9/22/2015

Niespodziewana fala

- Czy ja dobrze rozumiem, że potrzebujecie szkolenia? - spytała Yoko, wysłuchawszy naszych słów. Nie wyglądała na zadowoloną, ale nie mieliśmy wyboru.
   GoGo westchnęła, opuszczając głowę. Tak naprawdę to był jej pomysł z całym tym przedsięwzięciem, ale niby gdzie mieliśmy ćwiczyć? Może w moim garażu?
- Tak, tłumaczyliśmy już pani, dlaczego tak uważamy. Być może ta misja się udała, ale nie poszła po naszej myśli, a przy następnym zadaniu możemy nie mieć drugiej szansy.
   Yoko siedziała w swoim skórzanym fotelu i piła kawę, przypatrując się nam badawczo. Nie potrafiłem poznać po niej, o czym myśli, co mnie niezwykle irytowało. Była bardzo powściągliwa, jeśli chodzi o emocje, co utrudniało nam z nią kontakt. Eve wypiła do końca swoją kawę i założyła nogę na nogę, jakby prezentując swoje nowe obcasy.
- Szczerze mówiąc, wasze szkolenie już jest w toku. Ta dwójka była podstawiona, a wszystkie ładunki wybuchowe dokoła elektrowni... cóż, to dzieło Ithaniego.
   Otworzyłem szeroko oczy nie dowierzając w to, co usłyszałem.
- Co?! - krzyknęła GoGo, jakby reagując za nas wszystkich. Widziałem po moich przyjaciołach zniechęcenie i gniew.
- Dlaczego pani nam to zrobiła? - zapytała Honey, chwytając się swoich minimalnych zasobów cierpliwości. - Przecież zdaliśmy wszystkie testy...
- No właśnie - powiedziała Yoko, wstając ze swojego szarego, obitego fotela. - Ale testy to nie wszystko. Sami widzieliście, że zdaliście testy, a jednak mimo to nie do końca poradziliście sobie podczas pierwszego zadania.
- Czyli wszystko znowu poszło na marne? - jęknął Wasabi. Nienawidził robić czegoś bezsensownie. Ja także nie.
   Nagle wybuchła wrzawa, każdy miał do powiedzenia kilka gniewnych słów, które nie do końca spodobałyby się Yoko, gdyby nas wszystkich wysłuchała. Ona natomiast stała tam, przypatrując się nam z gorzkim uśmiechem, aż wreszcie podniosła obie ręce, uciszając nas.
- Poradziliście sobie, stawiając sobie wysokie wymagania. O to nam właśnie chodziło - nauczyć was trzeźwo myśleć. Agenda zbiera najlepszych agentów Japonii. Myślicie, że ilu ich jest? Myślicie, ilu z nich zginęło w trakcie misji? Musimy cały czas dokształcać i doświadczać naszych agentów, bo bez tego ponosilibyśmy zbyt wielkie straty. A każdy z was jest na wagę złota. Tak, to była wasza pierwsza misja i potraktujcie ją poważnie. Zobaczyliście, jak funkcjonuje nasz system. Nikt nie będzie wam mówił, kiedy i gdzie rozpoczniecie zadanie i gdzie jesteście potrzebni, więc musicie być przygotowani na wszystko. Staramy się, badamy wszystkie aspekty waszych zadań, ale nawet naszej Agendzie nie zawsze się to udaje. Za bardzo was cenimy, by wysłać was na tak niebezpieczną misję od razu.
- Zaraz... jeśli wam zależy, to dlaczego Honey, Fred i Wasabi prawie zginęli? - zapytała GoGo, zaciskając pięści. Nie dziwiłem się jej, choć miałem przeczucie, że jeżeli GoGo się zaraz nie uspokoi, Yoko mogłaby od niej oberwać cios w nos.
- Nie zginęliby - zapewniła nas Yoko spokojnym i opanowanym głosem. - Mieliśmy na wszystko oko, a wynajęci przez nas "przestępcy" - dyrektorka zrobiła palcami cudzysłów - dostali znak, kiedy mogą wysadzić elektrownię. Powiem szczerze, że wybuch i tak sięgnąłby maksymalnie półtora kilometra, ale Wasabi świetnie sobie poradził ze swoimi dystrybutorami. Kiedy to wymyśliłeś? - zapytała Yoko ciekawym głosem.
- Miałem przy sobie kilka części, jak zawsze, gdybym czegoś potrzebował. Udało mi się to dość szybko zbudować, gdy już stałem w odpowiedniej pozycji. Wolałbym jednak to wszystko przemyśleć, bo i tak nie byłem pewny, czy to zadziała. Stąd poleciłem Honey, żeby w razie potrzeby użyła swojej bariery, gdybyśmy wciąż stali w obszarze wybuchu.
   Yoko pogładziła się po policzku, patrząc na niego bystro szarymi oczami.
- Hmmm, sprytnie...
   Usiadłem w końcu na jednym z trzech foteli, nie mogąc uporać się ze wszystkimi informacjami, które zebrałem. Już miałem dość tych wszystkich prób i testów. Chciałem zaczął popełniać własne błędy, a nie kroki w scenariuszu, o którym nie wiedziałem.
- Czy na tym szkoleniu też będziecie nas kontrolować? - spytałem poważnym głosem. Honey usiadła na drugim fotelu, spoglądając na mnie troskliwie. No tak, pewnie pod wpływem tych wszystkich emocji musiałem wyglądać jak wariat.
   Yoko uśmiechnęła się lekko, złośliwie.
- Nie i nigdy was nie kontrolowaliśmy.
- Chodzi mi o to, czy dalej będziecie wszystko aranżować. - wytłumaczyłem. Yoko zapatrzyła się na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Pasowało jej to jak żmii rozdwojony język, pomyślałem z obrzydzeniem.
- Nie. Chcemy wysłać was na wyspę Isla Menor, gdzie nasza Agenda w żaden sposób nie będzie mogła was wesprzeć. Co więcej, na tej wyspie nie ma wyjątkowo rozwiniętej cywilizacji, więc będzie to wymagało od was twórczego myślenia. - znowu czułem się zdziwiony, nie wiem, który raz z rzędu. Chcą nas wysłać na jakąś wyspę? Niby po co?
- Czyli taki mały surwiwalik? - spytał Fred, zacierając ręce. No tak, jemu nie przeszkadzały żadne niedogodności, choć właściwie to jemu powinny najbardziej przeszkadzać, bo w końcu nie każdy mieszka w jednej z największych willi San Fransokyo.
- Nie chodzi tylko o przetrwanie - mruknęła Eve, wciąż trzymając się przy nas swojej cierpliwości. No tak, musieliśmy być strasznie irytujący, nie wiedząc tak naprawdę niczego, co działo się wokół nas, pomyślałem z przekąsem. - Na tą wyspę są zsyłani przestępcy. Tam będziecie się mogli odpowiednio wyszkolić.
- Co? - zapytała GoGo, nakładając na siebie maskę pewności siebie. - To ma być jakiś żart?
   Poczułem ciarki na plecach, myśląc o tym zadaniu. My mielibyśmy złapać niebezpiecznych przestępców żyjących w dziczy, gdy Agenda nie ufa nam nawet na tyle, by powierzyć nam zadania w San Fransokyo? Czułem, że nie rozumiem logiki postępowania Yoko. Co tak naprawdę chciała osiągnąć, wpychając nas w paszczę lwa?
- Nie, to nie jest żart, panno Tomago - mruknęła Yoko, patrząc uważnie na GoGo. - Na Isla Menor znajduje się zakład karny, z którego uciekło ostatnio szesnastu więźniów. Z tego, co wiem, są uzbrojeni. Potrzeba ich tylko znaleźć, unieszkodliwić i dostarczyć zakładowi, a tamtejsi funkcjonariusze się nimi zajmą. Tyle, że...
- Że co? - spytała Honey wystraszonym głosem.
- Wyspa Isla Menor nie jest taka, jak inne. Oprócz zakładu, nie mieści się tam nic innego, choć wyspa jest rozległa. Możliwe, że już teraz, zbiegłych przestępców wykończyły warunki bądź dzikie zwierzęta.
- Aha, to super - mruknąłem pod nosem.
- Coś chcesz dodać, Hiro? - zapytała Yoko, unosząc brew.
- Tak, chcę coś dodać - warknąłem. - Nie rozumiem Agendy. Po co chcecie nas zesłać na tą wyspę, skoro nie ufacie nam nawet na tyle, by złapać dwóch niegroźnych przestępców w okolicach miasta...
- Hiro... - przerwała mi Yoko stanowczo, ale byłem zbyt rozdrażniony, żeby jej się to udało.
- Nie. Mam dość robienia za waszą marionetkę. Nie na to się umawialiśmy, zgadzając się na współpracę z Agendą. Mieliśmy robić to, co zawsze, tyle że z waszą pomocą, podczas, gdy wasza pomoc kończy się na załatwianiu nam większych kłopotów.
   Nastała cisza, podczas której moi przyjaciele wpatrywali się we mnie z szokiem.
- A więc rozumiesz to w taki sposób - Yoko przerwała w końcu ciężką ciszę. - Dobrze, więc przy tym zadaniu Agenda daje wam słowo, że nie będzie interweniować w żaden sposób w wasze zadanie. Czy tego właśnie chcesz?
- Tak - odparłem wprost, widząc, że moi przyjaciele są temu przeciwni.
- Hiro - sapnął Wasabi, gładząc twarz. Honey też jęknęła, ale GoGo uśmiechnęła się do mnie szczerze. Wiedziałem, że w pełni mnie popiera. Ja też przestawałem już ufać Agendzie.
- Przestańcie! - krzyknąłem do nich ubolewającym głosem. - Może chcecie to w ogóle zawiesić? Nie po to poświęciliśmy tyle czasu na wymyślanie nowych projektów, by to teraz wszystko porzucić!
   GoGo oparła się o fotel, na który przed chwilą usiadła z pewną siebie miną i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- No, ja na to nie znajdę argumentu - przyznała. Miałem wrażenie, że Yoko ledwie widocznie się uśmiecha.
- Słuchajcie, Hiro ma rację - przyznał w końcu niemal nieugięty Wasabi. - Kiedy zaczynamy?
   Brew Yoko powędrowała do góry, po czym dyrektorka spojrzała na mnie z czymś na kształt szacunku. Serio powiedziałem coś tak mocnego?
- Masz siłę przebicia, Hiro. - powiedziała szczerze.
- Nie da się ukryć - mruknęła GoGo z westchnieniem, puszczając do mnie oko.


