła, po czym zerknęła z nieufnością na Jamesa.
- Nie - powiedziała twardo, a James spojrzał w bok, znów na główną ulicę, bojąc się ataku mieszkańców miasta, którzy prawdopodobnie go poszukiwali. Wziąłem GoGo na bok i zaczęliśmy rozmawiać przyciszonymi głosami, choć przestępca pewnie i tak nas słyszał.
- Go, dobrze wiesz, że nie mamy wyboru - powiedziałem jej, ale dziewczyna wyglądała na oburzoną, że proponuję jej coś takiego.
- Hiro, nie zostawię cię z nim - warknęła, nie zwracając uwagi na to, czy James ją usłyszy czy nie. Przestępca tymczasem opierał się o drewniane skrzynie, które wydzielały dziwny, piżmowy zapach w swoim porozdzieranym i pozaszywanym na szybko stroju, który pomimo szkaradnego wyglądu musiał być funkcjonalny, bo miał wiele kieszeni, w których James mógł ukrywać broń.
- W takim razie chcesz, żebyśmy to załatwili we dwójkę? - zapytałem ją, patrząc jej w ciemnobrązowe oczy. GoGo zawahała się. - Przecież wiesz, że potrzebujemy pomocy pozostałych. Poza tym im dłużej przebywają w jednym miejscu, tym łatwiej mogą ich znaleźć...
- Dobra - warknęła GoGo, nie patrząc ani razu na Jamesa, jakby ignorowała jego obecność. - Powiedz mi tylko, czy mamy podkraść się niezauważenie i wolno, czy szybko i głośno? - mruknęła pod nosem, a ja pomyślałem szybko nad jej odpowiedzią.
- Dalsze ukrywanie nie ma już sensu - powiedziałem wolno, wiedząc, co może wyniknąć z takiego obrotu sprawy. Ryzykowaliśmy i to bardzo, bo nie wiedzieliśmy, ile mieszkańców liczy miasto, a jeśli zobaczą lecącego nad budynkami Baymaxa, natychmiast przygotują się do ataku. To da nam najwyżej pół godziny. - Opowiedz im o wszystkim.
- Okej - odpowiedziała GoGo i po raz pierwszy spojrzała za siebie, na Jamesa, który bawił się swoim nożem. Nie ufałem mu, ale nie mieliśmy innego wyboru. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, przypomniałem sobie. Oby było tak i w tym przypadku.
   Dziewczyna spojrzała na mnie, a jej twarz zmieniła się. Spoglądała na mnie z troską, jakby nie chciała zostawiać mnie w towarzystwie przestępcy. Poczułem ciepło rozchodzące się po moim całym ciele, gdy widziałem, że się o mnie martwiła.
- Uważaj na siebie, Hiro - powiedziała cicho, po czym objęła moją szyję, przytulając mnie mocno. Bez zastanowienia odwzajemniłem uścisk, modląc się, by nikt nie zauważył GoGo i żeby nie był to nasz ostatni uścisk. Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stanie. Od razu przypomniały mi się słowa Honey. "Boisz się straty, Hiro." Tak, panicznie bałem się stracić GoGo.
- Ty na siebie też - wyszeptałem, a GoGo uśmiechnęła się szybko, po czym przeszła obok Jamesa, obserwując go uważnie i wspięła się na drewniane skrzynie, by dostać się na niski dach budynku. James spoglądał ze zdziwieniem, jak dziewczyna w ułamku sekundy znalazła się nad nami.
   Usłyszeliśmy cichy świst kół GoGo i dziewczyny już nie było. Miałem nadzieję, że plan się powiedzie. Tylko jak przenieść tak wielu mężczyzn na powierzchnię bez walki z tubylcami? Nie chciałem rozlewu krwi, chciałem się stąd wydostać i zakończyć tę cholerną misję.
- To twoja dziewczyna? - zapytał James z ponurym uśmiechem, wskazując na miejsce, w którym kończył się dach, gdzie widzieliśmy GoGo po raz ostatni. Czułem, że się czerwienię na samą myśl o tym, że ja i Go moglibyśmy być parą.
- Nie, skąd - mruknąłem, a usta Jamesa wygięły się w jeszcze szerszym uśmiechu. - Jak zamierzasz się tam podkraść? - zapytałem go zamiast tego, zmieniając temat. Przestępca stanął prosto, zmieniając swoją wyluzowaną pozę.
- Tak, jak zakradłem się tutaj. - wzruszył ramionami, przyglądając mi się. - A ty masz jakiś pomysł?
- Pewnie, że mam - uśmiechnąłem się, po czym wyjaśniłem Jamesowi to, co właśnie wymyśliłem.
   Miałem promień, więc mogłem bez problemu badać kolejne ulice i sprawdzać, czy przypadkiem nie są patrolowane przez uzbrojonych tubylców, poszukujących Jamesa. Wtedy przejście przez miasto poszłoby nam o wiele szybciej, niż normalnie i oczywiście byłoby bardziej bezpieczne. Jednak, gdy próbowałem przekonać Jamesa, ten tylko roześmiał się, ukazując żółte zęby.
- Chyba nie wierzysz, że uwierzę w coś takiego - odparł, komentując to, co powiedziałem mu o moim promieniu. - Jesteście agentami? A nie jaki...
   Zanim zdążył mówić, ja wcisnąłem przycisk na moim nadgarstku, a oczy Jamesa otworzyły się gwałtownie, jakby zobaczył cud. Cóż, oznaczało to tyle, że mój wynalazek działał. Zanim przestępca zdołał cokolwiek powiedzieć, wyłączyłem promień, pozostając znów w normalnej widoczności, nie zahamowanej przepływem promienia. Miałem nadzieję tylko, że mnie nie zawiedzie, gdy będę go potrzebował.
- Ta firma musi was nieźle wyposażać - mruknął James z błyskiem w oku. Przez chwilę miałem wrażenie, że mężczyzna zaczyna się zastanawiać, co zrobiłby z takim sprzętem, gdyby miał go w użyciu.
- To nie nasza "firma" - powiedziałem z uśmiechem, robiąc cudzysłów palcami. - Sam to zrobiłem. Dobra, chodźmy już, zanim...
- Chwila - zatrzymał mnie James, zdziwiony chyba jeszcze bardziej niż gdy ujrzał mnie niewidzialnego. Jego szare oczy wydawały się niepewne - całkiem inne, niż gdy mnie zaatakował. Żądza mordu najwyraźniej w nim osłabła. Nie zamierzałem jednak uniknąć tematu. Może i wiedziałby więcej o tym, co potrafię, ale w równej mierze wiedziałby, że nie warto ze mną zadzierać. - Ile ty masz? Piętnaście?
- Szesnaście - poprawiłem go.
- I sam stworzyłeś coś takiego? - zapytał James, wcale nie interesując się tym, czy ktoś go usłyszy, czy nie. Na jego szczęście ulice wciąż pozostawały puste. Wzruszyłem ramionami.
- Chcesz mnie jeszcze poobrażać, czy może lepiej już ruszymy? - zapytałem go, a James się uśmiechnął. Poczułem dziwne drgnięcie tam w środku. Może był przestępcą, zabijał, pewnie robił jeszcze inne niemoralne rzeczy, ale wydawał mi się zwykłym człowiekiem, wbrew temu, że wciąż miałem przed oczami jego wsadzony do bocznej kieszeni spodni nóż.
   James już bez dalszych protestów zgodził się na mój pomysł. Wyszliśmy więc na główną ulicę, a przestępca od razu schował się w cichy zakamarek. Przebiegłem do końca uliczki, aż do rozwidlenia, oczywiście korzystając z promienia, po czym, gdy upewniłem się, że nasze przejście jest puste, wyłączyłem promień i dałem Jamesowi sygnał ręką. Robiliśmy tak kilka razy, a całość trasy przeszliśmy w jakiś kwadrans. Całe szczęście nie spotkaliśmy po drodze żadnych tubylców, co tylko upewniało mnie w tym, że mieszkańców musi być niewielu. Gorzej, jeśli tamta dwójka ruszyła w kierunku miejsca, w którym znajdowali się moi przyjaciele, pomyślałem i poczułem na plecach dreszcz strachu. Nie, na pewno dadzą sobie radzę. Jeśli jest ich tylko dwójka, to nieważne, czy są uzbrojeni po zęby, czy nie, moi przyjaciele na pewno dadzą sobie radę, powtarzałem sobie.
   Po kilku przejściach w końcu zobaczyłem ostatni skręt według Jamesa, za którym skalna ściana błyszczała złotem i srebrem w promieniach słońca. Był to najzwyklejszy granic, rzeźbiony prawdopodobnie wprawnymi dłońmi, ale w świetle słońca, unoszącego się jeszcze nad wylotem tunelu nad nami wyglądał, niczym drogocenny minerał. Gorzej, jeśli niedługo to samo słońce, które oświetla koniec miasta, schowa się za bokiem góry, a my znowu zostaniemy pogrążeni w tej samej ciemności, w której byliśmy, gdy maszerowaliśmy jeszcze w tunelach ozdobionych malowidłami. Wtedy nasze szanse jakiejkolwiek obrony staną się naprawdę małe...
