Korytarze zlewały się w jedno, wszystkie szeregi i ściany miały ten sam kawowo-biały kolor, jakby ktoś oblał je porannym napojem. A może myślałem o tych ścianach w ten sposób bo sam już przysypiałem, a kawa z pewnością by mnie pobudziła? Sam tego nie wiedziałem. Przetarłem twarz, ziewając przy tym, jakbym nie spał za dobrze. No dobra, rzeczywiście się nie wyspałem - całą noc omawialiśmy taktykę obrony wobec przestępców, których porwali tubylcy. Reszta moich przyjaciół nie była bardziej wyspana ode mnie, najwyraźniej nieco przeceniłem nasze siły.
Szliśmy wolno po korytarzach zakładu, prowadzeni przez czterech strażników w formie obrony przed skazańcami, choć wiedziałem, że to nas chcą pilnować, byśmy nie zrobili niczego głupiego. Czułem się, jakbym był jednym z więźniów, których mieliśmy bronić, a nie osobą, która była pewna o niewinności tych, którzy siedzieli na ławie oskarżonych. To było bezsensowne, że po raz drugi siedzieli na tym samym miejscu. Jak jakieś cholerne deja-vu. Już raz ich skazano, a tym razem byli niewinni, nie uciekli. Sam fakt, że chcieli wrócić do zakładu i odbyć swoją karę dawał do myślenia nad sensem ich działań. To także chciałem zamieścić w mowie obrony. Honey ziewnęła głośno, przeciągając się. Najwyraźniej ziewanie było zaraźliwe, bo ja również zacząłem ziewać.
Szliśmy w ciszy - każde nasze słowo miało teraz podwójne znaczenie. Mogło pomóc oskarżonym więźniom i mogło sprowadzić na nas kłopoty. Yoko szła przed nami wraz z Robbem, stukając głośno niskimi obcasami. Jej obecność napawała mnie pewnością siebie - w końcu dyrektor wierzyła w tę sprawę, wierzyła, że damy sobie radę. W innym razie nie walczyłaby tak o nasz udział w procesie. Dziwne, choć zawsze miałem szacunek do Eve Yoko, dopiero teraz ten szacunek nabrał pozytywnych barw. Sam miała rację, nadawała się na swoje stanowisko jak nikt inny, a ja się myliłem co do niej. Teraz żałowałem, że się jej wtedy postawiłem, gdy kolejna nasza "misja" była jedynie próbą. Najwyraźniej miała za sobą wiele początkujących agentów, a ja musiałem wydać się jej skończonym idiotą, gdy wyskoczyłem z tym, że sami świetnie dalibyśmy sobie radę na takiej misji.
Zaprowadzono nas do niewielkiej sali, która prawdopodobnie i tak musiała być największym pomieszczeniem w tym zakładzie. Z przodu stało twarde, podwyższone biurko, przy którym zasiadała czwórka sędziów zakładu. Dwójkę z nich wybrała Yoko po namowie z generałem sztabowym Nazumi, tak żeby sąd mógł odbyć się demokratycznie.
Pod ścianą stała długa, niska ławka, na której zasiadali wszyscy więźniowie. Wokół nich zgromadziła się spora grupka strażników, którzy trzymali za pasami przypiętą broń. Nie zdziwiłbym się, gdyby podczas tej rozprawy doszło do rozlewu krwi. Przed siedzącymi na ławie, skutymi więźniami stało pięć krzeseł, które odpowiadały naszym osobom. Na sam ich widok poczułem spięcie. Jesteśmy ważni w tej rozprawie, pomyślałem. Niejako od nas zależy los więźniów.
Sala była pusta, nie licząc oczywiście samych oskarżonych. Na razie nie zjawiła się jeszcze lawa przysięgłych, ani prokuratorzy, ani tym bardziej żaden z sędziów. James na mój widok uśmiechnął się lekko, z nadzieją. Zdołałem nawet zauważyć Jerry'ego, który wyglądał nieco lepiej niż gdy Baymax udzielał mu pierwszej pomocy. Na nasz widok oskarżeni wyraźnie rozluźnili się, jakby zyskali pewność, że poprzemy ich sprawę.
Miałem wrażenie, że idziemy w kierunku krzeseł całe wieki, choć trwało to zaledwie minutę. Ciężar odpowiedzialności na moich barkach z każdą chwilą rósł coraz bardziej, uniemożliwiając mi uspokojenie się. GoGo musiała to zauważyć, bo jej palce zacisnęły się na mojej dłoni, a gdy na nią spojrzałem, jej piękną twarz rozświetlił pełen nadziei uśmiech. Jej oczy zdawały się mówić głośno: dasz sobie radę, Hiro. W końcu sam się na to zgodziłem, pomyślałem, biorąc wdech. Co ma być, to będzie.
Usiadłem na jednym z krzeseł, gdy niemal w tej samej chwili usłyszałem cichy szept Jamesa, który mógłbym uznać za westchnięcie.
- Hiro - zawołał mnie, a strażnik stojący obok niego trzepnął go w ramię, jakby chciał go przywołać do porządku. Aha, fajnie, czyli nie wolno nam nawet zamienić słowa? - pomyślałem ze złością, obracając się do przodu, by nie przysparzać więźniom więcej kłopotów ze strony strażników.
GoGo usiadła tuż obok mnie, ściskając nerwowo w rękach długopis, jakby od niego zależał teraz jej los. Reszta moich przyjaciół również zdawała się spięta. Wszystkich nas poubierano w śnieżnobiałe koszule i ciemne spodnie - Honey i GoGo dostały spódnice. Blondynka zgodziła się na swój strój bez wahania, za to GoGo musiała wykłócić się z Yoko, by zamiast spódnicy założyć zwykłe czarne legginsy. Ja i Wasabi śmialiśmy się jeszcze długo po tej sytuacji ku niezadowoleniu dziewczyny. Swoją drogą nawet w samej koszuli wyglądała dojrzalej, nie mówiąc już, że pierwszy raz widziałem ją w eleganckim ubiorze. Nawet na rozpoczęciu roku akademickiego ubrała się w skórzaną kurtkę i jeansy.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem, a ja znów uświadomiłem sobie z niechęcią, że się jej przyglądam.
- Zaczniesz pierwszy mowę? - zapytała, a ja kiwnąłem głową, nie zaufawszy swojemu własnemu głosowi. A któż by inny, jeśli nie ja?
Zamyśliłem się nad wygłoszeniem mowy obrony, podczas gdy na salę wchodzili świadkowie rozprawy, jak też i prokuratura, która zasiadła naprzeciw nas. Ku mojemu szokowi, zauważyłem, że jednym z prokuratorów jest ten sam zarządca, z którego podłych łap wyrwała mnie Yoko. Na mój widok ten łajdak uśmiechnął się złośliwie z tak wielką sympatią, z jaką żmija może się wpatrywać w swoje pożywienie. Na samą myśl poczułem, jak ręce zaciskają mi się w pięści.
Prokuratorów było pięciu - dokładnie tyle, ile nas, łącznie z Baymaxem. Nie minął kwadrans, a wszyscy zajęli swoje miejsca, z wyjątkiem sędziów. Yoko zajęła miejsce jako świadek rozprawy, oczywiście wiernie towarzyszył jej Robb, siedzący zaraz obok.
Czas mijał wolno, dobijając mnie z każdą sekundą. Wolałem mieć to już za sobą, niż wciąż myśleć o ewentualnych pomyłkach i problemach z obroną więźniów. W końcu, ku mojej ogromnej uldze, cała sala drgnęła, wstając, a do sali weszli sędziowie, ubrani w czarne togi. Jednym z sędziów była kobieta o skośnych, szarych oczach i czarnych włosach spiętych w niski kok, jakby wzorowała się na fryzurze Yoko. Trzej mężczyźni natomiast nie różnili się za bardzo od siebie, nie licząc spojrzeń. Jeden z nich wyglądał na łagodnego i uśmiechniętego, inny był zamyślony i ponury, a ostatni rozzłoszczony, jakby ktoś go zmusił, by był sędzią podczas tej rozprawy. Wszyscy sędziowie jednak byli Azjatami, co nie umknęło mojej uwadze.
- Ogłaszamy otwarcie rozprawy numer 613., w której oskarżeni więźniowie zakładu dyscyplinarnego stopnia trzeciego na Isla Menor zostali poddani procesowi w sprawie niedozwolonego opuszczenia zakładu karnego. Proszę o zabranie głosu pana przewodniczącego prokuratury.
Jeden z pięciu prokuratorów wstał, skłonił się przed sądem, po czym zaczął odczytywać winy, jakich rzekomo dopuścili się więźniowie. Modliłem się tylko, by podczas tej rozprawy żaden z więźniów się nie odezwał, inaczej utrudniłby nam tylko i tak trudne zadanie. Przewodniczący prokuratury był niski i garbaty, ale miał pełne pychy i zarozumiałości spojrzenie, dzięki któremu od razu postanowiłem nie ufać temu człowiekowi.
- Zgłaszam, że w dniu czwartego września bieżącego roku, siedemnaścioro więźniów zakładu, których teraz widzimy na ławie oskarżonych, zdołało bez zezwolenia opuścić miejsce odbywania swojej kary i dopuściło się zbrodni zabójstwa czterech ze swoich współwięzionych.
Spojrzałem z szokiem na GoGo, nie rozumiejąc tego ostatniego. Czyli nie chodziło o samą ucieczkę, ale zarzucano im zamordowanie tych, którzy umarli zabici przez tubylców albo przez tajemniczego wirusa... Nie no, w głowie mi się to nie mieściło. Naprawdę byli tak podli, czy tylko mi się zdawało? Na twarzy przyjaciółki malowała się troska i niedowierzanie. Jej również zależało na losie więźniów, choć wcześniej traktowała ich z chłodną obojętnością.
Gdy prokurator skończył, sędziowie spojrzeli na nas wzrokiem twardym jak głaz. Poczułem dreszcz na plecach, wiedząc, że to moja kolej. Wstałem posłusznie, patrząc w twarze sędziów, do których miałem się zwrócić. Mimo to po raz pierwszy zabrakło mi słów. Odetchnąłem niezauważalnie i zerknąłem na Jamesa, którego wzrok czułem na swoich plecach.
- Występujemy w roli zarówno obrońców, jak i świadków całego zdarzenia - zacząłem spokojnie, choć czułem, jak moje ręce dygoczą. - Tak więc jako obrońcy pragniemy wystąpić o całkowite uniewinnienie oskarżonych oraz zabezpieczenie zakładu w razie podobnych sytuacji. - usłyszałem szepty za sobą, na których dźwięk poczułem się nieco mniej pewny siebie niż gdy zacząłem. - Ponadto chcemy, aby zakład spełnił wymagania, które zawarł w swoim statucie i aby poprawił normy, na których braki znaleźliśmy dowody.
Część z prokuratorów zaczęła szeptać między sobą, a w całej sali rozległ się hałas rozmów. Sędziowie uciszyli szybko zgromadzonych, patrząc wciąż na mnie z zaciekawieniem. Szesnastolatek w roli obrońcy, pomyślałem, odczytując po minach ich myśli. Właśnie to pomogło mi stanąć na nogi. Jeszcze zobaczycie, pomyślałem, trzeźwiejąc po niemałym stresie.
- Mógłbyś opowiedzieć nam to całe zdarzenie jako świadek? - zapytała sędzina, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Wiedziałem, że nie była to prośba.
- Tak, oczywiście - odpowiedziałem spokojnie. - Zostaliśmy wysłani z Agendy, by znaleźć uciekinierów z zakładu i sprowadzić ich z powrotem do miejsca odbywania ich kary - powiedziałem, specjalnie używając oględnego słownictwa. - Przez dwa dni przeczesywaliśmy pobliskie lasy, próbując znaleźć więźniów, gdy natrafiliśmy przypadkiem na część tuneli, o których dowiedzieliśmy się tuż przed naszą misją. - rozmawiałem wcześniej z Yoko na temat tego, co możemy powiedzieć i dyrektorka wyznaczyła mi jasne granice. Akurat o naszej misji nie musiałem prawie niczego ukrywać, ku mojemu zadowoleniu - W tunelach znajdowały się malowidła, które wydawały się osobliwe, poza tym tunele były wykopane przez ludzkie ręce, nie siły natury. Szliśmy całe dwa, albo trzy dni. Nie wiem, straciłem rachubę. Tunele były bardzo długie...
- Czy te tunele - przerwał mi jeden z prokuratorów, patrząc na mnie zimnym spojrzeniem pełnym wyższości - miałyby być dziełem tubylców, którzy rzekomo zamieszkują wyspę?
Spojrzałem na niego, marszcząc brwi. Tak, krzyczało we mnie wszystko. Przecież widziałem ich, uciekaliśmy przed nimi. Jak to możliwe, że oni nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Prokuratorzy patrzyli na mnie ze zdziwieniem i podejrzliwością, co skłoniło mnie do myśli, że nie powiadomiono ich o szczegółach naszej misji. Co jeszcze mnie dziś zaskoczy?
- A czy zakład miał potrzebę ich budowy? - zapytałem, w porę się nie zahamowawszy. Sędziowie po raz drugi musieli uciszyć świadków rozprawy, którzy zaczęli szeptać między sobą. GoGo nie spojrzała na mnie, ale kącik jej ust uniósł się w lekkim uśmiechu.
- Zadano panu pytanie, panie Hamada - powiedział sędzia, ten, który zdawał się być rozzłoszczony od samego początku rozprawy. Poprzysięgłem sobie, że postaram się być spokojny, choćbym miał przeginać z uprzejmością.
- A ja odpowiedziałem, Wysoki Sądzie - odpowiedziałem wolno, kładąc dłonie na blacie, by się podeprzeć. - Nie sądzę, żeby kto inny mógł zbudować te tunele - wyjaśniłem szybko. - i nie przychodzi mi do głowy żadne inne wytłumaczenie, więc musiała to byc sprawka ludzi mieszkających na wyspie.
- Przepraszam, mogę o coś spytać? - wtrącił się jeden z prokuratorów swoim opanowanym głosem. Miał blond włosy i nie odzywał się od początku rozprawy, patrząc na mnie ze spokojem, niemal przeciwnym do jego stanowiska.
Sąd wyraził zgodę skinieniem głowy, a prokurator wstał, szeleszcząc czarną togą. Mężczyzna wydawał się być zbyt wysoki, by materiał wyglądał na nim schludnie i elegancko.
- Więc mówi pan, że na wyspie znajdują się tubylcy... - zaczął, spoglądając na mnie zagadkowo. - Ma pan na to jakieś dowody?
- Zostały dostarczone przez Agendę jako dowód w sprawie - odparłem, a po sali przebiegł pomruk zdziwienia. Gdy Agenda pomogła nam uciec tubylcom tuż przed wejściem do zakładu, strzelając do atakujących, kilkoro z pracowników zrobiło zdjęcia tego ataku za rozkazem Yoko, która skrupulatnie wszystko przewidziała, a być może chciała też dodać te zdjęcia do dokumentacji, sam nie wiem.
- Proszę kontynuować - odparł prokurator uprzejmie i usiadł z powrotem, skinąwszy głową przed sądem. Cóż, chociaż jeden nie plujący jadem, pomyślałem z ulgą.