- Naprawdę wam pozwoliła?! - wykrzyknęła Sam, zakrywając usta dłonią, gdy uświadomiła sobie, o czym rozmawiamy.
   Staliśmy właśnie oboje na wybrzeżu, jak zresztą zwykle, gdy chciałem z nią porozmawiać. Ona uwielbiała morze, a ja uwielbiałem czasem odpocząć od tłocznego San Fransokyo. W sumie nam obojgu było to na rękę.
- Tak, co w tym dziwnego? - spytałem, rzucając przed siebie małego kamyka, który zniknął w spienionych falach.
   Sam dotknęła mojego ramienia, patrząc mi w oczy w taki sposób, że miałem ochotę spojrzeć wszędzie dokoła, byle nie odwzajemniać jej spojrzenia. Bujne włosy blondynki powiewały na wietrze.
- Hiro, znam procedury Agendy na wyrywki - wyszeptała, marszcząc brwi. - Zazwyczaj Agenda sprawdza swoich agentów przynajmniej dwa lata, zanim daje im prawo do pełnego funkcjonowania w strukturach.
   Przemyślałem jej słowa. Chyba rzeczywiście powiedziałem coś, co Yoko niezwykle zdziwiło. Reszta Agentów pewnie wolała żyć w kłamstwie, że są superbohaterami, podczas gdy ich misje są wyimaginowane przez Agendę, by sprawdzić ich możliwości. Ja wolałem mieć pewność, że to, co robię, nie jest tylko kolejnym testem, a czymś więcej, co może rzeczywiście pomóc innym.
- Skoro tak, to czy Ithani jest kimś więcej w organizacji Agendy, czy tylko zwykłym agentem? - spytałem ją, chowając dłonie do kieszeni. Zastanawiało mnie, czemu zawsze, gdy przypominam sobie o Ithanim, czuję złość. Co prawda uczestniczył w wypadku, w którym zginął mój brat, ale tak naprawdę wciąż był to wypadek, a nie zabójstwo. Może chodziło o GoGo? - pomyślałem sobie i zaraz z palącego gniewu moje nastawienie zmieniło się na dziwne otępienie i smutek. Nie za bardzo zaczynałem kontrolować swoje emocje.
- Zwykłym Agentem? - spytała mnie Sam. - Hiro, Agenci są najważniejsi! To wy tworzycie Agendę, my nią tylko zarządzamy - mówiąc "my" miała pewnie na myśli szereg naukowców, badaczy i techników, których zawsze mijaliśmy, idąc długimi korytarzami Agendy. - Ale Ithani... No tak, jest jednym z głównych Agentów. Wybił się dość ładnie w jego młodym wieku - przyznała.
- Młodym? - spytałem z coraz większym zainteresowaniem. - To jaki jest średni wiek Agenta AZN-u?
   Sam wydawała się być zamyślona.
- Czy ja wiem... Najstarszy z nich, Leo Manu ma siedemdziesiąt dwa lata i trzyma się całkiem nieźle.
   Siedemdziesiąt dwa lata! Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież w tym wieku typowy Japończyk siedział przed kominkiem i czytał stare gazety, bądź ewentualnie rozmawiał z przyjaciółmi o starych dziejach a nie jeździł po kraju w poszukiwaniu najbardziej niebezpiecznych zbirów.
- Żartujesz! I co on właściwie robi w takim wieku? - coraz więcej pytań piętrzyło się w mojej głowie, choć wiedziałem, że niedługo i tak Sam przestanie na nie odpowiadać. Niektóre sprawy musiała przed nami zatuszować i niestety musiałem to wiedzieć.
   Sam jednak zamiast odpowiedzieć, uśmiechnęła się do mnie promiennie i skrzyżowała ręce na piersi. Oho, właśnie skończyła się pula na pytania, pomyślałem z irytacją.
- Hiro, za dużo chcesz wiedzieć. - powiedziała, przekrzywiając głowę jak kotka. Czasem zastanawiałem się, czy nie marnuje się przy tych wszystkich papierach Agendy. Była naprawdę ładna. Znałem dziewczyny z mojego liceum, które w tym samym wieku wysyłały swoje zdjęcia do wielkich firm modelingowych, a nie bawiły się w księgową tajnej organizacji.
- Ty też chciałaś wszystko wiedzieć, gdy mnie poznałaś - wytknąłem jej. Sam położyła ręce na biodrach, przyglądając mi się z udawaną złością, po czym odpowiedziała, nie przestając się uśmiechać.
- Gdybyś tkwił w biurze od rana do nocy na pewno byś się zdziwił, znajdując taki materiał. Jesteście wyjątkami od wszystkich innych agentów AZN-u. Nie zdziwię się, jak za jakiś czas sami nie zaczną was ścigać.
   Przełknąłem głośno ślinę, przyjmując te słowa na poważnie. Pierwszy Agent, który przyszedł mi do głowy to oczywiście Ithani, zresztą miał więcej powodów, by nas ścigać od innych na przykłąd to, że podczas testów Agendy dość mocno go poturbowałem.
   Usiadłem na skałach, spoglądając na zachodzące słońce. Ciocia Cass niedługo pewnie zacznie za mną wydzwaniać, pomyślałem sobie. Przypomniałem sobie moment, gdy wróciłem do domu nad ranem po naszej ostatniej akcji, prawie przez nas zaliczonej do pierwszej misji.
   Otworzyłem  cicho drzwi do domu swoim zgrzytającym kluczem, modląc się w duchu, żeby ciocia Cass jednak spała. Wolałem nie budzić jej odgłosem moich kroków po schodach. Gdy jednak przekroczyłem próg, od razu usłyszałem jej poddenerwowany głos.
- Hiro! Wreszcie jesteś! Miałam już dzwonić na policję... - zanim zdołałem wypowiedzieć choć słowo, ciocia Cass zacisnęła swoje ramiona w śmiertelnym uścisku wokół mojej szyi.
- Tak, widzisz, cały i zdrowy. Wciąż ten sam ja. To dobranoc - powiedziałem, próbując jakoś wymknąć się silnym ramionom cioci i wejść na górę, ale ciocia złapała mnie za ramię i uważnie mi się przyjrzała.
- Co ci się stało? - zapytała z przerażeniem w oczach, oglądając mój lewy policzek. Przetarłem go od razu dłonią i poczułem ukłucie bólu.
- Nic, tylko... Upadłem na ulicy. - skłamałem, zakrywając to miejsce dłonią i z trudem wytrzymując pieczenie. No tak, wybuch, przypomniałem sobie.
- Nie kłam. - wyszeptała ciocia łaskawym głosem. Nie była na mnie zła tylko... wystraszona. - Ta skóra jest przypalona. Co robiłeś w nocy?
   Westchnąłem, patrząc cioci w oczy. Nie potrafiłem jej okłamać. Tak naprawdę był to pierwszy moment, od czasu mojej kłótni z ciocią, gdy udało mi się zamienić dłuższy dialog niż "jak minął dzień?" - "dobrze, zjem u siebie". Popatrzyłem z bólem na kobietę, która przyjęła mnie pod dach po śmierci moich rodziców i nagle moje sumienie pękło, wraz ze wszystkim, czym je napełniłem, a ja sam rzuciłem się ciotce na szyję.
- Przepraszam - wyszeptałem, czując łzy na moim zranionym policzku. - Nie mogę ci powiedzieć, ciociu. Nawet, gdybym bardzo chciał.
   Ciocia Cass odwzajemniła uścisk, nie odzywając się do mnie ani słowem. Po chwili poczułem jej własne łzy na mojej szyi.
- To ja cię przepraszam, Hiro. - odparła ciocia. - Nie powinnam była tak cię wtedy potraktować. Przecież mogłam się domyślić, że będziesz chciał szukać odpowiedzi.
   Spojrzałem na nią, ocierając bez uczucia wstydu łzy, które nagromadziły się na mojej zadrapanej twarzy.
- Nie wiedziałem, że to dla ciebie takie trudne - wyznałem. Ciocia Cass również otarła swoje łzy, uśmiechając się lekko.
- Usiądź w salonie. Zaraz zrobię herbatę i porozmawiamy - powiedziała, idąc do kuchni.
   Zmarszczyłem brwi, spoglądając na kobietę, która zniknęła za ladą. Było grubo po trzeciej a moja ciocia zapragnęła rozmowy przy herbacie. Nagle uświadomiłem sobie z szokiem, co to wszystko znaczy, bo moje szare komórki o tej porze pracowały naprawdę wolno. Przeskoczyłem przez schody niemal w jednym skoku i pognałem na górę do łazienki, by umyć swoją twarz. Musiałem naprawdę nieźle wyglądać, skoro udało mi się przestraszyć moją ciocię nie na żarty.
   Przy okazji spojrzałem w lustro i aż podskoczyłem z wrażenia. Nie potrafiłem poznać siebie we własnym odbiciu. Coś było nie tak. Skóra na moim policzku rzeczywiście była mocno zaczerwieniona na skutek wybuchu i gorąca płomieni, ale nie to sprawiło, że przestraszyłem się osoby naprzeciw mnie. W moich oczach pojawiło się coś, czego wcześniej w sobie nie widziałem. Determinacja, upór i dzikość, która zszokowała mnie o wiele bardziej niż drobne rany mojej twarzy.
   Gdy udało mi się już zmyć z twarzy warstwę brudu i zaschniętej krwi, którą przed powrotem do domu starałem się zamaskować, trąc po twarzy rękawem bluzy, wróciłem do salonu, w którym siedziała już ciocia Cass, a przy niej stał imbryk z gorącą herbatą, unosząc w stronę sufitu kłęby pary.
   Usiadłem w spokoju i wychyliłem herbatę z kubka, zapominając o tym, jaka jest wrząca. Poparzyłem sobie lekko język, ale nie zwróciłem na to zanadto uwagi, bo bardziej interesowałem się dziwną miną cioci, która wpatrywała się z założonymi rękami w podłogę.
- Masz do mnie żal, że nigdy nie mówiłam ci o twoich rodzicach - przemówiła wreszcie, patrząc na mnie udręczonym wzrokiem. - Bardzo kochałam twoją mamę. Byłyśmy niemal idealnymi siostrami. Zawsze mogłyśmy na siebie liczyć w razie problemów. Ale twoja mama zawsze ładowała się w kłopoty. I co gorsza, zawsze mnie w nie wciągała. Często miałam do niej o to żal, ale wciąż starałam się jej pomóc, widząc, że sobie nie radzi. Potem... pojawił się twój ojciec. Nie spotkałam jeszcze takiego człowieka. Miły, dystyngowany, przede wszystkim inteligentny, ale nie w ten sposób, co twoja mama. Ona... wykorzystywała swoje pomysły w złym celu, zawsze przewracając szalę na drugą stronę. Twój ojciec natomiast wiedział, do czego dąży i miał poukładane życie. Z Daishim zresztą było bardzo podobnie. Poznałam go na weselu twoich rodziców, ale jeszcze wtedy nie był takim szychą, jak teraz - ciocia Cass zaśmiała się cicho, spoglądając na mnie z zainteresowaniem. Więc stąd ciocia Cass znała ojca GoGo, pomyślałem, słuchając dalej. - Któregoś dnia twoja mama zadzwoniła do mnie ze Stanów, gdzie pojechała z twoim ojcem na jakieś badania. Pracowali wtedy chyba w Covert Garden nad botaniką roślin i użycia ich w medycynie. Tym zajmował się twój ojciec. Zaś twoją mamę bardziej interesowały zjawiska z przeszłości. Pamiętam, że wszystkie daty i opowieści bardzo łatwo przychodziły jej do głowy. Tak czy siak, twoja mama poprosiła mnie, bym odebrała przesyłkę od jej zaufanego przyjaciela. Wtedy... Wtedy nie wiedziałam, kim jest ten człowiek. Od tamtego czasu czułam, że ktoś mnie śledzi. Nawet raz ktoś próbował mnie zaatakować, gdy wracałam nocą do domu i wtedy postanowiłam wypytać twoją mamę, kim był ten mężczyzna.
- Czy to był Carlos Mayson? - spytałem najciszej, jak potrafiłem. Ciocia Cass spojrzała na mnie ze zgrozą. - Tak, czy nie?
- Daishi?
- Nie, pan Tomago nie chce mi o tym nic powiedzieć. Czy to był ten mężczyzna?
- Niee wieem - zająknęła się ciocia, przełykając głośno ślinę. Coś było nie tak, pomyślałem od razu, a ciocia odchrząknęła. - Gdy dowiedziałam się, że twoja mama ma jakieś długi, zerwałam z nią kontakt, bo... bałam się. To stawało się coraz bardziej niebezpieczne, ale twoja mama mnie nie słuchała. Gdy twój ojciec nie skorzystał z mojej oferty pomocy, wolałam zostawić to Sayuri, mając nadzieję, że wie, co robi.
   Dopiero, gdy usłyszałam o narodzinach Tadashiego coś mnie tknęło. Strasznie tęskniłam za twoją mamą i postanowiłam, że spróbuję ją wyciągnąć z tego bagna. Ale to nie było takie proste... Daishi również chciał im pomóc, ale wtedy... Coś się stało, po prostu to czułam. Twoja mama chodziła niewyspana, zapłakana i jakby wystraszona. Pewnego dnia, gdy się spotkałyśmy powiedziała, że nie chce mnie widzieć i że nie zamierza mi się zwierzać ze swoich problemów. Powiedziała mi tyle złych słów... Hiro, nie wiedziałam, że... że wtedy widzimy się po raz ostatni. Nawet nie wiedziałam, że się urodziłeś. Twoja mama odgrodziła się ode mnie murem i nie dopuszczała do mnie żadnej informacji o sobie. Próbowałam, dzwoniłam, rozmawiałam z Daishim... Ale okazało się, że twój ojciec również z nim się nie kontaktował. Kiedy usłyszałam o wypadku... - głos cioci Cass się załamał, a ona sama ukryła twarz w dłoniach. Przytuliłem ją, czując ten sam ciężar, co ona, gdy mówiła mi to wszystko. To nie jej wina. I czułem też, że to nie wina mojej mamy. Może ktoś ja zastraszał? Może zerwała kontakt z ciocią dla jej dobra?
- Nikt ciebie nie posądza, ciociu - powiedziałem, podając jej chusteczkę higieniczną. Ciocia przetarła nią zapłakane oczy i spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Może gdybym nie dała jej wtedy spokoju... Gdybym nie zerwała z nią wcześniej kontaktu... Powinnam była jej pomóc.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - próbowałem ją pocieszyć, chociaż sam czułem się dziwnie pusty. Wiedziałem, że za problemami mojej mamy stał Mayson, ale jak miałem to udowodnić? Wszystko składało się w całość, ale jednocześnie nie miałem na niego żadnych dowodów.
- Potem dostaliście się z Tadashim do domu dziecka i dostałam możliwość walki o prawa rodzicielskie. - kontynuowała. - Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że moja Sayuri miała dwóch synów. To, że was wtedy wzięłam było najlepszą decyzją mojego życia - wyznała, uśmiechając się do mnie słabo przez łzy. Przytuliłem ją znów, opierając głowę o jej ramię. Czułem niewyobrażalną pustkę, która wolno zapełniała się wspomnieniami z mojego dzieciństwa, dotyczącymi Tadashiego i cioci. Tyle im zawdzięczam...
   Nagle ktoś ujął mnie lekko za podbródek i obrócił moją twarz w swoją stronę. Zauważyłem przed sobą ciemne oczy Sam, patrzące na mnie z uwagą.
- Hiro, coś się stało? - zapytała, gładząc lekko mój policzek.
- Nie, wszystko gra - odpowiedziałem, odpychając delikatnie jej dłoń od mojej twarzy. Sam najwyraźniej uznała to za chęć zamknięcia tematu, a nie moją zwykłą nieśmiałość.
- Nie chcę się narzucać, ale wiesz, że... że jeżeli będziesz chciał się wygadać, to możesz na mnie liczyć?
   Popatrzyłem na nią z wdzięcznością, ujmując jej dłoń, jakby zapomniawszy, że przed chwilą ją odepchnąłem. Przez chwilę, gdy wtedy na mnie patrzyła, miałem nadzieję, że gdy obrócę głowę, zobaczę GoGo siedzącą obok, ale widok Sam jakoś mnie nie uspokoił. Nie chciałem jej jednak o tym mówić. Zachowałbym się wtedy jak dupek, a tego nie chciałem.
- Yoko przeniosła mnie do innej sprawy - powiedziała Sam, odgarniając włosy za ucho. Lubiłem patrzeć, gdy to robiła. Czasem wydawała się jak mała dziewczynka, zamknięta w domku dla lalek, a czasem zachowywała się o wiele dojrzalej niż ja kiedykolwiek. Myślę, że na tym właśnie polegała jej niezwykłość.
- Czyli już nie będziesz mogła nam pomagać? - spytałem ją cicho. Sam popatrzyła na nasze splecione dłonie i westchnęła.
- Nawet nie będę wiedziała, co się z wami dzieje. Hiro, obiecaj mi, że będziesz ostrożny. - powiedziała, mrugając swoimi błyszczącymi oczami. Przez chwilę miałem ochotę ją objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
- Martwisz się o mnie? - spytałem zamiast tego, dziwiąc się, że Sam tak bardzo się interesuje moim losem, co mnie jednak trochę podnosiło na duszy.
- Pewnie, że tak, Hiro - odparła, patrząc mi w oczy z niepokojem.
   Odwzajemniłem jej spojrzenie, a po chwili jej twarz zbliżyła się do mojej, jakby Sam chciała mnie pocałować. Co dziwne, ja też tego chciałem, zmrużyłem oczy i gdy nasze usta dzieliły milimetry, poczułem lodowatą wodę na całym moim ciele, od której cały się zatrząsłem. Skałę, na której siedzieliśmy, zalała wysoka fala, zimnej, morskiej wody. Miałem przemoczone ubranie i mokre włosy, ale zanim zwróciłem uwagę na Sam, najpierw usłyszałem jej wysoki, dźwięczny śmiech.
   Ona sama okrywała się ramionami, będąc cała mokra. Jej blond włosy spływały kaskadami po zimnych ramionach, którymi próbowała się jakoś opatulić. Najwyraźniej podczas naszej rozmowy nie zauważyliśmy, że fale zaczęły się podnosić. Sam jednak zdawała się nie przejmować tym, że jest jej zimno i jest cała mokra, ale dalej się śmiała z zaistniałej sytuacji, a jej śmiech odbijał się echem o pobliskie skały. Zacząłem się śmiać wraz z nią, próbując wykręcić wodę z mojej mokrej bluzy.
- Może już wracajmy? - zaproponowała Sam, gdy zdołaliśmy pozbyć się choć części słonej wody z mokrych ubrań.
- Chętnie - przyznałem, nakładając swoją bluzę na ramiona.
   Pomimo zaistniałej sytuacji, całą drogę przegadaliśmy w lekkiej atmosferze, choć bardziej wyobrażałem sobie, że nie będziemy się do siebie odzywać, cały czas myśląc o zajściu wtedy na wybrzeżu. Cholera, co mi się wtedy stało? Przecież gdyby nie ta fala... Już sam nie wiedziałem, co mam myśleć na temat Sam. Z jednej strony wmawiałem sobie, że jest tylko przyjaciółką, choć z drugiej strony coraz częściej zauważałem, że traktuję Sam jak kogoś bliższego. A może tak naprawdę chciałem, by Sam była dla mnie kimś bliższym? Nie wiem, czułem się w tej kwestii zagubiony, jakbym sam nie wiedział, czego chcę.
- To tutaj - odparła Sam, stając przed swoim domem. Pomimo że zawsze odprowadzałem ją niemal pod same drzwi, to nigdy nie pamiętałem, gdzie mieści się jej dom, bo zawsze szliśmy do niego inną drogą. Najwyraźniej Sam znała tę część miasta lepiej ode mnie.
   Przystanęliśmy, patrząc na światła w oknach. Rodzice Sam pewnie na nią czekali.
- Kiedy wyjeżdżacie? - spytała, pochmurniejąc od razu.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Yoko powinna nam dać przynajmniej tydzień, może dwa na zaplanowanie tej misji.
- Uda wam się - powiedziała, uśmiechając się szczerze. - Jestem tego pewna.
- Też mam taką nadzieję - przyznałem, żegnając się z nią wspólnym uściskiem. Choć za każdym razem żegnaliśmy się w ten sposób, miałem wrażenie, że tym razem trzymałem w ramionach Sam nieco dłużej, niż powinienem.
- Cześć, Hiro. - pomachała mi, znikając w tych samych drzwiach.
- Cześć, Sam - odparłem cicho, patrząc na zamykające się drzwi. Cóż, czekała mnie droga do domu pełna ciągłego rozmyślania na temat dzisiejszego dnia, pomyślałem z goryczą, po czym ruszyłem w kierunku serca miasta.


