6/30/2016

Poza prawem

   Następne kilka dni były pełne zarówno pracy jak i poczucia spełnienia. Nie musiałem ukrywać, że spodziewałem się dużo mniejszej harówki, dlatego każdego dnia, gdy wracałem do domu, od razu padałem do łóżka, zbyt wyczerpany by choćby zjeść kolację. Mimo to pierwszy raz od dłuższego czasu kładłem się spać z szerokim uśmiechem na ustach. Towarzystwo GoGo było warte każdego wysiłku, nawet jeśli miałbym przez to nabawić się osłabienia i wiecznych zakwasów.
   Przez dwa dni pracowałem ze Skandarem przy silnikach. Nie wiem, czy miałem czuć się urażony, bo mechanik odzywał się do mnie tylko wtedy, gdy było to konieczne - wbrew temu, że często wyglądał, jakby chciał sprzedać mi jakiś zjadliwy tekst. Oczywiście ja odczuwałem ulgę, nie musząc słyszeć jego irytującego głosu. Fajnie by było, gdyby jeszcze powstrzymał się od morderczych spojrzeń skierowanych w moim kierunku...
   GoGo z dnia na dzień piękniała - i nie chodziło tylko o mój beznadziejny zachwyt jej osobą. Z każdym dniem dużo częściej się śmiała i wyglądała na bardziej pobudzoną, jakby kolejne kroki w przygotowaniach do Grand Prix działały na nią jak ożywczy deszcz na wzrastający kwiat. Byłem szczęśliwy, móc widzieć jak promienieje, gdy opowiada mi o swoich planach. Niemal codziennie wyglądała na wypoczętą i rześką, jakby odradzała się na nowo niczym feniks. Po części zazdrościłem jej tego stanu, ukrywając przed nią prawdę o moim zmęczeniu i odrętwieniu, dopóki nie zrozumiałem, że była po prostu serio pracowita. Każdego poranka pojawiała się w warsztacie jako pierwsza i jako ostatnia z niego wychodziła. Popołudniami wychodziła do domu - głównie po to, by pobyć trochę z ojcem, ale gdy wracała, w głowie miała kolejne pomysły, co pozwalało mi przypuszczać, że nawet podczas tych wolnych godzin nie oddalała swoich myśli od tematu wyścigów.
- Musisz mieć na nią dobry wpływ - zaśmiał się Stike, gdy spotkał mnie w przedsionku, przenosząc bele z materiałami dla Emmy. Zerknąłem na niego ze zdziwieniem, ale on tylko uśmiechnął się tajemniczo. - Odkąd tu jesteś, jakoś częściej tu przychodzi.
   Nie zastanawiałem się nad tymi słowami, przeczuwając, że wprowadzą w mojej głowie jeszcze większy zamęt. Wkrótce zaczynałem doceniać ten spokój - tylko ja i praca. Kolejne czynności, układające się we wzór. To zaczynało mnie uspokajać, nawet jeżeli kosztowało tyle sił i czasu.
   Poza tym zastanawiało mnie też to, że tak dobrze się nawzajem rozumiemy - zrozumiałem to, gdy pewnego dnia składaliśmy z GoGo części do trzeciego z silników. GoGo wyjaśniła mi, że najpierw chcą poskładać różne części, by je potem sprawdzić na torze i wybrać te najlepsze. Uznałem, że to naprawdę świetny pomysł i tym bardziej przykładałem się do każdego, nawet najmniejszego elementu.
   Tak więc w dwa dni zdołaliśmy złożyć z GoGo od podstaw dwa różne od siebie silniki, podczas gdy silnik Skandara był konstruowany przez niego około dwa tygodnie. Nic dziwnego, skoro działaliśmy we dwójkę tak sprawnie, jak cały oddział mechaników.
- Mógłbyś podać mi pęsetę? - zapytała GoGo, nachylając się nad swoim dziełem. Musiałem użyć wszystkich swoich sił, by zignorować pokusę spojrzenia na jej wypięte pośladki.
- Jasne - rzuciłem lekko i ruszyłem w stronę dobrze mi znanych półek. Gdy przyniosłem jej pesetę, nachyliłem się z zaciekawieniem, przyglądając się, co zamierza z nią zrobić. GoGo uśmiechnęła się i zaczęła dokręcać po kolei wszystkie najmniejsze śrubki o wielkości połowy mojego najmniejszego paznokcia. - Sprytne - rzuciłem, spoglądając na nią z podziwem. - Skąd znasz ten trik?
   Dobrze wiedziałem, że do tak drobnych śrubek nie znalazłaby żadnego śrubokręta, chyba, że chciała się nim bawić przez kolejne dwa dni. GoGo tymczasem skończyła to w dwie minuty i odetchnęła, przystając z dumną miną przed naszym dziełem.
- Nauczył mnie tego Tay-Lo, starszy brat Skandara. On również zginął w wypadku, jak Tadashi - odparła delikatnie, nie przestając obserwować mojej twarzy, jakby obawiała się mojej reakcji na wzmiankę o bracie.
   Szczerze mówiąc trochę mnie tu uderzyło. Nie sądziłem, że Skandar mógł przejść przez to samo, co ja, więc jednak może była szansa na to, że kiedyś znajdziemy nić porozumienia, skoro łączyła nas rodzinna tragedia.
- Obydwoje byli mechanikami? - zapytałem zamiast tego, a GoGo kiwnęła głową i przeszła obok, przekładając narzędzia na półce w tylko sobie znany sposób.
- Tay-Lo nauczył mnie wszystkiego, co wiem o mechanice. - powiedziała głosem wypranym z emocji. - Potem, gdy ja i Ithani... Wiesz, straciliśmy kontakt. To od Skandara dowiedziałam się o Tay-Lim i o tym, co się z nim stało.
- A jak zginął? - spytałem cicho, wodząc za nią wzrokiem, jak zresztą zwykle gdy była w pobliżu.
- Wypadek samochodowy. - odpowiedziała bez emocji. - Wypił za dużo na imprezie i... tak to się skończyło. Gorzej, że wraz z nim zginęła piątka niewinnych ludzi.
   Ta informacja kompletnie mnie zadziwiła. Prowadzenie pod wpływem alkoholu i doprowadzenie do tak poważnego wypadku... To na pewno musiało się w jakiś sposób odcisnąć na Skandarze. Po raz pierwszy zacząłem czuć do niego współczucie zamiast zrozumiałej niechęci.
- Jak przyjął to Skandar? - zapytałem z czystej ciekawości, choć czułem, że chyba nie powinienem zadawać tego pytania. To była jego sprawa.
   GoGo wzruszyła ramionami i ujęła delikatnie w dłonie specjalną szmatkę do smaru, która nie pozostawiała śladów.
- Od tego czasu ani razu nie wsiadł za kierownicę - odpowiedziała obojętnym tonem.
   Pokiwałem głową i ruszyłem za nią z powrotem do długiego i szerokiego stolika ze stojącym na nim, połyskującym srebrem silnikiem.
- Blisko jesteście, prawda? - spytałem, oparłszy się o stolik tuż obok GoGo, która zajęła się przeczyszczaniem silnika. Zerknęła na mnie, jakby oczekiwała pułapki, i powróciła do swojej pracy, muskając dłonią metalowe elementy tak pieczołowicie, jak gdyby były z porcelany. - Ty i Skandar?
- Dużo mi pomógł. - odpowiedziała szczerze, mrugnąwszy kilka razy swoimi długimi rzęsami. - I wierzył we mnie przez ten cały czas.
   Uśmiechnąłem się lekko. Cieszyłem się, że GoGo ma obok siebie kogoś takiego, nawet jeśli ta osoba niespecjalnie mnie tolerowała. Potrzebowała czegoś więcej niż wiary jednej osoby, by osiągnąć swój cel, a wiedziałem, że moje wsparcie to nie wszystko. Ja tak naprawdę nie byłem w jej świecie i nigdy nie zrozumiem go tak dobrze, jak rozumiała go ona. Dobrze, że miała przy sobie osoby, z którymi mogła dzielić ten świat.
- Co powiesz na pizzę? - zapytała z entuzjazmem, porzucając temat Skandara za siebie. Od razu skrzywiłem się, czując narastające wyrzuty sumienia.
- Nie mogę... Wieczorem pomagam cioci powypełniać kwity. Ma z tym sporo papierkowej roboty. - czułem się okropnie, oszukując ją, tak jakbym popełniał najgorsze przestępstwo świata. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę.
   GoGo odrzuciła szmatkę na bok i oparła się o stolik tuż obok mnie, niemal ocierając się o mnie swoim ciałem.
- I nie poświęcisz mi nawet pół godzinki? - spytała, przekrzywiając na bok głowę. Ten pomysł był tak kuszący, że z trudem pozbyłem się chęci odrzucenia na bok moich planów. Spojrzałem na nią z uśmiechem, po czym wziąłem ją w ramiona, jak zwykle, gdy się żegnaliśmy. I jak zwykle potrwało to znacznie dłuższą chwilę, niż powinniśmy.
- Wybacz, Go - odpowiedziałem, gdy zdołaliśmy się wreszcie puścić. Gdyby jednak zależało to tylko ode mnie, to trzymałbym ją w ramionach tak długo, jak długo potrafiłbym ustać. - Kiedy indziej.
   GoGo kiwnęła smutnie głową i pomachała mi na drogę. Czułem do siebie żal, że ją zostawiam, ale nie potrafiłem postąpić inaczej. Od pewnego czasu czułem sam do siebie pretensje o to, że nic nie robię z danymi, które dostałem od Go i Sam. Siedzenie w miejscu doprowadzało mnie do szału. Tym bardziej, że cały czas od środka rozpierały mnie pytania o moich rodziców. Chciałem po ludzku znać prawdę. I nie chodziło o szczerą rozmowę z ciocią, bo wiedziałem, że sama nie miała o niczym pojęcia. Może rzeczywiście moi rodzice zginęli w wypadku, a może to wcale nie był przypadek? Jakim cudem Mayson zaniechał poszukiwania mojej mamy o długi, które wobec niego miała, zaraz po śmierci moich rodziców? To wyglądało tak, jakby już je wyrównał...
   Skoczyłem do domu, przebrałem się i wyszedłem na małe, ciemne uliczki San Fransokyo w poszukiwaniu dobrze mi znanych miejsc, w których odbywały się nielegalne walki botów, wyścigi i walki bokserskie. Przeczuwałem, że to tam mogę znaleźć ludzi pokroju Maysona, o ile nie jego samego.
   Zima w ciągu kilku dni zmieniła się w grząskie błoto i mokre ulice oznaczające koniec białego puchu. Trochę mi to było na rękę - w końcu pogoda dopisywała tego typu nocnym wydarzeniom. Zarzuciłem na głowę kaptur, osłaniający połowę mojej twarzy i ruszyłem do przodu, mając nadzieję, że nikt ze znajomych mnie nie zauważy. W razie czego zawsze miałem przy sobie pas na nadgarstku, dzięki któremu jednym kliknięciem mogłem stać się po prostu niezauważalny.
   Ostatnio również okłamałem GoGo - musiałem to przyznać przed samym sobą. Co prawda, byłem wtedy u Lary i Naomi, ale tylko chwilkę, bo musiałem przeszukać kilka dokumentów w urzędzie miasta, co udało mi się zrobić bez najmniejszych problemów. Żaden strażnik nie był zdziwiony, że drzwi po prostu same się otwierają bez żadnej siły, która mogłaby je pchnąć. Znalazłem tam adres Maysona, który schowałem w moim pokoju w takim miejscu, żeby ciocia przypadkiem na niego nie wpadła, gdy będzie sprzątać. Gorszy był oczywiście Baymax - nie było dnia, żeby nie interesował się tym, gdzie jestem i co robię. Wszystko z tego prostego powodu, że skonstruowałem małe urządzonko mieszczące się w mojej kieszeni spodni, które sprawiało, że byłem niewykrywalny dla jego sensorów. Nie było więc opcji, by zdołał mnie namierzyć. Oczywiście ta opcja posiadała też negatywne skutki - w razie problemów nie mogłem oczekiwać, że Baymax przybędzie mi na ratunek, ale akurat o to się nie martwiłem.
   Doszedłem do małego zbiorowiska na końcu zamkniętej uliczki, wśród którego znajdowało się więcej mężczyzn niż kobiet. Działo się tak z tego prostego względu, że były to nielegalne walki bokserskie. Przepchałem się przez zgraję pijanych kibiców, wykrzykujących imię swojego faworyta i stanąłem w miejscu, z którego miałem widok na wszystko, co działo się wokół.
   Naprzeciw mnie stał mały ring wielkości połowy mojego pokoju, na którym dwóch zakrwawionych kolesi uderzało się pięściami pozbawionymi rękawic po swoich brudnych twarzach. Zacisnąłem zęby, widząc, że wszyscy naokoło cieszą się z rozgrywki. Co ty tu robisz, Hiro - słyszałem echo swojego głosu we własnej głowie. Byłem agentem, powinienem zadbać o to, by wydarzenie takie jak to, nigdy więcej nie miało miejsca w naszym mieście, a co robiłem? Uczestniczyłem w nim.
   Dźwięk krzyków tłumu zagłuszył głos z mikrofonu przyłączonego do starych, zepsutych głośników przy rogu kamienicy. Po bokach widziałem klatki, na które nie potrafiłem patrzeć, wiedząc, że tam mogą być ludzie. Po raz drugi dzisiaj zadałem sobie pytanie, co robię w takim miejscu, jak to.
   Spojrzałem wyżej na główne miejsca i od razu spostrzegłem poszukiwaną przeze mnie twarz. Widziałem go. Carlos Mayson. Był tutaj. Patrzył na to wszystko.
   Miał długie nogi i duże policzki, jak u kogoś, kto lubił przetrzymywać w nich jedzenie. Trzymał w ustach cygaro, z którego wzbijała się czarna chmurka nad jego głową, niczym ciemna aureola. Pół głowy miał łysej, jakby z nerwów postanowił powyrywać sobie włosy i powtykać je sobie pod nosem na kształt poskręcanych wąsów. Najbardziej jednak niepokoiło mnie jego spojrzenie - pełne obrzydzenia i poniżenia, jakby walczący przed nim na ringu byli tylko żywym towarem. Zmarszczyłem brwi, starając się uspokoić, ale nie było to łatwe zadanie.
- Iri!! - wrzasnął koło mnie tłusty mężczyzna, nawołując wraz ze wszystkimi imię leżącego zawodnika, z którego ciała sączyła się obficie krew. Nad nim stał zwycięzca, który wpatrywał się w niego ze wzgardą, przypominając niemal Maysona. Uspokój się, Hiro, pomyślałem i spostrzegłem, że wypowiadam te słowa na głos. Nie potrafiłem wytrzymać tu ani minuty dłużej.
   Krzyki wzmogły się, gdy zawodnik skoczył na swojego przeciwnika przygniatając go jeszcze usilniej do podłoża. Zagryzłem zęby i odszedłem, powtarzając sobie, że i tak nie potrafię nic z tym zrobić. Ich jest koło setki, a ja jestem sam jeden. Poza tym nie mogłem zadzwonić teraz po policję czy odpowiednie służby - jeśli zamkną Maysona, nie dowiem się prawdy.
   Mimo to, ignorując własne myśli, schowałem się w pobliską kamienicę, siadając na schodach. Rozłożyłem ramiona i schowałem w nich głowę, oddychając płytko. Nie zrobię tego, pomyślałem, czując, że znów popełniam błąd. Powinienem był po prostu stąd odejść, a nie myśleć o losie dwóch płatnych bokserów. To nie było fair, że tu byli. Dobrze wiedziałem, co robił Mayson, z czego zarabiał. Nawet jeśli nie miał nic wspólnego ze śmiercią moich rodziców, to miałem dowody świadczące bezpośrednio o jego przekrętach i konfliktach z prawem. W końcu właśnie to robiłem od kilku miesięcy, gdy tylko odnajdywałem chwilę wolnego - próbowałem znaleźć na niego zarzuty.
   Noc była już późna, gdy krzyki zaczęły słabnąć. Po głosach zdołałem się skapnąć, że odbyły się jeszcze trzy walki. A ja wciąż trwałem na szarych schodach klatki, zbyt wstrząśnięty tym, co zobaczyłem. Postanowiłem zadziałać, ale dopiero, gdy wszyscy odejdą. Nie potrafiłem uciec po tym, co zobaczyłem. Musiałem im pomóc.