- To jak, gdzie ich trzymają? - zapytałem, gdy James stanął obok mnie, dysząc. Chyba nie miałem tak złej kondycji, skoro kilka dni ciągłego marszu i stresu połączony z czasowym bieganiem i krótkimi drzemkami jeszcze nie rozłożył mnie na łopatki, a jedynie spowodował ogólne osłabienie.
   Przestępca rozejrzał się jeszcze czujnie swoimi przerażającymi oczami, po czym wskazał palcem naprzeciw siebie wprost na ścianę.Z tej odległości potrafiłem zobaczyć tylko niewielkie wejście, przez które mógłbym przejść razem z Baymaxem. Poza tym nic nie potrafiłem dostrzec, a światła mieliśmy coraz mniej. Zaraz w ogóle nie będziemy go mieć.
- Trzymają ich w tamtym tunelu. - wydyszał w końcu James, patrząc na mnie uważnie. - Na pewno chcesz tam iść? - zapytał, jakby wystawiał mnie na próbę.
   Pomyślałem, że jeśli znajdę się za tamtą skalną ścianą, to być może będę otoczony samymi wrogami. Zamknąłem na sekundę oczy, myśląc gorączkowo. Nie miałem już odwrotu, ale mogłem tylko uderzyć lekko w sumienie Jamesa, o ile jeszcze je miał. Poza tym byłem im potrzebny, beze mnie stąd nie wyjdą.
- Chcę wam pomóc - powiedziałem, patrząc na mężczyznę, który w ciągu kilku sekund mógłby mnie zabić.
   James nie zrobił nic - ani się nie uśmiechnął, ani nie spoważniał. Jego mina pozostała tak obojętna, że zacząłem się zastanawiać, czy ten facet w ogóle coś czuje. Cóż, miałem nadzieję, że nie był na tyle wyrachowany, by zabić szesnastolatka na podobno opuszczonej wyspie.
- To do dzieła - mruknął tylko, patrząc znów na ścianę.


   Przeszliśmy wzdłuż kamiennych łuków, rzeźbionych w starojapońskim stylu, który miał co nieco z kultury bizantyjskiej. Najwyraźniej umysły naszych przodków, jak i umysły starożytnych Europejczyków musiały mieć ze sobą coś wspólnego, by nawet budować podobnie. Gdybym miał więcej czasu, być może bym je nawet popodziwiał, ale czekało nas ważne zadanie. James prowadził mnie spiesznym krokiem wzdłuż tunelu, który według jego słów miał się skończyć kilkaset metrów dalej. Było to tylko przejście do rozmieszczonych w skałach cel, z których przestępcy nie mieli żadnej drogi ucieczki. Oczywiście, nie spodziewałem się, że nikt nie będzie pilnował cel, ale miałem nadzieję, że tubylców będzie w tym miejscu mniej. Moje zdziwienie było ogromne, gdy zauważyłem dwudziestu ludzi uzbrojonych w dzidy, włócznie, piki, stalowe noże z ząbkowanymi brzegami i nieszczególnie wyróżniającymi się szablami. Ubrani byli jak reszta w ciemne, poprzecierane skóry, odkrywające ich ramiona i nogi. Niektórzy z nich mieli na piersi pasy, w których umieszczone były pochwy na drobne noże i ostrza.
   Ukryliśmy się z Jamesem za rogiem, obserwując wszystko z daleka. Nie, to się nie dzieje naprawdę...
   Jeden z tubylców wstał i zaczął coś wykrzykiwać do stalowych, krzywych krat, przecinających połowę niewielkiej przestrzeni w tunelu, naprzeciw nich. Za kratami widziałem umęczone twarze więźniów, którzy najwyraźniej byli przyzwyczajeni do takich zachowań barbarzyńców. Dziwnym trafem z więzienia zostali "eskortowani" do więzienia...
   Patrzyłem na dwudziestkę rosłych mężczyzn, zastanawiając się, jak ich pokonać. Jak pokonać wiele osób jednym ruchem... Honey! Zaraz pomyślałem o różowej torebce przyjaciółki, która byłą śmiercionośna bronią w starciu z jakimkolwiek ciałem fizycznym. Wystarczyły tylko odpowiednie związki chemiczne, by zatrzymać nawet kilkudziesięciu wojowników. Oby tylko miała wystarczająco dużo pierwiastków do stworzenia czegoś takiego...
- Musimy wrócić - wyszeptałem do Jamesa, a raczej poruszyłem ustami, a przestępca zmarszczył brwi z wyrazem gniewu i strachu. Dopiero po chwili zrozumiałem, jak mógł to odebrać - że chcę ich opuścić, że zrywam umowę z Jamesem. Zanim zdążyłem się usprawiedliwić, cofnąłem się na taką odległość, że akurat tubylcy, którzy wchodzili do tunelu, zapewne by dołączyć do pozostałych, zauważyli mnie i wykrzyknęli coś w gniewie.
   Jesteśmy w pułapce, wykrzyknąłem do siebie w myślach, wściekły na swoją głupotę. Tamci zareagowali wolno, rozglądając się na razie, podczas gdy ta dwójka, która prawdopodobnie wtedy patrolowała teren, gdy zobaczyliśmy ich z GoGo, wyrzuciła w powietrze ostrza, które miały mnie ugodzić. Miały, bo w ostatniej chwili włączyłem tarczę, osłaniając się przed śmiercionośnymi broniami. James spojrzał na mnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że zginę na miejscu. W tym momencie tamci spostrzegli nas i zaczęli biec w naszymi kierunku, zaalarmowani okrzykami swoich towarzyszy.
   Myślałem tylko o tym, że zaraz zginę, gdy nagle dwójka, która wszczęła alarm i zaatakowała nas jako pierwsza zginęła w białej parze, która przejęła ich ciała i skleiła niczym blady klej. Tubylcy zaczęli wykrzykiwać coś z przerażeniem i wściekłością, ale ja poznałem ten dziwny twór, który przykleił ich do podłoża. Biała maź sięgała im aż do nieogolonych bród, zatrzymując także ich ręce, wciąż trzymające włócznie i noże.
   Trąciłem Jamesa, ciągnąc go za sobą w stronę unieruchomionych, wiedząc dobrze, że za nimi na pewno są moi przyjaciele. Potrzebowaliśmy instynktu chemicznego Honey, by powstrzymać tubylców, jednocześnie nie raniąc ich.
   Słyszałem świst broni tuż za mną, ale nie zatrzymywałem się. James biegł tuż za mną, słyszałem jego oddech. Przebiegliśmy obok dwójki tubylców, po czym niemal natychmiast zauważyliśmy moich przyjaciół, którzy wycofywali się z tunelu. Dobrze, pomyślałem z entuzjazmem. Będziemy mieli większe szanse, niż przy bezpośrednim ataku w ciasnych korytarzach.
- Hiro, szybciej! - usłyszałem krzyk GoGo, a moje płuca domagały się powietrza. Tunel był wygięty w łuk, co ułatwiało nam ucieczkę, ale nie ułatwiało nam ocenienia dystansu. James męczył się szybciej, ale nie zaprzestawał biec, wiedząc, że jeśli się zatrzyma, może już nie mieć okazji zaczerpnąć tchu.
   Wybiegliśmy z tunelu, chowając się za wejściem, niemal z poślizgiem. James po jednej - ja po drugiej stronie. Obok mnie stała Honey, czujna, gotowa do ataku. Choć jej noga uginała się lekko, co wskazywało na zranienie kostki, to i tak trzymała się dzielnie, mieszając składniki w swojej torbie. Widziałem pot na jej czole, sugerujący olbrzymi stres, jaki na nią spadł.
- Honey, szybciej - mruknął do niej Wasabi, który wpatrywał się, jak jej błyskawiczne dłonie tworzą kolejne związki. Naprzeciw, po drugiej stronie wejścia stała GoGo, patrząca szeroko otwartymi oczami na przyjaciółkę oraz Baymax i Fred, który czaił się przy wejściu, jakby miał zaraz zaatakować. James klęczał za nimi, nabierając głośno powietrza do zmęczonych płuc.
- Gotowa? - wykrzyknął Fred, gdy krzyki tubylców odbijały się od ścian korytarza głośnym echem, dudniącym w uszach. Nie wiedziałem, co chcą zrobić, wszystko działo się tak szybko.
   Honey obróciła się i skinęła na Freda, biorąc w dłonie białe kule, te same, które musiała rzucić w dwójkę, która nas zaatakowała. Blondynka rzuciła nimi tuż nad wejściem w chwili, gdy tubylcy wybiegli z tunelu, niesieni echem swoich głosów. Fred zionął ogniem, korzystając ze swojego stroju i jego funkcjonalności, trafiając idealnie w rzucone przez Honey kule. Białe pociski prysnęły niczym śnieżna mgła, po czym opadła na wojowników, dusząc ich swoją mocą. Wasabi złapał mnie i Honey za ramię, po czym pociągnął w tył, gdy mgła zbliżyła się do nas niebezpiecznie blisko. Pomyślałem zaraz o naszych przyjaciołach, stojących naprzeciwko. Czy tez umkną przed białym pyłem Honey?
- Co to jest? - wykrzyknąłem do przyjaciółki, wpatrując się, jak biała maź oblepia tubylców, przyklejając ich do podłoża.