Opowiedziałem dalszy przebieg naszej misji, uniknąwszy oczywiście wszystkich drobniejszych szczegółów, jak to że mapa przekazana nam przez Agendę była obrócona (to zamierzałem wyjaśnić po powrocie do San Fransokyo), czy to, w jaki sposób znaleźliśmy dalsze tunele. Opowiedziałem oględnie o tym, jak zaatakował mnie James, ale starałem się go o nic nie oskarżać, zdając sobie sprawę, że mogłoby mu to tylko zaszkodzić. Poza tym w końcu nic mi nie zrobił, a my doszliśmy do porozumienia. Słyszałem za sobą szepty więźniów, rozmawiających ze sobą, tkórych szybko uciszyli ich strażnicy. Jednak moja umowa z Jamesem zaciekawiła prokuratorów, którzy nie szczędzili pytań o jej punkty.
- Co miała na celu? - spytała wpierw kobieta o inteligentnym spojrzeniu i piegowatym nosie.
- Obiecałem mu pomoc w powrocie do zakładu oraz w razie, gdyby zostali niesłusznie oskarżeni. - powiedziałem, ale zaraz uczepili się mnie pozostali prokuratorzy.
- Czyli, że uwierzył pan w relację oskarżonego, nie wiedząc dokładnie, czy jest ona zgodna z prawdą? - spytał mnie przewodniczący twardym głosem, a w sali zrobiło się tak cicho, że gdyby ktoś z końca pomieszczenia westchnął, z pewnością bym go usłyszał.
Pomyślałem chwilę nad odpowiedzią, starając się dobrać argumenty poza moją naiwną naturą.
- Podstawą mojego zaufania wobec... oskarżonego - zacząłem, nie patrząc na Jamesa. - był fakt, że on chciał się dostać do zakładu. Raczej nie tego oczekiwaliśmy, gdy dowiedzieliśmy się, na czym ma polegać nasza misja. Dlaczego ktoś, kto uciekł z zakładu karnego, miał chcieć do niego wracać? To było po prostu nielogiczne.
- Rozumiem - odparła pani prokurator, kiwając głową. - Ale równie dobrze, o ile, wybacz, historia z tubylcami zamieszkującymi wyspę jest prawdziwa, to scenariusz mógłby wyglądać w taki sposób, że więźniowie najpierw uciekli z więzienia, dopiero później zostali porwani przez tubylców. Wziął pan pod uwagę tę wersję?
- Kłamstwo - syknął ktoś z więźniów, prawdopodobnie był to Liroy, szturchnięty przez stojącego obok strażnika. Mimo to jego włączenie się w przebieg zostało zauważone przez całą salę. Spojrzałem na niego ze współczuciem. Nie mógł się nawet bronić. Co to do cholery jest? Demokracja?
- Nie - przyznałem szczerze, wcale się z tym nie kryjąc. - Nie miało to znaczenia, skoro chcieliśmy tym ludziom pomóc powrócić do zakładu...
- Cóż za akt bohaterstwa - skwitował przewodniczący, a Sąd spojrzał na niego z dystansem.
- Proszę się opanować, panie przewodniczący - uciszył go jeden z sędziów, marszcząc czarne brwi.
Przewodniczący przeprosił, ale po jego minie widziałem wyraźnie, że nie zamierzał rezygnować z podjętego kursu. Chciał mnie wytrącić z równowagi, pomyślałem, zauważając błysk pewnego siebie uśmiechu, który tylko utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Nie dam mu się, uspokajałem siebie w myślach, choć mało brakowało, żebym wybuchnął, jak to zrobiłem w gabinecie lekarza zakładu.
Potem przeszedłem do tego, jak udało nam się wydostać z miasta góry i o naszym spotkaniu z tubylcami. Tutaj skorzystałem z okazji i opowiedziałem więcej o tym, jak się ubierali, w jaki sposób się poruszali i co mieli w sobie charakterystycznego, nawiązując do obrazów z tuneli. Pani prokurator marszczyła brwi, nie dowierzając w moje słowa, reszta prawników zdawała się nie wierzyć moim słowom, poza tym blondwłosym, który wciąż siedział cicho, patrząc na mnie tym swoim spokojnym spojrzeniem. Postanowiłem, że będę zwracał się do niego, by nie irytować się zachowaniem pozostałych.
Zadano mi też kilka pytań odnośnie mojego pomysłu z kratą, co musiało brzmieć naprawdę słabo, gdyby nie fakt, że jednak staliśmy tu, cali i zdrowi, choć wcześniej zostaliśmy zaatakowani przez mieszkańców miasta-góry. Sędziowie wydawali się zaciekawieni moją mową, jakby jednocześnie dziwili się i nie dowierzali, próbując wychwycić w mojej pozie czy sposobie wymowy jakiekolwiek kłamstwa. Niestety, nie mogli tego zrobić.
Kiedy skończyłem, prokuratorzy siedzieli już cicho, marszcząc brwi i szepcząc coś do siebie gniewnie, a sędziowie kiwnęli głowami. Zauważyłem, że to ten z łagodnym wyrazem twarzy musiał być najwyższym rangą sędzią, bo to on prowadził sprawę. Cieszyłem się, że to nie ten, który wyglądał, jakby chciał zabić mnie spojrzeniem.
- Albo pan doskonale kłamie, albo cała ta misja musiała mieć miejsce w takiej postaci - skomentował wolno główny sędzia, uśmiechając się lekko do mnie, z czego wywnioskowałem, że nie był do mnie wrogo nastawiony. - Mam do pana jeszcze pytania o sytuacje po powrocie do zakładu, jako że mają one wpływ na pański wniosek.
Natychmiast pomyślałem o tym, że chcieliśmy pomóc więźniom jeszcze w inny sposób - mianowicie wykazać, że zakład ma pełno braków w swoim postępowaniu, zaczynając od fatalnej pomocy medycznej, a kończąc na samym zachowaniu strażników, nie tylko wobec więzionych, ale także wobec współpracujących z zakładem, czyli nas. Prawdopodobnie o to właśnie chodziło wysokiemu sądowi...
- Mówił pan, że jedno z waszej piątki zostało zakażone wirusem? - spytała pani sędzina, jakby odczytując myśli swojego poprzednika.
- Tak - odpowiedziałem, a GoGo poruszyła się na swoim krześle nerwowo.
- Jak wyglądał powrót pańskiej przyjaciółki do zdrowia? - dopytywała się sędzina, najwyraźniej zaciekawiona tematem.
- Cóż... na pewno nie tak, jakbym to sobie wyobrażał - przyznałem. - Zanim dotarliśmy do zakładu, więźniowie pomogli zidentyfikować stan mojej przyjaciółki, ponieważ, jak mi powiedzieli, dwóch ich towarzyszy zginęło przez objawy, które miała GoGo.
- Uwierzył im pan? - spytała pani prokurator, wtrąciwszy się.
- Tak - odpowiedziałem. - W końcu współpracowaliśmy ze sobą w powrocie do zakładu.
- W jaki sposób nie zapewniono chorej opieki, o czym już pan wspomniał? - dopytywał się główny sędzia.
- Kiedy przybyliśmy do zakładu, zabrano GoGo do gabinetu lekarza. Baymax... czyli mój robot, zbadał jej stan, po czym dokonał analizy, podczas gdy lekarz, który zajął się moją przyjaciółką zaczął ignorować jego stwierdzenia.
- Czyli zaufał pan robotowi, a nie specjaliście? - prokuratorka zaśmiała się, jakby pytanie, które mi zadała było śmieszne. Oczywiście, że tak, myślałem ze złością. Baymaxowi powierzyłbym własne życie i to bez chwili wahania.
- Agenda posiada wyniki testów Baymaxa - powiedziałem, patrząc na sąd. - Gdyby nie przeszedł testów, nie byłby równoprawnym agentem tej instytucji.
Sędziowie wyglądali na nieco zaniepokojonych moimi słowami, zadziwieni pewnie moją stanowczością. Cóż, to prawda. Baymax w naszym zespole działał właśnie jako osoba, która miała odpowiednie kwalifikacje, by pomagać ludziom. Nikt z nas nie miał takiej wiedzy, by zastępować lekarza, dlatego tym bardziej robot zdawał się być niezastąpiony. Yoko dobrze to wiedziała, myślałem, dlatego pozwoliła nam działać dalej w tej samej drużynie. Poza tym byliśmy skuteczniejsi działając w szóstkę, a nie w piątkę.
- Poza tym robot jest prawą ręką ordynatora szpitala w San Fransokyo i prowadził już kilka skomplikowanych operacji - dodałem, wiedząc, że jest to istotne. - Najwyraźniej nie tylko ja ufam jego możliwością.
- To maszyna - parsknął jeden z prokuratorów. - Może się zepsuć.
- Człowiek też może się mylić. - odparłem, wzruszając ramionami. - Ale w tym przypadku raczej tak nie było, skoro GoGo siedzi tu, na sali.
Oczy skierowały się na moją przyjaciółkę, która uśmiechnęła się pewnie, chcąc dać im pozór dobrego samopoczucia. Istotnie, wracała już do zdrowia, ale wciąż musiała być szczepiona tą dziwną substancją, którą podał jej Baymax, co nieco odbijało się na jej funkcjonowaniu. Była bledsza, słabsza oraz, co zauważyliśmy wszyscy, dużo mniej jadła. Mimo to jednak nie wyglądała na chorą, albo dobrze grając, albo zachowując siły na chwile w towarzystwie pracowników zakładu takie jak ta.
- Nie da się zaprzeczyć - powiedziała sędzina, notując coś u siebie w notatkach. - Czy doszło do jeszcze jednej sytuacji z udziałem pracowników zakładu?
- Tak - skinąłem głową, zdając sobie sprawę, że zarządca siedzi tu jako prokurator. - Ze strony pana zarządcy - powiedziałem, patrząc wprost na niego. - ale myślę, że lepiej, żeby opowiedziała o tym pani Yoko.
- Dobrze więc - odpowiedział jeden z sędziów. - Poprosimy teraz o następnego świadka. Panią Gogiyo Tomago, tak?
- Tak - odparła przyjaciółka, wstając. Teraz ja usiadłem, czując, że ciężar, który mnie przygniatał zwiększył się wraz z ilością słów, które wypowiedziałem. Czułem ucisk w żołądku na samą myśl, że coś mogłoby pójść nie tak.
GoGo opowiedziała jeszcze raz tę historię, a raczej to jak wyglądała ona z jej punktu widzenia. Zauważyłem, że przyjaciółka zwróciła uwagę na więcej szczegółów przy swoim opowiadaniu, skupiając się bardziej na przykład na opisach ludności wyspy oraz cmentarzysku pobitewnym, na które natrafiliśmy, niż na przebiegu mojej rozmowy z Jamesem. Oczywiście skończyła na tym, gdy straciła przytomność jeszcze przed naszym wejściem do zakładu, ale prokuratorzy i tak wypytywali ją jeszcze o szczegóły takie jak moja kłótnia z lekarzem. Moim zdaniem było to żałosne, bo przecież Go i tak przy tym nie było.
Największą jednak sensacją było właśnie cmentarzysko, o którym ja nie powiedziałem, kompletnie o nim zapominając, a które najwyraźniej wstrząsnęło Go.
- Cmentarzysko? Na Isla Menor? - zdziwiła się prokuratorka. - Przecież badaliśmy teren, zanim postawiono tu zakład.
- No właśnie - odpowiedziała Go, przechylając głowę. - Przyjrzałam się tym szczątkom i myślę, że to, co widzieliśmy nie mogło rozegrać się dawno. Możliwe nawet, że bitwa mogła mieć miejsce jakiś... rok temu?
Prokuratorzy zaczęli rozmawiać między sobą. Nawet blondwłosy włączył się do ich dyskusji. Spojrzałem ze zdziwieniem i podziwem na przyjaciółkę. Nie rozmawialiśmy już potem o tym miejscu, więc nie domyśliłem się, że wpłynęło to tak znacząco na GoGo. Wtedy, gdy szła przez tunele, nie odzywając się... Pewnie cały czas myślała o tym cmentarzysku. A ja nawet nie zauważyłem, że coś ją trapi, pomyślałem ze złością, choć przecież byłoby to i tak trudne zważywszy na otaczającą nas wtedy ciemność.
- Poza tym nie zatarliśmy śladów - powiedziała GoGo, powracając z wolna do swojego zwykłego, obcasowego sposobu mówienia. - Jeśli chcecie je państwo zbadać, powinny być w tym samym miejscu.
- Bezczelna - mruknął zarządca, patrząc na GoGo ze złością, ale sąd nawet nie zwrócił na niego uwagi.
Po GoGo mówili jeszcze Wasabi, Honey i Fred. Wszyscy dopełniali moją opowieść i historię GoGo w szczegóły, a mówili, jakby znajdowali się po drugiej stronie całej tej sytuacji. Zachwycający był fakt, że choć przeszliśmy przez to samo, to nasze punkty widzenia były bardzo różne. Fred skupił się na zachowaniu więźniów, mówiąc, że choć początkowo zdawaliśmy się stać po dwóch stronach, to w końcu to, że chcieliśmy przeżyć zaważyło o naszej współpracy. Mówił też, że udało mu się zamienić słowo z kilkorgiem z nich i że był mile zaskoczony rozmową. Honey zaś w swoim opowiadaniu uwzględniła to, w jak dramatyczny sposób chcieliśmy wykonać misję i jak zdziwiliśmy się, poznając prawdę o rzekomej ucieczce więźniów. Powiedziała, że to zaważyło o całym planie dalszego wykonywania naszej misji. Wasabi przyznał, że działaliśmy bardzo chaotycznie od czasu współpracy z Jamesem i że nie potrafiliśmy nic dokładnie zaplanować, za co winił to, że się rozdzieliliśmy. Mimo to postanowił mi zaufać, co musiało być dla niego sporym wysiłkiem, jako że lubił jasne i przejrzyste plany.
- Więc zaufał pan szesnastolatkowi, ryzykując własne życie? - spytał niski przewodniczący, uśmiechając się złośliwie. - Czy to nie brzmi dość naiwnie?
GoGo od razu spojrzała na mnie, jakby badała, czy słowa chamskiego prokuratora mnie nie uraziły. Ja pozostawałem obojętny, może dlatego, że przyzwyczaiłem się po prostu do tego typu opinii. Ludzie częściej słysząc o moim wieku wydawali się zniesmaczeni moimi dokonaniami niż pozytywnie zdziwieni, komentując je w różny sposób. Nie mówiąc już o tym, że w liceum przeszedłem istne piekło, słuchając tych słów każdego dnia. Może to także wpłynęło na to, że jak najszybciej chciałem skończyć tę przeklętą szkołę. Teraz, gdy spotykam na ulicach San Fransokyo moich znajomych, z którymi chodziłem do liceum, traktują mnie z szacunkiem, pytając o dalsze plany i o sukcesy na studiach, choć wcześniej się ze mnie nabijali.
- Hiro ma na swoim koncie więcej osiągnięć niż za pewne większość z siedzących w tej sali - powiedział Wasabi, czym bardzo mnie zdziwił. Pewnie gdybym z nim teraz rozmawiał, to bym zaniemówił, tak więc dobrze, że siedziałem cicho. - Co w tym naiwnego? To, że teraz ta siedemnastka siedzi tu na ławie oskarżonych to także zasługa Hiro. Gdyby nie on, albo gniliby dalej w tunelach pod wyspą, albo tubylcy już by ich wykończyli.