   Za kilka godzin miało świtać, a ja dopiero pojawiłem się w domu. Przez cały powrót wyobrażałem sobie karcący wzrok cioci, która wypytuje mnie, gdzie podziewałem się całą noc. Oczywiście wysłałem jej wiadomość, że poszedłem z kolegą na koncert, ale jednak nie tak wyglądają nastolatkowie powracający z koncertu.
   Zdołałem wspiąć się po ciemku na górę i wślizgnąć do łazienki. Na szczęście dom był cichy, jakby wszyscy mieszkańcy postanowili go nagle opuścić. Trochę mnie to niepokoiło, ale też dawało nadzieję, że dam radę pojawić się w moim łóżku niezauważony. Dopiero, gdy zaświeciłem światło i stanąłem naprzeciw lustra, poczułem, że cały mój plan legł w gruzach.
   Moją skroń przecinała gruba rana, z której sączyła się krew. Syknąłem cicho, jako że kompletnie nie spodziewałem się, że cios, który oberwałem, mógłby przeciąć skórę. Cały czas w moich żyłach tętniła adrenalina, nawet wtedy, gdy udało mi się uwolnić w końcu ośmiu zawodników walk. Oczywiście nie udało mi się dokonać tego po cichu. Początkowo szło mi całkiem nieźle, ale jeden z bokserów zdołał zwrócić na siebie uwagę ludzi, którzy ich pilnowali i tak oto rozpoczęła się bójka, która zakończyła się ucieczką więzionych zawodników. Sam nie potrafiłem uwierzyć, że przy dzisiejszym postępie technologicznym, ludzie w dalszym ciągu aprobowali walki rodem z igrzysk rzymskich. I to na dodatek tutaj, w Japonii. Zdołałem zamienić słowo z jednym z walczących i wyznał mi, że ludzie Maysona wykorzystywali go w ten sposób przez pięć lat...
- Cholera, - mruknąłem, cofając się w stronę apteczki, która znajdowała się tuż obok drzwi. Wygrzebałem z niej jakieś bandaże i plastry, ale już teraz świat przede mną zaczął migotać i kręcić się, jakbym był w rollercoasterze. Przeszło mi przez myśl, że mógłbym poprosić o pomoc Baymaxa, ale nie chciałem zwracać na siebie uwagi, nawet jeśli miałby zauważyć to jutro rano.
   Oparłem się o ścianę, oddychając ciężko, głównie ze strachu. Nie byłem zadowolony z tego, co zrobiłem dzisiejszej nocy, ale też nie miałem wyrzutów sumienia wobec niewolników Maysona. Gorzej, ze teraz będę musiał wziąć na klatę wszystkie skutki mojego postępowania. Najbardziej obawiałem się tego, że GoGo się dowie. Dowie się, że ją oszukałem i że wcale nie spędziłem wieczora w domu, tak jak jej to wmówiłem. A po tym nie potrafiłbym spojrzeć jej w oczy i przyznać się do błędu. Czułem, że na pewno nie wybaczyłaby mi mojego postępowania.
   W głowie szumiało mi coraz bardziej, choć prawie w ogóle się nie ruszałem. Usiadłem pod ścianą i wpatrywałem się w oświetlone nade mną lustro, które połyskiwało niespokojnie. Nagle drzwi do łazienki otworzyły się lekko, a ja spojrzałem zamglonym spojrzeniem w ich stronę.
- Baymax? - zdążyłem z siebie wydobyć, zanim moje oczy zamknęły się na dobre.



   Na szczęście skończyło się tylko na domowych badaniach zarządzonych mi przez Baymaxa i reprymendzie od cioci, która nawrzeszczała na mnie jak nigdy, choć za każdym razem odpowiadałem jej, że byłem z kolegą i ktoś przypadkowo mnie popchnął.
- Dlatego masz rozwaloną głowę? - krzyknęła, wymachując przy tym rękami. Siedziałem na moim łóżku, a Baymax opatrywał moją skroń, nie odzywając się ani słowem. - Hiro, czemu mnie okłamujesz?
- Żebyś się nie zamartwiała - warknąłem, mając już dość tej dyskusji. Co jej niby miałem powiedzieć? Cześć, ciociu, w nocy byłem na nielegalnych walkach bokserskich i pomogłem uciec zawodnikom, pozbywając się przy okazji ich czterech strażników, stąd moje pęknięte czoło. - I tak mi nie uwierzysz, nie ważne co powiem.
   Ciocia odetchnęła i usiadła na moim fotelu przed biurkiem, patrząc w podłogę. Jej spojrzenie było dla mnie równie bolesne, co ostrze żyletki, którym ktoś zadaje ci cierpienie. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec z Maysonem i że dalej będę poszukiwał prawdy, więc lepiej byłoby, gdyby ciocia nic na ten temat nie wiedziała - lepiej dla niej.
- Hiro, nie poznaję cię ostatnio - wyznała ciocia już nieco spokojniejszym głosem, patrząc mi w oczy. - Nie ma z tobą żadnego kontaktu, jakbyś chodził w transie. Całe dnie spędzasz poza domem, teraz już nawet noce. Martwię się.
- Nie masz o co - mruknąłem w odpowiedzi, odpychając nieznacznie Baymaxa. - Dzięki, już sam sobie poradzę - powiedziałem, a Baymax ku mojemu szokowi odszedł na bok, zostawiając mnie w spokoju. Nigdy mnie nie słuchał i i tak robił swoje, nic dziwnego, że jego zachowanie mocno mnie zdziwiło.
- Potrafię zrozumieć wszystko, Hiro - zaczęła ponownie moja ciocia. - Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego się ode mnie oddaliłeś i czemu traktujesz mnie jak wroga. Wcześniej wcale tak nie było. Powiedz mi, co cię gryzie.
- Kiedy właśnie nic - westchnąłem ciężko. Miałem dość tego przepytywania. Czułem się gorzej niż na policji, chociaż już kilka razy miałem okazję się tam spowiadać. - Skończyłaś?
   Ciocia nie odezwała się ani słowem i po prostu wyszła z pokoju, zamykając przy tym za sobą drzwi. Patrzyłem za nią trochę nie dowierzając, że sam zapragnąłem by opuściła to pomieszczenie. Ostatnio ja sam też siebie nie poznawałem. Byłem w szoku, ile muszę poświęcić, tylko po to, by się czegoś dowiedzieć.
- Ty też zamierzasz dać mi jakieś kazanie na temat mojego zachowania? - spytałem Baymaxa, odwracając się w tył. - Śmiało!
   Nad San Fransokyo powoli wstawało słońce, jawiąc się jako wąski pasek bieli między zasłoną a dołem mojego okna. Miałem już dość tego dnia zanim w ogóle się zaczął. W ogóle wszystkiego już miałem dosyć - dociekań cioci, milczenia Baymaxa i tego, że jak zwykle musiałem coś schrzanić.
- Nie zamierzam. - odparł Baymax wprost, składając w pół moje ubrania leżące na fotelu. - Dobrze wiesz, co robisz.
   Spojrzałem na robota ze zdziwieniem, tym bardziej, że nie wyczułem w tych słowach sarkazmu. On naprawdę wierzył, że moje zachowanie ma jakiś cel, kiedy ja kompletnie traciłem kontrolę nad swoim życiem. A stało się to wczorajszego dnia, gdy siedziałem na schodach tego budynku. Nie potrafiłem kontrolować mojej litości względem innych, tym samym nie mogąc kontrolować siebie. Wiedziałem, że to zwiedzie mnie na złą drogę, ale ja po prostu nie potrafiłem powiedzieć innym: nie.
   Polepszyło mi się tak naprawdę dopiero po dłuższej drzemce. Wysłałem wiadomość do GoGo, że nie dam rady przyjść dzisiaj do warsztatu, bo coś mi wypadło, ale nie zdołałem już zauważyć, że mi odpisała, bo byłem pogrążony w głębokim śnie. Oczywiście spytała, czy wszystko w porządku, jak ostatnio każdy, ale nie miałem siły ani ochoty jej odpisywać. Przeczuwałem, że rozmowa z nią byłaby na pewno dużo trudniejsza od rozmowy z moją ciocią.
   Po południu jednak zadzwoniła do mnie Honey z propozycją wyjścia na spacer. Zgodziłem się, ale głównie dlatego, że na zewnątrz miałbym na głowie czapkę, dzięki której mogłem zakryć opatrunek, oraz po to, by Honey się nie zamartwiała. Wystarczyło mi już, że mam na karku ciocię, Baymaxa i prawdopodobnie jeszcze GoGo.
- Cześć, Hiro - przywitała się, biorąc mnie od razu w ramiona.
- Rany, kobieto - stęknąłem. - Ale masz żelazny uścisk.
   Honey spojrzała na mnie i roześmiała się szczerze, a ja poprawiłem lekko bandaż wysuwający się spod mojej czapki.
   Przeszliśmy się głównie przez centrum miasta, popijając po drodze kremową kawę, którą kupiliśmy w przydrożnej kawiarni. Cieszyłem się, że Honey tak łatwo poprawiała ludziom nastroje, bo było mi to w tej chwili naprawdę bardzo potrzebne. Opowiadała mi o Wasabim i o ich wczorajszej rozmowie, w której opowiadał, jak spędził swojego sylwestra. Tych informacji słuchałem ze skupieniem, bo po ludzku bardzo stęskniłem się za moim przyjacielem. Nie widziałem go ponad tydzień, a już zaczynałem żałować, że jego rodzina nie mieszka nieco bliżej San Fransokyo.
- Nie wiesz, jak jego dziewczynie podobało się w jego domu? - zapytałem z rozbawieniem. Wiedziałem, że Carry z nim tam była i szczerze mówiąc nieco bawiła mnie ta informacja. Może dlatego, że nie potrafiłem wyobrazić sobie mojego kumpla jako osobę mocno zaangażowaną w związek? Aż zaczynałem powoli współczuć Carry na myśl o drobiazgowości Wasabiego.
- Nie dowiedziałam się za wiele... Poza tym, że Wasabi chce nam ją przedstawić na weselu u Abigail. - odparła Honey z wyraźną ekscytacją.
- Carry będzie na weselu? - spytałem z dość dziwną jak dla mnie radością. Naprawdę byłem ciekawy jego dziewczyny.
- Tak - odpowiedziała Honey, przechodząc obok stojącej na środku chodnika latarni. Czasami zastanawiałem się, jaki geniusz projektował nasze miasto. - Słyszałam też jakieś pogłoski co do tego wesela, głównie od ludźmi, którzy zadawali się kiedyś z Callaghanem i jego córką.
- Dawaj - poprosiłem z oczekiwaniem.
- No więc Abigail ma nam podobno wysłać bilety pocztą i opisać wraz z nimi zakwaterowanie, bo ślub ma się odbyć niedaleko Tokyo - w sumie chyba w jakiejś małej, turystycznej miejscowości, z której pochodzi pan młody. - otworzyłem szeroko oczy na tę nowinę. Jak dotąd nie dziwiłem się, że na zaproszeniu nie było podanego miejsca i adresu, ale teraz wszystko nabierało nieco większego sensu.
- Dobrze wiedzieć - mruknąłem zdumiony. Honey wyraźnie ożywiła się tematem.
- To jeszcze nic - powiedziała. - Dzwoniłam potem do Abigail i powiedziała, że jest właśnie w trakcie rozsyłania informacji i że nasze bilety na samolot powinny dotrzeć najpóźniej jutro wieczorem.
- Coś jeszcze wspominała? - spytałem, mając nadzieję, że dowiem się, czy jej ojciec będzie obecny na tej uroczystości.
- Nie, chyba to wszystko - zamyśliła się Honey, ale szybko sama sobie zaprzeczyła. - Acha, dodała jeszcze, że fajnie by było, gdybyśmy dali jej znać na temat pokoi - wiesz, kto z kim i ilu osobowe.
- Widzę, że Callaghanowie nie szczędzą środków na to wesele - skomentowałem, nieco zmęczony całym tym zamieszaniem, choć byłem przecież jedynie gościem. Zaczynałem współczuć Abigail i jej przyszłemu mężowi, którzy to wszystko organizowali.
- Na to wygląda - odparła Honey i przystanęła, wpatrzona przed siebie. Spojrzałem w tym samym kierunku i również oniemiałem. Nagle ludzie zaczęli biec jak oszalali, przepychając się w kierunku przeciwnym niż ten, do którego szliśmy.
   Znajdowaliśmy się dokładnie w centrum San Fransokyo, dwie przecznice od Hotelu Akiyo i Agendy Zjednoczenia Narodowego, podczas gdy w środku miasta buszował kilkusetmetrowy robot z błyszczącej srebrem stali, który przechadzał się po parkingu, niszcząc pod swoimi stopami wszystko, co się tam akuratnie znajdowało. Ludzie wpadli w panikę, uciekając we wszystkich kierunkach jak nawiedzeni, podczas gdy my z Honey staliśmy wstrząśnięci w tym samy miejscu, unikając uciekających.
   Dokładnie wiedzieliśmy, czyja to sprawka, jakby robot miał przyczepioną do ramion metkę. Martinez Tawior, znany jako Wave, znów postanowił napsuć nam wszystkim krwi. Najlepsze, że zrobił to całkowicie nieoczekiwanie, bez żadnych specjalnych zaproszeń. Po prostu wykorzystał moment, w którym wszyscy kompletnie nie spodziewaliśmy się ataku.
   Ruszyłem się dopiero wtedy, gdy między budynkami ponad naszymi głowami mignęło coś żółtego, niczym spadająca gwiazda, po czym uczepiło się pleców robota. Na ten widok poczułem, jak serce więźnie mi w gardle.
- GoGo! - wrzasnąłem w tym samym momencie, co Honey i oboje ruszyliśmy pędem w kierunku giganta.