- I tak byś tego nie zrozumiał - mruknął Wasabi, po którym widać było, że zachowuje zimną krew, nawet w obliczu takiej sytuacji.
   Mgła opadała wolno, a tubylcy wpatrywali się w nas z nienawiścią, krzycząc coś, czego raczej wolałbym nie rozumieć. Czwórka z nich zatrzymała się przed mgłą, ale Honey zamachnęła się na nich i rzuciła dwie ostatnie białe kule, trafiając idealnie. Niestety, przy rzucie potknęła się i upadła na kolana, sycząc z bólu.
- Honey! - krzyknąłem, pomagając jej wstać. Przyjaciółka złapała się za moje lewe ramię i prawe ramię Wasabiego i jęknęła z bólu, podnosząc się. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Najwyraźniej bandaż na kostce ani trochę nie unieruchomił jej rannej kości. - W porządku? - zapytałem, martwiąc się o nią. I tak już wiele wycierpiała podczas podróży.
   Gdy mgła opadła, zobaczyliśmy naszych przyjaciół i Jamesa, stojących naprzeciwko, za rozbrojonymi wojownikami. Jeden z nich jeszcze trzymał w dłoni broń, po czym rzucił ją, celując w Freda. Krzyknęliśmy wszyscy, chcąc uchronić przyjaciela przed zgubą, gdy Fred zionął ogniem jeszcze raz, uskakując przed atakiem. Nóż stopił się w powietrzu, a jego płynna konsystencja wraz z rękojeścią noża wbiła się w ziemię, jako ostatni dowód rozgrywającego się ataku. GoGo podbiegła do nas jako pierwsza, obiegając dokoła nieruchomych tubylców, zakrzykujących coś dalej w gniewie.
- Honey, co się stało? - zapytała, oglądając dokładnie jej kostkę. Fred dobiegł zaraz za nią, przyglądając się Lemon z troską.
- Słuchajcie, musimy uwolnić tamtych - powiedziałem, wskazując na tunel, do którego najchętniej nie chciałem wracać. Spojrzałem na Wasabiego. - Dasz rade przeciąć kraty?
- Chcesz mnie obrazić, Hiro? - spytał Wasabi, włączając swoje ostrza. James dołączył do nas, patrząc na naszą szóstkę z szokiem. Baymax zaczął opatrywać ranną kostkę Honey, ignorując to, o czym rozmawialiśmy. Dla niego zdrowie i opieka nad Honey stały się czynnościami nadrzędnymi, zwłaszcza przy takich warunkach.
- Dobra, Go, pójdziesz z nim? - zapytałem, aby się upewnić.
- Ja też pójdę - zgłosił się Fred, a ja kiwnąłem głową, ignorując zszokowane i pełne podziwu spojrzenie Jamesa.
- Okej, ja zostanę z Honey i Baymaxem. James, poprowadzisz ich? - zwróciłem się do mężczyzny, stojącego za moimi przyjaciółmi. Wszyscy spojrzeli na niego, jakby zobaczyli go po raz pierwszy, choć pewnie w niektórych przypadkach tak było Wasabi zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej nie aprobował współpracy z przestępcami z zakładu.
   James zamknął w końcu usta i kiwnął głową, znów stając się tym samym groźnym i nieustępliwym człowiekiem, którego poznaliśmy razem z GoGo. Myślę, że zdobyliśmy jego zaufanie, gdy atak Honey wypalił.
- Chodźcie - mruknął tylko, ruszając truchtem w stronę tuneli z niezbyt zadowoloną miną. Najwyraźniej wolał tam nie wracać.
   GoGo rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie, po czym ruszyła za Wasabim i Fredem, którym bez problemu udało się dogonić Jamesa. Współczułem więźniowi - w końcu, gdy tylko wróci, czeka go dalsza praca w zakładzie. Dziwne, ale chyba przyzwyczaił się do tej myśli. Miałem nadzieję, że będą traktowali go dobrze, nawet jeśli sobie na to nie zasłużył tym, za co dostał wyrok.
   Przykucnąłem koło Honey, ignorując krzyki tutejszych. Oby nie zwołali większej ilości mieszkańców, bo będziemy mieli problem. Baymax uwijał się szybko, oplatając szczupłą nogę Honey kolejnym bandażem. Łzy ciekły po bladych policzkach dziewczyny.
- Wybacz, Honey - powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu. - Nie powinienem cię narażać.
- Hiro, przecież tylko dzięki tobie ta misja się udaje - powiedziała, patrząc na mnie wielkimi, zielonymi oczami. - Inaczej dalej tkwilibyśmy w tunelach, albo łazili po powierzchni. - starłem łzy z policzków przyjaciółki troskliwym ruchem. Honey naprawdę była dla mnie jak starsza siostra, dlatego bolało mnie, gdy widziałem, jak ból powoduje u niej łzy. - Nie masz żadnych środków przeciwbólowych, co Baymax? - spytała, a robot spojrzał na nią i pokręcił głową.
- Przykro mi, Honey. Nie powinnaś brać ich teraz. Możesz się po nich źle poczuć. - Honey sapnęła tylko cicho, a ja nie zrozumiałem o co chodzi Baymaxowi. Pewnie chodziło mu o tę sytuację - środki przeciwbólowe mogły w jakiś sposób wpłynąć na refleks dziewczyny, który teraz był dla nas niezwykle cenny. - Musisz wytrzymać.
- Zrobię to - powiedziała poważnym tonem, a Baymax zawiązał jej bandaż wokół kostki, która teraz wyglądała na dwa razy grubszą.
- Honey - zacząłem, patrząc na pięść Baymaxa. - Powiedz mi, że masz jeszcze te pierwiastki, którymi rzuciłaś w tamtych - poprosiłem, a przyjaciółka skinęła głową, próbując nie skupiac się na bólu w kostce.
- Tak, a co?
- Mogłabyś wytworzyć jeszcze co najmniej dwie takie kule? - zapytałem ją, kombinując w tym samym czasie. Złapałem Baymaxa za dłoń i ściągnąłem mu rękawicę, którą mógł strzelać. Honey bez protestu wzięła w swoje cienkie palce torebkę i zaczęła znów mieszać te same składniki. Gdy skończyła i podała mi kule, spojrzała z ciekawością na rękawice Baymaxa, którą zaczynałem szybko przerabiać.
- Co robisz? - zagadnął mnie Baymax.
- Robię z tego broń - odparłem krótko, wplątując kule między czerwone żyłki w czaszy pięści. Honey oglądała to z rosnącym zainteresowaniem.
- Nie wolno mi krzyw... - zaczął Baymax, ale przerwałem mu.
- A widzisz, żeby oni byli skrzywdzeni? - zapytałem, kiwając głową w kierunku sklejonych z twardym gruntem wojowników, którzy próbowali wydostać się wciąż z białej substancji Honey, która wyglądała teraz jak śnieg, pokrywając twarze niektórych. - Chyba mi ufasz, nie? - robot skinął głową, choć nie potrzebowałem odpowiedzi. Baymax ufał każdemu. - Honey, jak długo działa ta substancja?
- Maksymalnie dobę. A co? - zapytała, a ja pokręciłem tylko przecząco głową. Tule czasu wystarczyło, byśmy zdołali uciec, a przynajmniej miałem taką nadzieję.
   Założyłem Baymaxowi na rękę ponownie rękawicę, ustawiając ją dokładnie.
- Pasuje? - zapytałem.
- Tak, Hiro. Czy gdy strzelę... - zaczął, a ja odpowiedziałem szybko za niego.
- Tak. Możesz strzelić niedaleko kogoś, kto nas zaatakuje, a substancja powinna wybuchnąć pod wpływem żaru. Chyba tak to zadziałało, nie, Honey? - zapytałem ją, a przyjaciółka roześmiała się.
- Nie powinieneś studiować ze mną rozszerzonej chemiofizyki zamiast robotyki? Zastanów się.
- Raczej podziękuję - odpowiedziałem, a Honey znów zachichotała. Dobrze było słyszeć jej śmiech, który nieco mnie uspokoił. Zawsze mogłem na nią liczyć, ale wolałem ją odpychać, bojąc się, że pozna mnie zbyt dobrze. I miałem rację. Nawet to nie ukryło się przed Honey, choć stale ukrywało się przede mną samym.
   Słońce musiało być jeszcze na widnokręgu wyspy, ale my już go nie dostrzegaliśmy. Zniknęło za krawędziami okrągłego wylotu z miasta. Ciekaw byłem, czy wygasły wulkan, w którego wnętrzu znajdowało się miasto, choć widoczny z góry, wciąż skrywał miasto przed światem zewnętrznym niczym skarb. Odpowiedź była prosta - Agenda przelatując nad nią nawet nie zwróciła uwagi na górę z wydartym szczytem, jakby wielka bestia drasnęła ją swoimi szponami. Innej opcji nie widziałem, a wątpię, żeby Agenda specjalnie nie odkryła miasta położonego w środku wulkanu, w którym skrywali się tubylcy.