GoGo szturchnęła mnie z uśmiechem, widząc moja minę.
- To prawda - wyszeptała, a ja poczułem, że się rumienię.
Za sobą też usłyszałem pełne podziwu i wdzięczności głosy, starannie wyciszane przez pilnujących strażników. Poczułem w środku ciepło, widząc, efekty moich starań, by ocalić tych ludzi. Fakt, że byli mi wdzięczni napędzał mnie jeszcze bardziej, by walczyć o ich bezpieczeństwo.
- Zadziwiające - skwitowała prokuratorka, co stawało się już niemal tradycją ze strony prokuratury.
Kiedy głos zabrała Yoko, wychodząc na środek, cała nasza piątka wpatrywała się w nią w skupieniu, ciekawa tego, co powie. Dyrektorka swoim nagłym wybuchem w towarzystwie zarządcy zburzyła całą nasza opinię na jej temat, dlatego też teraz każde jej działanie wydawało nam się zdumiewające. Tym bardziej byliśmy ciekawi jej stanowiska w sprawie więźniów, bo choć wydawało nam się, że działała w ich obronie, to nie mogliśmy przewidzieć jej kroków, by im pomóc.
- Hiro i reszta moich agentów dostali za zadanie dostać się na wyspę, schwytać zbiegłych wam więźniów i dostarczyć ich do zakładu karnego - mówiła, stojąc dumnie przed sądem, jak równy z równym. Widziałem szacunek na twarzach zebranych, a prokuratura nie ważyła się komentować jej słów, jakby bali się jej reakcji. - Fakt, że wysłaliśmy już na Isla Menor kilkoro z naszych agentów sprawiał, że mieliśmy się czego spodziewać. Byliśmy pewni, że zbiegowie stanowią duże zagrożenie dla agentów, ale mimo to postanowiłam wysłać ich na akurat tę misję, czego nie żałuję. Zaplanowaliśmy wrócić do nich za kilka dni, by sprawdzić ich postępy oraz w razie zakończenia misji pomóc im wrócić bezpiecznie do San Fransokyo. Mój pomocnik, Robb, znalazł ich, gdy uciekali tuż przy zachodniej bramie do zakładu. Byliśmy wstrząśnięci, widząc, że są zagrożeni.
- Ze strony tubylców? - zapytała ze zdziwieniem prokurator, obserwując bacznie panią dyrektor.
- Tak. Jak dotąd nie braliśmy pod uwagę opcji, że na wyspie mogłaby mieszkać jakakolwiek populacja, podobnie jak sam zakład, z którym współpracujemy. Mimo to widzieliśmy, jak zarówno więźniowie, jak i agenci uciekają w kierunku zakładu, gonieni przez kilkudziesięcioro wojowników o ciemniejszej karnacji i wyróżniającym się ubiorze. Zbliżyliśmy się, by móc wspomóc naszych agentów, jak i przyjrzeć się bliżej tym osobom, po czym od razu otworzyliśmy działa, strzelając w kierunku obcych. Sama wydałam taki rozkaz.
- Czy Agenda skrzywdziła kogokolwiek z atakujących? - spytała sędzina, zdziwiona słowami poważnej Eve Yoko, która nie wyglądała, jakby żartowała w takiej sytuacji.
- Staraliśmy się odstraszyć tubylców, nie raniąc ich. To dało czas Hiro i reszcie, by dostać się do zakładu.
- Tubylcy rozproszyli się? - spytała znów sędzina, jakby słyszała niewiarygodnej opowieści na dobranoc, a nie historii, która zdarzyła się naprawdę. Mimo to najwyraźniej w nią uwierzyła.
- Tak, co wydało nam się nieoczekiwane. Uznaliśmy, że albo musieli być zaskoczeni ostrzałem, albo postanowili przygotować się do kontrataku. - powiedziała dyrektor, przez co w sali znów wybuchła seria głosów, przekrzykujących się nawzajem.
- Czy chce coś jeszcze pani dodać? - spytał główny sędzia, patrząc z widocznym wstrząsem na Yoko.
- Tak - skinęła głową. - Gdy wylądowaliśmy w zakładzie, byłam świadkiem, jak jeden z pracowników placówki zaatakował mojego agenta, a resztę z nich skuto, jak więźniów. - powiedziała ze złością. - Dlatego też, popieram Hiro w kwestii dostosowania się zakładu do statusów i przetestowaniu osób w nim pracujących.
- W jaki sposób zaatakowano pani agentów? - spytała ze zdziwieniem sędzina. Czułem satysfakcję, widząc jak jeden z prokuratorów, mianowicie sam zarządca, ma ochotę zapaść się pod ziemię.
- Siedzący na miejscu prokuratora, pan zarządca Samazu, zaatakował Hiro, który próbował się wytłumaczyć w całej tej sytuacji. Ponadto nie zajęto się agentką Gogiyo tak, jak ja bym to oczekiwała po tego typu placówce. Mój pomocnik, Robb, był przy sytuacji, w której rzekomo mój agent znieważył miejscowego lekarza - w głosie Yoko wyczułem kpinę, choć wciąż mówiła uprzejmie i dystyngowanie. - Z tego, co mi potem zrelacjonował, a co mam nadzieję usłyszy zaraz wysoki sąd, wynikało, że winę ponosił lekarz, ignorując Baymaxa, który zdołał już przebadać Gogiyo.
- Czyli pani również ufa robotowi? - spytał przewodniczący, wpatrując się z niedowierzaniem w dyrektorkę.
-Jest agentem na równi jak Honey, czy Wasabi - odpowiedziała pewnie Yoko, jakby pytali ją o coś oczywistego. - Badaliśmy ich wszystkich przez ponad rok, Baymaxa również i wiemy, że kompetencje robota sięgają o wiele dalej, niż można by się było tego spodziewać.
Uśmiechnąłem się w myślach, przypominając sobie o moim bracie. To jemu należały się gratulacje za osiągnięcia robota, to on go zaprogramował. Mimo to poczułem też smutek, bo Tadashi zrobił więcej dla ludzi po swojej śmierci niż gdy żył. Słyszałem gdzieś, że właśnie to, co po człowieku pozostaje, świadczy o jego wartości. Jeśli tak, to mój brat musiał być naprawdę wartościowym człowiekiem, nie mówiąc już o tym, że dla mnie zawsze nim był.
- Dobrze więc, czyli pani również uważa, jak pańscy agenci, że należy winić lekarza za brak chęci niesienia pomocy? - spytał ktoś. Już się nie orientowałem, czy był to ktoś z prokuratorów, czy sędziów. Ich głosy zlewały się ze sobą, gdy mówili do Yoko, w przeciwieństwie do ich tonów, gdy zwracali się do nas.
- A kogo innego? - burknęła rozdrażniona kobieta, którą najwyraźniej zirytowały te ciągłe pytania, zadawane każdemu z nas z osobna, choć nasze odpowiedzi nie różniły się od siebie.
- To wszystkie pytania - zarządził sędzia, wiedząc, że pani Yoko już skończyła. Po niej zeznawał jeszcze Robb, który także mówił krótko o przewiezieniu nas na wyspę i późniejszym powrocie z dyrektorką. Jako jedyny był przy mojej kłótni z lekarzem, dlatego akurat jego zeznania mogły wpłynąć na pozostałe punkty rozprawy dotyczące funkcjonowania zakładu.
- Rzeczywiście, to Hiro zbuntował się przeciwko lekarzowi - zaczął wysoki czarnoskóry mężczyzna. - ale gdyby tego nie zrobił, to nie wiem, czy GoGo powróciłaby do zdrowia - powiedział, zerkając w naszym kierunku. - Wirus mógł się rozprzestrzeniać szybko, nikt z nas nie potrafił tego ocenić, a lekarz Yusoto zignorował wstępne diagnozy robota, czego nie powinien był zrobić, nawet jeśli mówił to Baymax, a nie człowiek.
Gdy Robb skończył, przesłuchano jeszcze kilka osób, oczywiście nie byli nimi oskarżeni, po czym sędziowie opuścili salę, by się naradzić. W pomieszczeniu zapanował spokój, teraz każdy rozmawiał ze sobą po cichu, komentując wszystkie informacje, jakie udało im się usłyszeć. Nasza piątka siedziała nieruchomo, jakbyśmy nie mogli pogodzić się z myślą, że mamy chwilę, by odetchnąć, jakby wciąż ktoś na nas patrzył i uciszał.
Zmarszczyłem brwi, po czym obróciłem w miejscu moje krzesło, tak, by siedzieć przodem do skazanych. Nie obchodziło mnie, czy będą ich uciszać. Miałem prawo z nimi porozmawiać.
- Hiro... - zaczęła GoGo, ale skończyła, patrząc na mnie z niepokojem. Wkrótce Wasabi i Fred zrobili to samo.
- Jak oceniacie rozprawę? - spytałem oskarżonych, ignorując nieprzyjazne spojrzenia strażników. Spojrzałem na Jamesa, wiedząc, że nie każdy będzie miał odwagę, by odezwać się, gdy pilnują ich strażnicy zakładu. Na tego więźnia jednak mogłem liczyć.
- No no - odparł, uśmiechając się szeroko. - Nie wiedziałem, że z ciebie taki mówca.
- Dzięki, Hiro - zwrócił się do mnie Jerry, który najwyraźniej czuł się już lepiej, bo tak właśnie wyglądał. Potem spojrzał na resztę przyjaciół, którzy zaglądali mi przez ramię i do nich również się uśmiechnął. - Wam wszystkim.
- Przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy - powiedziałem, dziwiąc się nieco reakcją więźnia. - Rozprawa jeszcze się nie skończyła...
- To już nieistotne - odparł Jerry, uśmiechając się prawie tak szeroko, jak James. - Zrobiliście, co mogliście i naprawdę jesteśmy wam wdzięczni.
Ku mojemu zdziwieniu muskularni i groźni więźniowie zaczęli kiwać na przemian głowami lub dodawać coś do słów Jerry'ego. Wyglądało to niesamowicie, bo nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę od nich coś takiego. Na końcu nawet James skinął głową z szacunkiem, przytakując swojemu kompanowi. Reszta moich przyjaciół była tak samo zdziwiona jak ja.
- A co jeśli nie przeniosą zakładu w inne miejsce? - jęknęła Honey niezbyt głośno, ale i tak część oskarżonych ją usłyszała.
- Przynajmniej wiedzą, czego mogą się teraz spodziewać - odparł James. - Wcześniej nie widzieli o tubylcach tak jak my.
- Masz rację - przyznałem, a głosy, które rozległy się po sali nagle przyciszyły się, gdy do środka weszli sędziowie.
Obróciliśmy się szybko i wstaliśmy, czując, że stres znów przybiera na sile. Nie spodziewałem się cudów - zakład stosował się do swoich norm i nie miałem zbytnio nadziei na to, że sprawiedliwość w tym wypadku zwycięży. Gdyby tak się stało, myślę, że Yoko pozwoliłaby nam się odwołać wobec wyroku, a to oznaczałoby następne co najmniej kilka dni na wyspie...
- W imieniu sądu Japonii, z placówką w zakładzie karnym wyspy Isla Menor, w sprawie winy oskarżonych o niedopuszczalne opuszczenie zakładu karnego oraz zamordowanie czterech więźniów zakładu, sąd skróci karę wyroków każdego z oskarżonych o pięć lat, a wniosek o ukaranie oskarżonych w całości oddala. - poczułem, że robi mi się słabo, sam nie wiedziałem, czy ze szczęścia, czy z poczucia spokoju, jakie mnie teraz ogarnęło. - Sąd zgłosi też do odpowiednich szczebli zakładu informację o bezpośrednich przyczynach zniknięcia więźniów z zakładu, zmuszając go, by objął słuszną postawę w sprawie niebezpieczeństwa lokalizacji zakładu. Wniosek ten zgłoszony zostanie również do władz Japonii, tak, by poinformować go o problemach wewnętrznych w sprawach kar trzeciego stopnia, zsyłanych na wyspę skazanych.
Wszystko działo się potem tak szybko. Przechodząc przez tłum wychodzących z sali miałem wrażenie, że wokół mnie cały świat zawirował, a ja wciąż stałem miejscu, choć to ja spowodowałem ten wir. Stanąłem z boku korytarza, chcąc odetchnąć od tłumu świadków rozprawy i wyroku, którym wciąż się napawałem. Niemożliwe, udało się. Czyli nasza obecność tutaj nie mogła być przypadkowa. Aż strach pomyśleć, jak skończyłaby się rozprawa, gdybyśmy zdecydowali się opuścić wyspę tuż po wypełnieniu naszej misji.
Zaraz dołączyli do mnie moi przyjaciele, których miny zdradzały to samo szczęście.
- Wiecie, co to oznacza? - pisnęła Honey, rozglądając się po naszych twarzach. - Wracamy do domu!
Wiem, że ten rozdział był strasznie nudny, ale w końcu musiałam go napisać, by skończyć już cały wątek z Isla Menor :3 mam nadzieję, że cała misja jako taka się wam spodobała ;)
1/31/2016
1/15/2016
Utrata kogoś bliskiego
Zasnęliśmy bardzo szybko w naszym pokoju z trzema miękkimi łóżkami. Baymax nie potrzebował łóżka, za to w jednym z kątów stała maszyna, która go ładowała. Z chwilą, gdy położyłem głowę na poduszce, moja świadomość wygasła i nie zbudziło mnie nawet chrapanie Wasabiego, które niewątpliwie zbudziłoby mnie w każdej innej sytuacji, gdybym tylko nie był tak wyczerpany.
Rankiem zdziwiłem się, jak bardzo jestem zaniedbany. Włosy sięgały mi już niemal do ramion, nie mówiąc już o warstwie brudu na mojej skórze, którą musiałem zmyć. Po gorącej kąpieli w małej łazience na poduszkowcu poczułem się, jakbym był nowonarodzony. Dopiero po moim powrocie do naszego pokoju zauważyłem świeże ubrania, naszykowane przez kogoś z Agendy. Ubrałem szybko proste jeansy, wąskie w nogawkach i czerwoną bluzę z logo Agendy wyszytym na prawym boku. Wasabi dostał sweter, podobny do tych, które zwykle nosił, który również miał charakterystyczny znak instytucji, za to Freddie miał czapkę w kolorze poduszkowca. Cóż, zdawało się, że Agenda inwestuje w reklamę, choć powinna być tajna...
Zeszliśmy całą czwórką wraz z Baymaxem do pomieszczenia, które wskazała nam Kiyo, a w którym mieliśmy zjeść śniadanie. Na samą myśl o jedzeniu czułem dziurę w żołądku, która wciąż nie dawała mi spokoju. W małej stołówce stały trzy okrągłe stoliki - przy jednym z nich siedziała dwójka pracowników w swoich niebieskich skafandrach (zgadywałem, że są z obsługi technicznej poduszkowca), zaś przy drugim już siedziały GoGo i Honey, rozmawiając ze sobą żywo.
- Cześć, dziewczyny - przywitał się pierwszy Fred, siadając naprzeciw nich. - Wyglądacie kwitnąco.
