6/30/2016

Poza prawem

   Następne kilka dni były pełne zarówno pracy jak i poczucia spełnienia. Nie musiałem ukrywać, że spodziewałem się dużo mniejszej harówki, dlatego każdego dnia, gdy wracałem do domu, od razu padałem do łóżka, zbyt wyczerpany by choćby zjeść kolację. Mimo to pierwszy raz od dłuższego czasu kładłem się spać z szerokim uśmiechem na ustach. Towarzystwo GoGo było warte każdego wysiłku, nawet jeśli miałbym przez to nabawić się osłabienia i wiecznych zakwasów.
   Przez dwa dni pracowałem ze Skandarem przy silnikach. Nie wiem, czy miałem czuć się urażony, bo mechanik odzywał się do mnie tylko wtedy, gdy było to konieczne - wbrew temu, że często wyglądał, jakby chciał sprzedać mi jakiś zjadliwy tekst. Oczywiście ja odczuwałem ulgę, nie musząc słyszeć jego irytującego głosu. Fajnie by było, gdyby jeszcze powstrzymał się od morderczych spojrzeń skierowanych w moim kierunku...
   GoGo z dnia na dzień piękniała - i nie chodziło tylko o mój beznadziejny zachwyt jej osobą. Z każdym dniem dużo częściej się śmiała i wyglądała na bardziej pobudzoną, jakby kolejne kroki w przygotowaniach do Grand Prix działały na nią jak ożywczy deszcz na wzrastający kwiat. Byłem szczęśliwy, móc widzieć jak promienieje, gdy opowiada mi o swoich planach. Niemal codziennie wyglądała na wypoczętą i rześką, jakby odradzała się na nowo niczym feniks. Po części zazdrościłem jej tego stanu, ukrywając przed nią prawdę o moim zmęczeniu i odrętwieniu, dopóki nie zrozumiałem, że była po prostu serio pracowita. Każdego poranka pojawiała się w warsztacie jako pierwsza i jako ostatnia z niego wychodziła. Popołudniami wychodziła do domu - głównie po to, by pobyć trochę z ojcem, ale gdy wracała, w głowie miała kolejne pomysły, co pozwalało mi przypuszczać, że nawet podczas tych wolnych godzin nie oddalała swoich myśli od tematu wyścigów.
- Musisz mieć na nią dobry wpływ - zaśmiał się Stike, gdy spotkał mnie w przedsionku, przenosząc bele z materiałami dla Emmy. Zerknąłem na niego ze zdziwieniem, ale on tylko uśmiechnął się tajemniczo. - Odkąd tu jesteś, jakoś częściej tu przychodzi.
   Nie zastanawiałem się nad tymi słowami, przeczuwając, że wprowadzą w mojej głowie jeszcze większy zamęt. Wkrótce zaczynałem doceniać ten spokój - tylko ja i praca. Kolejne czynności, układające się we wzór. To zaczynało mnie uspokajać, nawet jeżeli kosztowało tyle sił i czasu.
   Poza tym zastanawiało mnie też to, że tak dobrze się nawzajem rozumiemy - zrozumiałem to, gdy pewnego dnia składaliśmy z GoGo części do trzeciego z silników. GoGo wyjaśniła mi, że najpierw chcą poskładać różne części, by je potem sprawdzić na torze i wybrać te najlepsze. Uznałem, że to naprawdę świetny pomysł i tym bardziej przykładałem się do każdego, nawet najmniejszego elementu.
   Tak więc w dwa dni zdołaliśmy złożyć z GoGo od podstaw dwa różne od siebie silniki, podczas gdy silnik Skandara był konstruowany przez niego około dwa tygodnie. Nic dziwnego, skoro działaliśmy we dwójkę tak sprawnie, jak cały oddział mechaników.
- Mógłbyś podać mi pęsetę? - zapytała GoGo, nachylając się nad swoim dziełem. Musiałem użyć wszystkich swoich sił, by zignorować pokusę spojrzenia na jej wypięte pośladki.