   Światło już dawno znikło, zostawiając nas w widnym odbiciu słońca, które schowało się przed naszymi pełnymi nadziei spojrzeniami. Z minuty na minute martwiłem się o moich przyjaciół coraz bardziej. Ich poszła tam trójka, przeciwko Jamesowi i reszcie przestępców. Co jeśli James zwróci swoich towarzyszy przeciwko moim przyjaciołom?
- Dobrze zrobiłeś, ufając temu facetowi - powiedziała Honey, jakby czytała mi w myślach. Patrzyła na mnie uważnie swoim szmaragdowym wzrokiem, przed którym chyba nic nie mogło się skryć. - Wasabi nie był tym zachwycony, GoGo też nie, ale ja wiem, że postąpiłeś słusznie.
- Nie ufam mu - zaprzeczyłem twardo, choć nie byłem tego do końca pewien. - Poza tym wątpię, że był to słuszny wybór.
- Jedyny, jaki miałeś - podsumowała Honey, przytakując mi.
   Obróciliśmy się w stronę wejścia do tunelu, z którego wybiegali już nasi przyjaciele, a za nimi pełno ludzi ubranych tak, jak James, który biegł równym tempem obok Wasabiego. Mężczyźni stanęli jak wryci, patrząc na tubylców oblepionych związkiem Honey, którzy wierzgali się jeszcze bardziej, jakby rozwścieczyło ich to, że ich jeńcy uciekli.
   Tymczasem Fred, GoGo, Wasabi, a nawet James dołączyli do nas, oddychając szybciej.
- Jak poszło?
- Szybko - odpowiedział Wasabi z uśmiechem, opierając się o swoje nogi.
- Jak zamierzacie się stąd wydostać? - zapytał nas od razu James, obserwując szarymi oczami. Towarzysze jego celi stali w tym samym miejscu, przy wejściu, jakby nie byli zbyt skorzy do współpracy. - Tunelami?
- Nie, dogonią nas - wtrąciła się GoGo, występując naprzód. - Ich tu jeszcze trochę jest.
- Ma rację. - powiedział James. - Co najmniej tysiąc, tylko są w innych częściach wyspy. Jeśli szybko się stąd nie zwiniemy, to zdążą dołączyć do tych - przestępca wskazał ruchem głowy na złapanych przez nas tubylców.
- Chwila, są jeszcze inne miasta? - zapytałem z szokiem i przerażeniem. Czyli ten koszmar zwany misją trwał nadal...
- Nie miasta - powiedział James, zacierając ręce. - Osady. Ale tam nie trzymają żadnych jeńców, byliśmy im potrzebni tylko tu, bo tu mają świątynię. Składali pojedynczo jednego z nas w ofierze każdej pełni. - przypomniałem sobie, że James wspominał już o tej pełni. Czy to miało coś wspólnego z religią mieszkańców? 
- Przerażające - skomentowała tylko Honey z szeroko otwartymi oczami. No tak, GoGo pewnie nie zdążyła im przekazać tego drobnego szczegółu. Być może dzięki temu moi przyjaciele nabiorą wrażenia, że są potrzebni tym ludziom, skoro wcześniej nie byli zbyt przekonani co do pomocy przestępcom, zesłanym na Isla Menor.
- Jak stąd uciekniemy? - zapytał zamiast tego Wasabi, nachylając się, by pomóc wstać Honey. Zastanawiałem się nad tym, wiedząc, że na moją odpowiedź czekają nie tylko moi przyjaciele, ale także nieufni, przysłuchujący nam się przyjaciele.
- Wasabi, wyciąłeś całą kratę z celi? - zapytałem zamiast tego mojego przyjaciela, który zmarszczył z zastanowieniem brwi.
- Tak, a co?
- Chyba mam plan - powiedziałem na głos, szukając możliwych alternatyw, jeśli mój plan by mi się nie udał. Dla pewności spojrzałem w górę, obliczając wielkość wylotu i wysokość, na którą musielibyśmy się wspiąć, by wydostać się z miasta.



Planuję następnym rozdziałem zakończyć już Isla Menor :D zobaczymy, czy mi się to uda, trzymajcie za mnie kciuki ;)

12/13/2015

Współpraca z zamian za zaufanie

   Przeszedłem przez puste ulice, rozglądając się dokoła uważnie. Poza tą dwójką w tunelu, nie widziałem nikogo innego, jakby mieszkańcy wyczuli moją obecność i schowali się przede mną w swoich murowanych domach. A propos, zauważyłem też, że wszystkie budynki były zbudowane w ten sam sposób - miały jedno piętro i nie posiadały żadnych okien, jedynie grube, drewniane drzwi. Na miasto opadła niepokojąca cisza, która niemal przygniatała mnie do podłoża. Czułem się, jakby każdy mnie obserwował, choć przecież byłem tu najprawdopodobniej sam.
   Po pewnych próbach zajrzenia do kamiennych domów, upewniłem się, że zewnętrzne budynki miasta są opuszczone, jakby miały służyć jako pułapka dla ludów, które chciałyby splądrować miasto- zanim napotkaliby pustki w pierwszych mieszkaniach, zapewne mieszkańcy wszczęliby alarm. Sprytne...
   Pomyślałem, że świetnie się składa, bo właśnie w jednym z tych pustych mieszkań moglibyśmy się ukryć, przynajmniej do czasu, aż obmyślimy jakiś sensowny plan.
   Wróciłem więc szybko do moich przyjaciół tą samą szczeliną, którą wślizgnąłem się do starożytnego miasta. Modliłem się tylko, by tubylcy nie odnaleźli moich przyjaciół.
   Szedłem w całkowitej ciemności, dotykając prawą dłonią ściany z malunkami. Pamiętałem, że przejście, w które się ukryliśmy znajdowało się po lewej stronie, dlatego wracając szedłem wzdłuż prawej ściany.
- Hiro, to ty? - spytał Wasabi. Chciałem kiwnąć głową, ale przypomniałem sobie, że i tak nikt by tego nie zobaczył.
- Tak - odpowiedziałem. - Jesteście wszyscy?
- Tak - syknęła GoGo. - Co tak długo?
Zatrzymałem się dopiero, gdy wszedłem w Baymaxa.
- Zapalcie światło, odzwyczaiłem się od chodzenia po ciemku - mruknąłem, zachowując równowagę.
- Dobra, opowiadaj. - przerwał Wasabi z nieskrywaną ciekawością. - Co tu się dzieje?
- Ten lud... Oni tu mają miasto. Nie wiem, jakim cudem Agenda to przeoczyła. Myślę, że powinniśmy to sprawdzić.
- Ale jak to miasto? Pod ziemią? - zapytała za zdziwieniem z głosie Honey.
- Tak. Myślę, że powinniśmy to zbadać. Mam przeczucie, że to coś ważnego...
- Hiro - wtrącił się Wasabi gniewnym głosem. - Ty w ogóle pamiętasz, że Honey ma coś z nogą? Poza tym mieliśmy odstawić przestępców z powrotem do paki a nie pakować się w jakieś kłopoty.
- Wasabi ma rację - powiedziała GoGo markotnie. W końcu Fred, który najwyraźniej wysłuchał moją prośbę, zaświecił latarkę, po czym zakrył jej wylot dłonią, by dawała mniej światła. Mimo to moi przyjaciele i tak zostali oślepieni przez blask, od którego się odzwyczaili.
- A ja jestem za pomysłem Hiro. - powiedział Fred wprost, a reszta spojrzała na niego ze zdziwieniem, mrużąc oczy zapewne od światła. - W końcu jesteśmy Wielką Szóstką, a nie bandą najemników Agendy.
- Dzięki, Fred - skomentowałem, nasłuchując przy tym, czy dwójka tubylców nie wraca. Bylibyśmy w sporych opałach, gdyby ktoś nas nakrył. Wtedy nie potrzebowalibyśmy już głosowania.
- Słuchajcie - wtrąciła się Honey, stojąca na jednej nodze pod ścianą. - Myślę, że powinniśmy zaufać Hiro. W końcu gdyby nie on, ani na chwilę nie bylibyśmy blisko tego miejsca.
- I to ma być argument? - prychnęła GoGo żartobliwie.
- Nie, ale gdybyśmy go nie posłuchali, nie znaleźlibyśmy właściwej drogi. - mówiła dalej spokojnie blondynka.
- Coś w tym jest, Go - mruknął niechętnie Wasabi. - Rozgryzł mapę.
- A ty, co myślisz, Baymax? - zagadnąłem robota, który jak zwykle słuchał cierpliwie naszych kłótni.
- Powinniśmy pomóc wszystkim na wyspie - oznajmił. - Może któryś z tubylców potrzebuje naszej pomocy bardziej niż przestępcy, których szukamy.
   Zaśmialiśmy się cicho, aby nasze głosy nie poniosły się echem po tunelach, po czym wszyscy spojrzeliśmy na GoGo, która umiejętnie wywróciła oczami, gdy napotkała nasze pełne sugestii spojrzenia.
- To jaki masz plan, Hiro? - zapytała, a ja ucieszyłem się w duchu, że jednak mnie popiera.
   Wyjaśniłem im pokrótce, chcąc jak najszybciej znaleźć się już w mieście, zanim być może tubylcy, których nie zauważyłem, gdy zwiedzałem podziemną osadę, zdołają jednak wyjść ze swoich kamiennych domów. Wolałem nie zwlekać ani chwili.