Fred miał sporo racji. Honey wyglądała na wyspaną, jej duże oczy rozglądały się dokoła z zainteresowaniem, zamiast zamykać się przez nieustająca potrzebę snu. Złote włosy miała związane w wysoką kitkę, która spływała po jej ramionach błyszcząc w słabych światłach żarówek. Nawet szkła na jej nosie błyskały wypolerowane ze starannością.
Mimo to nie mogłem odwrócić wzroku od GoGo, która popijała w skupieniu kawę. Miałem wrażenie, że nie musiała robić nic, by wyglądać tak pięknie. Jej ciemne oczy błyskały czujnie spod długich rzęs, jakby były gotowe na atak znienacka. Proste czarne włosy miała zaczesane palcami za jedno ucho, co zdarzało jej się często, gdy z kimś namiętnie dyskutowała. Oczywiście, gdy przypominała sobie o swoim nawyku, natychmiast przeczesywała je dłonią, uwalniając zza krawędzi małych uszu. Grzywka opadała jej na czoło, a jaskrawofioletowe kosmyki przypominały wąskie strumyki pośród jej naturalnie kruczoczarnych włosów. Zauważyłem, że musiała zmarznąć, bo miała na sobie swoją jesienną kurtkę z puchatym kapturem. Uśmiechnęła się do mnie na przywitanie, po czym zerknęła z piorunującym spojrzeniem na Freda, który zabrał się do jedzenia świeżej miski ryżu z warzywami, która stała przed nim.
- Za to na twój widok mam ochotę zwiędnąć - mruknęła GoGo pod nosem, a Honey parsknęła śmiechem znad swojej ulubionej herbaty z cytryną.
- Jak spałyście? - zapytał Wasabi, siadając po jednej stronie Freda - ja usiadłem po drugiej.
- Całkiem nieźle - odpowiedziała Honey. - Lepsze to niż korzenie czy mech.
Na każdego z nas czekała parująca porcja ryżu z kawałkami kurczaka i warzywami. Od razu zacząłem delektować się ciepłym posiłkiem, przy okazji próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mój żołądek nie domagał się jedzenia. Fred i Wasabi najwyraźniej byli tak samo wygłodniali, bo przez cały czas nie odezwali się ani słowem, jedząc swoje porcje.
Honey i GoGo tymczasem rozmawiały ze sobą, popijając swoje gorące napoje.
- Co masz dzisiaj w planie? - zagadnęła przyjaciółkę GoGo, drapiąc paznokciem o blat stołu.
- Poodpoczywać - odparła Honey z westchnieniem. - No i muszę poszukać jakichś środków przeciwbólowych, bo niedługo chyba sobie tę nogę odetnę. - dopiero teraz przypomniałem sobie o kostce przyjaciółki, ale nie było się czemu dziwić, skoro wcześniej ledwie trzymałem się na nogach.
- A nie zamierzasz pogadać z Robbem? - GoGo ożywiła się nagle, zadając to pytanie, jakby zachciało się jej poplotkować. Fred spojrzał na blondynkę z cieniem smutku i złości, który mnie nieco rozbawił.
Honey zarumieniła się, zerkając na nas wszystkich z zawstydzeniem. Najwyraźniej Go trafiła w sedno. Blondynka utkwiła wzrok w swojej parującej herbacie, poprawiając okulary na nosie.
- O co ci chodzi, Go? - spytała, rumieniąc się.
GoGo zaczęła się śmiać, a jej słodki śmiech odbijał się echem od ścian stołówki. Dwójka pracowników była zbyt zajęta rozmową ze sobą, żeby zwrócić na nas uwagę, co naprawdę mnie cieszyło. Ostatnio nie mogłem nawet pogadać z moimi przyjaciółmi na osobności, wiedząc, że każde moje słowo jest słyszane przez innych. Miałem do pogadania z moimi przyjaciółmi jeszcze o jednej sprawie, ale wolałbym poczekać aż zostaniemy całkiem sami...
- Honey, może chcesz nam coś powiedzieć? - zapytałem z uśmiechem, a blondynka wywróciła oczami lekceważąco. GoGo rzuciła mi pełne zadowolenia spojrzenie, że dołączyłem się do tematu.
- To nie ja go wypytywałam o techniki fitness - burknęła Honey, patrząc na Go z wyrzutem, ale przyjaciółka nie zamierzała się najwyraźniej poddać. Wzruszyła ramionami, popijając kawę.
- Ja się chociaż nie bałam z nim zamienić słowa - odparowała ciemnooka, mierząc ją pewnym siebie spojrzeniem. Sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się pokłócić o tego całego Robba.
- Ani powiedzieć mu, że jest przystojny - Honey tymczasem zaczęła się śmiać, podczas gdy Go chyba się wyciszyła, zerkając na mnie niepewnie. Zająłem się swoim posiłkiem, jakbym wcale nie był o nią cholernie zazdrosny.
- Przynajmniej wygrałam zakład - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce, a Wasabi odstawił miskę, śmiejąc się z tej wymiany zdań.
- Mogliby o was nakręcić film - powiedział, gdy GoGo mierzyła go nieco zawstydzona. - Dzień z życia dziewczyny.
- W roli głównej - Honey Lemon - parsknęła Go zamiast tego i chwilę później śmialiśmy się już wszyscy, rozmawiając o zdarzeniach z ostatnich kilku dni.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się w towarzystwie moich przyjaciół tak dobrze - potrzebowaliśmy więcej czasu, by pobyć ze sobą, a przez dłuższy czas nie było to nam dane, aż do misji na Isla Menor. Widziałem po reszcie, że też są rozluźnieni. Baymax opowiedział nam o tym, co się stało, gdy przyleciał z Jerry'm do zakładu. Okazało się, że z chwilą, gdy robot przekroczył granice instytucji, odebrano mu Jerry'ego, którego pilnie strzeżono i oddelegowano wraz z tym chamskim lekarzem do jego gabinetu. Robot tez uskarżył się, że nie traktowali go tam za dobrze.
- Zbadałem magazyn doktora Yusoto i miał w zapasie środki przeciwbólowe, które mogłyby pomóc Jerry'emu - powiedział mechanicznie, bez żadnych emocji, choć ja na jego miejscu bym się wkurzył. - Nie wiem, dlaczego nie podał mi ich, jednocześnie łamiąc paragrafy o dbaniu o samopoczucie pacjenta.
- Baymax, sądzę, że niezbyt go to obchodziło - mruknąłem, mieszając herbatę. Przyjaciele skupili na mnie wzrok. - Chyba wolał zarzucać ci to, że mieszasz mu się w jego robotę.
- Na szczęście nasz Hiro stoi na drodze sprawiedliwości - zaśmiała się Go, uśmiechając się do mnie w taki sposób, że poczułem, jak po plecach przebiega mi dreszcz. Wasabi zarechotał, pewnie zasłyszawszy co nieco o całej tej sytuacji. Wzruszyłem ramionami obojętnie, chcąc o tym zapomnieć.
- Byłem zmęczony, po prostu mnie wkurzył... - tłumaczyłem się niechętnie, a Honey zaprzeczyła szybko głową, mrugając.
- Hiro, przecież dobrze zrobiłeś. - powiedziała, patrząc na mnie uważnie dużymi, szmaragdowymi oczyma.
- A ja myślałam, że jesteś pacyfistką - parsknęła GoGo, patrząc na przyjaciółkę z zaskoczeniem.
- Na miejscu Hiro też bym tak postąpiła - mruknęła zamiast tego blondynka, okrywając się swoim cienkim swetrem, jakby było jej zimno. - Lepiej byś to doceniła zamiast narzekać.
- Pewnie, że doceniam - powiedziała GoGo z obojętnością. Jednak gdy spojrzała na mnie, widziałem, że jest mi wdzięczna. Cóż, gdybym mógł, zrobiłbym dla niej o wiele więcej, pomyślałem, patrząc w blat stołu z zamyśleniem.
Nastała chwila milczenia. Fred odsunął się na swoim krześle od stolika, skończywszy już swój posiłek.
- Ja to bym poleniuchował - przyznał. - Yoko się chyba nie zasapie jak pójdziemy się przejść po zakładzie, nie?
- Zwariowałeś? - syknęła na niego GoGo, mierząc rozzłoszczonym wzrokiem. Mnie również ten pomysł wydał się kiepski, choć sam miałem to w planach. Jednak różnica polegała na tym, że Freddie w takim miejscu jak zakład przyciągałby na siebie wzrok innych i kłopoty, a ja nie wiem co jest z tych dwóch gorsze. - Złapią cię?
- No co? Miałaś kiedyś okazję być w kiciu? - Wasabi zaśmiał się, choć pewnie nie zamierzał przystać na pomysł kolegi. Jego pokaźne palce stukały co rusz o blat stolika.
- To jest jakiś argument - przyznał, a GoGo oburzyła się jeszcze bardziej.
- Nie i mam nadzieję, że nie będę miała okazji - mruknęła, spoglądając na kumpla spod gęstej, fioletowo-czarnej grzywki. - Pamiętasz co chcieli nam zrobić tam w lesie? Pewnie reszta ich znajomych z paki nie będzie nam tak przychylna.
- GoGo ma rację - poparła ją Honey, choć przed chwilą jeszcze się z nią sprzeczała.
- Przecież tutaj ich pilnują - odpowiedział żywo Fred. Sam przeciwko dwóm dziewczynom, pomyślałem z troską. Szacun przyjacielu, ale wiesz, że nie wygrasz. - Nic nam się nie stanie, a strażnicy więzienia nie mogą nam nic zrobić...
- Hiro - zwróciła się do mnie GoGo, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie będę ukrywał, że akurat w tej chwili myślałem o niej. - powiedz coś temu tumanowi, bo nie ręczę za siebie.
Spojrzałem ze znużeniem na przyjaciół, którzy wciąż się sprzeczali, choć było to jasne, że Fred nigdzie nie pójdzie. Nawet jeśli Wasabi stanąłby za nim murem, to i tak obaj by przegrali przeciwko siłom GoGo i Honey. Dwójka pracowników zerknęła na nas podejrzliwie, przez co poczułem złość. Jeśli doniosą o naszej rozmowie Yoko, to dyrektorka może zaostrzyć środki ostrożności, bylebyśmy nie wyszli z poduszkowca. A ja musiałem spotkać się Jamesem. Musiałem dowiedzieć się, co u pozostałych, jak się czuje Jerry... to nie mogło poczekać!
- Freddie, daruj sobie - mruknąłem tylko pod nosem, przecierając twarz dłońmi, byle tylko zasłonić się przed spojrzeniami przyjaciół. Reszta by się nabrała, ale Go poznałaby, że coś jest nie tak. - A teraz wybaczcie, ale idę się przespać, zanim Yoko znowu nas wezwie na jakąś naradę.
Mówiąc to, wstałem z mojego miejsca i wyszedłem jak najszybciej, zdając sobie sprawę z tego, że moje zachowanie może wydać się podejrzane. Miałem to gdzieś, i tak zanim się zorientują, mnie już nie będzie na pokładzie poduszkowca.
Obszedłem ostrożnie wąskie korytarze maszyny, unikając innych pracowników, którzy niespecjalnie się mną interesowali i ruszyłem w kierunku wyjścia, którym wszedłem wczorajszego dnia z GoGo, gdy dziewczyna doszła już do siebie. Miałem nadzieję, że substancja, którą będą jej podawać przez następne kilka tygodni zatamuje wpływ wirusa na jej organizm. Nie chciałem widzieć jej znowu takiej słabej jak przedtem. Aż strach mnie obleciał, gdy wtedy zemdlała w lesie. Wciąż miałem przed oczami jej zamknięte oczy, rozchylone usta i bezwładne dłonie, wiszące w moich ramionach. Hiro, znowu to robisz, oprzytomniałem. Powinienem w końcu zapomnieć o Go, ale sprawy nie ułatwiał fakt, że byliśmy przyjaciółmi i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.
Wyszedłem na jaskrawe słońce, żarzące się wysoko nade mną. Prawdopodobnie było południe, ale początkowo byłem tak oślepiony blaskiem promieni, że musiałem na chwile zakryć oczy, by przyzwyczaiły się do jasnej przestrzeni. Zamknąłem za sobą starannie drzwi do poduszkowca, modląc się, żeby tylko moim przyjaciołom nie wpadło do głowy za mną iść. Musiałem więc szybko poprosić o rozmowę z Jamesem, tylko kogo?
Rozejrzałem się po placu, który tym razem był pełen różnych osób - od strażników, pracowników obsługi zakładu do samych więźniów prowadzonych zazwyczaj przez przynajmniej trójkę dozorców. Przeprowadzani więźniowie przemieszczali się zazwyczaj pod dachami dziedzińca, podczas gdy ja stałem w ostrym słońcu. Dalej nie przyzwyczaiłem się do klimatu wyspy, myśląc o tym, że obecnie na San Fransokyo panuje wczesna zima. Zdołałem się już odzwyczaić od upałów i gorączki, gdy znów musiałem dostosować się do obecnej na Isla Menor pogody. Świetnie.
Zauważyłem od razu zarządcę, który wcześniej mnie uderzył. Patrzył na mnie z pogardą w spojrzeniu, ale nie mógł mi nic zrobić, chyba że chciał mieć z tego powodu przykre konsekwencje. Uśmiechnąłem się do niego najbardziej bezczelnym i pewnym siebie spojrzeniem, na jakie było mnie stać, po czym zacząłem iść w jego kierunku. Skoro i tak muszę spytać kogoś o możliwość spotkania z Jamesem, to czemu nie tego podłego zarządcy? Poza tym chciałem się przekonać, czy naprawdę nie może mi niczego zrobić, ot, takie balansowanie na krawędzi jego wytrzymałości.
- Znowu ty tutaj, szczeniaku? - warknął na sam mój widok. Jego jadowite spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, ale postanowiłem sobie, że będę przesadnie uprzejmy - wtedy Yoko nic nie będzie mogła mi zarzucić, a ja będę jeszcze bardziej irytujący dla strażnika.
- Dzień dobry - odparłem zamiast tego, wciąż się szczerząc jak kompletny idiota. - Nie wie pan może, kto wydaje zgody na rozmowę z więźniem?
Zarządca prychnął, drapiąc się po krzywoprzystrzyżonej brodzie. Mimo to widziałem, że się zastanawiał.
- Z kim niby miałbyś gadać? - zapytał ani na trochę nie łagodząc tonu swojego głosu. Mi to nie przeszkadzało, miałem czas i zamierzałem go męczyć tak długo, aż mi powie. Najwyraźniej jednak nie musiałem, bo zarządca westchnął tylko ciężko i wskazał w jednym kierunku. - Pytaj u dozorcy - mruknął tak, żeby nie usłyszał, ale po długim, odświeżającym śnie i ciepłym śniadaniu byłem na tyle skupiony, że choćby to wyszeptał, to bym usłyszał.
- Dziękuję uprzejmie - odparłem, po czym obszedłem go i ruszyłem we wskazanym kierunku, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że zarządca mógł mi wskazać złe miejsce. Nieważne, pomyślałem. Nawet jeśli, to wrócę do niego i mu nie odpuszczę, dopóki mi nie pomoże, obiecałem sobie.