- Jasne - rzuciłem lekko i ruszyłem w stronę dobrze mi znanych półek. Gdy przyniosłem jej pesetę, nachyliłem się z zaciekawieniem, przyglądając się, co zamierza z nią zrobić. GoGo uśmiechnęła się i zaczęła dokręcać po kolei wszystkie najmniejsze śrubki o wielkości połowy mojego najmniejszego paznokcia. - Sprytne - rzuciłem, spoglądając na nią z podziwem. - Skąd znasz ten trik?
   Dobrze wiedziałem, że do tak drobnych śrubek nie znalazłaby żadnego śrubokręta, chyba, że chciała się nim bawić przez kolejne dwa dni. GoGo tymczasem skończyła to w dwie minuty i odetchnęła, przystając z dumną miną przed naszym dziełem.
- Nauczył mnie tego Tay-Lo, starszy brat Skandara. On również zginął w wypadku, jak Tadashi - odparła delikatnie, nie przestając obserwować mojej twarzy, jakby obawiała się mojej reakcji na wzmiankę o bracie.
   Szczerze mówiąc trochę mnie tu uderzyło. Nie sądziłem, że Skandar mógł przejść przez to samo, co ja, więc jednak może była szansa na to, że kiedyś znajdziemy nić porozumienia, skoro łączyła nas rodzinna tragedia.
- Obydwoje byli mechanikami? - zapytałem zamiast tego, a GoGo kiwnęła głową i przeszła obok, przekładając narzędzia na półce w tylko sobie znany sposób.
- Tay-Lo nauczył mnie wszystkiego, co wiem o mechanice. - powiedziała głosem wypranym z emocji. - Potem, gdy ja i Ithani... Wiesz, straciliśmy kontakt. To od Skandara dowiedziałam się o Tay-Lim i o tym, co się z nim stało.
- A jak zginął? - spytałem cicho, wodząc za nią wzrokiem, jak zresztą zwykle gdy była w pobliżu.
- Wypadek samochodowy. - odpowiedziała bez emocji. - Wypił za dużo na imprezie i... tak to się skończyło. Gorzej, że wraz z nim zginęła piątka niewinnych ludzi.
   Ta informacja kompletnie mnie zadziwiła. Prowadzenie pod wpływem alkoholu i doprowadzenie do tak poważnego wypadku... To na pewno musiało się w jakiś sposób odcisnąć na Skandarze. Po raz pierwszy zacząłem czuć do niego współczucie zamiast zrozumiałej niechęci.
- Jak przyjął to Skandar? - zapytałem z czystej ciekawości, choć czułem, że chyba nie powinienem zadawać tego pytania. To była jego sprawa.
   GoGo wzruszyła ramionami i ujęła delikatnie w dłonie specjalną szmatkę do smaru, która nie pozostawiała śladów.
- Od tego czasu ani razu nie wsiadł za kierownicę - odpowiedziała obojętnym tonem.
   Pokiwałem głową i ruszyłem za nią z powrotem do długiego i szerokiego stolika ze stojącym na nim, połyskującym srebrem silnikiem.
- Blisko jesteście, prawda? - spytałem, oparłszy się o stolik tuż obok GoGo, która zajęła się przeczyszczaniem silnika. Zerknęła na mnie, jakby oczekiwała pułapki, i powróciła do swojej pracy, muskając dłonią metalowe elementy tak pieczołowicie, jak gdyby były z porcelany. - Ty i Skandar?
- Dużo mi pomógł. - odpowiedziała szczerze, mrugnąwszy kilka razy swoimi długimi rzęsami. - I wierzył we mnie przez ten cały czas.
   Uśmiechnąłem się lekko. Cieszyłem się, że GoGo ma obok siebie kogoś takiego, nawet jeśli ta osoba niespecjalnie mnie tolerowała. Potrzebowała czegoś więcej niż wiary jednej osoby, by osiągnąć swój cel, a wiedziałem, że moje wsparcie to nie wszystko. Ja tak naprawdę nie byłem w jej świecie i nigdy nie zrozumiem go tak dobrze, jak rozumiała go ona. Dobrze, że miała przy sobie osoby, z którymi mogła dzielić ten świat.
- Co powiesz na pizzę? - zapytała z entuzjazmem, porzucając temat Skandara za siebie. Od razu skrzywiłem się, czując narastające wyrzuty sumienia.
- Nie mogę... Wieczorem pomagam cioci powypełniać kwity. Ma z tym sporo papierkowej roboty. - czułem się okropnie, oszukując ją, tak jakbym popełniał najgorsze przestępstwo świata. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę.