Haaa, pewnie większość ma teraz takie wtf? albo co to było, Just?! albo jeeej, jak słodko!! albo jeszcze inne reakcje :D piszcie o nich bo jestem straaasznie ciekawa! buziaczki dla was :*

PS: Mam nadzieję, że odpowiedziałam na twój kom blogerkarenia :D



9/14/2015

Pierwsza misja

   Szliśmy z GoGo spokojną ulicą, gdy nagle drogę zajechało nam sportowe auto z przyciemnianymi szybami. Spojrzeliśmy na siebie z GoGo, na naszych twarz malowało się zdziwienie i niepokój. Drzwi czarnego BMW otworzyły się w zapraszającym geście, a ze środka zamahała nam Yoko.
- Prędzej, nie ma czasu - syknęła, nakazując nam wejście ruchem nadgarstka.
   Znów spojrzeliśmy na siebie z GoGo, ale szybko weszliśmy do środka, zamykając za sobą drzwi. Jak się okazało, to sportowe auto było o wiele dłuższe, niż wyglądało z zewnątrz, tak że siedzenia z tyłu były ułożone w dwóch równych rzędach - jedno tyłem do kierowcy, drugie zaś przodem, jak w limuzynie. Natychmiast zauważyliśmy obecność Baymaxa i Freda, który wyglądał na odprężonego, siedząc tyłem do kierowcy, który ruszył z piskiem opon.
   Zająłem miejsce naprzeciw Yoko, która spoglądała na mnie i GoGo z napięciem. Przyjaciółka również zdecydowała się usiąść koło mnie, zamiast koło byłej dyrektorki naszego Instytutu, przez co niemal ocieraliśmy się, siedząc koło siebie. Oczywiście i tak większość miejsca zajmował Baymax, nawet z trochę spuszczonym powietrzem.
- Coś się stało? - zapytałem, patrząc na Eve Yoko, która poprawiała z pośpiechem swojego równego koka.
- A i owszem - mruknęła niezbyt przyjemnie. - Wyjaśnię, jak złapiemy całą Wielką Szóstkę.
   Odnalezienie Honey i Wasabiego zajęło dziesięć minut. Musieli usiąść po drugiej stronie, koło Yoko, czym nie byli zachwyceni. Gdy zajęli miejsca, dyrektorka nacisnęła przycisk na drzwiach, który jak mi się zdawało miał rozsuwać szyby w samochodzie, a tak naprawdę otwierał między naszymi siedzeniami hologramowy ekran, który przedstawiał mapę San Fransokyo.
   Niebieskie światło hologramu przesuwało się, pokazując czerwony punkcik, czyli nasz samochód, pędzący przez San Fransokyo.
- Co się stało? - Honey zadała to samo pytanie, co ja wcześniej.
- Dostaliśmy wezwanie z niedziałających już elektrowni przy wybrzeżu. - powiedziała, wskazując na jeden punkt na mapie. - Okazuje się, że ktoś tam jest i ich używa, a to nie jest dobra wiadomość.
- Mamy to sprawdzić? - zapytał Wasabi, wyglądający na skupionego. Pomimo wcześniejszego sprzeciwu wobec Agendy, jednak wczuł się w swoją rolę na tyle, by nie traktować tego jak zabawę.
- Tak - Yoko kiwnęła głową. - Podwieziemy was pod to miejsce, potem musicie dać sobie radę sami. Wszystkie dostępne informacje ma GoGo w swoim kasku - dyrektorka wskazała na dziewczynę.
- Moment... co? - warknęła, patrząc na nią gniewnie. W końcu Agenda miała się nie mieszać w nasze wynalazki.
- Go, to ja ci to dodałem - przyznałem. - Pamiętasz, jak mówiłem, że dodałem kilka rzeczy do twojego kasku? To jedna z nich.
   Twarz GoGo złagodniała nagle, gdy na mnie spojrzała. Przypomniałem też sobie o tym, co dodałem do kasku dziewczyny i niemal natychmiast się zaczerwieniłem.
- Tak więc sprawdźcie, kto używa elektrowni, w jakim celu, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to złapcie go i wtedy podeślemy wam posiłki, by go schwytać.
- A co jeśli to dziewczyna? - zapytał Freddie, chcąc najwyraźniej wkurzyć Yoko, która puściła jego pytanie mimo uszu.
   Honey posłała mu piorunujące spojrzenie, po czym zapytała:
- Czyli, że Agenda nie zbadała tego miejsca i nie wysłała żadnych danych? Myślałam, że nasza interwencja będzie wymagana tylko w razie konieczności.
   Yoko westchnęła, jakby miała do czynienia z idiotką, co mnie nieźle wkurzyło, bo nikt nie powinien tak traktować mojej przyjaciółki.
- To nie jest takie proste. Nie możemy przewidzieć, kto jest w elektrowni, bo ona sama jest chroniona wszelkimi możliwymi zabezpieczeniami. To elektrownie jądrowe, dlatego wymagam od was niezwykłej uwagi. Jeśli coś pójdzie nie tak, całe miasto może zostać napromieniowane.
   Otworzyłem szeroko oczy, patrząc na Yoko. Fukuszimę udało się odbudować dopiero kilkanaście lat temu, co więcej, ludzie tam mieszkający wciąż są zagrożeni promieniowaniem, nie mówiąc o nieskończonej liście osób, na których wpłynęło to dziwne działanie.
- Musicie mieć do nas wiele zaufania... - mruknąłem, a Yoko przytaknęła ruchem głowy.
   Zanim się spostrzegłem, dojechaliśmy na miejsce, co zajęło nam może kilka minut, choć w normalnych okolicznościach wyjechanie z miasta zajęłoby nam około pięciu godzin. Sam nie wiem, ile mogliśmy jechać, że udało nam się tam dotrzeć w ciągu piętnastu minut.
   Wyszliśmy z samochodu, a Yoko podała nam jeszcze ostatnie wskazówki. Kiedy skończyła, zatrzasnęła za sobą drzwi, a samochód odjechał z piskiem opon. Cała piątka spojrzała na mnie wyczekująco.
- To co? Może bierzmy się do roboty? - zachęciłem ich, wciskając przycisk na moim zegarku, który automatycznie nakładał na moje ciało odpowiednie elementy mojego stroju. Pozostali zrobili to samo i już niedługo z bandy kujonów, znów byliśmy Wielką Szóstką.
- Jejku, jak ja to lubię! - wykrzyknął Fred, a Honey uśmiechnęła się do niego.
- Chodźmy skopać komuś tyłek - zaśmiała się.
   Ruszyliśmy przez pusty plac, oświetlony jedynie przez świetlówki, porozstawiane gdzieniegdzie na placu, który służył albo za ogromny parking, albo na miejsce, które służyło do stawania dla śmigłowców i helikopterów. Jest też opcja, że po prostu zabetonowano zwykły kawał pustej przestrzeni.
   Wyciągnąłem z kieszeni mała latarkę, która tak naprawdę dawała wiele mocnego światła, a była wielkości mojego palca. Skombinowałem to, będąc na obozie w któreś wakacje, ale to nieistotne. Wkrótce zauważyliśmy o wiele więcej i plac nie ział już tą samą niespokojną ciszą, co wcześniej. Czasem widzieliśmy nawet spłoszone myszy, czy koty, buszujące w poszukiwaniu posiłku. Wasabi wskazał mi miejsce, w którym świeciło się słabe światło, które nie pochodziło z porozstawianych na placu latarni.
   Gdy przeszliśmy dzielącą nas odległość od miejsca wskazanego przez Wasabiego, zauważyliśmy małą budkę, która chyba służyła jako wieża strażnicza, z której kontrolerzy mogli sprawdzać, co zostaje przywożone do elektrowni. Budka wydawała się pusta, a cała klawiatura i wszystkie komputery i nawigatory wyłączone, dopóki nie zobaczyliśmy dwóch ludzi, którzy leżeli nieprzytomni - jeden bezpośrednio na klawiaturze, inny pod drzwiami, opierając się o ścianę.
- Co im jest? - zapytała Honey, a Baymax i Wasabi podbiegli do nich bez zastanowienia i zaczęli sprawdzać im puls.
- Żyją? - spytałem z troską, kucając obok Wasabiego.
- Nic im nie jest - mruknął. - Oddychają. Wyglądają, jakby...
- ... spali - dokończył za niego Baymax, patrząc na nas ze zdziwieniem.
   Nastała cisza. Fred poprzechadzał się po wieży, zaglądając w kilka istotnych miejsc.
- Nie sądzę, żeby sami z siebie zasnęli na swojej zmianie - mruknął.
- Ja też nie - powiedzieliśmy chórem ja i GoGo. Spojrzeliśmy na siebie i oboje uśmiechnęliśmy się.
- Tak więc wychodzi na to, że ktoś ich uśpił. - zamyśliła się Honey. Baymax posprawdzał jeszcze kilka ważnych czynników życiowych, po czym odpowiedział bez zastanowienia.
- Gaz usypiający. - robot wstał i obrócił się w naszym kierunku. - Przy takiej ilości powinni jeszcze spać do rana.
- No to pięknie - mruknąłem, a Baymax już wziął na ręce mężczyznę śpiącego na klawiszach. - Baymax, co ty robisz?
- Trzeba ich położyć w wygodnej pozycji, inaczej będą mieli skurcze, gdy się obudzą. - poinformował mnie robot.
   Fred wybuchnął śmiechem, a ja wywróciłem oczami.
- Tracimy czas... - mruknąłem, ale robot wciąż robił swoje, a Wasabi do niego dołączył, kłądąc na podłogę drugiego z mężczyzn.
   GoGo wyrwała mi latarkę i spojrzała na rozkłady wart, wywieszone przy wejściu.
- Zauważyłaś coś? - zapytałem ją, stając bardzo blisko niej. Gdy to sobie uświadomiłem, szybko odsunąłem się, lekko zażenowany.
- Zastanowiło mnie, czy mają rozkłady tych, którzy odwiedzają elektrownie - powiedziała, gdy Wasabi i Baymax podeszli w naszym kierunku, zadowoleni ze swojej pracy.
- I jak? Mają? - dopytywała się Honey, patrząc jej przez ramię.
- Tak, jest tu coś o tym, że ostatnie dostawy przyjechały dzisiaj wieczorem, a następna zmiana wart będzie za osiem godzin.
- Więc ten "ktoś" - Fred zrobił cudzysłów palcami - ma dość dużo czasu, by zwiedzić wszystkie elektrownię.
- Otóż to - GoGo pokiwała głową, oddając mi latarkę.
- Lepiej już go znajdźmy - odparłem, świecąc latarką w stronę wyjścia. - Ten obcy może nam jeszcze nawiać do tych ośmiu godzin.
   Ruszyliśmy więc znów placem, szukając jakiegoś wejścia do ogromnego budynku, majaczącego nad pustkowiem z betonu, jak cichy obrońca. Ściany miały wysokość może pięćdziesięciu metrów, nie mówiąc już o tym, że nie potrafiłem dojrzeć szerokości.
- Zaraz wrócę - mruknął pod nosem Wasabi, po czym odbiegł w jednym kierunku, kiedy my szliśmy drugim.
- Czekaj, gdzie ty leziesz? - warknęła GoGo, ale Wasabiego już przy nas nie było.
- Odbiło mu? - zapytała Honey. Czułem się niekomfortowo, gdy jeden z moich przyjaciół nie był w zasięgu mojego wzroku, tak jakbym był za niego odpowiedzialny.
   Fred wzruszył ramionami, po czym ruszył dalej, oglądając dokładnie ściany. Niewiele myśląc, podążyliśmy jego śladem, szukając wskazówek.
- Fiu fiu - mruknął. - Ej, słuchajcie. A co jeśli ten gościu ma tam jakiś niebezpieczny eksperyment?
- To go rozbroimy - Wasabi wzruszył ramionami.
- O ile w ogóle będzie taka sytuacja - westchnęła GoGo, zamykając temat. Szliśmy więc w milczeniu, skupieni na znalezieniu przejścia.
   W końcu, zrezygnowani i znudzeni oglądaniem tej samej, długiej ściany stanęliśmy, zastanawiając się, co zrobić dalej. W tym momencie dołączył do nas zdyszany Wasabi. Wyglądał na zmęczonego, ale i uradowanego.
- Co jest? - zapytałem, przypatrując mu się.
- Nic, sory. Coś mnie ominęło? - spojrzał na ścianę z zamyśleniem.
- Nie, raczej nic istotnego - mruknęła Honey.
- Baymax - zwróciłem się do robota. - Mógłbyś wybadać, czy za ścianą znajduje się coś, co mogłoby spowodować wybuch przy zetknięciu z tlenem?
   Oczy Honey zabłysły i od razu spojrzała na Wasabiego.