Mimo to, gdy obszedłem dziedziniec, mijając ostrożnie dwóch maszerujących więźniów, zerkających na mnie podejrzliwie oraz pięciu strażników, który ich pilnowali, zdołałem dotrzeć do drzwi, które wskazał mi zarządca. Zastukałem w nie, po czym zrobiłem krok w tył, na wypadek, gdyby ktoś chciał je mocno otworzyć i dobrze, że to zrobiłem, bo zaraz z pomieszczenia wypadł dozorca.
- Co u jasnej...? - zaczął, ale jego wzrok napotkał mnie, przemieniając się w wyraz zaciekawienia i zmęczenia jednocześnie. - Co? - warknął zamiast tego.
- Słyszałem, że można u pana można dostać zgodę na rozmowę z więźniem - odpowiedziałem, chowając jedną rękę w kieszeń spodni. Stałem w grubej bluzie na oświetlonym przez rozpalone słońce placu, więc nic dziwnego, że zaczynałem się pocić. Kolejny raz narzekałem w myślach na temperaturę, jednocześnie zdejmując z siebie bluzę z logo Agendy.
- A niby z kim miałbyś chcieć gadać, szczeniaku? Hę? - zapytał bezzęby dozorca z pomarszczoną twarzą i tchórzliwym spojrzeniem. Mimo to jednak mu współczułem, nawet samemu zarządcy - musieli mieszkać tu razem z więźniami, choć to nie ich zesłano tu za karę. Poza tym niebezpieczeństwo ze strony mieszkańców wyspy było wystarczającym argumentem.
- Z Jamesem... - cholera, nie wiem, jak ma na nazwisko, pomyślałem z napięciem. Do tej pory nie było mi to nawet potrzebne. - Był wśród tych, którzy uciekli... - wolałem nie tłumaczyć mu, że James wcale nie uciekł, tylko został porwany, bo zajęłoby mi to więcej czasu, a już powinienem zastanawiać się, czy moi przyjaciele przypadkiem mnie nie szukają.
- Ach, tak - mina dozorcy zbladła, przez co wywnioskowałem, że tutaj bardzo dobrze go znali - zarówno reszta więźniów, jak i strażnicy go pilnujący. Hmm, może go o to spytam? - pomyślałem, ale zaraz odrzuciłem ten pomysł. Po co miałbym go o to pytać? Miałem ważniejsze pytania. - Pokój numer 4. Zaczekaj tam.
Zanim zdążyłem zapytać, gdzie znajduje się pokój numer 4. drzwi zatrzasnęły się z hukiem przed moim nosem. Odszedłem stamtąd, klnąc pod nosem na strażników zakładu. To był kolejny powód, dla którego wolałem nic w życiu nie narozrabiać. Spędzenie chociaż minuty dłużej w zakładzie było dla mnie niczym katorga, a mimo to zostaliśmy, by pomóc więźniom. To nasza misja. Westchnąłem i ruszyłem pod balustradami w kierunku, który już znałem, bo to właśnie tam szedłem poprzedniego dnia za Robbem, trzymającym na rękach nieprzytomną GoGo... Zaraz, chwila. Chyba widziałem pokój 4, gdy szedłem właśnie do gabinetu miejscowego lekarza. Byłem niewiarygodnie zmęczony, ale nie mogłem powstrzymać mojej fotograficznej pamięci przed poznawaniem zakładu. I całe szczęście!
Skręciłem w lewo i przeszedłem przez ten sam ciemny korytarz, który tym razem był lekko oświetlony przez światło słońca padające na plac. Mimo to musiałem zmrużyć oczy, by zauważyć czwórkę wiszącą na jednych z nielicznych drzwi w korytarzu. Dziwnie się czułem, nie mogąc się przyzwyczaić do światła bądź do ciemności, skoro wciąż przechodziłem przez obie te strefy. Najpierw zwykłe żarówki w poduszkowcu, potem ostre południowe słońce na środku dziedzińca zakładu, a teraz znów powrót do cienia. Gdy otworzyłem drzwi do sali numer 4, oczywiście znów napotkałem oślepiającą łunę słońca. Najwyraźniej okna sali były skierowane w kierunku placu. Mimo to ponownie osłoniłem oczy. Czułem, że jeszcze chwila i moje gałki oczne wyparują od nadmiaru słońca. Poza tym chyba nie byłem tak wypoczęty, jak wcześniej sądziłem.
W niewielkim pokoiku stał tylko mały stolik i dwa krzesła. Wyglądał jak rodem z jakiegoś filmu kryminalnego, w którym przenikliwi i nieustępliwi gliniarze przepytują podejrzanego o jakąś straszliwą zbrodnię, którą rzekomo dokonał. Dziwnym trafem tym razem to ja miałem być tym gliniarzem, z tym, że wolałem nie pytać Jamesa o powód jego odsiadki, choć przyznam, że coraz bardziej mnie to interesowało, jak i cała postać Jamesa. Zauważyłem, że trzymał się na uboczu od pozostałych, był sprytny i charyzmatyczny. W dodatku jako jedyny zdołał uciec z miejsca, w którym tubylcy trzymali więźniów zakładu, nie bał się też zabijać, co oznaczało, że był bezwzględny. Mimo to stanął w naszej obronie, gdy reszta jego towarzyszy chciała mnie zabić. Dlaczego? Czy chodziło tu tylko o przetrwanie, czy może zakład nie zabił w Jamesie wszystkich uczuć?
Tak czy siak, zanim zdołałem się nad tym porządnie zastanowić, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł muskularny strażnik z czarną brodą, prowadzący Jamesa. Przyjrzałem się uważnie przestępcy, chcąc zbadać, jak potraktowano go po powrocie. Z ulgą stwierdziłem, że wyglądał lepiej, niż podczas naszej ucieczki. Wcześniej wyglądał na wychudzonego i słabszego, nie mówiąc już o tym, że jego własny strój pokrywała warstwa brudu, ziemi i zaschniętej krwi. Teraz miał na sobie białą, lekką koszulę i szare spodnie - na wzór ubrań, jakie noszono w innych zakładach karnych. Zarost, który wcześniej u niego zauważyłem, był teraz gładko przystrzyżony, a włosy przycięte na krótko.
Na mój widok zdziwił się, ale szybko zobojętniał.
- Przyszedłeś się pożegnać? - prychnął zjadliwie, a strażnik pchnął go na krzesło naprzeciwko mnie. Spojrzałem ze smutkiem na więźnia, zdając sobie sprawę z tego, że wciąż mi nie ufa. Drugi ze strażników, który musiał iść za Jamesem zamknął za nimi drzwi i stanął po ich jednej stronie - jego muskularny towarzyszy po drugiej. Dodatkowo James miał cały czas na nadgarstkach mocne kajdanki.
- Nie - odpowiedziałem krótko, opierając się o niewygodne oparcie krzesła. - Bo wcale nie wyjeżdżamy - powiedziałem. James zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się kpiąco, jakby już domyślił się powodu naszego pozostania w zakładzie. Powód ten najwyraźniej go bawił.
- Aż tak spodobało ci się w naszym domu? - parsknął pod nosem, wpatrując się w swoje kajdanki. Jeden ze strażników mruknął coś pod nosem, ale James puścił to mimo uszu, traktując go nadzwyczaj arogancko.
Odetchnąłem i nachyliłem się do Jamesa, patrząc mu bez cienia strachu w oczy.
- Zostaliśmy tu, bo zakład chce wytoczyć wam proces za ucieczkę, a my wystąpimy jako wasi obrońcy. - odpowiedziałem spokojnie, domyślając się, że James o niczym nie wie. Nie myliłem się. Więzień spojrzał z szokiem to na mnie, to na dwóch strażników, po czym zamknął szybko usta, jakby nie chciał, bym zauważył w nim szczerego zdziwienia.
- Mógłbyś już spokojnie siedzieć w tym swoim zakichanym San Fransokyo - powiedział poważnie James, patrząc na mnie z nutą podziwu i wdzięczności. Właśnie to spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że postąpiliśmy słusznie. W tych szarych, zimnych oczach zobaczyłem człowieka skrzywdzonego przez los, który już nie może się odwrócić i zmienić swojego życia. Mogliśmy mu jedynie pomóc złagodzić karę, którą miał odsiedzieć. - Po co to robisz? - spytał.
- Chyba coś ci obiecałem, pamiętasz? - odpowiedziałem pytaniem, uśmiechając się do niego lekko. Inni patrzyli na mnie, jakbym zwariował, ale ja naprawdę nie potrafiłem traktować tych jeńców jako złych ludzi... Byli zwykłymi ludźmi, takimi jak ja, którzy dokonali podłych rzeczy, ale widziałem w nich dużo dobra. Wciąż zawierali między sobą przyjaźnie, nawet w tak podłym miejscu jak to. Na pewno modlili się o powrót do swoich domów, co nigdy już nie będzie im dane. Nie zobaczą swoich rodzin, może dzieci... Jak mogłem patrzeć na nich, nie zdając sobie z tego sprawy? Wyobraziłem sobie w tym miejscu Callaghana... Gdyby nie to, że Abigail znalazła świetnego adwokata, jej ojciec jak nic skończyłby w tym miejscu, a tak córka może go odwiedzać dwa razy do roku.
James pokręcił głową z niedowierzaniem, patrząc na mnie, jakby zobaczył ducha.
- Pomyliłem się co do ciebie - wyszeptał, wciąż ignorując obecność strażników.
- Nieważne - mruknąłem, kręcąc głową. - Proces będzie przyspieszony. Odbędzie się jutro rano. Najwyraźniej zakład chce zmniejszyć nasze szanse na wygranie tej rozprawy. - gdy usłyszałem o tym dziś rano, myślałem, że wybuchnę śmiechem. Yoko patrzyła na mnie zaskoczona, jakbym był niespełna rozumu. Zdążymy się przygotować bez najmniejszego problemu, pomyślałem z ulgą, poza tym szybciej wrócimy do domu. Już nie mogłem się doczekać, gdy zobaczę moją ciocię. Yoko powiadomiła ją telefonicznie, że kurs z Instytutu, na który rzekomo wyjechałem potrwa jeszcze kilka dni i choć moja ciocia prosiła ją o kontakt ze mną, to Yoko stanowczo odmówiła. Wtedy tak naprawdę spałem po raz pierwszy od pobytu w tunelach pod wyspą. Nic dziwnego, że Yoko nie chciała mnie budzić.
- To kiepsko - przyznał James, obserwując mnie uważnie. Początkowo nie miałem trudności z utrzymaniem z nim kontaktu wzrokowego, teraz czułem się wręcz głupio, gdy przestępca na mnie patrzył, jakby czytał mi w myślach. Co miałbym przed nim ukryć? Nawet jeżeli posiadał tę wyjątkową umiejętność, to w moim umyśle nie było nic, co mogłoby być dla mnie niebezpieczne, gdyby ta wiedza dotarła do Jamesa. Powinienem czuć się dobrze, w końcu postępowałem słosznie wobec skazanego. - Jak się czuje ta... dziewczyna?
Dopiero po chwili zrozumiałem, że chodzi mu o GoGo. Cóż, dziś rano wyglądała na wypoczętą i pełną sił. Miałem nadzieję, że antidotum na wirusa nie przestanie działać i że moja przyjaciółka nie wyląduje znów u tego chamskiego lekarza. Wiedziałem też, że Baymax cały czas przy niej jest, dlatego mogłem się czuć spokojnie, nie myśląc wciąż o jej stanie zdrowia.
- GoGo? Aaa, dobrze - odpowiedziałem, wyrywając się z zamyślenia o dziewczynie. - Baymax podał jej tę substancję, która hamuje rozwój wirusa. Choć ja dalej nie wiem, co to było...
- Miejscowi mówią na to "nat-desu", czyli coś w stylu letniej gorączki. - odparł szybko James, mrugając, gdy patrzył na słońce. - Pierwszy raz się z tym spotkałem, ale dużo z nas na to umarło, nie mówiąc już o strażnikach czy reszcie... Dwójka z tych, których porwali dzicy zdążyła jeszcze umrzeć w ich tunelach, zanim nas wyciągnęliście.
- A więc gdyby nie istniało na to jakieś antidotum... - zacząłem, nie chcąc dopowiadać reszty. GoGo umarłaby. Tak by właśnie brzmiała. Poczułem dreszcz na samą myśl, że mogłoby jej zabraknąć. James przyjrzał mi się z nie mniejszą uwagą niż wcześniej, po czym spytał bez żadnej złośliwej ironi, czy kpiny ku moim zdziwieniu.
- Aż tak ci na niej zależy?
Nie odpowiedziałem. Skoro nawet on to zauważył, to nie było sensu się tłumaczyć i kłócić. Mimo to i tak czułem się głupio, że moje uczucia były takie proste do rozszyfrowania. A mimo to GoGo i tak uwierzyła, że podoba mi się Sam...
Spojrzałem w jasne okno, jakbym chciał ukryć przed Jamesem moje zmieszanie. Czułem się beznadziejnie. Z jednej strony tak bardzo się cieszyłem, że GoGo jest cała i zdrowa, a z drugiej jednak czułem się dziwnie pusto, wciąż jak przyjaciel, który stoi przy niej jak cień, który nic dla niej nie znaczy. A może było inaczej?
James odchrząknął, po czym przysunął się bliżej mnie, a jego kajdanki przejechały dźwięcznie po blacie stołu.
- Słuchaj mnie teraz uważnie. - zmarszczyłem brwi, widząc, jak twarde spojrzenie Jamesa przełamuje się. - Jeśli tak jest, to miej na nią oko. Działacie w czymś ważnym, tak? Już nawet mnie to nie interesuje. Po prostu wiem, jak to działa. Wystarczy, że komuś podpadniecie i ta twoja dziewczyna będzie pierwsza w kolejce do załatwienia. Rozumiesz?
- Skąd ty... Jak? - wydukałem tylko, zbyt wstrząśnięty jego słowami, by móc wymyślić coś bardziej kreatywnego. Nigdy tak o tym nie myślałem. Rzeczywiście nasza współpraca z Agendą łączyła się z ryzykiem, ale GoGo... Nie, Yoko przecież nas chroni, pomyślałem sobie, choć dziwiło mnie, że naszły mnie w ogóle takie myśli. Teraz, po Isla Menor będą musieli o nas zadbać. Ale co jeśli coś przeoczą? Jeśli rzeczywiście będziemy zagrożeni? Ta myśl była o wiele bardziej przerażająca niż choroba GoGo, choć była o wiele mniej realna.
- Mówię ci to, bo sam to przeżyłem - powiedział James, a strażnicy poruszyli się ze swoich miejsc, jakby drgnęli na słowa przestępcy.
- Dobra, dość już... - odpowiedział ten drugi ze strażników o pooranym zmarszczkami czole i orlim nosie.
- Nie - zatrzymałem ich, wpatrując się w Jamesa z niedowierzaniem. - Niech mówi.
- Ja nie zdołałem ochronić osoby, którą kochałem - kontynuował więzień, nie zwracając uwagi na tamtą dwójkę, która przystanęła nad naszym stołem, jakby usłuchała mojej prośby. Wahali się, bo wiedzą, że chroni mnie Agenda, pomyślałem, jednocześnie słuchając z napięciem słów Jamesa. - Widziałem, jak umiera, mordowana przez ludzi, którym byłem winny pieniądze - mówił dalej z pełnym napięcia głosem, w którym czuć było szczere emocje. Nawet jego oczy wydawały się dziwnie zaszklone, choć mogło mi się wydawać, gdy James patrzył wcześniej w silną łunę słońca, nie zrażając się jego jasnością. - Ale znalazłem ich - powiedział, tłumiąc w sobie gniew i rozpaczliwy smutek, przez co wyglądał jak szaleniec. - Znalazłem ich wszystkich. zemściłem się za Rosalie.