   Przeszliśmy przez krótką część tunelu aż do wąskiego przejścia, którym dostałem się do wewnątrz. Naprawdę nie wie, komu mam dziękować tam na górze, że Baymax zdołał się zmieścić w tej szczelinie. Pierwszy wyszedłem ja, sprawdzając, czy przy wejściu do miasta nie czają się tubylcy. Gdy się upewniłem, że miasto wygląda identycznie, jak wtedy, gdy ja sam je sprawdzałem, dałem znak moim przyjaciołom, którzy wyszli szybko z wyrwy, idąc szybkim krokiem w kierunku miejsca, które im wskazałem. To tam znajdował się budynek, postawiony najdalej od centrum miasta, który stał pusty i gdzie mogliśmy się skryć.
   Wasabi wziął Honey na plecy, tak jak wcześniej, ponieważ poruszał się szybciej niż Baymax, a tym razem to było bardziej istotne. Poza tym i tak upierał się, że odzyskał siły i że bez problemu poniesie Honey przez dalszą część drogi.
   GoGo biegła pierwsza, ja tuż za nią. Bezpieczne dostanie się do naszej umownej kryjówki musiało wymagać sporo szczęścia, ale o dziwo nikt nas nie zauważył. Zaczynałem się nawet zastanawiać, czy całego miasta nie zamieszkiwała tylko ta dwójka, którą udało nam się zobaczyć w tunelu. Mogliśmy się dowiedzieć tego tylko w jeden sposób.
   Weszliśmy do ciemnego domu, który ział chłodem i wilgocią, ale lepsza taka tymczasowa kryjówka niż żadna. Tutaj mieliśmy przynajmniej możliwość przemyślenia niektórych kwestii.
- I co myślicie? - pytałem z ciekawością, gdy zamknąłem za nimi ciężkie, drewniane drzwi.
- No, trzeba przyznać, że nie jest to normalne - odparł Wasabi, kładąc Honey pod ścianą delikatnie nawet jak na niego. - Najpierw ci obcy, teraz całe miasto... Może jeszcze straż graniczna i przepustki?
- Zabawne, Was, nawet ci to wyszło - GoGo spojrzała na niego z rozbawieniem.
   Wasabi wywrócił oczami, ignorując zachowanie przyjaciółki.
- Was też tak oślepiło? - zapytał Fred, mrugając oczami. - Skąd oni biorę tyle światła? - zapytał, nasuwając swoją czapkę na oczy, żeby ochronić je przed blaskiem, który przebijał się przez rysy w drzwiach. Było to jedyne źródło światła w tym ciemnym i pustym pomieszczeniu, choć i tak wydawało mi się tu prawie tak ciemno, jak w tunelu.
   Usiadłem obok Honey, pragnąc tylko odpoczynku. Nie wiem, ile godzin byłem na nogach, ale to wszystko mnie przytłaczało. A chyba najbardziej to, że byłem odpowiedzialny za moich przyjaciół, jako przywódca naszej grupy. Coraz częściej zauważałem, że szanują moje zdanie, co więcej, nawet czekają, aż ja zwrócę się pierwszy z jakimś pomysłem, co trochę napawało mnie radością a trochę udobruchało moje ego. Najbardziej jednak dziwiło mnie, że w oczach GoGo moje zdanie było tak istotne. Rzadko kiedy potrafiła zignorować swoje własne poglądy na rzecz kogokolwiek, a ja czułem się wybrańcem, gdy chowała dumę w kieszeń i zgadzała się na moje pomysły.
- Mógłbym spać pół dnia - wyznał Wasabi, rozkładając koc na zimnej podłodze. Lepsze to niż twardy grunt w tunelach, pomyślałem, szukając w głowie optymistycznych myśli. Chyba byłem zbyt zmęczony, by takowe znaleźć.
- Nie krępuj się - odparłem, sam wyciągając śpiwór i rozkładając go pod ścianą, by móc oprzeć się o coś innego niż podłoga. - Należy ci się.
- Ja też chętnie walnę w kimę - ziewnął donośnie Fred i ułożył się bezpośrednio na siedzącym w kącie Baymaxie.
- Co zamierzasz potem? - zapytała GoGo, siadając obok mnie na moim śpiworze. Honey spojrzała na mnie ciekawie, odwijając swój bandaż.
- Sam nie wiem. Chcę przeszukać to miasto, zbadać je. - powiedziałem, wzruszając ramionami, i prostując się, oparłszy o ścianę. - Może to tutaj ukrywają się zbiedzy.
- A jeśli nie? - zapytała GoGo natarczywym tonem, marszcząc wąskie, czarne brwi.
- Wtedy mamy łatwą drogę powrotną na zewnątrz, nie sądzisz? - odpowiedziałem pytaniem, wskazując na sufit. GoGo pojęła w lot o co mi chodziło. Nad miastem rozpościerała się dziura w skałach, przez którą wpadało tu słoneczne słońce. Jeśli nic nie znajdziemy, nie będziemy musieli się przejmować, czy ktoś nas tu znajdzie, po prostu stąd wylecimy z pomocą Baymaxa.
- Jak chcesz - dziewczyna wzruszyła ramionami, choć wyglądała na zamyśloną. Nie, była zmęczona, pomyślałem, widząc jej blade policzki i cienie pod jej pięknymi oczami.
- Idź spać - powiedziałem, przyglądając się jej. - Ja obejmę wartę.
   GoGo spojrzała na mnie sennie i uśmiechnęła się ciepło.
- Tylko mi nie zaśnij tak jak ostatnio - mruknęła, po czym wstała i wyjęła z plecaka swój własny śpiwór i położyła się na nim w rogu pustego pomieszczenia.
   Przypomniałem sobie, kiedy pomagała mi w ulepszeniach naszych strojów jakiś czasu temu i kiedy zasnęła u mnie na łóżku, opadnięta z sił. Teraz wyglądała tak samo bezbronnie, w co mógłbym uwierzyć, gdybym nie znał GoGo Tomago. Dziewczyna okryła się cieplej swoją grubą, szarozieloną kurtką, a jej włosy migotały lekko fioletowym blaskiem, gdy zza drzwi przebijało się słoneczne światło.
   Uśmiechnąłem się sam do siebie, tak naprawdę nie wiem, z jakiego powodu. Dopiero po chwili zauważyłem, że Honey mi się przygląda z szerokim uśmiechem.
- Co? - mruknąłem pod nosem, a Honey tylko pokręciła głową, a jej blond włosy opadły na jej chude ramię.
   Miałem ochotę przejść się, odetchnąć świeżym powietrzem i się ogarnąć. Było to głupie z mojej strony, że miałem jakąkolwiek nadzieję, a jedn wciąż powtarzałem sobie, że nie chcę tego zepsuć. Myśl, że przez moje głupie upodobania mógłbym stracić najcenniejszą dla mnie osobę, napawała mnie przerażeniem.
- Nie idziesz spać? - zapytałem Honey w końcu, nie mogąc znieść tej ciężkiej ciszy. Blondynka wzruszyła ramionami, nie spuszczając ze mnie spojrzenia zielonych oczu.
- Spałam już dzisiaj, kiedy Baymax mnie niósł. - odpowiedziała bez wahania. - Hiro... wiesz o co chcę cię spytać...
 - O GoGo - odpowiedziałem, starając się nie dawać po sobie poznać żadnych emocji.
- Dlaczego jej nie powiesz? - padło pytanie, którego najbardziej się obawiałem ze strony Honey. Miałem tylko ślepą nadzieję, że GoGo naprawdę spała, nie tak jak ja, gdy podsłuchiwałem rozmowę przyjaciółek.
   Obróciłem głowę z zamyśleniem, nie odpowiadając na zadane przez Honey pytanie. Sam nie wiedziałem, czemu skrywam to przed GoGo, ale prawda była taka, że chyba najbardziej bałem się jej reakcji, niż tego, co sobie o mnie pomyśli. Tak, wiem, co pomyśli, powiedziałem do siebie w myślach. Pomyśli, że byłem przy niej przez ten cały czas tylko ze względu na moje egoistyczne uczucia wobec niej.
- Rozgryzłam cię, Hiro Hamada - powiedziała poważnym głosem Honey, przyciągając moją uwagę. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co to może znaczyć. - Boisz się straty bliskich osób. Mam rację?
   Czułem, że żołądek mi się przewraca wraz z całą zawartością. Nie wiedziałem, jak Honey to zrobiła, ale odgadła coś, co było źródłem mojego problemu, a czego ja nie potrafiłem rozszyfrować. Rzeczywiście chyba to nie pozwalało mi na ryzyko wobec GoGo. Zaraz pomyślałem o moich rodzicach i poszukiwanym przeze mnie Maysonie i o Tadashim, Callaghanie i tym wszystkim, co stało się całe dwa lata temu. Wszystkie wspomnienia z moim bratem coraz bardziej znikały mi z pamięci, zostawiając mnie samego. Gdybym jeszcze stracił GoGo...
   Obróciłem wzrok, nie wiedząc jak podjąć temat.
- Przepraszam, Hiro - mruknęła Honey, krzywiąc się. - Przegięłam, prawda?
- Nie - odpowiedziałem jej szeptem. - Masz rację.