- Oczywiście! Ale z nas idioci.
   Robot spojrzał na mnie z zamyśleniem.
- Hmm. Nie. Możemy przejść przez ten fragment bez najmniejszego zagrożenia.
- Super - mruknąłem, a Wasabi w tym momencie zrozumiał, o co mi chodzi.
   Włączył swoje elektrolaserowe rękawice i przeciął nimi ścianę, zostawiając wyrwę na wysokość Baymaxa, byśmy bez problemu mogli się wcisnąć do środka.
   Weszliśmy więc szybko, widząc długi korytarz, prowadzący prosto i w lewo. Najwyraźniej, gdybyśmy jeszcze szli wzdłuż ściany dostatecznie długo, znaleźlibyśmy jakieś wyjście, z którego wychodziłby ten korytarz.
- Chodźcie! - zawołałem, biegnąc wzdłuż korytarza. - Baymax, namierzasz kogoś?
- Te ściany są z żelaza i cyny. - odparł robot.
- No i co z tego? - odpowiedziałem mu, wciąż biegnąc. - Nie za bardzo mnie to interesuje w tym momencie, wiesz?
- Próbuję ci powiedzieć, że moje czujniki nie reagują w kontakcie z tymi metalami.
- Ty żartujesz? - spytałem żałośnie. No to nieźle, pomyślałem. Szkoda, że nie poinformował mnie o tym wcześniej.
- Nie - robot i tak odpowiedział na moje pytanie retoryczne. - Ten sam przypadek zdarzył się na wyspie, gdzie znaleźliśmy Yokai.
   Przypomniałem sobie dobrze, że rzeczywiście sensory Baymaxa przestały działać w momencie, gdy weszliśmy do środka starego, opustoszałego budynku, w którym kiedyś doszło do wypadku z Abigail.
- Fajnie, że wam się miło rozmawia - burknęła GoGo, łapiąc mnie za ramię. - Ale tam są jakieś drzwi. -wskazała na przeciwległą ścianę, na której malowała się jasna obramówka światła, przenikającego z wnętrza pomieszczenia.
   Wasabi i Honey już zaglądali przez szczelinę, nie dopuszczając do drzwi Freda, który stał dalej z niezadowoloną miną.
- Dajcie popatrzeć! - syknął, przepychając się między nimi, gdy nagle drzwi nie wytrzymały i strzeliły, posyłając całą trójkę do pomieszczenia, które chcieli obserwować.
   Chciałem do nich podbiec, gdy GoGo cisnęła mnie pod ścianę, nakazując milczenie. Was, Fred i Honey poruszyli się niespokojnie, co poznałem po dźwiękach, ale jakby zamarli. Poczułem ciarki na plecach na myśl, co mogli tam spotkać.
- Kyle, zobacz, mamy gości - usłyszałem śpiewny, męski głos, który kompletnie mnie zdziwił w tym miejscu.
- Byłoby dobrze powitać ich z wszelkimi honorami - zarechotał zjadliwie zapewne Kyle swoim niskim głosem.
   Wtem usłyszałem dziwny odgłos, jakby świst, po czym zduszone jęki naszych przyjaciół. Spojrzałem ze zgrozą na GoGo, której usta zacisnęły się w cienką linię, ale nie próbowała interweniować.
- Włókno lite? - Honey parsknęła śmiechem. Uff, przynajmniej miałem pewność, że nic jej nie jest. - Tylko na tyle cię stać?
- Fakt, jak na typowego złoczyńcę dość słaby początek - mruknął pod nosem Freddie. Mogłem wyobrazić sobie minę Lemon, nakazującej mu siedzieć cicho.
- Och, ale to tworzywo przynajmniej da nam trochę czasu, którego my potrzebujemy. A potem, cóż zobaczymy - wymamrotał towarzysz Kyle'a.
- Go, musimy coś zrobić - wyszeptałem ledwie słyszalnie. GoGo spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami ze strachu, choć zdawała się powściągać od emocji.
- Cierpliwości - odpowiedziała jeszcze ciszej, choć wątpiłem, żeby to było możliwe.
   Pomyślałem od razu, że gdyby działa im się krzywda, Baymax bez wątpienia by zareagował. Skoro więc stał spokojnie u mojego boku, znaczyło to tyle, że na razie nasi przyjaciele są bezpieczni.
- Kim jesteście? - spytał w końcu Wasabi, przerywając ciszę. - Jakoś nie rozumiem, czemu nocne zakradanie się do elektrowni miało by służyć.
- Powiedzmy, że chcę wypróbować mój eksperyment - mruknął znów kumpel Kyle'a, który najwyraźniej był mózgiem całej operacji. - A to, kim jesteśmy nie powinno was obchodzić. Jesteście z Agendy? - zapytał nagle, ale nikt mu nie odpowiedział przez dłuższy czas. - Czyli owszem. Szkoda, sądziłem, że przyślą Ithaniego.
   GoGo spojrzała w głąb pomieszczenia, zapominając o tym, że wcześniej wolała trzymać się z daleka od wyważonych drzwi. W ostatniej chwili złapałem ją za rękę, sprowadzając na ziemię. GoGo spojrzała na mnie, jakby wybudziła się z jakiegoś koszmaru, lub po prostu porzuciła ciekawość pobudzoną przez nieznajomych. Mnie również zastanawiało, co z tym wspólnego miał Ithani.
   Mimo tego nie puściłem jej dłoni.
- Co to za eksperyment? - zapytała Honey spokojnie.
- Tak naprawdę, nawet nie możemy wam go pokazać - zarechotał ten o wyższym głosie. - Nie mamy go ze sobą.
- Potrzebujemy tylko energii. - dodał Kyle.
- Dobra, już - wyszeptał ledwie słyszalnie przyjaciel Kyle'a.
- A co jeśli to nie zadziała, Ben? - zapytał go drugi.
- Zadziała, przemyślałem wszystko.
   Usłyszałem kilka ciężkich kroków, po czym poruszająca się postać przystanęła, być może rozglądając się dokoła.
- Trochę się spóźniliście - zaśmiał się Ben. - ale ważne, że chociaż zareagowaliście. Czujniki Agendy na ogół nas nie wykrywają.
- Niby czemu? - pytała znów Honey. Chce zaoszczędzić na czasie, uświadomiłem sobie.
   Obaj obcy poszemrali coś do siebie, po czym Kyle zabrał głos.
- Przykro nam, ale nie możemy powiedzieć więcej. Mamy nadzieję, że jednak nie spotkamy się więcej, by to omówić.
- Nie, stój! - krzyknąłem, wyskakując zza progu.
   Ujrzałem dużą salę, pełną krzywych cieni i licznych słabych świateł lamp. Jedno było najsilniejsze - to niebieskie, błyskające w rękach jednego z dwóch, wysokich, umięśnionych mężczyzn. Jeden z nich uśmiechnął się jadowicie, inny popatrzył na mnie z zamyśleniem.
 - Hmm, a sądziłem, że dzisiejszy dzień będzie nudny - stęknął ten z rdzawoczerwoną grzywą - Kyle.
   Jego towarzysz był nieco niższy, ubrany w lśniący bielą skafander, a jego brązowe włosy wydawały się być skręcone lokówką i zawinięte z tyłu głowy, tworząc splątanego koka.
- I bardzo dobrze, że się myliłeś - wysyczał Ben, patrząc na mnie ze złością.
   W tym momencie z progu wyskoczyła GoGo, pędząc przez salę z szybkością tak ogromną, że ledwie ją zauważyłem. Wpadła z wściekłością na Bena, trzymającego błękitną kulę, po czym wyrwała mu ją i odskoczyła pod ścianę. Baymax dołączył w tym czasie do mnie, oceniając naszych wrogów pod względem czułych punktów.
   Ben w tym czasie doszedł do siebie, a Kyle wyciągnął dłoń i zaczął mierzyć do GoGo z pistoletu. Nie!
   Skoczyłem na obu w momencie, w którym GoGo śmignęła w drugi kąt, by uniknąć kuli, w nią wymierzonej. Miejmy nadzieję, że ściany wytrzymają...
   Upadłem wraz z Benem, łapiąc przy okazji za nogę Kyle'a, który nie zdołał wymierzyć i trafił w sufit. Niestety nie zdołałem się osłonić i zanim wstałem, oberwałem cios w twarz od Bena, od którego aż zaszumiało mi w głowie.
- Koniec zabawy, szczeniaku - warknął jeden z nich, ale nie zamierzałem czekać. Zanim Kyle zdołał mnie namierzyć, zniknąłem mu z oczu, jak i wszystkim pozostałym.
- Co jest? - Ben rozejrzał się dokoła zdziwiony moim nagłym zniknięciem, ale zaraz potem oberwał ode mnie cios w brzuch, od którego się zgiął. Kyle wycelował w tamto miejsce pistolet, ale znowu nabój odbił się głuchym dźwiękiem od podłoża.
   Szedłem na około, obserwując ich czujnie. To, że mnie nie widzieli, nie oznaczało, że nie mogą mnie skrzywdzić. Teraz najbardziej zależało mi na tym, by odwrócić uwagę tych gości od moich przyjaciół, którzy sterczeli bezwiednie, przyklejeni czarną mazią do ściany, jak niewinne muchy w sieci pająka. Widziałem po minie Honey, że rozgryzła, co to za substancja, więc mogłem liczyć na to, że dając jej więcej czasu, sama wymyśli sposób, żeby się uwolnić.
   Ben tymczasem wyciągnął drugą broń ze swojej kieszeni i teraz musiałem obawiać się również jego.
- Zostaw chłopaka! Musimy odzyskać zasób. Leć tamtym tunelem, jazda! - syknął na swojego towarzysza. Jaki zasób? - pomyślałem sobie, ale zadrżałem na myśl, że mogą skrzywdzić GoGo.
   Obaj mężczyźni wylecieli z hali, zostawiając mnie i moich przyjaciół samych. Wyłączyłem więc generator, który pozwalał mi na przenikliwość i pokazałem się moim przyjaciołom. Baymax już próbował im pomóc.
- Dacie sobie radę? - spytałem, a Honey, która była już niemal uwolniona, kiwnęła głową.
- O nas się nie martw - powiedziała, majstrując przy substancji. - Bierz Baymaxa i pomóżcie GoGo. Nie może zostać sama.
   Robot spojrzał na mnie z uwagą, po czym znów na moich przyjaciół.
- Tu jest niebezpiecznie, Hiro. Musimy stąd zabrać Wasabiego, Freda i Honey.
- Baymax! - krzyknęła Honey. - Idź już sobie. Dam radę!
   Chwyciłem więc Baymaxa za rękę i pociągnąłem w stronę korytarza.
- Chodź, dadzą radę - powtórzyłem słowa Lemon, po czym zbadałem kostium przyjaciela. - Pamiętasz, jak razem lataliśmy? - spytałem.
- pewnie - odparł Baymax, wyraźnie zadowolony.
- To super, mam nadzieję, że wszystkie twoje receptory działają - powiedziałem, chwytając się jedną ręką magnesu na plecach robota. Spróbowałem też umieścić na drugim magnesie prawą nogę. Choć magnesy były cztery, na każdą moją kończynę, to jednak wolałem mieć możliwość szybkiego odskoczenia od pleców robota, jeśli zdarzyłaby się taka sytuacja.
- Trzymasz się, Hiro? - zapytał Baymax, obracając do mnie swoją głowę.
- Tak, leć! Musimy pomóc GoGo. - odparłem dość szorstko.
- Nie martw się, pomożemy jej - powiedział robot, ruszając.
- Nie martwię się - burknąłem, patrząc na wyloty licznych korytarzy, przez które przeszliśmy. Ja sam nie zdołałbym ich zapamiętać, dobrze, że był z nami Baymax. Miałem nadzieję, że moi przyjaciele również znajdą wyjście z tego labiryntu.
   Gdy wylecieliśmy z budynku, od razu zobaczyłem, że część latarni, które wcześniej oświetlały dość wyraźnie ogromny plac, przypominający wielkością lotnisko, zostały zniszczone, albo rozwalone. Tylko czyje to dzieło?
- Chodź tu! - usłyszałem krzyk z prawej, który należał prawdopodobnie do Bena. Jego tenoru nie dało się pomylić z niczym innym. Gościu powinien zarabiać na operach, a nie zakradać się do opuszczonych elektrowni. - Chyba ją widzę.
   Wskazałem Baymaxowi kierunek i obaj zaczęliśmy leciec w tamtym kierunku, gdy nagle usłyszałem dwa strzały, od których zamarłem.
- Cholera! Nie trafiłem jej. Ty spróbuj - Ben znów się odezwał, o wiele bliżej, niż wcześniej. Odetchnąłem lekko, bojąc się, że nie na długo odczuwam ulgę.