- Dość, Rick, zabierz go - mruknął pomarszczony strażnik, a jego muskularny kumpel jednym ruchem zdołał podnieść Jamesa z krzesła. Przestępca nie opierał się, choć wciąż na mnie patrzył. Wstałem również, patrząc na więźnia z narastającym szokiem i współczuciem.
- To dlatego tu jesteś? - spytałem, gdy James opierał się dwójce strażników i to bardzo skutecznie. - Za zabicie ich?
- Hiro, gdyby nagradzali za wymordowanie połowy przemytu do Japonii, to byśmy się nie spotkali - powiedział, zanim strażnicy zabrali go na zewnątrz, a James już się nie opierał. Najwyraźniej powiedział wszystko, co chciał mi powiedzieć, albo uznał, że dalszy bunt w stosunku do strażników przyniesie mu samych kłopotów.
Tak czy siak, zostałem sam w pokoju numer 4. a moja głowa buzowała od sprzecznych uczuć i nawału myśli. Od razu pomyślałem o Maysonie. Widziałem to samo porównanie, tą samą historię. Nie chciałem ściągać zagrożenia ani na GoGo, ani na ciocię, ani na nikogo innego. Przez chwilę nawet zawahałem się w mojej decyzji. Może powinienem zostawić tę sprawę? Usiadłem na krześle, patrząc na moje drżące dłonie z rosnącym niepokojem. Nie, znajdę go. Nie chcę, by morderca moich rodziców był na wolności. Być może nawet w tej chwili krzywdził inne osoby, może kolejne dziecko zostanie sierotą, będzie czuło tę samą pustkę, co ja, gdy myślę o tym, kim byli moi rodzice. James... James naprawdę musiał kochać tę Rosalie, skoro to zrobił... Jednak to nie przywróciłoby jej życia. Tak jak zemsta na Callaghanie nie przywróciłaby mi brata. Oparłem głowę na rękach, czując przypływ bezsilności. Co powiedziałby mi mój brat? Czy byłby za tym, bym wciąż szukał Maysona? Skąd, pewnie na siłę zatrzymałby mnie w domu i wybijał mi ten pomysł z głowy. Tadashi jednak nie żył. A ja musiałem się zmierzyć z tym ponurym brzemieniem sam.
Wybaczcie, że dopiero teraz. Nie mogłam się ogarnąć, tym bardziej że ten rozdział już raz pisałam -.- I <3 U, Blogger! W każdym razie, co sądzicie - bo to mnie akurat ciekawi - czy Hiro powinien szukać Maysona, czy lepiej nie?
Jednocześnie muszę was powiadomić, tak jak to robiła na Czkastrid, że będę dodawać posty co dwa tygodnie ( z tym, że w jednym tygodniu na Czkastrid, na jednym tu - dla tych którzy czytają oba moje blogi). Tak wyszło, ponieważ nie mam czasu dla siebie, jedynie cały czas przy lapku - musiałam sobie powiedzieć w końcu dosyć, sami rozumiecie. Dlatego muszę to sobie uporządkować ;)
Nie martwcie się, postaram się pisać to nieco składniej i ciekawiej więc co drugi weekend możecie spotkać tu dawkę jakiś ciekawostek, nowości, no nwm :3
Buziaki ;* Wasza Just ;)
Rankiem zdziwiłem się, jak bardzo jestem zaniedbany. Włosy sięgały mi już niemal do ramion, nie mówiąc już o warstwie brudu na mojej skórze, którą musiałem zmyć. Po gorącej kąpieli w małej łazience na poduszkowcu poczułem się, jakbym był nowonarodzony. Dopiero po moim powrocie do naszego pokoju zauważyłem świeże ubrania, naszykowane przez kogoś z Agendy. Ubrałem szybko proste jeansy, wąskie w nogawkach i czerwoną bluzę z logo Agendy wyszytym na prawym boku. Wasabi dostał sweter, podobny do tych, które zwykle nosił, który również miał charakterystyczny znak instytucji, za to Freddie miał czapkę w kolorze poduszkowca. Cóż, zdawało się, że Agenda inwestuje w reklamę, choć powinna być tajna...
Zeszliśmy całą czwórką wraz z Baymaxem do pomieszczenia, które wskazała nam Kiyo, a w którym mieliśmy zjeść śniadanie. Na samą myśl o jedzeniu czułem dziurę w żołądku, która wciąż nie dawała mi spokoju. W małej stołówce stały trzy okrągłe stoliki - przy jednym z nich siedziała dwójka pracowników w swoich niebieskich skafandrach (zgadywałem, że są z obsługi technicznej poduszkowca), zaś przy drugim już siedziały GoGo i Honey, rozmawiając ze sobą żywo.
- Cześć, dziewczyny - przywitał się pierwszy Fred, siadając naprzeciw nich. - Wyglądacie kwitnąco.
Fred miał sporo racji. Honey wyglądała na wyspaną, jej duże oczy rozglądały się dokoła z zainteresowaniem, zamiast zamykać się przez nieustająca potrzebę snu. Złote włosy miała związane w wysoką kitkę, która spływała po jej ramionach błyszcząc w słabych światłach żarówek. Nawet szkła na jej nosie błyskały wypolerowane ze starannością.
Mimo to nie mogłem odwrócić wzroku od GoGo, która popijała w skupieniu kawę. Miałem wrażenie, że nie musiała robić nic, by wyglądać tak pięknie. Jej ciemne oczy błyskały czujnie spod długich rzęs, jakby były gotowe na atak znienacka. Proste czarne włosy miała zaczesane palcami za jedno ucho, co zdarzało jej się często, gdy z kimś namiętnie dyskutowała. Oczywiście, gdy przypominała sobie o swoim nawyku, natychmiast przeczesywała je dłonią, uwalniając zza krawędzi małych uszu. Grzywka opadała jej na czoło, a jaskrawofioletowe kosmyki przypominały wąskie strumyki pośród jej naturalnie kruczoczarnych włosów. Zauważyłem, że musiała zmarznąć, bo miała na sobie swoją jesienną kurtkę z puchatym kapturem. Uśmiechnęła się do mnie na przywitanie, po czym zerknęła z piorunującym spojrzeniem na Freda, który zabrał się do jedzenia świeżej miski ryżu z warzywami, która stała przed nim.
- Za to na twój widok mam ochotę zwiędnąć - mruknęła GoGo pod nosem, a Honey parsknęła śmiechem znad swojej ulubionej herbaty z cytryną.
- Jak spałyście? - zapytał Wasabi, siadając po jednej stronie Freda - ja usiadłem po drugiej.
- Całkiem nieźle - odpowiedziała Honey. - Lepsze to niż korzenie czy mech.
Na każdego z nas czekała parująca porcja ryżu z kawałkami kurczaka i warzywami. Od razu zacząłem delektować się ciepłym posiłkiem, przy okazji próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz mój żołądek nie domagał się jedzenia. Fred i Wasabi najwyraźniej byli tak samo wygłodniali, bo przez cały czas nie odezwali się ani słowem, jedząc swoje porcje.
Honey i GoGo tymczasem rozmawiały ze sobą, popijając swoje gorące napoje.
- Co masz dzisiaj w planie? - zagadnęła przyjaciółkę GoGo, drapiąc paznokciem o blat stołu.
- Poodpoczywać - odparła Honey z westchnieniem. - No i muszę poszukać jakichś środków przeciwbólowych, bo niedługo chyba sobie tę nogę odetnę. - dopiero teraz przypomniałem sobie o kostce przyjaciółki, ale nie było się czemu dziwić, skoro wcześniej ledwie trzymałem się na nogach.
- A nie zamierzasz pogadać z Robbem? - GoGo ożywiła się nagle, zadając to pytanie, jakby zachciało się jej poplotkować. Fred spojrzał na blondynkę z cieniem smutku i złości, który mnie nieco rozbawił.
Honey zarumieniła się, zerkając na nas wszystkich z zawstydzeniem. Najwyraźniej Go trafiła w sedno. Blondynka utkwiła wzrok w swojej parującej herbacie, poprawiając okulary na nosie.
- O co ci chodzi, Go? - spytała, rumieniąc się.
GoGo zaczęła się śmiać, a jej słodki śmiech odbijał się echem od ścian stołówki. Dwójka pracowników była zbyt zajęta rozmową ze sobą, żeby zwrócić na nas uwagę, co naprawdę mnie cieszyło. Ostatnio nie mogłem nawet pogadać z moimi przyjaciółmi na osobności, wiedząc, że każde moje słowo jest słyszane przez innych. Miałem do pogadania z moimi przyjaciółmi jeszcze o jednej sprawie, ale wolałbym poczekać aż zostaniemy całkiem sami...
- Honey, może chcesz nam coś powiedzieć? - zapytałem z uśmiechem, a blondynka wywróciła oczami lekceważąco. GoGo rzuciła mi pełne zadowolenia spojrzenie, że dołączyłem się do tematu.
- To nie ja go wypytywałam o techniki fitness - burknęła Honey, patrząc na Go z wyrzutem, ale przyjaciółka nie zamierzała się najwyraźniej poddać. Wzruszyła ramionami, popijając kawę.
- Ja się chociaż nie bałam z nim zamienić słowa - odparowała ciemnooka, mierząc ją pewnym siebie spojrzeniem. Sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się pokłócić o tego całego Robba.
- Ani powiedzieć mu, że jest przystojny - Honey tymczasem zaczęła się śmiać, podczas gdy Go chyba się wyciszyła, zerkając na mnie niepewnie. Zająłem się swoim posiłkiem, jakbym wcale nie był o nią cholernie zazdrosny.
- Przynajmniej wygrałam zakład - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce, a Wasabi odstawił miskę, śmiejąc się z tej wymiany zdań.
- Mogliby o was nakręcić film - powiedział, gdy GoGo mierzyła go nieco zawstydzona. - Dzień z życia dziewczyny.
- W roli głównej - Honey Lemon - parsknęła Go zamiast tego i chwilę później śmialiśmy się już wszyscy, rozmawiając o zdarzeniach z ostatnich kilku dni.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się w towarzystwie moich przyjaciół tak dobrze - potrzebowaliśmy więcej czasu, by pobyć ze sobą, a przez dłuższy czas nie było to nam dane, aż do misji na Isla Menor. Widziałem po reszcie, że też są rozluźnieni. Baymax opowiedział nam o tym, co się stało, gdy przyleciał z Jerry'm do zakładu. Okazało się, że z chwilą, gdy robot przekroczył granice instytucji, odebrano mu Jerry'ego, którego pilnie strzeżono i oddelegowano wraz z tym chamskim lekarzem do jego gabinetu. Robot tez uskarżył się, że nie traktowali go tam za dobrze.
- Zbadałem magazyn doktora Yusoto i miał w zapasie środki przeciwbólowe, które mogłyby pomóc Jerry'emu - powiedział mechanicznie, bez żadnych emocji, choć ja na jego miejscu bym się wkurzył. - Nie wiem, dlaczego nie podał mi ich, jednocześnie łamiąc paragrafy o dbaniu o samopoczucie pacjenta.
- Baymax, sądzę, że niezbyt go to obchodziło - mruknąłem, mieszając herbatę. Przyjaciele skupili na mnie wzrok. - Chyba wolał zarzucać ci to, że mieszasz mu się w jego robotę.
- Na szczęście nasz Hiro stoi na drodze sprawiedliwości - zaśmiała się Go, uśmiechając się do mnie w taki sposób, że poczułem, jak po plecach przebiega mi dreszcz. Wasabi zarechotał, pewnie zasłyszawszy co nieco o całej tej sytuacji. Wzruszyłem ramionami obojętnie, chcąc o tym zapomnieć.
- Byłem zmęczony, po prostu mnie wkurzył... - tłumaczyłem się niechętnie, a Honey zaprzeczyła szybko głową, mrugając.
- Hiro, przecież dobrze zrobiłeś. - powiedziała, patrząc na mnie uważnie dużymi, szmaragdowymi oczyma.
- A ja myślałam, że jesteś pacyfistką - parsknęła GoGo, patrząc na przyjaciółkę z zaskoczeniem.
- Na miejscu Hiro też bym tak postąpiła - mruknęła zamiast tego blondynka, okrywając się swoim cienkim swetrem, jakby było jej zimno. - Lepiej byś to doceniła zamiast narzekać.
- Pewnie, że doceniam - powiedziała GoGo z obojętnością. Jednak gdy spojrzała na mnie, widziałem, że jest mi wdzięczna. Cóż, gdybym mógł, zrobiłbym dla niej o wiele więcej, pomyślałem, patrząc w blat stołu z zamyśleniem.
Nastała chwila milczenia. Fred odsunął się na swoim krześle od stolika, skończywszy już swój posiłek.
- Ja to bym poleniuchował - przyznał. - Yoko się chyba nie zasapie jak pójdziemy się przejść po zakładzie, nie?
- Zwariowałeś? - syknęła na niego GoGo, mierząc rozzłoszczonym wzrokiem. Mnie również ten pomysł wydał się kiepski, choć sam miałem to w planach. Jednak różnica polegała na tym, że Freddie w takim miejscu jak zakład przyciągałby na siebie wzrok innych i kłopoty, a ja nie wiem co jest z tych dwóch gorsze. - Złapią cię?
- No co? Miałaś kiedyś okazję być w kiciu? - Wasabi zaśmiał się, choć pewnie nie zamierzał przystać na pomysł kolegi. Jego pokaźne palce stukały co rusz o blat stolika.
- To jest jakiś argument - przyznał, a GoGo oburzyła się jeszcze bardziej.
- Nie i mam nadzieję, że nie będę miała okazji - mruknęła, spoglądając na kumpla spod gęstej, fioletowo-czarnej grzywki. - Pamiętasz co chcieli nam zrobić tam w lesie? Pewnie reszta ich znajomych z paki nie będzie nam tak przychylna.
- GoGo ma rację - poparła ją Honey, choć przed chwilą jeszcze się z nią sprzeczała.
- Przecież tutaj ich pilnują - odpowiedział żywo Fred. Sam przeciwko dwóm dziewczynom, pomyślałem z troską. Szacun przyjacielu, ale wiesz, że nie wygrasz. - Nic nam się nie stanie, a strażnicy więzienia nie mogą nam nic zrobić...
- Hiro - zwróciła się do mnie GoGo, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie będę ukrywał, że akurat w tej chwili myślałem o niej. - powiedz coś temu tumanowi, bo nie ręczę za siebie.
Spojrzałem ze znużeniem na przyjaciół, którzy wciąż się sprzeczali, choć było to jasne, że Fred nigdzie nie pójdzie. Nawet jeśli Wasabi stanąłby za nim murem, to i tak obaj by przegrali przeciwko siłom GoGo i Honey. Dwójka pracowników zerknęła na nas podejrzliwie, przez co poczułem złość. Jeśli doniosą o naszej rozmowie Yoko, to dyrektorka może zaostrzyć środki ostrożności, bylebyśmy nie wyszli z poduszkowca. A ja musiałem spotkać się Jamesem. Musiałem dowiedzieć się, co u pozostałych, jak się czuje Jerry... to nie mogło poczekać!