   GoGo odrzuciła szmatkę na bok i oparła się o stolik tuż obok mnie, niemal ocierając się o mnie swoim ciałem.
- I nie poświęcisz mi nawet pół godzinki? - spytała, przekrzywiając na bok głowę. Ten pomysł był tak kuszący, że z trudem pozbyłem się chęci odrzucenia na bok moich planów. Spojrzałem na nią z uśmiechem, po czym wziąłem ją w ramiona, jak zwykle, gdy się żegnaliśmy. I jak zwykle potrwało to znacznie dłuższą chwilę, niż powinniśmy.
- Wybacz, Go - odpowiedziałem, gdy zdołaliśmy się wreszcie puścić. Gdyby jednak zależało to tylko ode mnie, to trzymałbym ją w ramionach tak długo, jak długo potrafiłbym ustać. - Kiedy indziej.
   GoGo kiwnęła smutnie głową i pomachała mi na drogę. Czułem do siebie żal, że ją zostawiam, ale nie potrafiłem postąpić inaczej. Od pewnego czasu czułem sam do siebie pretensje o to, że nic nie robię z danymi, które dostałem od Go i Sam. Siedzenie w miejscu doprowadzało mnie do szału. Tym bardziej, że cały czas od środka rozpierały mnie pytania o moich rodziców. Chciałem po ludzku znać prawdę. I nie chodziło o szczerą rozmowę z ciocią, bo wiedziałem, że sama nie miała o niczym pojęcia. Może rzeczywiście moi rodzice zginęli w wypadku, a może to wcale nie był przypadek? Jakim cudem Mayson zaniechał poszukiwania mojej mamy o długi, które wobec niego miała, zaraz po śmierci moich rodziców? To wyglądało tak, jakby już je wyrównał...
   Skoczyłem do domu, przebrałem się i wyszedłem na małe, ciemne uliczki San Fransokyo w poszukiwaniu dobrze mi znanych miejsc, w których odbywały się nielegalne walki botów, wyścigi i walki bokserskie. Przeczuwałem, że to tam mogę znaleźć ludzi pokroju Maysona, o ile nie jego samego.
   Zima w ciągu kilku dni zmieniła się w grząskie błoto i mokre ulice oznaczające koniec białego puchu. Trochę mi to było na rękę - w końcu pogoda dopisywała tego typu nocnym wydarzeniom. Zarzuciłem na głowę kaptur, osłaniający połowę mojej twarzy i ruszyłem do przodu, mając nadzieję, że nikt ze znajomych mnie nie zauważy. W razie czego zawsze miałem przy sobie pas na nadgarstku, dzięki któremu jednym kliknięciem mogłem stać się po prostu niezauważalny.
   Ostatnio również okłamałem GoGo - musiałem to przyznać przed samym sobą. Co prawda, byłem wtedy u Lary i Naomi, ale tylko chwilkę, bo musiałem przeszukać kilka dokumentów w urzędzie miasta, co udało mi się zrobić bez najmniejszych problemów. Żaden strażnik nie był zdziwiony, że drzwi po prostu same się otwierają bez żadnej siły, która mogłaby je pchnąć. Znalazłem tam adres Maysona, który schowałem w moim pokoju w takim miejscu, żeby ciocia przypadkiem na niego nie wpadła, gdy będzie sprzątać. Gorszy był oczywiście Baymax - nie było dnia, żeby nie interesował się tym, gdzie jestem i co robię. Wszystko z tego prostego powodu, że skonstruowałem małe urządzonko mieszczące się w mojej kieszeni spodni, które sprawiało, że byłem niewykrywalny dla jego sensorów. Nie było więc opcji, by zdołał mnie namierzyć. Oczywiście ta opcja posiadała też negatywne skutki - w razie problemów nie mogłem oczekiwać, że Baymax przybędzie mi na ratunek, ale akurat o to się nie martwiłem.