   Zanim dolecieliśmy do dwójki złodziei, usłyszeliśmy jeszcze trzy strzały, ale sądząc po wulgaryzmach wypowiadanych przez Bena i Kyle'a, chyba nie udało im się trafić GoGo. Całe szczęście, że mieliśmy czas, by popracować nad jej prędkością, inaczej mogłoby być z nią źle.
   Rzeczywiście, udało nam się zauważyć w ciemności sylwetki dwóch uzbrojonych mężczyzn, ale niebieska kula, którą trzymała GoGo, dawała takie światło, że bez problemu ściągała na nią kłopoty.
   Wpadłem od razu na pomysł.
- Baymax, stój! - wyszeptałem. Robot stanął, niepewny tego, co chcę zrobić. Wciąż znajdywaliśmy się w niemałej odległości od złodziei. - Znajdźmy GoGo i weźmy od niej to, co im zabrała.
- A co jeśli złodzieje uciekną? - zapytał Baymax.
- Kierują się światłem - powiadomiłem go ściszonym głosem. - Możemy ich łatwo zmylić.
   Baymax nie zrozumiał, co mam na myśli, ale nie próbował protestować. Oblecieliśmy plac dokoła, rozglądając się dokładnie, aż natrafiliśmy na jasnobłękitne światło, do którego próbowali dostać się tamci. Gdy udało nam się dostać bliżej GoGo, dziewczyna aż podskoczyła.
- Hiro, zaraz dostanę zawału - syknęła, trzymając się za poruszającą się ciężko pierś. Wyglądała na poważnie zmęczoną.
- Tak się mówi, prawda? - zapytał Baymax, podchodząc wraz ze mną do przyjaciółki. Nie przystając, podszedłem do niej blisko i ściągnąłem jej kask.
- Co ty robisz? - spytała z błyskającą w jej oczach ciekawością, którą oświetlała jeszcze dodatkowo kula.
   Nie odpowiadając, powłączałem kilka guzików z dolnej krawędzi kasku, aż zaczął świecić w bardzo podobnym, niebieskim kolorze. GoGo popatrzyła na mnie ze zrozumieniem, jednak, gdy skończyłem, oddałem jej kulę, a sam wziąłem od niej jej kask, który miał służyć jako przykrywka. To na mnie mieli zwrócić uwagę, podczas gdy GoGo ucieknie z
   Zanim jednak udało mi się ją przekonać, ziemia obok nas zadrżała od pocisków. Najwyraźniej nie mieli tylko zwykłych pistoletów, skoro mierzyli do nas serią. Okryłem szybko GoGo ramieniem, włączając tarczę na moim przedramieniu.
- Baymax, osłoń ją - powiedziałem, odbierając znieruchomiałej GoGo kulę. Robot posłusznie wykonał moje polecenie, po czym usłyszałem dźwięk pocisków, odbijających się od jego metalowego ciała. Jak to dobrze, że miał na sobie strój, bo inaczej z jego białej, puszystej masy nic by nie zostało.
   Sam zacząłem biec z kulą w ręku, zwracając na siebie uwagę mężczyzn.
- O! Tam jest - usłyszałem ściszony głos, po czym usłyszałem strzały skierowane w moim kierunku. Kazałem Baymaxowi ukryć GoGo tak naprawdę po to, by złodzieje nie zdołali zauważyć obecność drugiego niebieskiego światła - tego prawdziwego, które trzymała GoGo.
   Gdy jeden z pocisków przeleciał mi tuż koło ucha, postanowiłem nie ryzykować i włączyłem swoje buty. Natychmiast uniosłem się kilkanaście centymetrów nad ziemią i zacząłem biec dalej, tym razem szybciej i robiąc większe postępy.
   Biegłem wciąż naprzód, modląc się, aby Baymax i GoGo mieli na tyle rozumu w głowie, żeby się zwinąć, zanim tamci odkryją moją pułapkę. Mężczyźni zaczęli mnie ścigać, ale od razu usłyszałem cichy świst i zdziwione pomruki złodziei, którzy zatrzymali się w swoim pościgu za mną. Wróciłem więc ostrożnie w to oświetlone miejsce, zauważając już, że wydają się być związani.
- Odwiąż nas, idiotko! - krzyknął Kyle, oddając strzał.
   Baymax jednak odebrał mu broń, odkładając ją z dala od niego.
- Broń jest niebezpieczna. Powinniście o tym pamiętać.
- Co ty nie powiesz - jęknął Ben, siłujący się z grubymi linami.
   Podszedłem do GoGo, stojącej przy związanych złodziejach.
- Serio? Lina? - zapytałem, uśmiechając się. Mój pomysł wydawał się przy tym nieco atrakcyjniejszy.
   GoGo jednak nie wyglądała na równie zadowoloną. Podeszła do mnie i chwyciła mnie z całej siły za moje ubranie, przyciągając do siebie.
- Hiro, jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, to serio cię powieszę - warknęła, ale jej twarz nie wyglądała groźnie. Roześmiałem się szczerze. Wygląda na to, że chyba nam się udało. Tak, czy inaczej, dwaj przestępcy siedzieli teraz przywiązani przez GoGo liną do latarni, a Baymax trzymał ich pistolety. Nic nie zdołałoby mi popsuć nastroju, no chyba, że tamci by nawiali.
- Też się cieszę, że żyjesz - odparłem, a kąciki ust GoGo lekko wygięły się w uśmiechu. Pierwszy raz miałem tak wielką ochotę, żeby ją pocałować. I pierwszy raz w życiu byłem tak zdziwiony swoją reakcją.
   GoGo puściła mnie i podeszła do złodziei, przeszukując ich. Za Baymaxem stała błękitna kula, jarząca się wciąż energią. Energią? A! Więc po to była ta cała akcja. Chcieli przechwycić dużą część energii, a przez ten generator, mogli to zrobić bez najmniejszych problemów. Dotknąłem lekko gładkiej powierzchni kuli i uśmiechnąłem się pod nosem. Sprytnie to wymyślili. I to zapewne o tym mówili zasób, gdy ze sobą rozmawiali.
- Odwal się - krzyknął Kyle, odpychając od siebie GoGo.
- Zamknij się, to może wyrok będzie mniejszy - GoGo powiedziała to tak zimnym tonem, że nie dziwię się Kyle'owi, że się zamknął.
- Po co była wam energia? - zapytałem, podchodząc do nich. Ben popatrzył na mnie niemal z obrzydzeniem.
- Nie twój zakichany interes - warknął. Cóż, łatwo zmienił mu się humor.
   Kucnąłem obok, patrząc na niego natarczywie.
- W jaki sposób chcieliście ją wykorzystać? - powtórzyłem pytanie.
   Kyle nagle zaczął chichotać, niemal szaleńczo, patrząc na mnie obłąkanym wzrokiem. Co z nim nie tak, pomyślałem, ale GoGo popatrzyła na niego z przerażeniem. Ben uśmiechnął się do niego, najwyraźniej rozumiejąc żart.
- Wy serio myślicie, że tak to się skończy? - warknął Ben, wciskając guzik w małym pilocie w jego związanej do ciała dłoni, który dopiero teraz zauważyłem.
   GoGo chciała mu go zabrać, ale już było za późno. Złodziej wcisnął go, a cały kilkuset metrowy budynek eksplodował z taką siłą, że wybuch odepchnął nas o kilka metrów, choć być może znajdowaliśmy się kilometr od elektrowni. Wszędzie widziałem płomienie, cały błysk był tak ogromny, że oprócz ognia nie potrafiłem zobaczyć nic innego.
   Leżałem na ziemi, to wiedziałem na pewno. Podniosłem się lekko i spojrzałem na bok na leżącą przy mnie GoGo. Ona również patrzyła na mnie. W tym momencie oboje zrozumieliśmy, co się właściwie stało. GoGo wstała, utykając i zaczęła iść w kierunku płonącej elektrowni.
- Honey!! - wrzeszczała. - Fred! Wasabi! - puściłem się za nią biegiem, zapominając o przestępcach, leżących również na ziemi, czy Baymaxie, którego wybuch jedynie lekko poturbował. - Honey!!
- GoGo, uspokój się, błagam. - szeptałem, chociaż sam czułem, jak rozpadam się na kawałeczki. Czułem, że sam walczę ze swoją własną świadomością, napadającą na mnie jak olbrzymi głaz i przygniatającą mnie do ziemi.
- Nie, Hiro, to moja wina, mogliśmy im pomóc, mogliśmy... - piszczała, gdy przerwał jej ochrypły głos.
- Dobrze, że jednak nie pomogłaś - powiedział Wasabi, uśmiechając się do nas szczerze. Szedł do nas wraz z Honey i Fredem, którzy wyglądali na całych i zdrowych, jedynie mocno ubrudzonych mazią.
- Fred... Honey. Wasabi - GoGo patrzyła na nich z szokiem, jakby widziała duchy. Ja również miałem takie wrażenie.
- Żyjemy, skarbie - Honey podbiegła do niej i chwyciła ją w ramiona, przytulając mocno. GoGo schowała twarz w jej ramię, płacząc cicho.
   Wcale się jej nie dziwiłem. Gdy tylko mnie opuściła, sam upadłem na kolana, trzymając mocno głowę. Wasabi dotknął mojego ramienia, próbując mnie wesprzeć.
- Hiro, już, nic nam nie jest. - powiedział spokojnie, nieco łagodząc moje przerażenie i związany z nim szok.
- Cholera, było tak blisko... - jęknąłem, po czym wstałem na nogi i objąłem mocno stojącego obok Freda. - Nie róbcie mi tego, błagam. Nigdy.
- Dobra, stary, weź puść, bo za chwilę pożałuję, że mnie tam jednak nie było... - zachichotał Fred, odpychając mnie lekko.
   Wasabie ścisnął mnie równie mocno, co ja wcześniej Freda i spojrzał na dwóch złodziei.
- Honey, mogłabyś...? - wskazał dziewczynie na przestępców, którzy próbowali rozwiązać nadpalone liny.
   Lemon rzuciła w ich stronę małą kulkę wielkości piłki tenisowej o kolorze żółci, która przykleiła ich na dobre do podłoża i unieruchomiła ruchy. Jedynie ich głowy wystawały z powstałej żółtej bańki.
- Jak wam się udało zwiać? - spytałem Wasabiego, oddychając wciąż szybciej niż zwykle. Baymax podszedł do mnie i popatrzył wyczekująco na przyjaciela.
- Honey zamknęła w nas w jednej z tych swoich baniek, kiedy elektrownia wybuchła. Brała pod uwagę taką możliwość, a my wciąż byliśmy zbyt blisko budynku. - powiedział Wasabi. W tym czasie Fred skorzystał z możliwości i objął Honey tak, jak teraz obejmowała ją GoGo. Wyglądało to niezwykle komicznie, gdyby nie małe wcześniejsze zajście, które mogło kosztować ich życia.
- No tak, ale... - nagle przypomniałem sobie słowa Yoko. - Moment, Yoko mówiła, że jeśli jedna z elektrowni wybuchnie to inne też i wybuch może rozwalić całe Fransokyo.
   Wasabi uśmiechnął się triumfalnie i skrzyżował ręce, patrząc na mnie z wyzwaniem, jakby oczekiwał, że sam znajdę odpowiedź na swoje pytanie.
- Chwila, co zrobiłeś? - spytałem go.
- Nic wielkiego - pamiętasz, jak się urwałem? - zapytał mnie, a ja przypomniałem sobie nagle jego dziwne zachowanie.
- No...
- Pozostawiałem w kątach budynku cztery dystrybutory, które zahamowały wybuch do tego stopnia, że najwyżej powiew mógł dotrzeć dalej niż kilometr. A elektrownie stoją od siebie w odległości co najmniej dwóch...
- Stop! - warknąłem. - Chcesz mi powiedzieć, że narozstawiałeś dookoła swoich eksperymentów i nic mi nie powiedziałeś? - spytałem chłodno. Wasabi rozłożył ręce.
- Ta misja nie była zaplanowana. - tłumaczył się.
- Tak, ale wiedziałeś, co robisz! Mogłeś mnie uprzedzić...
- Wybacz, Hiro, ale...
- Dobra, może przestaniecie się kłócić jak stare baby i powiecie mi, co teraz zrobimy?! - wykrzyknął Fred, przekrzykując nasze krzyki.
   Spojrzeliśmy na siebie z Wasabim ze wstydem. Fred miał rację. Poza tym powinienem się cieszyć, że przyjaciel w ogóle żyje, zanim osądzać go o to, że nic mi nie powiedział na temat swojego planu. W końcu działaliśmy jako jedna, wspólna ekipa.
- Nadajcie sygnał Yoko - powiedziała twardo GoGo, ocierając łzy. - Powinni tu kogoś przysłać.
- No to trochę sobie poczekamy - mruknął Wasabi, idąc w kierunku złodziejów.