- Nie znam bardziej odważnego chłopaka niż ty - wyznała, siadając naprzeciw mnie ze swoją ranna nogą. - Dlaczego coś takiego miałoby ci stanąć na drodze?
   Westchnąłem.
- Nie przeżyję kolejnej straty. - powiedziałem wprost, mając już pewność, że dalsze ukrywanie przed Honey moich lęków nie ma większego sensu, skoro już je odgadła. - Jeśli coś stałoby się cioci Cass, albo gdyby GoGo... Może powinienem odejść z Agendy. Tylko je narażam...
- Wiesz, że to już niemożliwe - odpowiedziała Honey, starając się brzmieć jednocześnie szczerze i optymistycznie. - Poza tym wszyscy zauważyliśmy, że nie chcesz odchodzić z Agendy, Hiro. Ta instytucja dała ci cel, zmieniła cię.
- Nie przesadzaj - mruknąłem, uśmiechając się lekko.
- Wcześniej nie rzuciłbyś wyzwania Yoko. Wcześniej trzymałbyś nos w książkach i wymyślał kolejne mniej lub bardziej użyteczne wynalazki. Teraz wiesz, co robisz. Dlatego właśnie to ty dowodzisz w naszym gronie, nie Baymax, czy Wasabi.
- O co ci chodzi? - zapytałem bezbronnie. - Wasabi świetnie by sobie poradził.
- Tak, jeśli mielibyśmy mieć zaplanowany każdy nasz krok i każdą, naprawdę każdą ewentualną alternatywę.
    Musiałem naprawdę się natrudzić, by zahamować wybuch śmiechu. Honey uśmiechnęła się tylko lekko zażenowana moją reakcją. Jako jedyna z nas wyglądała na wypoczętą. I pomyśleć, że wcześniej unikałem jej towarzystwa, bo bałem się rozmawiać z nią o GoGo, choć właśnie tej rozmowy potrzebowałem. Baymax był niezastąpiony, ale wciąż był robotem. Poza tym Honey była niezwykle spostrzegawcza i potrafiła poznać prawie tak jak GoGo, czy coś mnie trapi.
- Idź spać, Hiro - powiedziała blondynka, podkładając pod siebie swoją chorą nogę. - Jesteś zmęczony tak jak wszyscy. Ja obejmę wartę.
   Nie chciałem się z nią kłócić, więc po prostu bez żadnych protestów ułożyłem się na śpiworze, tak jak to zrobili inni i w mgnieniu oka opadłem w ramiona Morfeusza, zapominając o GoGo, o San Fransokyo i cioci, których zostawiłem, o Isla Menor oraz o kolejnych tajemnicach, skrywanych pod ziemią tej przeklętej wyspy.


   Obudziłem się kilka godzin później, orzeźwiony krótką drzemką, a moi przyjaciele już rozmawiali ze sobą, wymieniając szeptem różne założenia. Przetarłem dłońmi swoje oczy i spojrzałem na nich, starając się odgarnąć od siebie falę znużenia. Nie mogłem teraz poddać się zmęczeniu. Musieliśmy działać, inaczej prędzej czy później ktoś na bank nas tu znajdzie.
- Nie mamy po co tutaj zostawać - wykłócał się znów Wasabi, pamiętając o tym, żeby nie mówić za głośno, nawet przy wzburzonych emocjach. - Jeśli są tu jacyś uciekinierzy, to na pewno nie w tym mieście.
- Skąd ta pewność? - zapytałem go, rozciągając się. Moi przyjaciele obrócili się w moim kierunku, dopiero zauważając, że wstałem. Siedzieli w ciasnym kółku na swoich śpiworach wokół Wasabiego, z którym zażarcie dyskutowali. Najwyraźniej mój barczysty przyjaciel ani myślał zostawać dłużej tu, w mieście.
- Hiro, kto normalny siedziałby tu z tymi dzikusami? - mruknął Wasabi, wywracając oczami. Żółta opaska próbowała schować do tyłu jego niesforne, brązowe dredy.
- Nie wiemy wszystkiego - odpowiedziała za mnie GoGo. - Myślę, że powinniśmy zbadać to miejsce.
- Też tak myślę - powiedziała wolno Honey, patrząc w podłogę. Najwyraźniej rozsądek mówił jej jedno, a troska o przyjaciół drugie - przecież logicznym było, że ona nie będzie mogła przeszukać starożytnych murów w takim stanie.
- To niby kogo chcecie wysłać? - prychnął Wasabi, zerkając na mnie spode łba z nutą troski. - Znowu Hiro?
- Może - GoGo najwyraźniej nie chciała dać mu satysfakcji z wygranej. - A może ja pójdę.
   Przestraszyłem się, dobrze wiedząc, że dziewczyna nie rzuca słów na wiatr. Nie, ostatnim, czego chciałem było to, żeby się narażała.
- Przestańcie - warknąłem, podchodząc do nich. - Przecież nie po to obmyśliłem promień, żeby teraz skradanie się zostawiać komu innemu - powiedziałem, a Freddie zaśmiał się pod nosem.
- W sumie racja - odpowiedział. - Fajnie by było poszpiegować z tobą.
- Hiro ma rację - poparła mnie Honey. - To tak, jakby zlecić morderstwo Baymaxowi - powiedziała, po czym dodała szybko, patrząc na robota - bez obrazy.
- Nic się nie stało, Honey - odpowiedział uprzejmie robot.
   Zauważyłem, że GoGo skrzywiła się nieznacznie na te słowa, po czym obróciła szybko głowę, chcąc to najwyraźniej ukryć. Wasabi westchnął i klepnął się po udach ze zdecydowaniem.
- Czyli rozumiem przegłosowane?
- Okej - mruknęła GoGo, wstając i otrzepując się z kurzu, zalegającego na chłodnym kamieniu. - Czyli wszystko jasne.
   Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się z takiego rozwiązania.
- Wasabi, Fred, pilnujcie Honey na wszelki wypadek - powiedziałem, dopiero po chwili pojmując, jak władczo to zabrzmiało. Przyjaciele skinęli jednak zgodnie głowami, bez żadnego sprzeciwu.
- A ty pilnuj się, stary - odparł Fred, klepiąc mnie po ramieniu. Uśmiechnąłem się na te słowa, które dodały mi nieco otuchy.
- Właśnie - poparł go Wasabi, rezygnując z dalszych kłótni.
- Na wypadek, gdyby Baymaxowi wyczerpały się baterie, zostawię wam przenośnik. Was, chyba wiesz jak go podłączać, nie? - spytałem, a wysoki przyjaciel roześmiał się szczerze.
- Hiro, chcesz mnie obrazić? - zapytał, mrugając do mnie. - Nie martw się, zajmiemy się Honey. Gorzej będzie z tamtą - mruknął, wskazując na GoGo, która w tym czasie spakowała się i założyła na plecy swój plecak.
- Nie kłopocz się - parsknęła, przeczesując dłonią swoje błyszczące włosy. - Nie zamierzam się tu z wami nudzić.
- Chyba nie zamierzasz... - zacząłem, obawiając się jednocześnie odpowiedzi.
   GoGo wzruszyła ramionami i poprawiła swoje wysokie, górskie buty, jakby ignorując to, co na ten temat myślę. Cholera, czemu ona zawsze stawiała na swoim? - pytałem siebie w myślach, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
- Myślisz, że pozwolę ci samemu łazić po tym durnym wysypisku staroci? Niedoczekanie - mruknęła, a Fred i Wasabi zachichotali, widząc moja minę.
- Zauważą cię, Go - powiedziała Honey, marszcząc brwi.
- Wątpię. - mruknęła GoGo, unosząc pewnie głowę. - Ktoś jeszcze ma jakieś zażalenia?
   Kiedy odpowiedziała jej cisza, dziewczyna skinęła głową i otworzyłą drzwi, wychodząc na zewnątrz.
- Tylko się tu nie pozabijajcie, jak następnym razem zaczniecie skakać sobie do gardeł - mruknęła, opuszczając niski, kamienny budynek, a tym razem ja zarechotałem z ich głupich min. Z jednej strony nawet się cieszyłem z towarzystwa, z drugiej wciąż obawiałem o moją przyjaciółkę, ale w końcu będę miał ją obok siebie w razie, jakby wpadła w kłopoty.
   Wyszliśmy na wąską, gładką ulicę, gdzie budynki zlewały się z podłożem w takim stopniu, że ciężko było określić, gdzie kończą się ściany, a zaczyna kamienna droga. GoGo włączyła strój jednym kliknięciem opaski na nadgarstku, a ja zrobiłem to samo.
- Pięknie to rozegrałaś, gratulacje - powiedziałem do niej z wyrzutem, niepocieszony. GoGo obróciła się do mnie i spojrzała tak, jakby nie wiedziała, o co mi chodzi.
- Wolałeś sam pakować się w kłopoty, tak? - mruknęła, stając w miejscu z pełną krytyki miną.
- Pewnie, że tak, w końcu ja was w to wpakowałem - nawet dosłownie, dodałem w myślach, bo ja i Honey wpadliśmy wtedy do tych przeklętych tuneli.
   GoGo prychnęła pod nosem, nic nie robiąc sobie z moich pretensji.