   Doszedłem do małego zbiorowiska na końcu zamkniętej uliczki, wśród którego znajdowało się więcej mężczyzn niż kobiet. Działo się tak z tego prostego względu, że były to nielegalne walki bokserskie. Przepchałem się przez zgraję pijanych kibiców, wykrzykujących imię swojego faworyta i stanąłem w miejscu, z którego miałem widok na wszystko, co działo się wokół.
   Naprzeciw mnie stał mały ring wielkości połowy mojego pokoju, na którym dwóch zakrwawionych kolesi uderzało się pięściami pozbawionymi rękawic po swoich brudnych twarzach. Zacisnąłem zęby, widząc, że wszyscy naokoło cieszą się z rozgrywki. Co ty tu robisz, Hiro - słyszałem echo swojego głosu we własnej głowie. Byłem agentem, powinienem zadbać o to, by wydarzenie takie jak to, nigdy więcej nie miało miejsca w naszym mieście, a co robiłem? Uczestniczyłem w nim.
   Dźwięk krzyków tłumu zagłuszył głos z mikrofonu przyłączonego do starych, zepsutych głośników przy rogu kamienicy. Po bokach widziałem klatki, na które nie potrafiłem patrzeć, wiedząc, że tam mogą być ludzie. Po raz drugi dzisiaj zadałem sobie pytanie, co robię w takim miejscu, jak to.
   Spojrzałem wyżej na główne miejsca i od razu spostrzegłem poszukiwaną przeze mnie twarz. Widziałem go. Carlos Mayson. Był tutaj. Patrzył na to wszystko.
   Miał długie nogi i duże policzki, jak u kogoś, kto lubił przetrzymywać w nich jedzenie. Trzymał w ustach cygaro, z którego wzbijała się czarna chmurka nad jego głową, niczym ciemna aureola. Pół głowy miał łysej, jakby z nerwów postanowił powyrywać sobie włosy i powtykać je sobie pod nosem na kształt poskręcanych wąsów. Najbardziej jednak niepokoiło mnie jego spojrzenie - pełne obrzydzenia i poniżenia, jakby walczący przed nim na ringu byli tylko żywym towarem. Zmarszczyłem brwi, starając się uspokoić, ale nie było to łatwe zadanie.
- Iri!! - wrzasnął koło mnie tłusty mężczyzna, nawołując wraz ze wszystkimi imię leżącego zawodnika, z którego ciała sączyła się obficie krew. Nad nim stał zwycięzca, który wpatrywał się w niego ze wzgardą, przypominając niemal Maysona. Uspokój się, Hiro, pomyślałem i spostrzegłem, że wypowiadam te słowa na głos. Nie potrafiłem wytrzymać tu ani minuty dłużej.
   Krzyki wzmogły się, gdy zawodnik skoczył na swojego przeciwnika przygniatając go jeszcze usilniej do podłoża. Zagryzłem zęby i odszedłem, powtarzając sobie, że i tak nie potrafię nic z tym zrobić. Ich jest koło setki, a ja jestem sam jeden. Poza tym nie mogłem zadzwonić teraz po policję czy odpowiednie służby - jeśli zamkną Maysona, nie dowiem się prawdy.
   Mimo to, ignorując własne myśli, schowałem się w pobliską kamienicę, siadając na schodach. Rozłożyłem ramiona i schowałem w nich głowę, oddychając płytko. Nie zrobię tego, pomyślałem, czując, że znów popełniam błąd. Powinienem był po prostu stąd odejść, a nie myśleć o losie dwóch płatnych bokserów. To nie było fair, że tu byli. Dobrze wiedziałem, co robił Mayson, z czego zarabiał. Nawet jeśli nie miał nic wspólnego ze śmiercią moich rodziców, to miałem dowody świadczące bezpośrednio o jego przekrętach i konfliktach z prawem. W końcu właśnie to robiłem od kilku miesięcy, gdy tylko odnajdywałem chwilę wolnego - próbowałem znaleźć na niego zarzuty.
   Noc była już późna, gdy krzyki zaczęły słabnąć. Po głosach zdołałem się skapnąć, że odbyły się jeszcze trzy walki. A ja wciąż trwałem na szarych schodach klatki, zbyt wstrząśnięty tym, co zobaczyłem. Postanowiłem zadziałać, ale dopiero, gdy wszyscy odejdą. Nie potrafiłem uciec po tym, co zobaczyłem. Musiałem im pomóc.