Zdążyłam przed meczem!! Polska!! Biało czerwoni! <3

Miłego oglądania, ja się wyłączam ;dd

~Just Dreamie

6/27/2016

Sylwester


   Przez następne dwa dni do sylwestra pomagałem GoGo w jej warsztacie głównie przy przetopieniu silnika na mieszaninę kobaltu. Skandar wciąż nie był przekonany co do tego pomysłu, ale ja byłem pewny, że to pomoże GoGo przy jej wyścigach. A przynajmniej ja stosowałem to samo przy swoich robotach.
   Stike polubił mnie od razu, to samo z Jaredem, ale Emma chyba była po prostu nieufna i wycofana. Zauważyłem, że uwielbiała pytać innych o zdanie, by potem móc się z nimi posprzeczać – GoGo znalazła na nią prosty sposób, jakim było przytakiwanie. Prawdę mówiąc chyba nie interesował ją jej kostium, o ile nie będzie różowy i niewygodny, więc Emma miała niemal wolną rękę. GoGo jednak przeglądała często różne wywiady z uczestnikami Grand Prix i oglądała relacje, więc pewnie była świadoma tego, jak prezentują się pozostali. Sama jednak interesowała się modą tak samo jak ja, czyli wcale.
- Fred pytał, czy wpadniemy do niego na sylwestra – powiedziała GoGo, czyszcząc uszczelki jedwabną szmatką. Skandar akurat wyszedł na chwilę, więc mogliśmy się poczuć swobodnie przy rozmowie.
   GoGo rzadko kiedy przebywała w swoim gabinecie – najczęściej w przedsionku, gdzie łączyła wszystkie pomysły w całość lub w sacrum Skandara, bo byli ze sobą najbliżej związani swoimi zainteresowaniami. Ja zazwyczaj starałem się unikać łażenia za nią krok w krok, ale nie czułem się jeszcze tak dobrze, by przeszkadzać innym w ich pracy, więc starałem się trzymać od nich z daleka.
 - Nic o tym nie słyszałem – odparłem ze zdziwieniem, bo przecież mój telefon już działał i Fred mógł do mnie zadzwonić w każdej wolnej chwili, albo wysłać wiadomość przez Internet. Tak naprawdę na poziomie technologii San Fransokyo znalazłby setki sposobów, przez które mógłby się ze mną połączyć.
   GoGo się zawahała.
- Bo… Freddie chyba myślał, że ci to przekażę. Wie, że spędzamy dużo czasu razem. – GoGo zatopiła dłoń w swoich ciemnych włosach, nieco zażenowana. – Wiesz, ma teraz mało wolnego czasu. Na poważnie zajął się tą reżyserią i w ogóle…
- Ach, no tak – odparłem, wywracając oczami. – Dziwnie wiedzieć, że Fred też ma swój świat.
   GoGo zachichotała, odkładając szmatkę.
- Nieźle ujęte, Hiro – dodała ze złośliwym uśmiechem.
- Czemu tak go nie lubisz? – zaśmiałem się, spoglądając za nią tęsknym wzrokiem, gdy odchodziła na bok po narzędzia. Im więcej czasu z nią spędzałem, tym bardziej byłem od niej uzależniony, a ostatnio nie rozstawałem się z nią prawie w ogóle.
- Nie to, że nie lubię – wzruszyła ramionami obojętnie. – Po prostu… wkurza mnie.
- Bardziej niż ja? – zapytałem z uśmiechem. GoGo obróciła się do mnie i przekrzywiła głowę z wesołą miną.
- Skąd, ty pobijasz wszelkie rekordy, Hiro – odpowiedziała tym łagodnym tonem, który rzadko kiedy u niej słyszałem. Zaśmiałem się na głos, pracując dalej przy łączeniu cząsteczek kobaltu.
   Gdy wróciłem do domu jak zwykle późnym wieczorem, Baymax siedział w moim pokoju, zapatrzony w ścianę. Ostatnio widywałem go takiego coraz częściej, o ile akuratnie nie bywał w szpitalu. Martwiło mnie to, ale chyba bardziej dziwiło, bo właśnie to robiłem, gdy umarł Tadashi. Nie sądziłem, że roboty są w stanie odczuwać coś na kształt depresji.
- Cześć, Baymax – powiedziałem lekko, rzucając bluzę na fotel przy biurku. – Co słychać?
- Janelee Lin umarła – powiedział bezbarwnym głosem. Przystanąłem zdumiony. Choć po tonie Baymaxa nigdy nie potrafiłem poznać żadnych uczuć, to teraz to wyznanie mnie zaniepokoiło.
- Że kto? – zapytałem z szokiem. Baymax obrócił do mnie swoją twarz.
   W pokoju panowało zimno, jakby odłączyli nam ogrzewanie. Od razu pożałowałem, że ściągnąłem moją bluzę, ale zrozumiałem, że to nie temperatura w pokoju stwarza to nieprzyjemne zimno. Atmosfera jakby zgęstniała w oczekiwaniu na to, co powie mi mój przyjaciel.
- Byłem jej opiekunem w szpitalu. Pomagałem ordynatorowi w jej leczeniu. Była chora na nowotwór płuc z przerzutami. Doktor Hunningham operował ją już dwa razy, a operacja się nie powiodła, więc ordynator zlecił mi, żebym zajął się Janelee Lin.
   Usiadłem na moim łóżku obok robota, wsłuchany w jego ponury głos. Przeczuwałem, że teraz to jemu przyda się wsparcie.
- I co się stało? – zapytałem, gdy robot nie odpowiadał.
- Nie powiodło się. Janelee umarła zaraz po zabiegu. – powiedział Baymax i zwiesił głowę. – Chciałem jej pomóc, Hiro.
    Nagle poczułem się tak, jakby nasze role obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Prawie dwa lata temu to Baymax starał się mnie pocieszać, gdy ja czułem się bezradnie i beznadziejnie. Naprawdę nie wyobrażałem sobie odwrotnej sytuacji.
   Położyłem dłoń na jego białej ręce, chcąc dodać mu otuchy.
- Nie mogłeś nic zrobić, Baymax. – powiedziałem z zapewnieniem. – Tak po prostu… musiało być.
- Mogłem jej pomóc. – robot zaprzeczył głową. – I popełniłem błąd.
- Każdy popełnia błąd – zapewniłem go, ale robot znów pokręcił głową.
- Ludzie popełniają błędy – nakreślił, nie patrząc na mnie. Poczułem się trochę zraniony, ale nie chciałem mu tego pokazywać. Wiedziałem, że nie chciał mnie obrazić, chciał tylko pokazać mi różnice między nami oraz jego położenie.
   Zagryzłem wargę, czując jak mój dobry humor po całym dniu spędzonym z GoGo pryska jak bańka mydlana.
- A więc Tadashi popełnił błąd przy programowaniu cię, może być? – zapytałem nieco rozgoryczony. – Baymax, to nie twoja wina! Gdybyś mógł zrobić coś więcej, zrobiłbyś to, jestem o tym przekonany.
   Nagle w pokoju stanęła ciocia Cass, zaalarmowana naszą głośną rozmową. Na jej twarzy malowała się troska, choć była wyraźnie zmęczona na równi ze mną. Wiedziałem, że była po pracy, bo nie miała ze sobą swojego fartucha ani telefonu przyczepionego do ucha jako jedna z obrotniejszych przedsiębiorczyń w San Fransokyo.
- Coś się stało? – zapytała, składając ręce w łagodnym geście. Zawsze tak robiła, gdy chciała pokazać, że chce w delikatny sposób wtrącić się do rozmowy.
- Baymax ma problem – wyznałem, zanim zrobił to za mnie mój przyjaciel. – Chora, którą się opiekował, nie przeżyła operacji i Baymax sądzi, że to jego wina.
   Ciocia Cass zrobiła bezbronną minę i podeszła do robota, rozkładając ręce.
- Och, Baymax – westchnęła, przytulając go mocno. Poszedłem za jej przykładem i również przytuliłem mojego przyjaciela. – To nie twoja wina. W tym szpitalu co rok umiera nawet do kilkunastu osób i nikt nie potrafi im pomóc. Tak po prostu jest. Jestem pewna, że ta osoba na pewno byłaby ci wdzięczna za twoją opiekę.
- Miałeś rację, Hiro – odparł Baymax, jakby nie słyszał mojej cioci. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, nieco go puszczając, by móc spojrzeć mu w czarne oczy. – Nie powinienem był pomagać w szpitalu.
- Nie to miałem wtedy na myśli – rzuciłem, zaczynając czuć wyrzuty sumienia. Nie to, że nie chciałem pomagać innym – byłem jak najbardziej za. Po prostu wiem, czym by to się skończyło, a ludzie są czasem lepszymi opiekunami niż roboty, nawet jeśli byłby to mój Baymax. – Gdybym nie był za tym, żebyś pomagał innym, nie zabrałbym cię wtedy do tego szpitala po raz pierwszy. Po prostu… jesteś opiekunem medycznym, nie lekarzem. Za dużo od ciebie wymagają.
- Mogę powiększyć kwalifikacje – zasugerował robot.
- Nie – odezwaliśmy się wspólnie z ciocią, po czym ja dodałem: - Nie powinieneś tego robić. Im więcej człowiek potrafi, tym mniej skupia się na tym, co robi najlepiej.
- Hiro ma rację – odezwała się ciocia, kładąc głowę na miękkim ramieniu Baymaxa.
- Poza tym – mówiłem dalej, rozochocony kiepskim humorem mojego robota. - Większe kwalifikacje to też większe rozczarowanie, Baymax. Nie można wiedzieć wszystkiego.
 - Mógłbyś sam posłuchać tych swoich rad - parsknęła ciocia, pokazując mi język. Wywróciłem wymownie oczami. Może rzeczywiście widok mnie nad książkami nie był zbyt dobrym potwierdzeniem dla mojej rady, ale to nie było istotne. Ja poszerzałem umysł, a nie oprogramowanie.
- Dzięki, ciociu - mruknąłem, udając obrażonego. Ciocia jednak zaśmiała się i poczochrała moje włosy jak dawniej, gdy byłem dzieckiem.
- Już się boję co będzie za kilka lat - powiedziała poważnie, spoglądając na Baymaxa. - Jak myślisz, Baymax? Doktorat? Już mam się do ciebie zwracać panie profesorze?
   Roześmiałem się szczerze. Ja nawet nie wiedziałem, co będę robił jutro i czy pójdę do Freda, co dopiero, czy będę chciał dalej kontynuować naukę. Już widziałem Callaghana i moich pozostałych nauczycieli, którzy popatrzyliby na mnie surowo i powiedzieli, że zmarnowałbym swój talent, gdybym zaprzestał nauki.
- Panie profesorze, obiad! - powiedziałem, udając głos cioci, a Baymax zachichotał.
- Wyższa tonacja i prawie by ci wyszło, Hiro - odezwał się nieco weselej.
- I ty przeciw mnie? - spytała ciocia, opierając się o biodra z buńczuczną miną. Oboje z Baymaxem śmialiśmy się dalej, czując, że wszystko, co mogłoby zasmucić naszą rodzinę, odchodzi w dal. Byliśmy razem i tylko to się liczyło.