- Freddie, daruj sobie - mruknąłem tylko pod nosem, przecierając twarz dłońmi, byle tylko zasłonić się przed spojrzeniami przyjaciół. Reszta by się nabrała, ale Go poznałaby, że coś jest nie tak. - A teraz wybaczcie, ale idę się przespać, zanim Yoko znowu nas wezwie na jakąś naradę.
Mówiąc to, wstałem z mojego miejsca i wyszedłem jak najszybciej, zdając sobie sprawę z tego, że moje zachowanie może wydać się podejrzane. Miałem to gdzieś, i tak zanim się zorientują, mnie już nie będzie na pokładzie poduszkowca.
Obszedłem ostrożnie wąskie korytarze maszyny, unikając innych pracowników, którzy niespecjalnie się mną interesowali i ruszyłem w kierunku wyjścia, którym wszedłem wczorajszego dnia z GoGo, gdy dziewczyna doszła już do siebie. Miałem nadzieję, że substancja, którą będą jej podawać przez następne kilka tygodni zatamuje wpływ wirusa na jej organizm. Nie chciałem widzieć jej znowu takiej słabej jak przedtem. Aż strach mnie obleciał, gdy wtedy zemdlała w lesie. Wciąż miałem przed oczami jej zamknięte oczy, rozchylone usta i bezwładne dłonie, wiszące w moich ramionach. Hiro, znowu to robisz, oprzytomniałem. Powinienem w końcu zapomnieć o Go, ale sprawy nie ułatwiał fakt, że byliśmy przyjaciółmi i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu.
Wyszedłem na jaskrawe słońce, żarzące się wysoko nade mną. Prawdopodobnie było południe, ale początkowo byłem tak oślepiony blaskiem promieni, że musiałem na chwile zakryć oczy, by przyzwyczaiły się do jasnej przestrzeni. Zamknąłem za sobą starannie drzwi do poduszkowca, modląc się, żeby tylko moim przyjaciołom nie wpadło do głowy za mną iść. Musiałem więc szybko poprosić o rozmowę z Jamesem, tylko kogo?
Rozejrzałem się po placu, który tym razem był pełen różnych osób - od strażników, pracowników obsługi zakładu do samych więźniów prowadzonych zazwyczaj przez przynajmniej trójkę dozorców. Przeprowadzani więźniowie przemieszczali się zazwyczaj pod dachami dziedzińca, podczas gdy ja stałem w ostrym słońcu. Dalej nie przyzwyczaiłem się do klimatu wyspy, myśląc o tym, że obecnie na San Fransokyo panuje wczesna zima. Zdołałem się już odzwyczaić od upałów i gorączki, gdy znów musiałem dostosować się do obecnej na Isla Menor pogody. Świetnie.
Zauważyłem od razu zarządcę, który wcześniej mnie uderzył. Patrzył na mnie z pogardą w spojrzeniu, ale nie mógł mi nic zrobić, chyba że chciał mieć z tego powodu przykre konsekwencje. Uśmiechnąłem się do niego najbardziej bezczelnym i pewnym siebie spojrzeniem, na jakie było mnie stać, po czym zacząłem iść w jego kierunku. Skoro i tak muszę spytać kogoś o możliwość spotkania z Jamesem, to czemu nie tego podłego zarządcy? Poza tym chciałem się przekonać, czy naprawdę nie może mi niczego zrobić, ot, takie balansowanie na krawędzi jego wytrzymałości.
- Znowu ty tutaj, szczeniaku? - warknął na sam mój widok. Jego jadowite spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, ale postanowiłem sobie, że będę przesadnie uprzejmy - wtedy Yoko nic nie będzie mogła mi zarzucić, a ja będę jeszcze bardziej irytujący dla strażnika.
- Dzień dobry - odparłem zamiast tego, wciąż się szczerząc jak kompletny idiota. - Nie wie pan może, kto wydaje zgody na rozmowę z więźniem?
Zarządca prychnął, drapiąc się po krzywoprzystrzyżonej brodzie. Mimo to widziałem, że się zastanawiał.
- Z kim niby miałbyś gadać? - zapytał ani na trochę nie łagodząc tonu swojego głosu. Mi to nie przeszkadzało, miałem czas i zamierzałem go męczyć tak długo, aż mi powie. Najwyraźniej jednak nie musiałem, bo zarządca westchnął tylko ciężko i wskazał w jednym kierunku. - Pytaj u dozorcy - mruknął tak, żeby nie usłyszał, ale po długim, odświeżającym śnie i ciepłym śniadaniu byłem na tyle skupiony, że choćby to wyszeptał, to bym usłyszał.
- Dziękuję uprzejmie - odparłem, po czym obszedłem go i ruszyłem we wskazanym kierunku, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że zarządca mógł mi wskazać złe miejsce. Nieważne, pomyślałem. Nawet jeśli, to wrócę do niego i mu nie odpuszczę, dopóki mi nie pomoże, obiecałem sobie.
Mimo to, gdy obszedłem dziedziniec, mijając ostrożnie dwóch maszerujących więźniów, zerkających na mnie podejrzliwie oraz pięciu strażników, który ich pilnowali, zdołałem dotrzeć do drzwi, które wskazał mi zarządca. Zastukałem w nie, po czym zrobiłem krok w tył, na wypadek, gdyby ktoś chciał je mocno otworzyć i dobrze, że to zrobiłem, bo zaraz z pomieszczenia wypadł dozorca.
- Co u jasnej...? - zaczął, ale jego wzrok napotkał mnie, przemieniając się w wyraz zaciekawienia i zmęczenia jednocześnie. - Co? - warknął zamiast tego.
- Słyszałem, że można u pana można dostać zgodę na rozmowę z więźniem - odpowiedziałem, chowając jedną rękę w kieszeń spodni. Stałem w grubej bluzie na oświetlonym przez rozpalone słońce placu, więc nic dziwnego, że zaczynałem się pocić. Kolejny raz narzekałem w myślach na temperaturę, jednocześnie zdejmując z siebie bluzę z logo Agendy.
- A niby z kim miałbyś chcieć gadać, szczeniaku? Hę? - zapytał bezzęby dozorca z pomarszczoną twarzą i tchórzliwym spojrzeniem. Mimo to jednak mu współczułem, nawet samemu zarządcy - musieli mieszkać tu razem z więźniami, choć to nie ich zesłano tu za karę. Poza tym niebezpieczeństwo ze strony mieszkańców wyspy było wystarczającym argumentem.
- Z Jamesem... - cholera, nie wiem, jak ma na nazwisko, pomyślałem z napięciem. Do tej pory nie było mi to nawet potrzebne. - Był wśród tych, którzy uciekli... - wolałem nie tłumaczyć mu, że James wcale nie uciekł, tylko został porwany, bo zajęłoby mi to więcej czasu, a już powinienem zastanawiać się, czy moi przyjaciele przypadkiem mnie nie szukają.
- Ach, tak - mina dozorcy zbladła, przez co wywnioskowałem, że tutaj bardzo dobrze go znali - zarówno reszta więźniów, jak i strażnicy go pilnujący. Hmm, może go o to spytam? - pomyślałem, ale zaraz odrzuciłem ten pomysł. Po co miałbym go o to pytać? Miałem ważniejsze pytania. - Pokój numer 4. Zaczekaj tam.
Zanim zdążyłem zapytać, gdzie znajduje się pokój numer 4. drzwi zatrzasnęły się z hukiem przed moim nosem. Odszedłem stamtąd, klnąc pod nosem na strażników zakładu. To był kolejny powód, dla którego wolałem nic w życiu nie narozrabiać. Spędzenie chociaż minuty dłużej w zakładzie było dla mnie niczym katorga, a mimo to zostaliśmy, by pomóc więźniom. To nasza misja. Westchnąłem i ruszyłem pod balustradami w kierunku, który już znałem, bo to właśnie tam szedłem poprzedniego dnia za Robbem, trzymającym na rękach nieprzytomną GoGo... Zaraz, chwila. Chyba widziałem pokój 4, gdy szedłem właśnie do gabinetu miejscowego lekarza. Byłem niewiarygodnie zmęczony, ale nie mogłem powstrzymać mojej fotograficznej pamięci przed poznawaniem zakładu. I całe szczęście!
Skręciłem w lewo i przeszedłem przez ten sam ciemny korytarz, który tym razem był lekko oświetlony przez światło słońca padające na plac. Mimo to musiałem zmrużyć oczy, by zauważyć czwórkę wiszącą na jednych z nielicznych drzwi w korytarzu. Dziwnie się czułem, nie mogąc się przyzwyczaić do światła bądź do ciemności, skoro wciąż przechodziłem przez obie te strefy. Najpierw zwykłe żarówki w poduszkowcu, potem ostre południowe słońce na środku dziedzińca zakładu, a teraz znów powrót do cienia. Gdy otworzyłem drzwi do sali numer 4, oczywiście znów napotkałem oślepiającą łunę słońca. Najwyraźniej okna sali były skierowane w kierunku placu. Mimo to ponownie osłoniłem oczy. Czułem, że jeszcze chwila i moje gałki oczne wyparują od nadmiaru słońca. Poza tym chyba nie byłem tak wypoczęty, jak wcześniej sądziłem.
W niewielkim pokoiku stał tylko mały stolik i dwa krzesła. Wyglądał jak rodem z jakiegoś filmu kryminalnego, w którym przenikliwi i nieustępliwi gliniarze przepytują podejrzanego o jakąś straszliwą zbrodnię, którą rzekomo dokonał. Dziwnym trafem tym razem to ja miałem być tym gliniarzem, z tym, że wolałem nie pytać Jamesa o powód jego odsiadki, choć przyznam, że coraz bardziej mnie to interesowało, jak i cała postać Jamesa. Zauważyłem, że trzymał się na uboczu od pozostałych, był sprytny i charyzmatyczny. W dodatku jako jedyny zdołał uciec z miejsca, w którym tubylcy trzymali więźniów zakładu, nie bał się też zabijać, co oznaczało, że był bezwzględny. Mimo to stanął w naszej obronie, gdy reszta jego towarzyszy chciała mnie zabić. Dlaczego? Czy chodziło tu tylko o przetrwanie, czy może zakład nie zabił w Jamesie wszystkich uczuć?
Tak czy siak, zanim zdołałem się nad tym porządnie zastanowić, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł muskularny strażnik z czarną brodą, prowadzący Jamesa. Przyjrzałem się uważnie przestępcy, chcąc zbadać, jak potraktowano go po powrocie. Z ulgą stwierdziłem, że wyglądał lepiej, niż podczas naszej ucieczki. Wcześniej wyglądał na wychudzonego i słabszego, nie mówiąc już o tym, że jego własny strój pokrywała warstwa brudu, ziemi i zaschniętej krwi. Teraz miał na sobie białą, lekką koszulę i szare spodnie - na wzór ubrań, jakie noszono w innych zakładach karnych. Zarost, który wcześniej u niego zauważyłem, był teraz gładko przystrzyżony, a włosy przycięte na krótko.
Na mój widok zdziwił się, ale szybko zobojętniał.
- Przyszedłeś się pożegnać? - prychnął zjadliwie, a strażnik pchnął go na krzesło naprzeciwko mnie. Spojrzałem ze smutkiem na więźnia, zdając sobie sprawę z tego, że wciąż mi nie ufa. Drugi ze strażników, który musiał iść za Jamesem zamknął za nimi drzwi i stanął po ich jednej stronie - jego muskularny towarzyszy po drugiej. Dodatkowo James miał cały czas na nadgarstkach mocne kajdanki.
- Nie - odpowiedziałem krótko, opierając się o niewygodne oparcie krzesła. - Bo wcale nie wyjeżdżamy - powiedziałem. James zmierzył mnie zaskoczonym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się kpiąco, jakby już domyślił się powodu naszego pozostania w zakładzie. Powód ten najwyraźniej go bawił.
- Aż tak spodobało ci się w naszym domu? - parsknął pod nosem, wpatrując się w swoje kajdanki. Jeden ze strażników mruknął coś pod nosem, ale James puścił to mimo uszu, traktując go nadzwyczaj arogancko.
Odetchnąłem i nachyliłem się do Jamesa, patrząc mu bez cienia strachu w oczy.
- Zostaliśmy tu, bo zakład chce wytoczyć wam proces za ucieczkę, a my wystąpimy jako wasi obrońcy. - odpowiedziałem spokojnie, domyślając się, że James o niczym nie wie. Nie myliłem się. Więzień spojrzał z szokiem to na mnie, to na dwóch strażników, po czym zamknął szybko usta, jakby nie chciał, bym zauważył w nim szczerego zdziwienia.
- Mógłbyś już spokojnie siedzieć w tym swoim zakichanym San Fransokyo - powiedział poważnie James, patrząc na mnie z nutą podziwu i wdzięczności. Właśnie to spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że postąpiliśmy słusznie. W tych szarych, zimnych oczach zobaczyłem człowieka skrzywdzonego przez los, który już nie może się odwrócić i zmienić swojego życia. Mogliśmy mu jedynie pomóc złagodzić karę, którą miał odsiedzieć. - Po co to robisz? - spytał.
- Chyba coś ci obiecałem, pamiętasz? - odpowiedziałem pytaniem, uśmiechając się do niego lekko. Inni patrzyli na mnie, jakbym zwariował, ale ja naprawdę nie potrafiłem traktować tych jeńców jako złych ludzi... Byli zwykłymi ludźmi, takimi jak ja, którzy dokonali podłych rzeczy, ale widziałem w nich dużo dobra. Wciąż zawierali między sobą przyjaźnie, nawet w tak podłym miejscu jak to. Na pewno modlili się o powrót do swoich domów, co nigdy już nie będzie im dane. Nie zobaczą swoich rodzin, może dzieci... Jak mogłem patrzeć na nich, nie zdając sobie z tego sprawy? Wyobraziłem sobie w tym miejscu Callaghana... Gdyby nie to, że Abigail znalazła świetnego adwokata, jej ojciec jak nic skończyłby w tym miejscu, a tak córka może go odwiedzać dwa razy do roku.
James pokręcił głową z niedowierzaniem, patrząc na mnie, jakby zobaczył ducha.
- Pomyliłem się co do ciebie - wyszeptał, wciąż ignorując obecność strażników.
- Nieważne - mruknąłem, kręcąc głową. - Proces będzie przyspieszony. Odbędzie się jutro rano. Najwyraźniej zakład chce zmniejszyć nasze szanse na wygranie tej rozprawy. - gdy usłyszałem o tym dziś rano, myślałem, że wybuchnę śmiechem. Yoko patrzyła na mnie zaskoczona, jakbym był niespełna rozumu. Zdążymy się przygotować bez najmniejszego problemu, pomyślałem z ulgą, poza tym szybciej wrócimy do domu. Już nie mogłem się doczekać, gdy zobaczę moją ciocię. Yoko powiadomiła ją telefonicznie, że kurs z Instytutu, na który rzekomo wyjechałem potrwa jeszcze kilka dni i choć moja ciocia prosiła ją o kontakt ze mną, to Yoko stanowczo odmówiła. Wtedy tak naprawdę spałem po raz pierwszy od pobytu w tunelach pod wyspą. Nic dziwnego, że Yoko nie chciała mnie budzić.