- Ta misja nam się nie udała - mruknąłem, wpatrując się w sufit AZN-u. Ciocia dzwoniła do mnie pewnie z jakieś sześćset razy, ale nawet nie miałem przy sobie telefonu, żeby mogła się do mnie rzeczywiście dodzwonić.
- Czego tak myślisz? - zapytała optymistycznie Honey, wylegując się w jednym z foteli, gdy ja leżałem na kanapie.
- Jestem za Hiro - dodała GoGo. - Nie przemyśleliśmy dokładnie tego, co robimy. Dobrze, że to się skończyło tak, a nie inaczej...
- Racja - mruknął Freddie.
- No, ej, ale złapaliśmy w końcu tych dwóch, co nie? - zapytała Honey, patrząc na nas.
- I przy okazji rozwaliliśmy elektrownię - dodał Wasabi, ale Honey posłała mu zimne spojrzenie.
- Przesadzacie! Potrzeba nam tylko doświadczenia. I treningu. I...
- Pamiętacie, czemu nie udała nam się nasza pierwsza misja schwytania Yokai? - zapytała cicho GoGo, przerywając Lemon.
   Wszyscy popatrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. GoGo leżała na drugiej kanapie, naprzeciw mnie, a jej ręka zwisała bezsilnie z miękkiego mebla. Miała na twarzy lekkie oparzenia, jak ja, ale nie wyglądała na ranną. Byliśmy chyba bardziej zmęczeni wydarzeniami tej nocy, niż poszkodowani.
   GoGo odetchnęła ciężko.
- Popełniliśmy ten błąd, że każdy działał na własną rękę. I to robimy zawsze, zauważyliście? Jesteśmy zespołem, a każdy i tak działa po swojemu. Każdy ma jakieś swoje plany i każdy chce rządzić. Może po prostu powierzmy dowództwo tylko Hiro, albo jeśli się zgodzi komuś innemu i wycofajmy się, zamiast narzucać mu swoje zdanie.
   Nastała długa ciszy. Nie potrafiłem nie zgodzić się z GoGo. Rzeczywiście, nie działaliśmy razem, ani przy tej, ani przy wcześniejszych misjach. Pomimo to, że byliśmy obok siebie, to jednak nasza praca odbywała się osobno. Działaliśmy razem jedynie wtedy, gdy ulepszaliśmy swoje sprzęty.
- To nie ja powinienem dowodzić - przerwałem trwającą od kilku minut ciszę. - Sami widzieliście, jak skończyłoby się dzisiaj moje dowodzenie, gdybyście się sami nie uwolnili. To bez sensu...
   Przypomniałem sobie moment, gdy GoGo zabrała kulę i uciekła z elektrowni. Wtedy rzuciłem wszystko, by jej pomóc, nie myśląc o reszcie. Czy tak robi prawdziwy przywódca? Nie zdałem egzaminu. Możliwe, że los następnym razem nie dałby mi drugiej szansy i wtedy naprawdę ktoś mógł zginąć...
- Nie! - zaprotestował gorączkowo Fred. - Przecież to Wasabi nie powiadomił cię o swoich dystrybutorach.
- Właśnie - poprał go sam Wasabi. - To ja wplątałem się w twoje plany, Hiro.
- Nie miałem żadnego planu! - krzyknąłem. - Rozumiecie? Nie wiedziałem, co nas czeka na tej misji i nie wiedziałem, co będziemy tam robić. Przez cały czas improwizowałem!
   GoGo nagle usiadła szybko na kanapie, wpatrując się we mnie swoimi ciemnobrązowymi oczyma.
- Hiro, ale gdybym nie powstrzymała ciebie wtedy, gdy chciałeś pomóc Fredowi, Honey i Wasabiemu, to możliwe, że nie doszłoby do tego wszystkiego. To ja namieszałam. Ja wzięłam generator energii i wywołałam panikę. Wszystko szło gładko, dopóki...
- No właśnie, dopóki to ja nie nawaliłem - dodałem. - To nie jest wasza wina!
- Hiro, przez wieczność będziesz się obwiniał? - spytała Honey gładko. - Daj już spokój. Sami w to weszliśmy, nie jesteś za nas w żaden sposób odpowiedzialny.
   Znów nastała cisza. Baymax siedział u moich nóg, nasłuchując. W końcu usiadłem, chowając zmęczoną twarz w obdrapane dłonie. Musiałem wyglądać naprawde strasznie, mimo że chronił mnie przecież strój.
- Przez chwilę naprawdę, myślałem, że was stracę - wyszeptałem, po raz pierwszy przełamując się od tamtego momentu. Próbowałem jakoś ukryć mój strach, wrzeszcząc wtedy na Wasabiego, że nie powiedział mi o swoim planie, ale tak naprawdę cholernie się o nich bałem. - Gdybym was wtedy stracił, to...
   Honey westchnęła tylko i usiadła obok mnie, przytulając mnie mocno. Za jej śladem poszła też GoGo, obejmując mnie z drugiej strony. Wkrótce Baymax, Fred i Wasabi również do nich dołączyli i tak wszyscy siedzieliśmy na jednej kanapie, przytulając się do siebie wzajemnie.
- Kochamy cię, Hiro. - powiedziała cicho Honey. - Wiesz o tym.
   Uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem ją czule po ramieniu. Dopiero teraz ciężar, który leżał mi na sercu, zdołał się odczepić i runąć w otchłań, zostawiając mnie wolnym. Chociaż wszystko poszło dziś nie tak, to coś nam się jednak udało zrobić. Przede wszystkim dogadać się ze sobą i przypomnieć, po co tak właściwie robimy to, co robimy. A robimy coś naprawdę wielkiego.