   Za kilka godzin miało świtać, a ja dopiero pojawiłem się w domu. Przez cały powrót wyobrażałem sobie karcący wzrok cioci, która wypytuje mnie, gdzie podziewałem się całą noc. Oczywiście wysłałem jej wiadomość, że poszedłem z kolegą na koncert, ale jednak nie tak wyglądają nastolatkowie powracający z koncertu.
   Zdołałem wspiąć się po ciemku na górę i wślizgnąć do łazienki. Na szczęście dom był cichy, jakby wszyscy mieszkańcy postanowili go nagle opuścić. Trochę mnie to niepokoiło, ale też dawało nadzieję, że dam radę pojawić się w moim łóżku niezauważony. Dopiero, gdy zaświeciłem światło i stanąłem naprzeciw lustra, poczułem, że cały mój plan legł w gruzach.
   Moją skroń przecinała gruba rana, z której sączyła się krew. Syknąłem cicho, jako że kompletnie nie spodziewałem się, że cios, który oberwałem, mógłby przeciąć skórę. Cały czas w moich żyłach tętniła adrenalina, nawet wtedy, gdy udało mi się uwolnić w końcu ośmiu zawodników walk. Oczywiście nie udało mi się dokonać tego po cichu. Początkowo szło mi całkiem nieźle, ale jeden z bokserów zdołał zwrócić na siebie uwagę ludzi, którzy ich pilnowali i tak oto rozpoczęła się bójka, która zakończyła się ucieczką więzionych zawodników. Sam nie potrafiłem uwierzyć, że przy dzisiejszym postępie technologicznym, ludzie w dalszym ciągu aprobowali walki rodem z igrzysk rzymskich. I to na dodatek tutaj, w Japonii. Zdołałem zamienić słowo z jednym z walczących i wyznał mi, że ludzie Maysona wykorzystywali go w ten sposób przez pięć lat...
- Cholera, - mruknąłem, cofając się w stronę apteczki, która znajdowała się tuż obok drzwi. Wygrzebałem z niej jakieś bandaże i plastry, ale już teraz świat przede mną zaczął migotać i kręcić się, jakbym był w rollercoasterze. Przeszło mi przez myśl, że mógłbym poprosić o pomoc Baymaxa, ale nie chciałem zwracać na siebie uwagi, nawet jeśli miałby zauważyć to jutro rano.
   Oparłem się o ścianę, oddychając ciężko, głównie ze strachu. Nie byłem zadowolony z tego, co zrobiłem dzisiejszej nocy, ale też nie miałem wyrzutów sumienia wobec niewolników Maysona. Gorzej, ze teraz będę musiał wziąć na klatę wszystkie skutki mojego postępowania. Najbardziej obawiałem się tego, że GoGo się dowie. Dowie się, że ją oszukałem i że wcale nie spędziłem wieczora w domu, tak jak jej to wmówiłem. A po tym nie potrafiłbym spojrzeć jej w oczy i przyznać się do błędu. Czułem, że na pewno nie wybaczyłaby mi mojego postępowania.
   W głowie szumiało mi coraz bardziej, choć prawie w ogóle się nie ruszałem. Usiadłem pod ścianą i wpatrywałem się w oświetlone nade mną lustro, które połyskiwało niespokojnie. Nagle drzwi do łazienki otworzyły się lekko, a ja spojrzałem zamglonym spojrzeniem w ich stronę.
- Baymax? - zdążyłem z siebie wydobyć, zanim moje oczy zamknęły się na dobre.