   Pojawiliśmy się u Freda przed piątą, tak jak obiecaliśmy. Honey również miała się pojawić, ale przez telefon wydawała mi się smutna. GoGo zmarszczyła brwi, gdy do niej zadzwoniliśmy, więc najwyraźniej też to zauważyła.
- Myślisz, że chodzi o Robba? - zapytałem, gdy skończyliśmy rozmowę. Byliśmy przecznicę od domu przyjaciela, a szliśmy dość wolno, bo w tym mrozie całkowicie skostniały nam nogi. Baymax jeszcze gorzej radził sobie z chodzeniem po oblodzonym chodniku, dlatego musiałem zamontować mu coś w stylu specjalnych butów na śnieg. GoGo twierdziła, że wyglądają uroczo.
- Już od kilku dni taka jest - odpowiedziała moja przyjaciółka, omijając idącego w przeciwnym kierunku przechodnia. Miała na palcach czarne rękawiczki z wyciętymi palcami, które teraz zaczerwieniły się od zimna. GoGo potarła je, chcąc się rozgrzać, ale nie za bardzo to pomogło. - Zdziwiło mnie to, że wtedy po wyjściu Robba ze szpitala od razu wyskoczyła z pomysłem zakupów. Chciała coś zamaskować, tego jestem pewna.
- Kłótnię z Robbem? - zapytałem. Ściągnąłem swoje ciepłe rękawiczki i podałem jej. GoGo spojrzała na mnie z wahaniem, więc od razu dodałem ze znużeniem: - Promocja na rękawiczki skończy się za trzy... dwa...
   Zanim skończyłem, GoGo ujęła je z uśmiechem i założyła na dłonie. Chyba zdołała się domyślić, że jeśli ich nie weźmie, to sam założę jej na ręce. Zaśmiałem się, widząc jak próbuje ukryć ulgę.
- Dzięki, Hiro - powiedziała, a gdy westchnęła, jej oddech zmienił się w ciepłą parę. - A co do Honey, to też od razu pomyślałam o Robbie. Może gdy się z nią spotkamy, to dowiemy się więcej.
- Masz na myśli - ty się dowiesz - zaznaczyłem, uśmiechając się lekko.
- Możliwe - przyznała niechętnie, gdy stanęliśmy w progu willi Freda. 



   Jak się okazało, Fred miał w planie domowe kino w swoim własnym pokoju, które równie dobrze mogło uchodzić za normalnej wielkości kino. Jego telewizor zajmował największą ścianę w pokoju. Głównie zdziwiliśmy się wystrojem pokoju, który bardzo się zmienił - oczywiście na półkach wciąż stały figurki superbohaterów, ale większość ścian zajmowały teraz plakaty różnorakich filmów oraz różnokolorowe wycinki kurtyn, jakby Fred zajął się teraz ich kolekcjonowaniem.
   Leżeliśmy na brzuchach na rozłożonej sofie, wpatrując się ekran, podczas gdy Fred omawiał każdą postać jak i aktora, który akuratnie grał, przez co słabo skupialiśmy się na fabule. GoGo leżała obok mnie, śmiejąc się po cichu z Freda i jego aktywności podczas seansu.
- No proszę, a myślałam, że samo oglądanie będzie nudne - mruknęła, starając się ukryć uśmiech. Posłałem jej wymowne spojrzenie, ale nie odezwałem się, próbując posłuchać, co do powiedzenia ma Fred.
- Zdjęcia kręcono w Los Angeles, ale film składano tu, w Japonii. Dokładniej w High Ryoko w Tokyo. - mówił Freddie tonem specjalisty.
- W szkole? - spytała za zdziwieniem Honey. - Nie mieli kasy na własny budynek, czy coś w tym stylu, gdzie mogliby to zrobić?
- Pewnie, że mieli - Fred wzruszył ramionami. - Tylko, że film miał przedstawiać wakacje nastolatków, więc chcieli zapytać o opinię tamtejszą młodzież.
- Sprytnie - skomentowałem, uśmiechając się lekko. GoGo patrzyła na mnie z zainteresowaniem, jakby dziwiło ją, że słucham Freda.
- To nie wszystko - dodał z nutą entuzjazmu. - Reżyser nie miał rozrysowanego planu, poza prowizorycznym scenariuszem. Wszystko robił pod wpływem impulsu, na przykład mnóstwo aktorów zostało przyjętych do tego filmu przypadkiem, w tym Gerry Richard - mówiąc to wskazał na blondwłosego aktora z wyraźnymi mięśniami rysującymi się pod dobrze opiętą koszulką. Pewnie na jego widok mdlała co druga kobieta, pomyślałem z nutą zazdrości, chyba już wiedząc, dlaczego właśnie on został przyjęty do tej roli. Osobiście uważałem, że grał beznadziejnie.
- Przypadek? - zapytała GoGo, ożywiając się. - Ja bym to nazwała szczęściem.
   Honey zaśmiała się z aprobatą, a ja miałem ochotę opaść z zażenowaniem w trzymaną przeze mnie poduszkę. Fred dalej opowiadał o reżyserze i o pracach nad filmem, ale słuchała go tylko Honey, podjadając nachosy, które stały przed nią na stoliku. GoGo była zajęta wpatrywaniem się w aktora.
   Baymax siedział smutny w fotelu, zapatrzony w jeden punkt. Miałem ochotę odwrócić jego uwagę od jego poczucia winy - to dziwne, że robot mógł mieć tego typu myśli, ale Baymax już nie raz mnie zadziwił. Z dnia na dzień coraz bardziej przypominał człowieka i coraz trudniej było mu zrozumieć, jak funkcjonuje świat. Czasem czułem się, jakby role się obróciły i jakbym ja musiał stawiać diagnozę jego złego stanu.
   Nagle na ekranie pojawiła się rudowłosa aktorka z rudymi włosami, pomalowanymi szminką ustami i w krótkiej, opinającej pełny biust sukience. Zerknąłem szybko na GoGo i uśmiechnąłem się złośliwie.
- Coraz bardziej podoba mi się ten film - wyznałem jej, podczas gdy Gerry i rudowłosa ślicznotka zaczęli się całować. GoGo spojrzała na mnie z czymś w rodzaju zdziwienia i niedowierzania, po czym wywróciła oczami.
- Mężczyźni - mruknęła pod nosem, podpierając swój podbródek na nadgarstku. Zaśmiałem się podjadając popcorn, a GoGo mrużyła oczy podczas oglądania, wyraźnie patrząc na rudowłosą aktorkę. Minęła dłuższa chwila, zanim odezwała się ponownie: - Aż tak ci się podoba? Według mnie wygląda przekomicznie.
   W ostatniej chwili zahamowałem się przed głośnym wybuchem śmiechu. Spojrzałem na nią i zapytałem szeptem:
- Co? Zazdrosna?
   GoGo spojrzała na mnie z oburzeniem, ale w jasnym świetle bijącym z ekranu na jej twarzy ukazały się rumieńce. Uwielbiałem momenty, w których nie wiedziała, co odpowiedzieć, a to właśnie był taki moment. Tym bardziej czułem, że chce mi się śmiać, bo jej reakcja tylko pokazywała, że miałem rację. Szczerze mówiąc, to nieco przesadziłem, bo na film prawie w ogóle nie zwracałem uwagi, bardziej na osobę, która leżała obok mnie. Mógłbym jak zwykle objąć ją i wyszeptać, że podoba mi się o wiele bardziej niż nawet najpiękniejsza aktorka, ale znów pojawiał się problem z moją odwagą, a raczej jej brakiem w takich sytuacjach. Mogłem tylko czekać na bardziej odpowiedni moment, gdy szansa umykała mi, jak wiejący tuż za ścianami wiatr. Tak naprawdę chyba przyzwyczaiłem się, że w takich chwilach nie robię po prostu nic i to przyzwyczajenie było moją największą przeszkodą.
   Siedzieliśmy do późna, śmiejąc się i rozmawiając zarówno o filmach jak i naszych znajomych. Bardzo dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, ale brakowało nam Wasabiego, jakbyśmy byli układanką bez jednego kawałka. Wkrótce nawet Baymax zdołał się rozerwać, gdy Freddie zaczął sypać kawałami. Nawet nie domyśliłbym się, że na Akademii Filmowej mogą sprzedawać takie dobre dowcipy.
- Dobrze wiedzieć, że nieźle sobie radzisz - uznała Honey, gdy zdołaliśmy się nieco uspokoić. Mimo oświetlenia w pokoju Freda, na zewnątrz już całkowicie pociemniało, a my czekaliśmy na wybicie dwunastej. Honey rozsiadła się na fotelu, a GoGo, ja i Fred złożyliśmy kanapę, usadowiwszy się na niej wygodnie.
- Powiedz, jak to jest w takiej Akademii? - zaciekawiła się GoGo, bawiąc się pilotem wielkości piłki futbolowej. - Ciężko?
- Skąd - odparł Freddie, machnąwszy ręką. - Tak naprawdę nie musimy się nawet starać, by zdać. Trafiłem na grupę, która potrafi nawet przez sen wyliczyć najbogatszych producentów w historii kina.
- Czyli nie wymagają za dużo? - drążyłem temat. Baymax wyglądał, jakby miał się zaraz wyładować, dlatego cieszyłem się, że zabrałem ze sobą przenośną ładowarkę. Jego oczy przypominały teraz dwie, czarne kreski, które stawały się coraz bardziej cienkie.
- Wymagają, ale nie jest to nic trudnego - mrugnął do mnie.
- Kto by pomyślał, że nasz Freddie zostanie reżyserem - powiedziała z zamyśleniem GoGo. - Chyba postawisz nam po bilecie na premierę swojego pierwszego dzieła, hę?
- No, może się zlituję - przyznał Freddie, a my wybuchnęliśmy śmiechem, widząc, jak udaje zniechęcenie. - O ile ty załatwisz mi bilet na Grand Prix, kochana.
   GoGo zmarszczyła brwi, ale nie wiedziałem, czy zareagowała tak na słowo "kochana", czy po prostu nie pomyślała o biletach. Jej usta wygięły się w uśmiechu, który zawsze wprawiał wszystkich w zakłopotanie.
- Przemyślę propozycję - obiecała, a Honey od razu włączyła się do tematu.
- Mi też mogłabyś załatwić jakieś dobre miejsce - rzekła urażonym głosem. - Rzadko kiedy mam okazję oglądać ciebie, jak jeździsz, a znamy się przecież dość długo.
   GoGo roześmiała się, popijając zimną colę.
- Czasem zastanawiam się czy nie za długo - odparła, pokrzywiając się Honey.
- Ja chyba nawet nie muszę błagać o bilet - zaśmiałem się, opierając wygodnie o kanapę. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. - W końcu chyba dostanę miejsce za kulisami?
- Już je masz - odparła ze śmiechem moja przyjaciółka. Jej oczy błyszczały w zaciemnionym świetle jak dwie iskry, które wyglądały czarująco, dopóki nie wzniecały ognia. - Nie wyobrażam sobie Grand Prix bez ciebie, Hiro. - wyznała, nie zwracając uwagi na miny pozostałych. Poczułem, jak ciepło rozlewa się po mojej twarzy na dźwięk tych słów, które były wynagrodzeniem za cały mój ostatni trud.
- Jak to? - spytała Honey z zaskoczeniem, zerkając na naszą dwójkę.
- Hiro pomaga mi przy mechanice - wyjaśniła GoGo, opierając się o wykładane skórą oparcie. Fred siedział między nami, więc żeby uchwycić naszą rozmowę musiał co chwila kręcić głową.
- Hiro i mechanika? - spytał z rozbawieniem Fred, spojrzawszy na mnie, ale wzruszyłem obojętnie ramionami.
- Wszystkiego można się nauczyć, stary - odparłem z przekonaniem. Honey uśmiechnęła się szeroko, patrząc na mnie, jakby chciała przesłać mi tylko nam znaną sugestię. - Poza tym mechanika i robotyka nie są... aż tak sobie obce, prawda?
- Muszę cię koniecznie poznać z Jaredem - wtrąciła GoGo, muskając dłonią rękę Honey. Blondynka zamrugała ze zdziwieniem, więc domyślałem się, że pierwszy raz słyszy o głównym specu naszej Go od substancji chemicznych.
   Nie słuchałem dalszej rozmowy między GoGo i Honey, bo sam zagadałem się z Fredem na temat mechaniki. Wkrótce jednak Fred poklepał mnie po ramieniu i rzucił coś o tym, że idzie po przekąski, więc pomyślałem, że jest to dobry moment na rozmowę z Honey. Spojrzałem na blondynkę, która właśnie tłumaczyła coś GoGo, gestykulując żywo. Gdy skończyły, zerknąłem na Go, jakbym dawał jej sygnał i uśmiechnąłem się, kryjąc za tą maską całą moją troskę o Honey.
- Jak tam z Robbem? - spytałem z rozluźnieniem, jakbym pytał o coś błahego. Honey wzruszyła ramionami, ale na jej twarzy pojawiło się coś, co od razu pozwoliło mi stwierdzić, że nie myliliśmy się z GoGo. - Czuje się już lepiej? Jakoś nie za bardzo chciał z nami rozmawiać odnośnie misji.
   Mówiłem to szczerze, bo kilkakrotnie próbowałem połączyć się z Robbem, czy nawet zaczepić go w Agendzie, ale ciągle mi się wymykał, twierdząc, że ma dużo pracy. Jakoś nie za bardzo mu w to uwierzyłem. Bardziej skłaniałbym się ku myśli, że coś ukrywał.
- W porządku - odparła Honey, ale zauważyłem też, że nie patrzyła mi w oczy przy odpowiedzi. - Jest trochę zmęczony. Wrócił do pracy zaraz po wyjściu ze szpitala. Chyba Yoko nie miała nikogo na zastępstwo - mówiąc to, od razu posmutniała, jakby ten temat wyzwalał w niej negatywne emocje.
   Pokręciłem stanowczo głową.
- Rozmawiałem z Yoko - powiedziałem nieco mniej delikatnie, patrząc na Honey. - Zasugerowałem, że Robbowi potrzebny jest wypoczynek, ale powiedziała, że Robb sam zgłosił się do pracy następnego dnia po wyjściu ze szpitala.
   Honey spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jakby nie domyśliła się, że zainteresuję się tym tematem. To była nasza misja, a ja poczułem się zobowiązany, by wypytać o stan zdrowia Robba, który chcąc nie chcąc niemal przypłacił ją życiem.
   GoGo spojrzała na mnie i odetchnęła głośno.
- Honey, co się do cholery dzieje? - spytała. - Niechętnie o nim rozmawiasz, a jeśli już to robisz, to stajesz się smutna. Coś się dzieje? Przecież wiesz, że możesz nam o wszystkim powiedzieć...
- Ale właśnie problem w tym, że nie mam co wam powiedzieć! - wykrzyknęła Honey, wstrzymując szloch. Łzy zaszkliły się na moment przed opuszczeniem jej jasnych oczu. - Nie wiem, co się dzieje, ale Robb coś ukrywa! Wiem to, bo... Podsłuchałam ostatnio rozmowę między nim a Yoko. Nawet o to spytałam, ale on się zaciął i powiedział, że to nie moja sprawa. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego... złego. Potem w ogóle przestał się do mnie odzywać.
    Spojrzeliśmy po sobie z GoGo, wymieniając się zaniepokojonymi minami. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy. Myślałem, że chodzi tu o drobną kłótnię w ich zapowiadającym się związku, a nie o grubsza sprawę. Spodziewałem się, że Robb ma sekrety, ale nie myślałem, że będzie wolał odgrodzić je od Honey.
   GoGo złapała Honey za rękę i spojrzała jej w oczy. Pierwszy raz widziałem, by była tak zmartwiona stanem przyjaciółki. Usiadłem bliżej, starając się odnaleźć w głowie jakieś słowa pociechy, ale słabo mi to szło. Byłem jednak pod wrażeniem GoGo, zresztą nie po raz pierwszy.
- Honey, spokojnie - zaczęła GoGo, zaciskając swoją dłoń na dłoni Lemon. - Może po prostu... Miał gorszy czas. Sam musi nadzorować te misje, ostatnio Yoko bardzo dużo od niego wymaga, a do tego ta misja... Może myślał, że ta akcja z Wave'm się powiedzie i że go schwyta, ale...
- Nie - Honey pokręciła stanowczo głową. Po jej policzkach spływały obficie łzy, kapiąc na fotel Freddiego. Zawsze myślałem, że to GoGo była tą niższą w naszym towarzystwie, ale teraz to Honey wyglądała, jakby zeszło z niej całe powietrze wraz z jej opanowaniem. - Nie o to chodzi, Go. W tej rozmowie to Robb prosił Yoko o coś... żeby nic nie mówiła. Nie wiem, nie dosłyszałam, o co chodziło, ale Yoko nie wyglądała na zadowoloną. Spytała go tylko, czy zamierza mi powiedzieć, ale on tylko zaprzeczył głową. Tylko tyle, GoGo. A ja mu naprawdę zaufałam!
   GoGo skrzywiła się i wzięła ją w ramiona w momencie, w którym Honey całkiem pękła i zaczęła płakać. Baymax jakby zapomniał o swoim stanie baterii, bo wstał ze swojego miejsca i również objął Honey, próbując dodać jej wsparcia.
- Nie martw się, Honey - powiedział, gdy obie spojrzały na niego z zaskoczeniem. - Jesteśmy z tobą.
   GoGo uśmiechnęła się, po czym otworzyła jedno ramię w moją stronę w zapraszającym geście. Uśmiechnąłem się lekko i objąłem ich wszystkich, mając nadzieję, że razem przejdziemy przez wszystko.
- Dokładnie, Honey - poparłem robota, kładąc głowę na jej ramieniu. Honey uśmiechnęła się ciepło przez łzy. - Nie przejmuj się, to wszystko minie.
- Dziękuję, że was mam - wyznała Honey przez łzy. GoGo otarła je delikatnym ruchem a zrobiła to tak opiekuńczo, że sam byłem w szoku.
   Nagle do pokoju wszedł Fred z taca pełną przekąsek i przystanął w progu ze zdziwieniem, gdy zdołał zobaczyć całą naszą czwórkę, która wspólnie się przytulała. Patrzył tak tylko chwilkę, bo na jego twarzy pojawił się cień grymasu. Chyba nie zdążył zauważyć, że Honey płakała, bądź stał za daleko.
- Przytulasy? - spytał urażonym głosem. - Beze mnie?