Sorki, za bardzo skupiłam się ostatnio na Czkastrid, a niestety nie mg prowadzić teo i tego jednocześnie, wybaczcie, rybeńki ( tak mówi moja pani od działalności gosp. xD )


Mam nadzieję, że rozdział nie był za nudny, choć jak dla mnie wątły jak flaki z olejem :// Dobra, przysięgam, że się rozkręcę, nawet jeżeli to mi wyszło trochę słabo ;)

9/05/2015

Godzina szczerości

   Nagle przecież przypomniałem sobie o dwóch kartkach spoczywających w moich kieszeniach. Jak mogłem zastanawiać się nad Sam i GoGo, skoro możliwe, że obie znalazły rozwiązanie mojego problemu?
   Zeskoczyłem szybko z łóżka i zabrałem się do przeglądania mojej bluzy w poszukiwaniu ukrytych kartek. Sam nie wiem, kto bardziej ryzykował, szukając dla mnie tych informacji - Sam, czy GoGo? Ująłem w trzęsące się dłonie pierwszy zwitek papieru i rozłożyłem go, czytając szybko tekst.
   Nie musiałem zgadywać, by wiedzieć, że były to informacje AZN-u. Na dole widniał podpis Eve Yoko.

   Dnia 30 marca w okolicach Parku Riverrunu złapano grupę przestępczą pod przewodnictwem Carlosa Maysona, bogatego biznesmena, mieszkającego w San Fransokyo. Razem z nim przebywało tam około stu osób - większość z nich podejrzewano o kradzieże, oszustwa i poważniejsze przestępstwa. Jak się potem okazało, grupa ta miała na celu wymianę handlową, w której przewodniczył sam Mayson. Podczas tych wydarzeń, część z podejrzanych wystąpiła między sobą, rozpoczynając w ten sposób kłótnie, które zwróciły uwagę miejskich służb. Na miejscu byli nasi agenci, którzy zdołali powiadomić odpowiednie posterunki; jeden z nich został postrzelony raną śmiertelną podczas awantur około godziny 4:15. Pozostali z naszych sześciu agentów zdołali powstrzymać walki z pomocą grupy antyterrorystycznej. Wiele osób - ok. 30 - poniosło rany, 16 osób zginęło czy to na miejscu, czy w szpitalu. Pieniądze, zebrane od grup przestępczych jako dowód w sprawie oszacowano na około milion dolarów. To pierwsza taka sytuacja od kilku lat.

   Zmarszczyłem brwi, ale szybko zauważyłem odręczne, równe pismo Sam pod spodem:

   Hiro, to jedne z nielicznych akt w sprawie C. Maysona. Mam nadzieję, że się przyda. Z tego, co opowiadałeś, to zdarzenie miało miejsce niemal w tym samym momencie, co wypadek twoich rodziców.

   Wyciągnąłem spod łóżka pudełko, w którym chowałem zdjęcia moich rodziców, po czym włożyłem kartkę Sam pomiędzy fotografie. Zająłem się od razu drugą kartką, niepewny, jakie informacje będą w niej zawarte.
   Papier był wygnieciony i wyraźnie używany. Gdy go rozwinąłem zauważyłem odręczne, niekształtne pismo, które jak się okazało, należało do cioci GoGo.

Droga Sayuri,

  Mam nadzieję, że się nie gniewasz o to, że zdradziłam Maysonowi twoje miejsce zamieszkania. Każdy na moim miejscu zrobiłby to, gdyby zaczął cię szantażować. Radzę ci, żebyś szybko zapłaciła te pieniądze, bo Mayson nie należy do cierpliwych ludzi.
   Rozmawiałam ostatnio z Cass, powiedziała mi, że nazbierała już większą część pieniędzy, które jesteś winna, ale potrzebuje jeszcze trochę czasu. Keiji pewnie się wkurzy, ale mam nadzieję, że jednak przyjmie jej pieniądze. A co do Cass, to u niej wszystko dobrze. Kończy już szkołę i pytała mnie ostatnio, co u Tadashiego. Powiedziałam jej po krótce, że rośnie jak na drożdżach, ale zdziwiło mnie to, że chyba nie wiedziała o istnieniu Hiro. Nie martw się, nie zdradziłam jej tego, choć według mnie, powinnaś jej powiedzieć chociaż to.
   Moje długi zmniejszyły się o połowę, gdy poprosiłam o pomoc mojego brata. Ha, dobrze, że się zgodził, inaczej dalej tkwiłabym w martwym punkcie. Może powinnaś również zagadać do niego, w końcu on i Keiji byli kiedyś przyjaciółmi.

Życzę ci powodzenia,
Christie

   Przeczytałem jeszcze kilka razy list, mając nadzieję, że zrozumiem z niego więcej. Więc tak - ciocia Cass nie odzywała się z moją mamą, ale mimo to jej pomagała, a tato GoGo zaczął pomagać swojej siostrze w spłacaniu długów. Zaciekawił mnie ten list, bo również dowodził, że moja mama miała kontakt z Christiną Tomago, o czym wcześniej nie wiedziałem. Najwyraźniej każdy był zamieszany w tę historię. Szkoda tylko, że dowiedziałem się o tym dopiero teraz, pomyślałem z poirytowaniem.
   Schowałem list Christiny w to samo miejsce, po czym położyłem się na łóżku, żeby pomyśleć o wszystkim. Wpatrywałem się w sufit sam nie wiem, czy godzinę, czy zaledwie kilka minut, ale czas zdawał się płynąć, ignorując mnie. W końcu, zmęczony wszystkim, czego się dziś dowiedziałem, zasnąłem.