- No tak, wpakowałeś, kłócąc się wtedy z Yoko i wpakowałeś, kiedy w ogóle zdecydowaliście o wstąpieniu do Agendy. - mówiła z coraz większą złością, na dodatek coraz głośniej. - Ale jesteśmy przyjaciółmi, Hiro i jeśli już coś robimy to, robimy to razem, zrozumiałeś? Przestań w końcu zachowywać się, jakbyś był nam coś winny! To...
   W tej chwili na końcu ulicy zauważyłem następną dwójkę tubylców, którzy spacerowali spokojnym krokiem po swoim mieście. W dłoniach trzymali wysokie włócznie, a u pasów niże, które zdołałem zauważyć nawet z tak daleka. Zatkałem GoGo usta, po czym wepchnąłem ją w szczelinę między dwoma budynkami, po naszej lewej, chowając się tam razem z nią.
   Przyjaciółka początkowo próbowała się wyrwać, ale szybko poznała po mojej minie, że zauważyłem tutejszych. Jej oczy rozglądały się dokoła z gotowością do działania, kiedy ja wyglądałem ostrożnie zza szczeliny, w której razem utkwiliśmy. Całe szczęście, nie zauważyli nas. Dobrze, że GoGo nie mówiła nieco głośniej, bo z pewnością czujni na obecność wroga wojownicy zaatakowaliby nas tymi swoimi włóczniami. Patrzyłem na nich tak długo, dopóki nie zniknęli za rogiem, skręciwszy w następną uliczkę. Odetchnąłem z ulgą, nie wierząc, że mieliśmy aż tyle szczęścia.
- Poszli już? - wyszeptała GoGo, przypominając o swojej obecności. Stojąc tyłem, nie mogła nawet spojrzeć na tubylców, których wcześniej zauważyłem.
   Dopiero teraz zauważyłem, że stoimy tak blisko siebie, że prawie stykamy się nosami. Adrenalina, która zapulsowała w moich żyłach z chwilą zauważenia obcych minęła, zostawiając po sobie spojrzenie ciemnych, zaniepokojonych oczu GoGo, będących tak blisko moich własnych.
- Tak - odpowiedziałem, obracając od niej wzrok z zażenowaniem. Starałem się zignorować krążące po mojej głowie myśli, jak małą odległość dzieliły nasze usta.
   Zdołałem wyswobodzić się z uścisku z nią i wyszedłem na ulicę, rozglądając się dokoła uważnie. Hiro, skup się, warczałem do siebie w myślach. GoGo rozejrzała się tak samo, po czym spytała mnie szeptem:
- Ilu ich było?
- Dwóch. Byli uzbrojeni jak tamci, ale inaczej wyglądali. - próbowałem zapamiętać, którego miejsca omijać, na wypadek, gdyby obcy wrócili. Musimy ruszyć w głąb miasta, pomyślałem ze strachem. Gdybym szedł sam, łatwiej byłoby mi się ukryć, czy nawet użyłbym promienia, ale Go...
- Którędy chcesz iść? - zapytała z mniejszą determinacją niż wtedy, gdy wychodziła z naszego prowizorycznego obozu.
- Przed siebie - mruknąłem, niezbyt pewny. - ale ty...
- Nic się o mnie nie martw - Go, machnęła ręką. - Włącz promień i idź normalnie ulicą, ja będę obok.
   Po czym wskoczyła na stojące nieco dalej przy jakimś pewnie pustym budynku skrzynie i wspięła się po nich błyskawicznie na dach. Byłem pod wrażeniem, jak szybko sobie poradziła.
- Nie będę na ciebie długo czekać - powiedziała, odjeżdżając na swoich szybkich, tnących powietrze kołach.
   Uśmiechnąłem się i zgodnie z jej rada uruchomiłem promień. Szedłem po ulicach tego miasta, zastanawiając się, jak długo zajmie nam zbadanie tego miejsca. Miałem nadzieję, że zdołamy szybko coś znaleźć, albo wrócić z zapewnieniem, że miasto nie skrywa niczego poza nieprzychylnie nastawionymi ludźmi. Co jakiś czas widziałem ludzi w progach swoich domów, którzy wychodzili, rozglądali się czujnie, po czym wracali do swoich siedzib, zatrzaskując za sobą z przestrachem drzwi. Co to za miejsce, pytałem siebie, nie rozumiejąc, jak to społeczeństwo może funkcjonować, skoro nikt nie ufa sobie na tyle, by żyć obok niego. Pewnie to dlatego jest tu tyle budynków, pomyślałem, dla zmyłki. Jeśli ktoś będzie chciał znaleźć cokolwiek ważnego u sąsiada, musiałby przeszukać kilkanaście domów wokół siebie, zanim zdołałby natrafić na zamieszkany budynek. Poza tym ci "strażnicy", patrolujący ulice wcale nie wyglądali na ludzi, którzy mieli strzec bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie.
   Zazwyczaj, jeśli zauważałem na ulicach jakiś samotnych ludzi, byli to mężczyźni, raz jednak udało mi się zauważyć samotną kobietę. Była może w wieku cioci Cass, ale wyglądała na o wiele starszą. Rozglądała się czujnie dokoła jak tamci, jakby poszukiwała zagrożenia. Miała na sobie sukienkę zrobioną z ciemnobrązowej skóry, która została oprawiona w naprawdę skuteczny sposób. Sam ubiór tutejszych sprawiał wrażenie, jakby stopień ich cywilizacji wcale się nie zatrzymał. Oprócz sukienki kobieta miała na ramionach tkaninę, która również musiała być robiona ręcznie. Gdy jednak mieszkanka spojrzała w moim kierunku, oczywiście mnie nie zauważając, wzdrygnąłem się na widok jej blizny, która szpeciła jej pełną czujności twarz. Kto mógł tak ją skrzywdzić? Blizna wydawała się przypominać cięcie ostrza, nie zadrapanie dzikiego zwierzęcia, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, z jakim niebezpiecznym ludem mamy do czynienia.
   GoGo w końcu machnęła ręką w kierunku pustej uliczki, która kończyła się daleko wysokim murem, sięgającym dwóch dachów przeciwległych domów. Gdy poszedłem we wskazane miejsce, zauważyłem różne skrzynie - większe lub mniejsze oraz stojące obok beczki. Może GoGo się pomyliła, może ktoś tu mieszkał, pomyślałem ze strachem, ale zanim zdołałem ją ostrzec, GoGo zeskoczyła z dachu na ziemię, lądując tuż przede mną. Wyłączyłem od razu promień, stając za skrzyniami, które zasłaniały mnie od głównej ulicy.
- I jak? Czego się dowiedziałeś? - wyszeptała, zaglądając przez moje ramię na dalszą część osady, tak jak ja wcześniej.
- Niewiele. - odpowiedziałem, czując, że coś jest nie tak, tylko nie wiedziałem, co może oznaczać to dziwne przeczucie. - Myślę, że nie mamy tu czego szukać. Powinniśmy znaleźć resztę i...
   Zanim zdołałem skończyć, poczułem, że ktoś łapie mnie brutalnie za ramię i wciąga do budynku obok, po czym przyciska do ściany, przykładając mi nóż do gardła. Spojrzałem na mojego napastnika, czując, że to chyba ostatnie chwile w moim życiu, ale nie zauważyłem w nim tubylca, którego się spodziewałem. Był to średniego wzrostu mężczyzna, który miał na sobie ciężką, czarną kurtkę, poprzecieraną w wielu miejscach, a na brodzie gęsty zarost, który wskazywał, że obcy dawno nie miał kontaktu z brzytwą. Patrzył na mnie mrożącym krew w moich żyłach spojrzeniem niebezpiecznie obojętnych szarych oczu.
   GoGo wskoczyła do domu za nami, stając po drugiej stronie drzwi z jaskrawożółtym dyskiem w rękach. Jeden dobrze trafiony rzut i człowiek przede mną byłby martwy, pomyślałem, ale obcy przycisnął wolną dłoń do mojego gardła, a nóż podniósł nad moją głowę.
- Każ jej to opuścić - warknął niskim głosem mężczyzna, wpatrując się z wściekłością, to na mnie, to na przerażoną GoGo, która nie spuszczała mnie z oczu. - Już. - dla potwierdzenia swoich słów, zbliżył nieco ostrze do mojej twarzy.
   Spojrzałem na GoGo i skinąłem głową, wiedząc, że strach odebrał mi głos. Dziewczyna patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami i wygiętymi w grymasie ustami. Widziałem po niej, że się bała, być może bardziej niż ja. Spodziewaliśmy się ataku tutejszych, a nie człowieka, który mówił w cywilizowanym języku.
   GoGo jednak upuściła dysk, który zabrzęczał cicho, gdy dotknął podłoża.
- Kim jesteście? - zapytał człowiek, nie puszczając mnie ani na moment, jakbym miał mu uciec, nie dając odpowiedzi. Pomimo ucisku na moim gardle, spróbowałem odpowiedzieć.
- Jesteśmy z Japonii - powiedziałem wprost, nie chcąc zdradzać naszych imion. - Znaleźliśmy się tu przez przypadek - skłamałem, a obcy przybliżył tylko ostrze do mojego gardła.