   Staliśmy z GoGo na podgrzewanym tarasie Freda, wpatrując się w iskrzące się na niebie fajerwerki. Ich blask miał w sobie wszystkie kolory tęczy, układające się w najrozmaitsze wzory. Taras Freda był idealnym punktem widokowym, przez co mieliśmy wrażenie, że moglibyśmy sięgnąć nieba i dotknąć tych kolorowych punktów. Staliśmy jednak za daleko, a niebo połyskiwało nad nami, jakby chciało nam pokazać, że jesteśmy zbyt mali, by sięgnąć gwiazd.
   Oboje trzymaliśmy w dłoniach po lampce szampana, słysząc za sobą głośne rozmowy Freda, Honey i służby, którzy składali sobie wzajemnie życzenia. Baymax wplątał się w ten tłum, gdy Honey porwała go za sobą. Coś przeczuwałem, że będę żałował, że nie widzę jak robot uczy się życzyć innym wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku. Na razie jednak cieszyłem się obezwładniającą mnie ciszą i spokojem, której potrzebowałem od dawna.
- Co myślisz, gdy patrzysz na ostatni rok? - zagadnęła mnie GoGo, spoglądając na wybuchające w oddali sztuczne ognie. - Jesteś raczej zadowolony, czy... masz ochotę o nim zapomnieć?
   Spojrzałem na nią z zastanowieniem, zbyt zahipnotyzowany, by móc skupić się teraz na czymś innym niż ona. Mimo że było tak ciemno, widziałem jej zarys, to jak mruży czarne rzęsy, by nikt nie zauważył słabości w jej oczach.
- Sam nie wiem - wyznałem szczerze. - Ten rok był... inny.
   Tak naprawdę w tym roku zmieniło się absolutnie wszystko w moim życiu. Po pierwsze, zdołałem pogodzić się ze śmiercią mojego brata już na dobre. Poza tym zaczęliśmy na poważnie pomagać w schwytaniu groźnych przestępców na terenie naszego miasta, działając w Agendzie. Mimo to czułem, jakbym zaprzepaścił ten rok. Jedyny cel, jaki przed sobą miałem stał obok mnie i nie potrafiłem go osiągnąć. Było to jak próba wypłynięcia na powierzchnię, będąc zaczepionym do dna.
- A ty jak sądzisz? - spytałem zamiast tego, nie chcąc pokazać GoGo, jak bardzo czuję się zdołowany.
   GoGo upiła łyk szampana i zerknęła na mnie zagadkowo.
- Myślę, że mogło być lepiej, ale jestem zadowolona z tego, że w końcu odważyłam się uczestniczyć w Grand Prix... I że powróciłam do rysowania. Naprawdę mi tego brakowało.
   Nachyliłem się nad nią, spoglądając jej w oczy.
- A co z twoim ojcem? - zapytałem, a GoGo zamrugała.
- Ten rok także był lepszy... - zaczęła, wyjątkowo rozluźniona jak na ten temat. - Przynajmniej zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.
- Oby było tylko lepiej - odparłem i stuknąłem swoją lampką o jej własną, przy czym rozszedł się cichy brzdęk. GoGo uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że spełnisz wszystkie swoje cele.
- Ja tobie życzę tego samego - powiedziała, stając przede mną. Zauważyłem, że chyba znowu urosłem, bo teraz wyraźnie ją przewyższałem. - Oby ten rok był lepszy od tego ubiegłego.
   Uśmiechnąłem się szeroko i ująłem jej rękę.
- Z tobą na pewno będzie lepszy - odpowiedziałem, patrząc jej w oczy. GoGo uśmiechnęła się szerzej i ścisnęła pewniej moją dłoń.