   Na szczęście skończyło się tylko na domowych badaniach zarządzonych mi przez Baymaxa i reprymendzie od cioci, która nawrzeszczała na mnie jak nigdy, choć za każdym razem odpowiadałem jej, że byłem z kolegą i ktoś przypadkowo mnie popchnął.
- Dlatego masz rozwaloną głowę? - krzyknęła, wymachując przy tym rękami. Siedziałem na moim łóżku, a Baymax opatrywał moją skroń, nie odzywając się ani słowem. - Hiro, czemu mnie okłamujesz?
- Żebyś się nie zamartwiała - warknąłem, mając już dość tej dyskusji. Co jej niby miałem powiedzieć? Cześć, ciociu, w nocy byłem na nielegalnych walkach bokserskich i pomogłem uciec zawodnikom, pozbywając się przy okazji ich czterech strażników, stąd moje pęknięte czoło. - I tak mi nie uwierzysz, nie ważne co powiem.
   Ciocia odetchnęła i usiadła na moim fotelu przed biurkiem, patrząc w podłogę. Jej spojrzenie było dla mnie równie bolesne, co ostrze żyletki, którym ktoś zadaje ci cierpienie. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec z Maysonem i że dalej będę poszukiwał prawdy, więc lepiej byłoby, gdyby ciocia nic na ten temat nie wiedziała - lepiej dla niej.
- Hiro, nie poznaję cię ostatnio - wyznała ciocia już nieco spokojniejszym głosem, patrząc mi w oczy. - Nie ma z tobą żadnego kontaktu, jakbyś chodził w transie. Całe dnie spędzasz poza domem, teraz już nawet noce. Martwię się.
- Nie masz o co - mruknąłem w odpowiedzi, odpychając nieznacznie Baymaxa. - Dzięki, już sam sobie poradzę - powiedziałem, a Baymax ku mojemu szokowi odszedł na bok, zostawiając mnie w spokoju. Nigdy mnie nie słuchał i i tak robił swoje, nic dziwnego, że jego zachowanie mocno mnie zdziwiło.
- Potrafię zrozumieć wszystko, Hiro - zaczęła ponownie moja ciocia. - Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego się ode mnie oddaliłeś i czemu traktujesz mnie jak wroga. Wcześniej wcale tak nie było. Powiedz mi, co cię gryzie.
- Kiedy właśnie nic - westchnąłem ciężko. Miałem dość tego przepytywania. Czułem się gorzej niż na policji, chociaż już kilka razy miałem okazję się tam spowiadać. - Skończyłaś?
   Ciocia nie odezwała się ani słowem i po prostu wyszła z pokoju, zamykając przy tym za sobą drzwi. Patrzyłem za nią trochę nie dowierzając, że sam zapragnąłem by opuściła to pomieszczenie. Ostatnio ja sam też siebie nie poznawałem. Byłem w szoku, ile muszę poświęcić, tylko po to, by się czegoś dowiedzieć.
- Ty też zamierzasz dać mi jakieś kazanie na temat mojego zachowania? - spytałem Baymaxa, odwracając się w tył. - Śmiało!
   Nad San Fransokyo powoli wstawało słońce, jawiąc się jako wąski pasek bieli między zasłoną a dołem mojego okna. Miałem już dość tego dnia zanim w ogóle się zaczął. W ogóle wszystkiego już miałem dosyć - dociekań cioci, milczenia Baymaxa i tego, że jak zwykle musiałem coś schrzanić.
- Nie zamierzam. - odparł Baymax wprost, składając w pół moje ubrania leżące na fotelu. - Dobrze wiesz, co robisz.
   Spojrzałem na robota ze zdziwieniem, tym bardziej, że nie wyczułem w tych słowach sarkazmu. On naprawdę wierzył, że moje zachowanie ma jakiś cel, kiedy ja kompletnie traciłem kontrolę nad swoim życiem. A stało się to wczorajszego dnia, gdy siedziałem na schodach tego budynku. Nie potrafiłem kontrolować mojej litości względem innych, tym samym nie mogąc kontrolować siebie. Wiedziałem, że to zwiedzie mnie na złą drogę, ale ja po prostu nie potrafiłem powiedzieć innym: nie.
   Polepszyło mi się tak naprawdę dopiero po dłuższej drzemce. Wysłałem wiadomość do GoGo, że nie dam rady przyjść dzisiaj do warsztatu, bo coś mi wypadło, ale nie zdołałem już zauważyć, że mi odpisała, bo byłem pogrążony w głębokim śnie. Oczywiście spytała, czy wszystko w porządku, jak ostatnio każdy, ale nie miałem siły ani ochoty jej odpisywać. Przeczuwałem, że rozmowa z nią byłaby na pewno dużo trudniejsza od rozmowy z moją ciocią.
   Po południu jednak zadzwoniła do mnie Honey z propozycją wyjścia na spacer. Zgodziłem się, ale głównie dlatego, że na zewnątrz miałbym na głowie czapkę, dzięki której mogłem zakryć opatrunek, oraz po to, by Honey się nie zamartwiała. Wystarczyło mi już, że mam na karku ciocię, Baymaxa i prawdopodobnie jeszcze GoGo.
- Cześć, Hiro - przywitała się, biorąc mnie od razu w ramiona.