- Nie sądziłem, że twoja ciocia znała moją mamę - powiedziałem z grymasem, rozmawiając z GoGo.
   Wyszliśmy na spacer, żeby zebrać wszystkie informacje do kupy i zastanowić się, co zrobić dalej. GoGo spojrzała na mnie z tą samą, niezbyt zadowoloną miną, co ja na nią, po czym odpowiedziała cierpko:
- Tym gorzej dla twoich rodziców. Ciotka Christie to najgorsza i najbardziej nieczuła osoba, jaką znam... - mówiąc to, zawahała się, jakby jej ciocia nie była tą najgorszą osobą. Chyba się domyśliłem, że znała jeszcze jedną taką osobę i nawet ja wiedziałem, kim ona była. Ithani.
- Jak zdobyłaś ten list? - zapytałem ją, wpatrując się w błyszczącą taflę stawu, po którym pływały dwa śnieżnobiałe łabędzie. Park o poranku wyglądał naprawdę niezwykle. Wystarczyło tylko wstać trochę wcześniej, żeby to zobaczyć.
   GoGo założyła nogę na nogę. Zauważyłem, że co chwilę się wierciła, jakby drewniana ławka nie była dla niej zbyt wygodna. Cóż, dla mnie też nie.
- Kiedyś ciotka zawitała do nas na kilka dni. Nie powiedziała ojcu, dlaczego tu przyjechała, a ja nie zamierzałam czekać, aż nam łaskawie o tym opowie. Kiedy załatwiała jakieś sprawy, wślizgnęłam się do jej pokoju i znalazłam ten list. Chyba jednak nie zdołała go wysłać twojej mamie, skoro leżał w jej rzeczach... - uśmiechnęła się słabo, jakby chciała mnie pocieszyć.
   Spojrzałem przed siebie, nie czując już właściwie nic.
- Nie wiedziałem, że ciocia Cass i moja mama... Nawet na tym zdjęciu od twojego taty były razem, uśmiechnięte. Myślisz, że to długi mojej mamy były powodem ich konfliktu? - zapytałem, przypominając sobie reakcję cioci Cass, gdy znalazła te zdjęcia. Nie miałem wątpliwości, że bardzo kochała moją mamę.
- Nie wiem, nigdy o to nie pytałam - GoGo wzruszyła ramionami.
   Westchnąłem głośno, zamykając oczy.
- Ciocia Cass znalazła te zdjęcia w moim pokoju. - wyznałem jej z narastającymi wątpliwościami.
   GoGo od razu się ożywiła, jak posąg, który przebudził się ze snu.
- Hiro, czy to było wtedy, gdy wpadłeś na nas na ulicy? - zapytała od razu. Zdziwiłem się, że tak szybko połączyła te fakty. Kiwnąłem bezwiednie głową, nie patrząc wciąż na nią.
- Och, Hiro - westchnęła, obejmując mnie mocno. Po dłuższej chwili, to ona znów przerwała ciszę - Pewnie to musiał być dla niej szok.
- Myślisz, że dla mnie nie?! - warknąłem, kopiąc kamień do śpiącego stawu, który rozbił taflę z pluskiem. - Wiesz, ile to wprowadziło zamieszania w moim życiu?
- Wiem - odparła GoGo ze spokojem. Wstałem, odpychając od siebie GoGo, po czym włożyłem dłonie do kieszeni spodni.
- Nic nie wiesz - mruknąłem, patrząc wciąż na otaczającą mnie przyrodę. Nie chciałem, żeby GoGo zobaczyła w moich oczach jak bardzo cierpię. Ta cała sytuacja była dla mnie, jak wiadomość dla poszkodowanego, że nigdy nie stanie o własnych nogach. I w jednym, i w drugim wypadku, informacja ta zmieniała całkowicie oba życia.
   GoGo dotknęła mojego ramienia, chcąc mnie wesprzeć.
- Hiro, moja mama umarła, kiedy byłam mała. - powiedziała nagle. Zauważyłem, że jej głos zadrżał, gdy to mówiła. - Dopiero potem dowiedziałam się, że... że to nie była choroba.
   Obróciłem się, patrząc ze zdziwieniem w jej ciemne oczy, które teraz szkliły się od łez.
- Dlatego dobrze wiem, co teraz czujesz. Ja też sama dowiedziałam się o tym, bo mój ojciec nie chciał mi o tym powiedzieć. Przez to miałam do niego żal i on o tym doskonale wiedział.
   Nie potrafiłem wydusić ani słowa. Byłem pewien, że GoGo nigdy wcześniej nikomu o tym nie powiedziała. Od razu wyobraziłem sobie małą GoGo, która dowiaduje się o śmierci ukochanej mamy. Ja swoich rodziców nie zdążyłem nawet poznać, by móc za nimi zatęsknić. GoGo miała o tyle ciężej, że musiała dobrze poznać swoją mamę, skoro tak za nią tęskniła.
- Co się wtedy stało? - zapytałem cicho. GoGo przetarła swoje łzy wierzchem dłoni, po czym spojrzała na mnie z tą samą stalą w oczach, co zawsze, odkąd spotkałem ją po raz pierwszy. Jakby ta mała dziewczynka, która niechcący się przede mną otworzyła, zatrzasnęła szybko za sobą drzwi, nie wpuszczając do środka obcych.
   Moja przyjaciółka usiadła na ławce, wpatrując się w swoje nogi. Kucnąłem obok, przyglądając jej się wciąż z troską.
- Miałam wtedy sześć lat - wyszeptała, po czym uśmiechnęła się kpiąco, ale i smutno. - Moja mama poszła jak codziennie na zakupy. Miała zaraz wrócić. Nie wiedziałam, że akurat wtedy w tym właśnie budynku dojdzie do zamachu.
   Przerwała na dłuższą chwilę, ale ja byłem cierpliwy. Nie mogłem znieść widoku jej zrozpaczonej twarzy. Czułem, jakby ktoś wbijał mi coś ostrego w serce, co zatapiało się z każdą chwilą, powiększając mój ból.
- Było to jedno z największych i najbardziej tłocznych miejsc w mieście. Zginęło tam wielu ludzi, ja...
- Czy to był wybuch w Kyoto? - zapytałem, przerywając jej na moment. Porównałem obie daty i doskonale się zgadzały. GoGo spojrzała na mnie ze zdziwieniem, po czym kiwnęła wolno głową.
- Mój ojciec powiedział, że mama wylądowała w szpitalu i że nie mogę się z nią zobaczyć, a tak naprawdę zginęła na miejscu. Od tamtego czasu zamknął się w sobie, nic do niego nie docierało. W końcu jakiś jego przyjaciel zapisał go na leczenie. Byłam za mała, żebym mogła cokolwiek zrozumieć.
   W końcu dowiedziałam się prawdy od cioci Christie, a mój ojciec przestał jej przez to pomagać finansowo.
   GoGo spojrzała na mnie ze smutkiem próbując ukryć drżenie dłoni. Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć, więc tylko złapałem ją za obie dłonie, starając się dodać jej otuchy.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś - powiedziałem w końcu cicho, a GoGo obdarzyła mnie słabym uśmiechem, ściskając mocniej moje dłonie.
- Hiro, ja popełniłam błąd i zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy mój ojciec leżał w szpitalu. Czasami trzeba zrobić nawet najbardziej niewybaczalne rzeczy, by chronić bliskich. Twoja ciocia zrobiła to samo, nie mówiąc ci o twoich rodzicach. Powiedz, czy czujesz się lepiej, żyjąc z tą świadomością?
   Zatkało mnie. Dobrze znałem odpowiedź na to pytanie, ale nie potrafiłem wybaczyć mojej cioci, nawet przyznawszy rację GoGo.
   Dopiero teraz zauważyłem, że cały czas trzymam dłonie GoGo. Puściłem je, denerwując się w myślach na moją głupotę i usiadłem koło dziewczyny, która najwyraźniej nic nie zauważyła.
- Co zamierzasz? - zapytała, zostawiając za sobą temat o jej mamie, który tak niechętnie poruszyła.
- Sam nie wiem - odpowiedziałem, drapiąc się po głowie. - To i tak nie pomogło mi sprawdzić, czy wypadek rodziców był związany z tymi długami, czy nie. Dostałem tylko dużo więcej niepotrzebnych, ale mieszających mi w głowie informacji.
   GoGo uśmiechnęła się do mnie. Niezbyt lubiłem, gdy mi się przyglądała, bo nie potrafiłem się skupić.
- Sam znalazła informacje na temat wydarzenia tego dnia, gdy zginęli moi rodzice - w ostatniej chwili przypomniałem sobie radę Honey na temat poruszania przy GoGo tematów związanych z Sam, ale było już za późno. Uśmiech z twarzy GoGo prysł, ale ona sama nie sprawiała wrażenia na mocno wkurzoną, choć wiedziałem, że udaje.
- I co? - zapytała obojętnym tonem. Otworzyłem szeroko oczy, ale szybko odpowiedziałem na jej pytanie.
- Okazało się, że w tym samym momencie odbywało się coś w San Fransokyo. Coś jakby... wymiana pieniędzy. Mayson był wtedy na miejscu, ale zaczęły się jakieś kłótnie i sprawę zakończyła grupa antyterrorystyczna. - GoGo wyglądała na szczerze zdziwioną takim obrotem sprawy.
- Naprawdę? - zapytała, jakby zapominając o tym, że zacząłem temat od Sam.
- Tak, jeden agent Agendy zginął w całym zamieszaniu. Myślałem nad tym i jeśli Mayson tam wtedy był, a potem zgarnęła go policja, to chyba nie mógł mieć nic wspólnego z wypadkiem moich rodziców, prawda? - zapytałem ją. To wszystko, co udało mi się wymyślić, po przeczytaniu tekstu nakreślonego mi przez Sam.
   GoGo wyglądała na zamyśloną.
- Nie wiesz tego. Może Mayson miał z tym wiele wspólnego, ale to jeszcze nie dowodzi, że bezpośrednio miał z tym coś wspólnego. Równie dobrze, wypadek mógł spowodować ktoś z jego ludzi, choć wolałabym, żeby to rzeczywiście było dziełem przypadku.
   Zdziwiłem się na te słowa.
- Ty byś wolała? - zapytałem, łapiąc ją za słowa. GoGo kiwnęła głową.
- Hiro, znam cię. Jeśli okazałoby się, że ktoś naprawdę był winny śmierci twoich rodziców, na pewno zacząłbyś go szukać i ściągnąłbyś na siebie niebezpieczeństwo. Jak zresztą zawsze.
   Uśmiechnąłem się lekko, słysząc to. Nie sądziłem, że GoGo zna mnie aż nadto.
   Z ulicy powiał chłodny wiatr, strzepujący liście z drzew, jakby nie ważyły więcej od piórka. Dobrze, że ubrałem się ciepło. GoGo otuliła się ciaśniej swoją kurtką, wypełnioną od środka ciepłym kożuchem. Jej włosy fruwały na około, irytując samą GoGo.
- Mogę cię o coś zapytać? - zacząłem nieśmiało, przyglądając się, jak próbuje uporać się ze swoimi włosami.
- Hę?
- Czy ty... jesteś zazdrosna o Sam? - wydusiłem w końcu. GoGo nie popatrzyła na mnie, dając za wygraną w walce z wiatrem, po czym wzruszyła lekko ramionami.
- Może trochę - odpowiedziała z lekkością, jakby mówiła o pogodzie.
- Więc to dlatego jej tak nie lubisz? - zapytałem ją. Podczas naszej ostatniej rozmowy, gdy zadałem jej to samo pytanie wyśmiała mnie i zaprzeczyła, więc nic dziwnego, że zdziwiłem się, że jej odpowiedź była tym razem inna.
- Nie tylko, ale jest to główny argument - odpowiedziała znów, bawiąc się swoim fioletowym kosmykiem.
   Westchnąłem cicho i usiadłem wygodnie, patrząc znów na staw, z którego zniknęły już dwa łabędzie. Być może schłodził je wiatr i postanowiły poszukać cieplejszego miejsca dokoła zbiornika.
- Naprawdę nie rozumiem dziewczyn - mruknąłem, przytulając do siebie moje nogi.
   GoGo nagle przestała się bawić swoimi włosami i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- A co tu jest do rozumienia?
- Ja bym nie potrafił znienawidzić osoby tylko dlatego, że jestem zazdrosny - powiedziałem, patrząc na GoGo z uśmiechem.
   Ku mojemu zdziwieniu jej policzki się zarumieniły.
- Potrafiłbyś - odpowiedziała wprost, mrugając do mnie. Zdziwiłem się, z jaką szczerością dzisiaj rozmawiamy.
- Nie, nie potrafię - zaśmiałem się. - To chyba dla mnie zbyt skomplikowane - mruknąłem, wstając.
- Też tak myślę - zachichotała GoGo, chwytając moją wyciągniętą w jej stronę rękę.