Witam, witam ;D w końcu mamy wakacje moi drodzy, a to oznacza.... więcej pracy nag blogami :)) także mam nadzieję, że będę bardziej punktlich niż ostatnio ;)) zapraszam więc do czynnego udziału w komentowaniu bo to bardzo wzmacnia moją wiarę w tego bloga :* i życzę wam żeby te wakacje były niezapomniane ;)

6/10/2016

Ekipa


   Warsztat GoGo znajdował się na drugim końcu miasta, więc nasz spacer ulicami San Fransokyo trwał dość długo. Przez cały ten czas rozmawialiśmy, trzymając się za ręce - naprawdę nie wiem, jakim cudem nie wprawiało nas to w zakłopotanie, ale odkąd GoGo złapała mnie za rękę, nawet nie przyszło nam do głowy, by się puścić. Czułem, że jest podekscytowana tym, że pokaże mi część swojego świata, a ja nie potrafiłem powstrzymać mojej ciekawości, myśląc o tym, czego mogę się jeszcze o niej dowiedzieć.
- Jak tam rozmowa z moim ojcem wtedy w samochodzie? - zapytała bezceremonialnie, patrząc przed siebie znudzonym spojrzeniem. Widziałem jednak, że chyba chciała zadać to pytanie już wcześniej.
- Skąd wiesz, że rozmawialiśmy? - spytałem ją ze śmiechem, zaciskając swoją dłoń mocniej na jej lekkiej rękawiczce. Choć upierała się, że jest jej ciepło, to czułem chłód jej dłoni prześwitujący przez materiał.
- Bo jeśli mój ojciec coś komuś proponuje, to na pewno nie bez powodu. - odparła, jakby było to logiczne. Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie, że chciała wtedy jechać z nami, jakby chciała dopilnować, by jej ojciec nie poruszał ze mną jakiegoś niewygodnego tematu.
   Spróbowałem jednak ją trochę uspokoić.
- Nie, skąd - powiedziałem, rozglądając się po ulicy. - Był bardzo miły. Chyba mnie lubi - dodałem ze śmiechem, choć to nie do końca mogła być prawda. To, że Daishi miał co do mnie dobre przeczucie, jak to określił, nie oznaczało, że żywił do mnie sympatię. Choć jego zachowanie wobec mnie od początku było bardzo fair i nie miałem też powodu, by myśleć inaczej.
   GoGo spojrzała na mnie i roześmiała się na głos. Jej śmiech wobec tak srogiej zimy był czymś w rodzaju ukojenia.
- Lubi cię? - spytała, kręcąc głową z uśmiechem. - Mało powiedziane, Hiro. On cię uwielbia.
   Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale nie widziałem, żeby żartowała. Zaczynało mnie to nawet nieco dziwić, w końcu znałem Daishiego tylko przelotnie, głównie za sprawą mojej przyjaźni z jego córką.
- Nie patrz tak na mnie - zaśmiała się GoGo, patrząc na mnie, jakby znów chciała wybuchnąć śmiechem. - To prawda. - nagle spoważniała, unosząc lekko brwi. - Poza tym... mam przeczucie, że przypominasz mu swojego ojca.
   To wyznanie sprawiło, że aż przystanąłem. Właściwie, ile wiedziałem o własnym ojcu? Poza tym, że zginął? To Tadashi go znał - ja nie miałem tyle szczęścia, by ogarnąć, co się dzieje, gdy zagrażało mu niebezpieczeństwo. Jednak z tego, co słyszałem o nim od innych ludzi, musiał być naprawdę wspaniałym człowiekiem - nic dziwnego, że Tadashi poszedł w jego ślady.
   Keiji Hamada, pomyślałem, marszcząc brwi. Gdy zaczynałem zagłębiać się w ten temat, czułem obezwładniającą mnie melancholię. Chciałem wiedzieć, kim jestem i skąd pochodzę, a temat moich rodziców był dla mnie jak cierń wbijany prosto w serce. Nie zamierzałem jednak odpuścić i wciąż chciałem się dowiedzieć, w jaki sposób zginęli.
- Przepraszam - powiedziała GoGo, przystając obok mnie. Jej dłoń zacisnęła się pewniej na mojej własnej. Dopiero zauważyłem, że musiała mi się przyglądać, gdy pochłonęły mnie moje myśli o ojcu. - Nie powinnam była ci tego wspominać. Chyba popsułam ci humor.
   Uśmiechnąłem się do niej słabo, chcąc ją tym przekonać, że nic mi nie jest. Byłem jej wdzięczny za szczerość, jak za każdym razem, gdy rozmawialiśmy. Nagle zaszumiał mroźny wiatr, przebiegając przez ulicę jak cichy jeździec na białym, puchowym rumaku. GoGo złapała się za czapkę, odsłaniającą jej krótkie, czarne włosy i schowała twarz przed chłodem.
- Daleko jest ten twój warsztat? - zapytałem, stając tak, by zasłonić jej twarz przed fruwającymi drobinkami śniegu.
- Tu - odparła, uśmiechając się subtelnie.
   Rozejrzałem się po osiedlu, zauważając rzeczywiście, że jesteśmy w przemysłowej części miasta. Uliczki stały się mniejsze i krótsze, ale nie zmieniało to faktu, że śnieżyca i tak buszowała po nim, jak po swoim własnym podwórku. Dokoła widziałem się furty i wysokie drzwi, za którymi znajdowały się pomniejsze magazyny lub inne pomieszczenia gospodarcze, wykorzystywane przez przedsiębiorców do gospodarowania zapasów.
   GoGo kiwnęła w prawo i pociągnęła mnie za sobą do wysokich, czarnych drzwi, otwieranych przechylnie jak niektóre garaże. Złapała za spód i pociągnęła lekko do góry, a drzwi same drgnęły, zapraszając nas do wnętrza.
   Wszedłem za nią, ciesząc się, że ucieknę przed mrozem i zacząłem trzeć moje rozdygotane dłonie. Naprawdę zaczynałem nienawidzić tej zimy. Tęskniłem do lata, wylegiwania się na plaży i zakładania tylko kilku ubrań zamiast masy złożonej z kurtek, bluz i szalików. Niedługo zmienię się w istnego Baymaxa, jeśli pogoda się nie unormuje.
   Przystanąłem, rozglądając się dokoła ciekawie. GoGo zdążyła zapalić światła, ukazując swój warsztat w całej okazałości. Na środku stał stół z narzędziami o wielkości co najmniej czterokrotnie większej niż ten w gabinecie Wasabiego w Instytucie Robotyki. Ściany miały jasnoniebieski odcień, który uwydatniał się przy zapalonych u sufitu lampach jarzeniowych. W kątach stały półki z poukładanym sprzętem i różnymi częściami do maszyn. Z pomieszczenia wychodziło około czterech drzwi, każde w innym kierunku. GoGo kiwnęła do mnie zachęcająco i ruszyła ku pierwszym z nich, za którymi świeciła się wiązka światła. Najwyraźniej nie byliśmy tu sami.
   Przeszliśmy do następnego pokoju, w którym głównie przeważały odcienie czerni i szarości. Od razu poczułem typowy męski zapach – mieszaniny oleju i stali, która kontrastowała z osobą GoGo, nawet jeśli dziewczyna miała niesamowite zdolności motoryzacyjne.
   Na środku stał manekin z nałożonym na niego czarnym, skórzanym materiałem, przesłaniającym jego białą powłokę. Przy stroju stała dwójka ludzi, którzy zdziwili mnie swoją obecnością. Nie sądziłem, że GoGo miała wspólników.
- Mówię ci, że żółty nie pasuje. – warczała rudowłosa dziewczyna o wydatnych wargach i groźnym spojrzeniu. Jej wygląd nieco przypominał mi GoGo – ubierała się dość podobnie i miały podobne fryzury. Z tym, że moje przyjaciółka przewyższała ją znacznie urodą.
- Żółty to jej kolor – kłócił się z nią niski mężczyzna, który wyglądał przy rudowłosej jak jej młodszy brat. Jego wygląd także sugerował dość temperamentny charakter – przez pół jego twarzy przechodził poskręcany, czarny tatuaż, przypominający zwiniętego smoka. Miał krótkiego irokeza i kolczyki w uszach, a jego barki pokrywała skóra, jak u prawdziwego motocyklisty.
   Gdy weszliśmy do środka z GoGo ich oczy zwróciły się w naszym kierunku, jakby oczekiwali złodzieja, lub co gorsza, jakąś konkurencję. Nie uszło mojej uwadze, że ta dwójka uśmiechnęła się na widok mojej przyjaciółki.
- Cześć wam – przywitała się GoGo, podchodząc do nich. Ruszyłem za nią nieśmiało, rozglądając się po pomieszczeniu. Równie dobrze ten pokój można by uznać za miejsce prób jakiejś rockowej kapeli – wszędzie wisiały plakaty, a ściany były pomalowane w kilku miejscach sprayem. Mimo to czułem się tu dość swobodnie, widać, że ktoś urządzał to wnętrze według własnego uznania. – Jak idzie?
- Tomago – ucieszył się mężczyzna, podpierając się pod biodra. – Dawno cię tu nie było. Już mieliśmy rezygnować.
   Na te słowa rudowłosa roześmiała się nieco złośliwym śmiechem, choć na wargach GoGo spoczął uśmiech.
- Niedoczekanie – odparła, po czym zerknęła na mnie. – Chyba nie miałam sposobności was sobie przedstawić. To Hiro, mój najlepszy przyjaciel. Obiecał nam pomóc w przygotowaniach.
- Hiro Hamada? – spytała ta rudowłosa, a jej czarna brew pomknęła do góry. Mężczyzna nie wyglądał, jakby mnie znał.
- Znamy się? – zapytałem delikatnie, nie przypominając sobie, żebym ją skądś kojarzył, tym bardziej że jej wygląd nie był dość często spotykanym na mieście.
- Byłam na otwarciu Instytutu dwa lata temu. – odparła, mrużąc oczy. – Widziałam chyba twoja prezentację. Mikroboty, tak? Muszę przyznać, że GoGo potrafi trafiać na zdolnych ludzi.
   Spojrzałem na GoGo niepewnie, ale ona tylko uśmiechnęła się lekko, jakby zgadzała się ze swoją wspólniczką.
- To jest temat zbyt delikatny, żeby go poruszać – powiedziała GoGo, mając na myśli pewnie to, co stało się po mojej prezentacji, a mianowicie śmierć mojego brata. – Hiro, poznaj Emmę, najlepszą projektantkę motocyklową w Japonii.
   Emma tylko uśmiechnęła się, ukazując wyraźnie zęby, jakby chciała się nimi pochwalić. Z jej uszu sterczały czarne, powywijane tunele.
- I Stike’a – dodała GoGo, obejmując go przyjaźnie ramieniem. Zdziwiło mnie, że najwyraźniej była z nimi zżyta – pewnie współpracowała z nimi od dawna. Nigdy zresztą nie widziałem, by objęła tak Wasabiego czy Freda, a przecież byli przyjaciółmi spory okres czasu. – Designera od maszyn sportowych i unowocześnień.
- Zapomniałaś dodać „najlepszego w Japonii” – odparł Stike z uśmiechem. Musiałem przyznać, że pomimo nieco odstraszającego wyglądu, jak u Emmy, to jego uśmiech miał w sobie sporo ciepła. Pomyślałem, że motocyklowy look GoGo wygląda przy jej towarzyszach, jakby ubrała na siebie dziecięcą sukienkę – był dużo bardziej łagodny niż tunele w uszach, tatuaże i masa kolczyków.
   GoGo spojrzała na Stike’a i zaśmiała się, klepiąc go w ramię, niczym dobrego kumpla.
- Co wymyśliliście? – zapytała, spoglądając na manekin. Obszedłem go dokoła, przystając przed nim obok reszty.
   Dopiero teraz zauważyłem, że ma sylwetkę podobną do GoGo i te same proporcje. Był na nim jednoczęściowy, grafitowy strój ze wstawkami z połyskującego, żółtego materiału na łokciach, kolanach i wzdłuż tułowia. Musiałem przyznać, że już na manekinie wyglądał ekstrawagancko, co dopiero na ciele mojej przyjaciółki.
- Perełka – odparła GoGo z podziwem.
- Niezupełnie – Emma skrzywiła się z niezadowoleniem. – To dopiero prototyp. Jeszcze nie ma loga, sponsorów, wiesz…
- Emm wykłóca się, że żółty psuje efekt – wyznał Stike z rozbawieniem. Jego mięśnie twarzy naprężyły się, gdy się znów uśmiechnął.
- Nie, czemu? – spytała GoGo, dotykając materiału. Widziałem, że zdziwiła się tkaniną, na pewno jednak pozytywnie. – Postarałaś się, Emm – przyznała.
- Te wstawki wszystko psują. – odparła Emma, przekrzywiając głowę. – Mogłam wybrać burgund albo purpurę. Byłoby mega.
- Nie chcę purpury – odezwała się GoGo, marszcząc brwi. – Będę się rzucała w oczy, tym bardziej, że jestem jedyną kobietą na Grand Prix.
- Ma rację – przyznał Stike, któremu irytowanie Emmy najwyraźniej sprawiało przyjemność. Słuchałem ich dyskusji w skupieniu, dziwiąc się, że GoGo wybrała kadrę na tak wysokim poziomie. Ona naprawdę myślała o tym wszystkim poważnie.