- Rany, kobieto - stęknąłem. - Ale masz żelazny uścisk.
   Honey spojrzała na mnie i roześmiała się szczerze, a ja poprawiłem lekko bandaż wysuwający się spod mojej czapki.
   Przeszliśmy się głównie przez centrum miasta, popijając po drodze kremową kawę, którą kupiliśmy w przydrożnej kawiarni. Cieszyłem się, że Honey tak łatwo poprawiała ludziom nastroje, bo było mi to w tej chwili naprawdę bardzo potrzebne. Opowiadała mi o Wasabim i o ich wczorajszej rozmowie, w której opowiadał, jak spędził swojego sylwestra. Tych informacji słuchałem ze skupieniem, bo po ludzku bardzo stęskniłem się za moim przyjacielem. Nie widziałem go ponad tydzień, a już zaczynałem żałować, że jego rodzina nie mieszka nieco bliżej San Fransokyo.
- Nie wiesz, jak jego dziewczynie podobało się w jego domu? - zapytałem z rozbawieniem. Wiedziałem, że Carry z nim tam była i szczerze mówiąc nieco bawiła mnie ta informacja. Może dlatego, że nie potrafiłem wyobrazić sobie mojego kumpla jako osobę mocno zaangażowaną w związek? Aż zaczynałem powoli współczuć Carry na myśl o drobiazgowości Wasabiego.
- Nie dowiedziałam się za wiele... Poza tym, że Wasabi chce nam ją przedstawić na weselu u Abigail. - odparła Honey z wyraźną ekscytacją.
- Carry będzie na weselu? - spytałem z dość dziwną jak dla mnie radością. Naprawdę byłem ciekawy jego dziewczyny.
- Tak - odpowiedziała Honey, przechodząc obok stojącej na środku chodnika latarni. Czasami zastanawiałem się, jaki geniusz projektował nasze miasto. - Słyszałam też jakieś pogłoski co do tego wesela, głównie od ludźmi, którzy zadawali się kiedyś z Callaghanem i jego córką.
- Dawaj - poprosiłem z oczekiwaniem.
- No więc Abigail ma nam podobno wysłać bilety pocztą i opisać wraz z nimi zakwaterowanie, bo ślub ma się odbyć niedaleko Tokyo - w sumie chyba w jakiejś małej, turystycznej miejscowości, z której pochodzi pan młody. - otworzyłem szeroko oczy na tę nowinę. Jak dotąd nie dziwiłem się, że na zaproszeniu nie było podanego miejsca i adresu, ale teraz wszystko nabierało nieco większego sensu.
- Dobrze wiedzieć - mruknąłem zdumiony. Honey wyraźnie ożywiła się tematem.
- To jeszcze nic - powiedziała. - Dzwoniłam potem do Abigail i powiedziała, że jest właśnie w trakcie rozsyłania informacji i że nasze bilety na samolot powinny dotrzeć najpóźniej jutro wieczorem.
- Coś jeszcze wspominała? - spytałem, mając nadzieję, że dowiem się, czy jej ojciec będzie obecny na tej uroczystości.
- Nie, chyba to wszystko - zamyśliła się Honey, ale szybko sama sobie zaprzeczyła. - Acha, dodała jeszcze, że fajnie by było, gdybyśmy dali jej znać na temat pokoi - wiesz, kto z kim i ilu osobowe.
- Widzę, że Callaghanowie nie szczędzą środków na to wesele - skomentowałem, nieco zmęczony całym tym zamieszaniem, choć byłem przecież jedynie gościem. Zaczynałem współczuć Abigail i jej przyszłemu mężowi, którzy to wszystko organizowali.
- Na to wygląda - odparła Honey i przystanęła, wpatrzona przed siebie. Spojrzałem w tym samym kierunku i również oniemiałem. Nagle ludzie zaczęli biec jak oszalali, przepychając się w kierunku przeciwnym niż ten, do którego szliśmy.
   Znajdowaliśmy się dokładnie w centrum San Fransokyo, dwie przecznice od Hotelu Akiyo i Agendy Zjednoczenia Narodowego, podczas gdy w środku miasta buszował kilkusetmetrowy robot z błyszczącej srebrem stali, który przechadzał się po parkingu, niszcząc pod swoimi stopami wszystko, co się tam akuratnie znajdowało. Ludzie wpadli w panikę, uciekając we wszystkich kierunkach jak nawiedzeni, podczas gdy my z Honey staliśmy wstrząśnięci w tym samy miejscu, unikając uciekających.
   Dokładnie wiedzieliśmy, czyja to sprawka, jakby robot miał przyczepioną do ramion metkę. Martinez Tawior, znany jako Wave, znów postanowił napsuć nam wszystkim krwi. Najlepsze, że zrobił to całkowicie nieoczekiwanie, bez żadnych specjalnych zaproszeń. Po prostu wykorzystał moment, w którym wszyscy kompletnie nie spodziewaliśmy się ataku.
   Ruszyłem się dopiero wtedy, gdy między budynkami ponad naszymi głowami mignęło coś żółtego, niczym spadająca gwiazda, po czym uczepiło się pleców robota. Na ten widok poczułem, jak serce więźnie mi w gardle.
- GoGo! - wrzasnąłem w tym samym momencie, co Honey i oboje ruszyliśmy pędem w kierunku giganta.