- Nie kłam, nienawidzę kłamców - warknął nieznajomy, obserwując mnie wciąż czujnie swoimi szarymi oczami. Wreszcie mój umysł zaczął znów pracować. To musi być jeden z przestępców, pomyślałem, starając się wymyślić coś, co mogłoby mi uratować skórę. - Co chwilę wysyłają tu kogoś, kto próbuje nas znaleźć.
   Spojrzał na GoGo, nie ukrywając wściekłości i splunął na bok.
- Po co tu przyjechaliście? Gadaj.
- Jeśli pan mnie udusi, to niczego się nie dowie - warknąłem, mając dość pytań, na które nie miałem nawet szansy odpowiedzieć. Mężczyzna nie odpowiedział, ale jego spojrzenie odrobinę złagodniało, jakby mój wybuch nieco go zdziwił. Patrzyłem na niego cały czas, jakbym bał się, że gdy spojrzę na bok, ręka z nożem opadnie.
   Facet w końcu puścił mnie, ale wciąż trzymał nóż. Gdy to zrobił, spojrzał na GoGo.
- Czemu jako jedyni szukacie tutaj? - zapytał, a my nie do końca zrozumieliśmy, o co mu chodzi. Wiadomo, mężczyzna wiedział o różnych misjach Agendy na Isla Meonr, dlatego mówił, że co chwilę tu kogoś wysyłają, ale jego spojrzenie mówiło, że coś ukrywa.
- Znaleźliśmy tunele przez przypadek - odpowiedziałem za GoGo. - Nie wiedzieliśmy, że są tu jacyś tubylcy.
   Uciekinier otworzył jeszcze szerzej oczy, jakby nie wierzył w to, co słyszy. Wciąz nie rozumiałem, co jest grane. Opuścił rękę z nożem, wpatrując się we mnie niemal z beznadziejnością.
- Czyli, że nie wiedzieliście o tunelach? - zapytał cicho.
- Nie - skłamałem znowu, modląc się, by tym razem w to kłamstwo uwierzył, choć w sumie była w tym nić prawdy, bo sama mapa nie dawała nam nic, dopiero, gdy wpadliśmy do tunelu zaczęliśmy ją badać.
   Mężczyzna zaklął pod nosem, zamachnął się w powietrzu. Wyglądał na zrezygnowanego i pełnego wściekłości. Musiałem być czujny, wciąż był niebezpieczny.
- Cholerni kretyni... - warknął. - Zostawili nas. Za co?
- Kto? - zapytała GoGo z chrypą w głosie. - Kto was zostawił?
- Zakład. I ta wasza firma... nie wiem, jak się nazywa. Wszyscy przestali nas szukać jakieś pół roku temu...
- Stop, moment. - powiedziałem, zirytowany tym, że niewiele wiem. Mężczyzna spojrzał na mnie swoim gburowatym spojrzeniem. - Czyli pan chce, żebyśmy pana odnaleźli? Nic nie rozumiem...
   Facet spojrzał to na mnie, to na zamyśloną GoGo, po czym podszedł i zamknął drzwi z trzaskiem, kiedy GoGo odskoczyła na bok, pewna, że podchodzi do niej. Ja również przez moment tak myślałem.
- Wy naprawdę nie wiecie co tu się dzieje? - zapytał, a my pokręciliśmy zgodnie głowami.
- Te dzikusy podkopały się pod zakład karny i porwały jakąś połowę gości, która tam siedziała. Wszyscy uznali, że to była ucieczka, bo zobaczyli te podkopy, ale dzicy zakopali je poza murami zakładu i nikt nie trafił po naszych śladach. Tymczasem tamci zabijali nas po kilku na pełnię, reszta siedzi i milczy, bo wiedzą, że mogą być następni.
- Co? - wyrwało się GoGo, zanim zdołała powściągnąć język.
   Mi też zdawało się to niezbyt realne, ale widziałem, że facet nie kłamie. Jego ręce drżały lekko, nie był tym samym człowiekiem, który zaatakował mnie z nożem w ręku. On się bał.
- Naprawdę? - zapytałem, chcąc brzmieć obiektywnie. - Znaczy... to jak panu udało się uciec tubylcom?
   Obcy obrócił się i spojrzał na mnie z obojętnością, jak wilk patrzący na gołębia, którego ledwie upolował, po czym wypuścił go, uznawszy, że nie ma apetytu. GoGo wykorzystała moment, kiedy tamten stoi po drugiej stronie pomieszczenia i podeszła do mnie szybko, łapiąc mnie za rękę i ściskając ją mocno.
- Zwyczajnie. Musiałem zabić jednego ze strażników mojej celi. Ukrywam się już tu pół tygodnia, szukają mnie po ulicach. - przestępca wzruszył obojętnie ramionami, po czym spojrzał na nas zmęczonym spojrzeniem. - A może wy macie coś do jedzenia?
   Spojrzeliśmy po sobie z GoGo, po czym puściłem jej dłoń i zdjąłem z pleców mój plecak, szukając w nim jakiegoś prowiantu. Natrafiłem na dwa suche batony, po czym podszedłem do obcego i podałem mu, wciąż uważnie go obserwując.
- Dzięki - odparł, biorąc ode mnie batony i pałaszując je szybko.
- Hiro, - GoGo złapała mnie za ramię i wyszeptała mu do ucha. - Co chcesz robić? Nie możemy mu ufać...
- Wiem, co robię - powiedziałem jej, obmyślając w głowie jeszcze niedoskonały plan, po czym zwróciłem się do mężczyzny na głos: - Czyli chce pan wrócić do zakładu, tak?
- On zawsze tak wolno myśli? - zagadnął nieznajomy ponuro GoGo. - Pewnie, że tak, chłopczyku. Inaczej po co ryzykowałbym życie, żeby uciec dzikusom? Zrobiłem wiele złego, ale lepsze jest gnicie w pace niż poszatkowanie przez tych dzikich.
   Spojrzeliśmy na siebie z GoGo, wiedząc już, że znaleźliśmy rozwiązanie naszego problemu. Mężczyzna patrzył na nas z obojętnością, w końcu nie przeszkadzaliśmy mu w jego ucieczce.
- Jesteśmy tu właśnie po to, żeby zwrócić was do zakładu - powiedziałem szczerze. - Działamy w jednej lidze, możemy wam pomóc.
   Facet patrzył na nas nieufnie swoimi szarymi oczami, jakby badał, czy chcemy go oszukać, czy nie. Wyglądał, jakby naprawdę żył w stresie przed tubylcami, poza tym był całkiem zarośnięty, jakby żył w dziczy przez dłuższy okres czasu.
- Po co miałbym wchodzić z wami w układy? - prychnął. - Wy spoczniecie na laurach, a tubylcy niedługo dobiorą się do całego zakładu.
- W takim razie pomożemy wam dostać się do zakładu i zeznamy, że wcale nie uciekliście i że powinni zapewnić wam lepsze warunki. - powiedziałem, poprawiając się. - Zgoda?
   Facet spojrzał na nas niepewnie. Sam nie wiedziałem, kto jest bardziej nieufny, my wobec nieznajomego przestępcy, czy on wobec dwójki, którą wysłała nieznana mu instytucja. W końcu schował swój nóż do kieszeni z westchnieniem i wyciągnął przed siebie dłoń. Bez zastanowienia uścisnąłem ją, nie spuszczając z oka porwanego.
- Zgoda. - odpowiedział. - Nie próbujcie nawet nie dotrzymać tego, co mówicie - postraszył nas swoim niskim głosem. Trzeba przyznać, że mu się to udało.
- Jesteśmy tu po to, by pomóc. - powiedziałem spokojnie. - A teraz to wy potrzebujecie pomocy.
   Obcy zaśmiał się pod nosem, gładząc swój zarost.
- Jak dwójka dzieciaków może nam pomóc? - zapytał.
- Nie jest nas dwójka - odpowiedziała pewnie GoGo. - A my nie jesteśmy zwykłymi dzieciakami.
   Porwany chyba nam nie uwierzył, ale obserwował nas uważnie, jakby chciał się przekonać, czy w słowach GoGo tkwi ziarno prawdy.
- Jestem James. - usłyszeliśmy cicho.
- A ja Hiro - powiedziałem, wychodząc z budynku za nim. GoGo szła za mną jak cień, nie odzywając się, choć wyczuwałem, że nie do końca podoba jej się pomysł współpracy z groźnymi przestępcami. To jednak mogła być nasza jedyna szansa, a jednocześnie ich, bo wydostanie się z tych tunelów może być awykonalne bez żadnej pomocy.


Nie dam rady jeszcze dziś dodać na Czkastrid, także z góry przepraszam, ten weekend mnie wykończył :/ byłam na małym spotkaniu młodych, udzieliłam wywiadu do gościa, będę w pt w tvp1 (przygotowania do śdm i takie tam) więc jak ktoś chce zobaczyć co porabia Legnica i jacy są szurnięci to zapraszam :DDD

Poza tym jeszcze całą noc byłam na amnestach i pisałam listy w szkole :p przyszłam o 6 do domu i jestem ledwie żywa, mówię - ostatni raz. Mam nadzieję, że wam lepiej minął ten weekendzik, opowiadajcie :))