- A ty, Hiro? – zagadnęła mnie GoGo, odrywając od myśli. Widziałem, że jako jedyna zwraca na mnie w tej chwili uwagę. – Jak myślisz?
- Nie znam się na strojach – przyznałem ze śmiechem. – Ale myślę, że żółty to twój kolor – dodałem, wiedząc, że strój GoGo w Wielkiej Szóstce ma właśnie ten kolor i musiałem przyznać, że naprawdę wyglądała w nim wyjątkowo dobrze.
- Dwa zero, Emm – zaśmiał się Stike, a Emma poczerwieniała ze złości.
- Jak chcesz – rzuciła do GoGo, biorąc pod pachę manekina, jakby ważył tyle, ile kawałek styropianu. – Ale powinnaś go najpierw zmierzyć.
- O nie – odparła GoGo, unosząc ręce. – Mam na dzisiaj dość mierzenia czegokolwiek, poważnie. Zrobię to jutro.
   Emma skinęła głową bez słowa i wyszła energicznym sposobem. Stike zaśmiał się ponuro, podchodząc do swojego biurka, które stało w nawie, na lewo od drzwi.
- Nasza Emma nie lubi przegrywać, Hiro – wytłumaczył mi i mrugnął do mnie przyjaźnie. Uśmiechnąłem się. Rzeczywiście GoGo i Emma musiały być do siebie podobne. – O co chodzi z tym mierzeniem? – zapytał Stike, porównując dwie kartki, które musiały być jakimiś szkicami. Designer od maszyn, pomyślałem ze zdziwieniem. Ciekawe, co to znaczy.
   GoGo usiadła na jego biurku  i zahuśtała nogami. Zacząłem rozglądać się po wnętrzu Stike’a, a raczej po jego kolorowych plakatach, zastanawiając się, ile zespołów rockowych poznam – nie żebym był szczególnym fanem tego typu muzyki.
- Honey namówiła mnie na zakupy – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Spojrzałem w jej kierunku i zauważyłem, że choć zwracała się do współpracownika, to patrzyła na mnie. – Wierz mi, to były najczarniejsze godziny tego tygodnia.
   Oboje ze Stikiem zachichotaliśmy, widząc jej zbolały wyraz twarzy. Naprawdę musiała nienawidzić zakupów, co nie zdziwiłoby mnie tak, gdyby nie fakt, że jest dziewczyną. Ale GoGo rzeczywiście odbiegała od wzorca typowej kobiety, co tylko mnie upewniało w przekonaniu, że była doprawdy wyjątkowa.
- Ale w końcu było warto? – zapytał Stike, zajęty swoimi szkicami na biurku. Zauważyłem, że wszystkie narzędzia pracy ma pochowane w szafkach, jakby bał się kradzieży. Być może dlatego wypełnił pokój plakatami i innymi ozdobami. Na środku wśród reszty wisiał główny baner Grand Prix oświetlony przez samotną lampę.
- No, coś tam kupiłam… - oznajmiła skromnie GoGo, spoglądając w podłogę z dziwną miną, jakby próbowała skryć dumę. Stike odłożył swoje szkice i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Uśmiechnąłem się, widząc, że nie tylko ja kompletnie nie wyobrażam jej sobie w czymś, w czym zazwyczaj nie można biegać i co odkrywa nogi.
- GoGo Tomago w sukience? – zapytał Stike z szokiem, spoglądając na mnie. – Słyszysz to?
- Też się dziwię – przyznałem, a GoGo pokazała mi język, śmiejąc się ze Stike’a.
- Świat się kończy – skwitował Stike, kręcąc głową i powracając do swoich spraw.
- Dobra – oznajmiła GoGo, zeskakując z biurka. – Przyszłam tylko na chwilę, a chcę jeszcze pokazać Hiro kilka rzeczy… Poradzisz sobie? – zapytała.
   Stike wzruszył ramionami z uśmiechem. Coś w jego minie mówiło mi, że pozostanie sam na sam ze swoimi projektami to dla niego czysta przyejmność.
- Pewnie, kochana – odparł, machnąwszy ręką. – Idźcie, zwiedzajcie. Jak coś ogarnę z Emmą to dam ci znać.
   GoGo kiwnęła do mnie i wskazała mi na drzwi, ruszając przodem. Miałem do niej tyle pytań dotyczących zarówno Stike’a i Emmy, jak i całego warsztatu, że ledwie potrafiłem je pohamować. Obiecałem sobie jednak, że zapytam ją w trakcie powrotu.
- Jest was trójka? – zapytałem z ciekawości, idąc w kierunku największego pomieszczenia, którym tu weszliśmy. GoGo ominęła zgrabnie stół, bujając na boki biodrami, jakby robiła to za każdym razem. Przyszła mi do głowy myśl, czy aby nie robi tego specjalnie, wiedząc, że idę za nią, ale wolałem się nad tym nie zastanawiać i szybko skupiłem wzrok gdzie indziej, zażenowany moim zainteresowaniem wobec jej bioder.
- Nie, razem z tobą to szóstka – odparła, ale szybko przystanęła i obróciła się do mnie z uśmiechem. – Ta liczba nas prześladuje – powiedziała, a jej oczy błysnęły w rozbawieniu. Uwielbiałem oglądać ją, gdy była pochłonięta przez swoją pasję. Gdy miała cel, była naprawdę szczęśliwa, a motoryzacja najbardziej pobudzała jej ambicję.
   Uśmiechnąłem się szeroko w chwili, gdy z innego pomieszczenia wyszedł brodaty mężczyzna w białych rękawiczkach, którego otaczał mocno chemiczny zapach. Niemal od razu przypomniał mi o naszej Honey, gdy zobaczyłem kitel zawiązany u niego w pasie.
   Mężczyzna przystanął, spojrzał na mnie i zamachał mi z uśmiechem, jakbym stał daleko.
- Hiro, to Jared – przedstawiła nas sobie GoGo. – Mistrz od paliw i olejów napędowych. Czasem jak wyobrażam sobie jego współpracę z Honey to zaczynam obawiać się o przyszłość cywilizacji – mruknęła, a Jared klasnął w dłonie.
- Cześć, Jared – odparłem przyjaźnie. Mężczyzna jednak dotknął dłonią miejsca pod klatką piersiową i schylił głowę w geście szacunku.
- Jared jest niemy, Hiro – objaśniła mi GoGo bez zbędnej delikatności. Najwyraźniej Jaredowi nie przeszkadzało, że ktoś mówi o jego pewnej niepełnosprawności. Powstrzymałem się od ukazania mojego zdziwienia lub współczucia wobec mężczyzny, myśląc, że byłoby to niegrzeczne i nie mile widziane. Mimo to Jared mrugnął do mnie, jakby nie przejmował się tą małą niedogodnością.
- Jak idą ci próbki? – zagadnęła go GoGo, a Jared zrobił kilka gestów dłońmi i ku mojemu zdziwieniu, najwyraźniej GoGo załapała, o co chodzi. Nie sądziłem, że zna migowy.
- To świetnie. Od jutra chciałabym przetestować wszystkie pomysły. – odparła, po czym obróciła się do mnie i machnęła ręką.
- Chodź, nie poznałeś jeszcze Skandara – powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Gdy przechodziłem obok Jareda, klepnął mnie przyjaźnie po ramieniu, po czym odwiązał swój kitel z pasa i ruszył w kierunku pokoju Stike’a, do którego się udawał.
   GoGo otworzyła kolejne drzwi i naszym oczom ukazała się dużo większa przestrzeń z przynajmniej czterema stołami, na których stały różne prototypy silników. Miałem wrażenie, że to miejsce w całym swoim warsztacie GoGo lubi najbardziej. Przystanęła i odetchnęła, jakby upajała się unoszącym się w powietrzu zapachem stali. Ten gabinet był nadzwyczajnie prosty i funkcjonalny, bez zbędnych dekoracji, ozdób, czy choćby plakatów.
   Podobnie jak w pomieszczeniu Stike’a, tutaj też znaleźliśmy gospodarza. Stał do nas tyłem, pochłonięty czymś przy jednym z czterech prototypów silników, jak maniak, który nie potrafi przerwać swojej pracy.
- Cześć, Skandar – przywitała się GoGo, przejeżdżając palcem po najbliższym, srebrnym silniku, jakby go głaskała. – Jak G30?
- Nieźle, muszę go tylko trochę ulepszyć – odparł Skandar, biorąc do ręki szmatkę i czyszcząc sobie dłonie ze smaru. Gdy się obrócił, ujrzałem barczystego mężczyznę, który równie dobrze mógłby być bokserem lub kimś w tym rodzaju. Miał krótkie blond włosy, sterczące w różnych kierunkach i dość gniewny wyraz twarzy, który pasował do jego wyglądu mięśniaka. Spojrzał na mnie z wyzwaniem i zmierzył wzrokiem nieprzychylnie.
- To co za jeden? – spytał ze zniechęceniem. Coś przeczuwałem, że nie był nastawiony co do mnie pozytywnie.
   GoGo przygryzła wargę i spojrzała na mnie, jakby chciała obronić mnie własnym ciałem przed spojrzeniem Skandara. Nie wyglądała jednak, by bała się swojego towarzysza.
- Hiro, poznaj naszą gwiazdkę – powiedziała tym swoim ironicznym tonem, który tak irytował Wasabiego. Skandar zerknął na nią i jego oblicze nieco złagodniało. – Skandar Lewis, wielbiciel motocykli i najlepszy spec od mechatroniki, jakiego spotkałam. Skandar, poznaj Hiro…
- Do rzeczy, Tomago – mruknął Skandar, niezbyt zadowolony moją obecnością. W porównaniu z nim chyba wolałem pełną napięcia postawę Emmy w stosunku do mnie. – Nie mów, że znalazłaś kolejne cacko do swojej kolekcji talentów. W czym jesteś dobry? Mechanika? Elektryka? Czy po prostu jeździsz? Jakoś nigdy nie widziałem cię na wyścigach.
   Zamrugałem, zdziwiony posępnością faceta, który nawet mnie nie zna. Coś czułem, że pomoc GoGo przy Grand Prix nie będzie dobrym pomysłem, jeśli Skandar zachowa do mnie ten dystans. Wolałem jednak mieć dobre stosunki, skoro miałem pomóc ekipie mojej przyjaciółki.
- Żadna z wymienionych – odparłem, dziwnie rozluźniony. Przestało mnie właściwie obchodzić, co pomyśli sobie Skandar. To warsztat GoGo, a ona mnie tu zaprosiła, więc nie było powodu, żebym rozmyślał nad moją tu obecnością.
   Skandar spojrzał z rozdrażnieniem na GoGo, która jednak zignorowała go i podeszła do mnie.
- Hiro, co myślisz na temat tych prototypów? – zapytała przyciszonym głosem, jakby chciała rozmawiać tylko ze mną, a nie z tym gburem. Przeszedłem swobodnie wokół pomieszczenia, oglądając serca maszyn, jakbym był nie lada ekspertem. Coś tam jednak wiedziałem. Sam projektowałem silniki, z tym, że dla celów robotyki, nie mechaniki. Czułem, że właśnie dlatego GoGo chciała mnie włączyć w tą całą działalność – może potrzebowała jakiejś niezależnej opinii.
   Podszedłem do jednego z silników i zastukałem w jego stalową powłokę palcem. Skandar uniósł się, jakbym był myszą, wypijającą z jego miski całe mleko.
- Są z metanu? – zapytałem z ciekawości. GoGo przysiadła na jednym ze stołów i kiwnęła głową z zainteresowaniem. Skandar uniósł brew i założył ręce na krzyż, oczekując dalszego rozwoju sytuacji. – Ciężko jest mi ocenić moc… ale myślę, że gdybyście wykonali je z domieszką kobaltu byłyby lżejsze.
   GoGo i Skandar otworzyli szeroko oczy, zdziwieni moją opinią. Moja przyjaciółka podeszła do mnie i obejrzała oglądany przeze mnie silnik z ciekawością. Uśmiechnąłem się, widząc, że wzięła sobie mój komentarz do serca.
- Tak myślisz? – spytała z napięciem, oglądając silniki, jakby były radioaktywne. Włożyłem ręce w kieszenie i wzruszyłem ramionami. – Nawet o tym nie pomyślałam. Ale czy wtedy stracą na jakości?
- Skąd – powiedziałem, ignorując poirytowane spojrzenie blondwłosego mechanika. – Zmieni się tylko ich gęstość. Myślę, że to ci się przyda, w końcu im lżejszy motor, tym lepsza sterowność.
- Zaraz, zaraz, chwila – przerwał nasze rozważania Skandar. Uśmiechnąłem się chytrze, widząc, że zdołałem go wkurzyć. GoGo nie wyglądała, jakby podobało jej się zachowanie wspólnika. – Kolejny chemik? Chcesz wykurzyć Jareda?
- Nie – odpowiedziała GoGo, spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Strzelaj dalej – dopowiedziałem, po czym nachyliłem się i oparłem o blat stołu z wyzwaniem.
- Fizyk? Teoretyk? – mówił gniewnie Skandar. Zauważyłem, że jak na faceta, bardzo dużo mówi. Pewnie w ten sposób wyładowywał gniew, pomyślałem, zastanawiając się, z iloma takimi ludźmi miałem styczność. Może mógłbym wliczyć do tej grupy Wasabiego? Nie, on prędzej panikował, niż gadał, odpowiedziałem sam sobie z rozbawieniem.