Zdążyłam przed meczem!! Polska!! Biało czerwoni! <3

Miłego oglądania, ja się wyłączam ;dd

~Just Dreamie

14 komentarzy:

  1. Piszę 15 minut po golu Lewego. Do boju, Drużyno!
    Po pierwsze, primo, czyli jednak zrobisz krzywdę GoGo? Fajno!!! Żeśmy cię już tyle do tego zachęcały...
    Po drugie, primo, kilkusetmetrowy robot?!? WTF? Rozpie**ol miasta? Super!!!
    "Byłem szczęśliwy widząc jak promienieje..." ~ nowy zapach od Marii Skłodowskiej-Curie "Radość". Rozpromień się!
    Przepraszam, ale mi ten żart od razu przyszedł do głowy. Ach ten biolchem...
    Wiesz Mordko, ja cię po prostu w tej chwili uwielbiam. UWIELBIAM!!! Daj torturowanie miśków jak najszybciej, dobrze? Już widzę tę rozpacz Hiro... :D Wiem, jestem zła. Od teraz możesz mnie nazywać utopcem, bom upierdliwa. Albo katakanem, bo to najgorszy rodzaj wampira. Tylko niech ci do głowy nie przychodzi sukkub!
    ~Piwo
    P.S: A właśnie, po ile macie lat, czytelnicy? Tak pytam, aby wiedzieć, czy można coś sugerować ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Pa pa! Przetrwaj mecz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, chyba nieco mnie przekonałyście 😊 ja sama mam 18 żeby nie było 😅 strzał Lewego był piękny ❤ szkoda że się odwzajemnili...

      A kto powiedział że zaraz coś stanie się GoGo? *zabójcza mina Just* buahahahaha 😅 ale next to bd bomba,tyle wam mg obiecać 😉

      Usuń
    2. A z tym joke'iem to mnie rozjebałaś, Piwo 😅

      Usuń
    3. Musiałam walnąć tę petardę, inaczej by nie szło mi wytrzymać :D
      A kiedy będzie ta obiecana bomba? Powiedz że szybko... (ง๏ᗜ๏)ง
      I, tak dodając, 12 kończę 15... Więc może... Rozjebiesz mą jaźń nextami?

      Usuń
    4. Bomba będzie nextem 😉

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. widzisz jaka szybka jestem? ;D to te wakacje mnie tak zmusiły do działania :D

      Usuń
  3. świetny rozdział nie mogę się doczekać co Gogo powie o nocnej akcji Hiro i jego działaniach co do Maysona bo że się dowie jest pewne a i jeszcze taka drobnostka CO KUR...CZE za robot !!?? skąd jak co!? pisz tak dalej plosse bo jesteś najlepsza pozdro :)


    ps: Toudi x lat 17 skazany na dożywocie w isla menora za wspieranie ligi ochrony mrocznych sykinsynów oraz niebezpieczny uśmiech ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam ci taką odp i mi usunęło -.- zły blogger, niedobry :///
      Mayson się pojawi jeszcze kilka razy i na pewno jeszcze namiesza w życiu Hiro ;)) to ci mogę obiecać

      Usuń
  4. Wooooooooooooow....
    No po prostu wow!
    Z rozdziału na rozdział zaskakujesz mnie coraz bardziej, Just. Jaką ty masz kurna wyobraźnię? Skąd ty bierzesz te wszystkie pomysły? 😂
    Widzę też, że zaczynasz szaleć z opisami co do Hiro i Go xd Widać, że moje namawianie nie poszło na marne 😂 No i oby tak dalej ziomek :P Wiesz, czekam jak rozkręcisz się bardziej xddddd
    Uhuhu, wyczuwam rozpierdalanko w kolejnym rozdziale xdd No i w sumie to fajnie by było jakbyś serio coś zrobiła GoGo :') Zamartwiający się Hiro, ten okaz to chyba wszyscy lubimy, prawda? 😂

    No cóż, troszkę spóźniona ale jakoś tak wyszło *moje drugie imię to leń, więc co się dziwić :')*
    Wiadomo, czekam na nexta i rozpierdalanko! 😂😂😂

    PS. Prawie 14-latka namawiająca Just do złych rzeczy *hehe* to ja! XD
    Także tego, połączmy siły, to może coś uda nam się osiągnąć 😂😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, wygraliście -.- mogę coś zrobić Go :33 w sumie nawet bardziej pasuje to do mojego planu :p a wyobraźnię... Cóż kiedyś tak się jebłam w łeb i tak wyszło :'))))) mam nadzieję że ktoś chociaż te moje pomysły doceni * czytaj chłopak * a jak nie to zawsze pozostaje bycie silną i niezależną xDD
      A next bd wciągający - no, mam nadzieję :p w każdym razie jeśli chodzi o Hirogo ;))

      Usuń
    2. Ooooooooooooooooooooo =:O

      Usuń
    3. Hahahah! Udało się! XD

      Usuń
    4. Tak bardzo lubicie krzywdzić GoGo? 😅 hahahaha

      Usuń