- Nie zgadniesz, Skan – odpowiedziała GoGo nieco znudzonym tonem. – Powiem tyle, że Hiro jest nam niezbędny.
   Skandar zmarszczył brwi jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Ja spojrzałem na GoGo ze zdziwieniem, ale po jej wyrazie twarzy poznałem, że wcale nie żartowała – naprawdę wierzyła, że jestem im potrzebny. Myśl ta nieco mnie rozweseliła, w końcu rzadko słyszy się od GoGo jakikolwiek komplement.
- Może mnie oświecisz, Tomago? – zapytał wywróciwszy oczami. Zauważyłem, że większość z obecnych w warsztacie mówi GoGo po nazwisku. Może to tak zwracali się do niej znajomi z wyścigów. Cóż, nic dziwnego, że jako jedyny mówiłem do niej po prostu Go.
- Hiro jest specem od robotyki. – powiedziała GoGo, uważnie obserwując Skandara, którego oblicze zmieniło się w niedowierzanie. – Budował pierwsze roboty zanim zaczął mówić. Poza tym o jego projekty walczą największe koncerny w Japonii.
   Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu. GoGo zerknęła na mnie i zarumieniła się lekko, wręcz ledwie zauważalnie.
- Ja też trochę o tobie wiem – przyznała, unosząc dumnie głowę. Na myśl o naszej ostatniej rozmowie poczułem, że w moim brzuchu rozchodzi się szybko ciepło, jakby ktoś wlał mi do żołądka żrący kwas. Być może niepotrzebnie powiedziałem wtedy GoGo tak dużo, pomyślałem, ale doszedłem do wniosku, że przecież nie zmieniło to nic w naszych stosunkach, więc nie mam się czym przejmować.
   GoGo przeczesała włosy dłonią i ruszyła w kierunku bocznych drzwi, których wcześniej tu nie widziałem. Zaczynałem się już gubić w rozkładzie warsztatu. Miałem nadzieję, że jakoś zapamiętam te liczne pomieszczenia i dojście do nich. GoGo złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą, ignorując spojrzenie Skandara, które czułem na plecach.
- Roboty – parsknął za moimi plecami Skandar z kpiną, ale totalnie go olałem. Nie zamierzałem się przejmować takimi głupotami jak jego stosunek wobec mnie.
   Przeszedłem przez kolejne drzwi, zostawiając za sobą gabinet złośliwego mechanika i ujrzałem najmniejsze pomieszczenie o jasnych, złotych lampach stojących w każdym kącie. Naprzeciw drzwi stało ogromne biurko ze stali pokrytej czerwonym pigmentem, nadającym mu niepowtarzalnego wyglądu. Jednak nie biurko ani kolejne części do maszyn zachwyciły mnie tak naprawdę. GoGo trzymała tam mnóstwo zdjęć oprawionych w ramki – na jednym obejmowała się z Stikiem, śmiejąc się z czegoś, na kolejnym była z paczką czterech nieznanych mi osób, wśród których widziałem Emmę. Jeszcze gdzie indziej widziałem GoGo w towarzystwie innych motocyklistów ubranych w kombinezony lub skóry, którzy wyglądali, jakby byli do niej mocno przywiązani. Na środku biurka jednak górowało jedno zdjęcie, które od razu delikatnie chwyciłem i przyjrzałem mu się z bliska.
   Była tam mała GoGo uśmiechająca się szeroko swoim wybrakowanym, dziecięcym uśmiechem. Miała dwie, czarne kitki i ani jednego fioletowego pasma. Po jej dwóch stronach widziałem młodego Daishiego, który wyglądał dużo łagodniej bez zmarszczek zmęczenia i troski na swojej twarzy. Nawet jego włosy miały mocny, czarny odcień. Po drugim boku mojej przyjaciółki stała zapewne jej mama, uśmiechająca się prawie tak szeroko jak jej córka, a jej oczy połyskiwały tajemniczo. Byłem przekonany, że akurat oczy miała po niej.
   U rogu zdjęcia widniał napis: „Kochanemu Daishiemu w dniu urodzin, Twoje Ayami i GoGo”. Uświadomiłem sobie, że nawet nie wiedziałem, jak nazywała się mama mojej przyjaciółki – jej imię widziałem po raz pierwszy. Ayami Tomago, pomyślałem, dostrzegając, jak czule przytula swoją córeczkę.
- Mój tato dostał to zdjęcie na swoje trzydzieste urodziny – odpowiedziała GoGo, stając przy mnie. Nie była zła, że zwróciłem uwagę na to zdjęcie, wręcz jakby cieszyła się, że je zauważyłem. - Miałam wtedy siedem lat. Oczywiście, potem znalazłam to zdjęcie na dnie jego szafy.
   Spojrzałem na nią i zauważyłem, że jej ciemne oczy zabłysły, gdy spojrzała w bok.
- Wspominałaś, że się załamał po śmierci twojej mamy - wyszeptałem, wpatrując się w nią z troską. - Może po prostu nie chciał sprawiać sobie więcej bólu jakimiś wspomnieniami z przeszłości.
   GoGo wzruszyła ramionami, a jej twarz w jednej chwili zmieniła się w skalną powłokę. Obeszła mnie, zabrała umiejętnie zdjęcie i wrzuciła do szuflady w biurku.
- Sobie - przytaknęła z kpiną. - On zawsze myślał tylko o sobie.
   Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Najchętniej po prostu bym ją objął, mając nadzieję, że poczucie wsparcia jej pomoże. Ale nie byłem pewien, czy ona tego chciała. Jej mina wskazywała na to, że jeśli ktokolwiek spróbuje się do niej zbliżyć, może tego gorzko pożałować.
   GoGo tymczasem uniknęła mojego spojrzenia i podeszła do wiszącego w cieniu plakatu Grand Prix, który widziałem już wcześniej u Stike'a.
- Zastanawiam się... co się stanie, gdy dowie się o tym, że biorę w tym udział - powiedziała bezbarwnym głosem. - Wyrzuci mnie? Znów wpadnie w depresję? Czy sprawi, że znienawidzę go jeszcze bardziej?
   Gdy obróciła głowę w bok, zauważyłem, że drga jej szczęka, jakby wstrzymywała szloch. Wiedziałem, że jest twarda, ale wiedziałem też, ze wiele w życiu przeszła. Zbyt wiele. Miała prawie dziewiętnaście lat i za sobą pasmo bólu. Ja sam go odczuwałem, gdy na nią patrzyłem. Gdybym mógł odmienić to wszystko, co się stało w jej przeszłości, na pewno zrobiłbym to. Jednak miałem związane ręce, nawet jeśli byłem jej najlepszym przyjacielem.
   Podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu, splótłszy palce na jej smukłej talii. GoGo nie zareagowała, dalej wpatrując się przed siebie, jakby nie za wiele mogła dostrzec. Oparłem głowę o jej ramię i spojrzałem w przód na plakat, walcząc z pomysłem, by pocałować ją w szyję. Swoją drogą, ciekawe, jak by wtedy zareagowała.
- Może go nienawidzisz - odezwałem się nad jej uchem cichym głosem. - Ale na pewno też bardzo go kochasz. Inaczej nie mieszkałabyś z nim tak długo.
   GoGo zerknęła na mnie z zaskoczeniem, jakbym rozgryzł coś arcytrudnego i zdziwiła się tym, jak blisko są nasze usta. Przez sekundę jej wzrok zabłąkał się na moich własnych, ale GoGo szybko obróciła głowę i odchrząknęła, ściągając ze swojego pasa moje dłonie. Nie wiedziałem, czy ta sytuacja mnie śmieszy czy smuci. Pierwszy raz widziałem, by poczuła się tak niekomfortowo przy mojej osobie i w sumie chyba bardziej mnie to ucieszyło, bo ja sam odczuwałem to samo już od dawna.
   Podeszła do drzwi i zamknęła je, jakby oczekiwała, że ktoś nas podsłucha.
- Skandarowi przejdzie, jeśli pokażesz mu, na ile cię stać - powiedziała, chcąc szybko zmienić temat. Nie widziałem jeszcze, by była tak zakłopotana. - Nie jest zbyt ufny, a tym bardziej ciężko przyznać mu, że ktoś ma talent. Ja o jego aprobatę walczyłam dwa lata. - dopiero teraz spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko, jakby jej poprzednie słowa nie miały w ogóle miejsca. - I szczerze mówiąc warto było. Gdy rozstaliśmy się z Ithanim, wybrał mnie, choć był jego prawą ręką.
   Zaciekawiło mnie to. GoGo i Ithani musieli mieć dużo wsparcia jeśli chodzi o wyścigi i na pewno znali wiele osób. Ciekawe, czy większa część jej załogi współpracowała też wcześniej z Ithanim i czy zdołałaby się przekupić, gdyby Ithani chciał znów namieszać w szeregach swojej byłej.
- Ufasz mu? - zapytałem szczerze, wątpiąc, by Skandar był na tyle godnym zaufania wspólnikiem.
   GoGo roześmiała się wesoło.
 - Równie dobrze mógłbyś spytać, czy ufam Honey - powiedziała wprost. Uśmiechnąłem się także, próbując tym zakryć moją nieufność wobec mechanika. - Skandar uratował mi życie. Dwa razy. Poza tym, pracowaliśmy razem dłuższy czas, by móc się dobrze poznać.
   Podszedłem do jej biurka i przeglądnąłem plany Emmy i Stike'a, które zostawili na jej biurku. Musiałem przyznać, że jej kadra miała w sobie "to coś", co sprawiało wrażenie, że naprawdę znają się na rzeczy. W końcu GoGo miała dobre oko, szczególnie jeśli dotyczyło to talentów. Nie byłem jednak do końca przekonany co do jej wyborów, bo obecność Ithaniego w jej życiu przekreślała jej szanse.
- Ufasz mu bardziej niż mnie? - zapytałem obojętnie, zastanawiając się jak bardzo wizja GoGo w stroju Emmy będzie odbiegać od widoku jej w sukience. Chyba bardziej potrafiłem sobie wyobrazić to pierwsze.
- Jesteś zazdrosny, Hamada? - spytała podejrzliwie. Obróciłem się i ujrzałem, że wpatruje się we mnie z rozbawieniem, jakby moja postawa była wyjątkowo zabawna. Wzruszyłem ramionami, udając obojętność.
- Skąd - odparłem wprost. - Chcę tylko mieć pewność, czy dobrze wybrałaś swoich ludzi.
- Hej, chyba mi ufasz, co? - zapytała z wyzwaniem, jakbym powiedział coś, co zmusiło ją do takiej postawy.
- Bardziej niż komukolwiek innemu - odpowiedziałem szczerze, patrząc jej w oczy. Dobrze, że staliśmy ponad metr od siebie, pomyślałem, bo nagle w ułamku sekundy, powietrze w małym gabinecie GoGo zaczęło gęstnieć.
   Nagle zauważyłem coś na ścianie po drugiej stronie od zawieszonego plakatu. Nie wiem, jakim cudem nie dostrzegłem oślepiającego błysku złota na półce, ale najwyraźniej byłem zajęty czym innym. Podszedłem tam z zaintrygowaniem i otworzyłem szeroko usta, widząc sześć złotych pucharów, niektórych o długości moich rąk. Wszędzie wypisane było nazwisko Tomago i raczej wątpiłem, by puchary te należały do Daishiego.
- Co? - spytała z zainteresowaniem GoGo, spoglądając na moją minę. - Zdziwiony?
- Nie, znaczy... - zacząłem, niepewny, co mam powiedzieć. Ten widok mówił sam za siebie. - Wiedziałem, że jesteś dobra, nawet bardzo... Ale to... to chyba spory dobytek, nie uważasz?
   GoGo zaśmiała się i objęła mnie za plecami, stając obok. Coraz bardziej dziwiła mnie zażyłość między nami - jakby coś, co nas od siebie oddalało pękło, sprawiając, że nie jesteśmy ze sobą skrępowani. No, poza niektórymi sytuacjami, które niekoniecznie dotyczą naszej przyjaźni.
- Dobytek? - spytała. - Proszę cię, Hiro. Myślisz, że to o czymkolwiek świadczy?
- Świadczy tyle, że zdołałaś kogoś pokonać - powiedziałem ze świadomością, spoglądając na nią. - A domyślam się, że nie wyścigowałaś się z byle kim.
   GoGo wywróciła oczami i odwzajemniła moje spojrzenie.
- A ty ile masz pucharów za swoje walki botów, co? - zapytała, powodując u mnie zdumienie tym pytaniem. - Nie masz żadnego, a i tak całe robotyczne San Fransokyo boi się twojego imienia.
    Gdy skończyła, klepnęła mnie przyjaźnie w ramię i odeszła, pozostawiając w totalnym osłupieniu. Spojrzałem za nią, zastanawiając się, skąd do cholery wie o walkach botów i o tym, jak postrzegali mnie przez to inni.
- Skąd to wiesz? - spytałem po prostu, nie potrafiąc domyślić się odpowiedzi. GoGo stała już w drzwiach, patrząc na mnie z namiastką politowania.
- Mam swoje źródła, Hiro - powiedziała z pewnym siebie uśmiechem, po czym zniknęła za drzwiami.


Dobra, jest długi rozdziałek, jak obiecałam :3 mam nadzieję że miło się czytało ;)