- To kiepsko - przyznał James, obserwując mnie uważnie. Początkowo nie miałem trudności z utrzymaniem z nim kontaktu wzrokowego, teraz czułem się wręcz głupio, gdy przestępca na mnie patrzył, jakby czytał mi w myślach. Co miałbym przed nim ukryć? Nawet jeżeli posiadał tę wyjątkową umiejętność, to w moim umyśle nie było nic, co mogłoby być dla mnie niebezpieczne, gdyby ta wiedza dotarła do Jamesa. Powinienem czuć się dobrze, w końcu postępowałem słosznie wobec skazanego. - Jak się czuje ta... dziewczyna?
Dopiero po chwili zrozumiałem, że chodzi mu o GoGo. Cóż, dziś rano wyglądała na wypoczętą i pełną sił. Miałem nadzieję, że antidotum na wirusa nie przestanie działać i że moja przyjaciółka nie wyląduje znów u tego chamskiego lekarza. Wiedziałem też, że Baymax cały czas przy niej jest, dlatego mogłem się czuć spokojnie, nie myśląc wciąż o jej stanie zdrowia.
- GoGo? Aaa, dobrze - odpowiedziałem, wyrywając się z zamyślenia o dziewczynie. - Baymax podał jej tę substancję, która hamuje rozwój wirusa. Choć ja dalej nie wiem, co to było...
- Miejscowi mówią na to "nat-desu", czyli coś w stylu letniej gorączki. - odparł szybko James, mrugając, gdy patrzył na słońce. - Pierwszy raz się z tym spotkałem, ale dużo z nas na to umarło, nie mówiąc już o strażnikach czy reszcie... Dwójka z tych, których porwali dzicy zdążyła jeszcze umrzeć w ich tunelach, zanim nas wyciągnęliście.
- A więc gdyby nie istniało na to jakieś antidotum... - zacząłem, nie chcąc dopowiadać reszty. GoGo umarłaby. Tak by właśnie brzmiała. Poczułem dreszcz na samą myśl, że mogłoby jej zabraknąć. James przyjrzał mi się z nie mniejszą uwagą niż wcześniej, po czym spytał bez żadnej złośliwej ironi, czy kpiny ku moim zdziwieniu.
- Aż tak ci na niej zależy?
Nie odpowiedziałem. Skoro nawet on to zauważył, to nie było sensu się tłumaczyć i kłócić. Mimo to i tak czułem się głupio, że moje uczucia były takie proste do rozszyfrowania. A mimo to GoGo i tak uwierzyła, że podoba mi się Sam...
Spojrzałem w jasne okno, jakbym chciał ukryć przed Jamesem moje zmieszanie. Czułem się beznadziejnie. Z jednej strony tak bardzo się cieszyłem, że GoGo jest cała i zdrowa, a z drugiej jednak czułem się dziwnie pusto, wciąż jak przyjaciel, który stoi przy niej jak cień, który nic dla niej nie znaczy. A może było inaczej?
James odchrząknął, po czym przysunął się bliżej mnie, a jego kajdanki przejechały dźwięcznie po blacie stołu.
- Słuchaj mnie teraz uważnie. - zmarszczyłem brwi, widząc, jak twarde spojrzenie Jamesa przełamuje się. - Jeśli tak jest, to miej na nią oko. Działacie w czymś ważnym, tak? Już nawet mnie to nie interesuje. Po prostu wiem, jak to działa. Wystarczy, że komuś podpadniecie i ta twoja dziewczyna będzie pierwsza w kolejce do załatwienia. Rozumiesz?
- Skąd ty... Jak? - wydukałem tylko, zbyt wstrząśnięty jego słowami, by móc wymyślić coś bardziej kreatywnego. Nigdy tak o tym nie myślałem. Rzeczywiście nasza współpraca z Agendą łączyła się z ryzykiem, ale GoGo... Nie, Yoko przecież nas chroni, pomyślałem sobie, choć dziwiło mnie, że naszły mnie w ogóle takie myśli. Teraz, po Isla Menor będą musieli o nas zadbać. Ale co jeśli coś przeoczą? Jeśli rzeczywiście będziemy zagrożeni? Ta myśl była o wiele bardziej przerażająca niż choroba GoGo, choć była o wiele mniej realna.
- Mówię ci to, bo sam to przeżyłem - powiedział James, a strażnicy poruszyli się ze swoich miejsc, jakby drgnęli na słowa przestępcy.
- Dobra, dość już... - odpowiedział ten drugi ze strażników o pooranym zmarszczkami czole i orlim nosie.
- Nie - zatrzymałem ich, wpatrując się w Jamesa z niedowierzaniem. - Niech mówi.
- Ja nie zdołałem ochronić osoby, którą kochałem - kontynuował więzień, nie zwracając uwagi na tamtą dwójkę, która przystanęła nad naszym stołem, jakby usłuchała mojej prośby. Wahali się, bo wiedzą, że chroni mnie Agenda, pomyślałem, jednocześnie słuchając z napięciem słów Jamesa. - Widziałem, jak umiera, mordowana przez ludzi, którym byłem winny pieniądze - mówił dalej z pełnym napięcia głosem, w którym czuć było szczere emocje. Nawet jego oczy wydawały się dziwnie zaszklone, choć mogło mi się wydawać, gdy James patrzył wcześniej w silną łunę słońca, nie zrażając się jego jasnością. - Ale znalazłem ich - powiedział, tłumiąc w sobie gniew i rozpaczliwy smutek, przez co wyglądał jak szaleniec. - Znalazłem ich wszystkich. zemściłem się za Rosalie.
- Dość, Rick, zabierz go - mruknął pomarszczony strażnik, a jego muskularny kumpel jednym ruchem zdołał podnieść Jamesa z krzesła. Przestępca nie opierał się, choć wciąż na mnie patrzył. Wstałem również, patrząc na więźnia z narastającym szokiem i współczuciem.
- To dlatego tu jesteś? - spytałem, gdy James opierał się dwójce strażników i to bardzo skutecznie. - Za zabicie ich?
- Hiro, gdyby nagradzali za wymordowanie połowy przemytu do Japonii, to byśmy się nie spotkali - powiedział, zanim strażnicy zabrali go na zewnątrz, a James już się nie opierał. Najwyraźniej powiedział wszystko, co chciał mi powiedzieć, albo uznał, że dalszy bunt w stosunku do strażników przyniesie mu samych kłopotów.
Tak czy siak, zostałem sam w pokoju numer 4. a moja głowa buzowała od sprzecznych uczuć i nawału myśli. Od razu pomyślałem o Maysonie. Widziałem to samo porównanie, tą samą historię. Nie chciałem ściągać zagrożenia ani na GoGo, ani na ciocię, ani na nikogo innego. Przez chwilę nawet zawahałem się w mojej decyzji. Może powinienem zostawić tę sprawę? Usiadłem na krześle, patrząc na moje drżące dłonie z rosnącym niepokojem. Nie, znajdę go. Nie chcę, by morderca moich rodziców był na wolności. Być może nawet w tej chwili krzywdził inne osoby, może kolejne dziecko zostanie sierotą, będzie czuło tę samą pustkę, co ja, gdy myślę o tym, kim byli moi rodzice. James... James naprawdę musiał kochać tę Rosalie, skoro to zrobił... Jednak to nie przywróciłoby jej życia. Tak jak zemsta na Callaghanie nie przywróciłaby mi brata. Oparłem głowę na rękach, czując przypływ bezsilności. Co powiedziałby mi mój brat? Czy byłby za tym, bym wciąż szukał Maysona? Skąd, pewnie na siłę zatrzymałby mnie w domu i wybijał mi ten pomysł z głowy. Tadashi jednak nie żył. A ja musiałem się zmierzyć z tym ponurym brzemieniem sam.
Wybaczcie, że dopiero teraz. Nie mogłam się ogarnąć, tym bardziej że ten rozdział już raz pisałam -.- I <3 U, Blogger! W każdym razie, co sądzicie - bo to mnie akurat ciekawi - czy Hiro powinien szukać Maysona, czy lepiej nie?
Jednocześnie muszę was powiadomić, tak jak to robiła na Czkastrid, że będę dodawać posty co dwa tygodnie ( z tym, że w jednym tygodniu na Czkastrid, na jednym tu - dla tych którzy czytają oba moje blogi). Tak wyszło, ponieważ nie mam czasu dla siebie, jedynie cały czas przy lapku - musiałam sobie powiedzieć w końcu dosyć, sami rozumiecie. Dlatego muszę to sobie uporządkować ;)
Nie martwcie się, postaram się pisać to nieco składniej i ciekawiej więc co drugi weekend możecie spotkać tu dawkę jakiś ciekawostek, nowości, no nwm :3
Buziaki ;* Wasza Just ;)
1/01/2016
Mierz wysoko, wal nisko
Otworzyłem ostatnimi siłami oczy i ruszyłem za światłem, w stronę ogromnego dziedzińca na środku zakładu. światło słońca oślepiło mnie, jakbym dawno nie widział mojego jasnego przyjaciela. Rozejrzałem się dokoła, ale zobaczyłem tylko wszędzie tych samych, umundurowanych strażników, którzy mieli nawet podobne do siebie twarze, nie mówiąc o doskonałym ubiorze. Widziałem, że pod balustradami prowadzono już skutych więźniów w kierunku ich cel. James obrócił głowę w moją stronę i skrzywił się, gdy strażnik go pchnął. Wybiegłem na dziedziniec, jakby nieświadomy mojego ogromnego zmęczenia. Poduszkowiec, który wcześniej leciał nad nami zaczął zniżać lot, by wylądować na wielkim placu zakładu.
Jeden ze strażników chwycił mnie, zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć.
- Puść mnie - warknąłem, próbując się wyrwać, ale strażnik miał już w rękach kajdanki. Nie, on chyba żartuje, pomyślałem z furią. Po tym wszystkim... Zerknąłem przez ramię, a reszta strażników chwyciła moich przyjaciół i zakuła ich w pęta. Mężczyzna, który mnie złapał również nałożył mi kajdanki, chociaż starałem mu się opierać. Najwyraźniej byłem zbyt słaby nawet na taki bunt. - Puszczaj! - krzyczałem, a strażnik uderzył mnie w twarz.
- Zamknij się - powiedział zimnym głosem, patrząc przez osłonę twarzy oczami niczym u bazyliszka. Jego uderzenie nawet nie bolało, ale czułem się urażony, że po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla tego zakładu, jeszcze mają czelność nas tak traktować.
- Panie zarządco! - usłyszałem potężny, kobiecy krzyk, na którego dźwięk ucieszyłem się jak nigdy.
Obróciłem się w stronę poduszkowca, a po jego klapie stąpała szybkim, pełnym napięcia krokiem Eve Yoko. Wyglądała na jeszcze bardziej wściekłą ode mnie, choć to mnie uderzył strażnik. Stąpała w swoich szpilkach i ubrana była jak zwykle w swoją białą, wyprostowaną z precyzją koszulę i szarą spódnicę, sięgającą kolan. Jej włosy spięte w koka były stale atakowane przez wiatr, który wzmagały niewyłączone silniki poduszkowca.
Obok niej kroczył Robb, który musiał za nią biec, by dogonić elegancką panią na niskich obcasach. Wyglądało to nieco komicznie, bo był wyższy od swojej przełożonej i stawiał większe kroki, a i tak z trudem za nią nadążał. Za Yoko schodzili następni pracownicy Agendy - wszyscy w białych, schludnych strojach z zaalarmowanymi minami. Na widok prezes Agendy miałem ochotę się rozpłakać ze szczęścia.
- Jak śmie pan atakować mojego agenta?!! - wysyczała Yoko głosem pełnym jadu. Jeszcze chwila i zaraz sama go uderzy, pomyślałem z szokiem, po raz pierwszy widząc ją w takim stanie. Być może Sam miała co do niej rację, być może naprawdę nadaje się na przywódczynię AZN-u, skoro z taką zawziętością broniła swoich agentów.
Strażnik, który musiał być zarządcą zakładu spojrzał na nią zawstydzony i zerknął na mnie ze zdziwieniem, trzymając w dłoni klucze do moich kajdanek.
- Nie wiedzieliśmy nic o...
- Jasne, że nie - warczała groźnie Yoko, wyrwawszy mu klucze. Reszta z jej ekipy pobiegła do moich przyjaciół, by im pomóc. Pani Eve tymczasem rozkuła moje kajdanki, mierząc zarządcę zawistnym spojrzeniem, jakim potrafią patrzeć tylko kobiety. - Bo nie wysłałam żadnego rozkazu do waszego zakładu, kretynie. Ta misja miała być tajna!
- Nie... nie... nie wiedziałem - wyjąkał strażnik, zaniepokojony wybuchem Yoko. Robb patrzył ze zdziwieniem to na mnie, to na swoją szefową, to na biednego strażnika. - Nie przypuszczałbym...
- Zdaję sobie z tego sprawę - syknęła tylko Yoko, poprawiając na sobie swoją koszulę. - Pragnę porozmawiać z głównym generałem sztabowym oddziału.
- Ale...
- Już! - wykrzyknęła Yoko, a zarządca obrócił się i pobiegł w kierunku tylko jemu znanym.
Spojrzałem na przywódczynię Agendy z poddenerwowaniem, przypominając sobie o GoGo i jej stanie. Jak mogłem choć na chwilę o niej zapomnieć?
- Pani Yoko GoGo podłapała jakąś chorobę - powiedziałem szybko, nie chcąc tracić ani chwili. - Podobno w zakładzie mają odtrutkę, ale nikt mi nie chciał...
Yoko uniosła dłoń, uciszając mnie, po czym zerknęła na Robba, który skinął głową i odszedł bez słowa w kierunku Wasabiego, trzymającego w swoich silnych ramionach drobną przyjaciółkę.
- Wybacz, Hiro, za ich zachowanie - powiedziała zamiast tego, a jej oczy posmutniały. - Mogłam ich przygotować, a teraz będę musiała się tłumaczyć przed generałem. Cały jesteś?
- Tylko zmęczony - odpowiedziałem z ulgą. Yoko brzmiała prawdziwie - chyba naprawdę się o mnie martwiła, pomyślałem ze zdziwieniem, ale i entuzjazmem. Może powinienem zmienić zdanie na temat Agendy? Bądź co bądź, właśnie uratowali mi życie i to być może dwa razy.
- Chcesz odpocząć, czy najpierw mi wszystko opowiesz? - zapytała, a ja spojrzałem w kierunku, do którego zaciągnęli więźniów, których uratowaliśmy. Ciekawe gdzie ich wzięli, zastanawiałem się, i czy są dobrze traktowani.
- Pani Yoko, jest jeszcze coś - zacząłem. - Ci więźniowie... nie są niczemu winni... oni... porwano ich...
- Spokojnie, mamy wszystko w aktach. - uspokoiła mnie Yoko, choć nie do końca wiedziałem, co to ma oznaczać. - Jeśli pozwolisz, spotkam się teraz z generałem i wyplączę się z mojego zachowania oraz zadbam o bezpieczeństwo waszych nowych przyjaciół, a wy w tym czasie wypocznijcie... Kiyo, zaprowadź proszę moich agentów na statek i daj im wszystko, czego będą chcieli.
Zza Yoko wyłoniła się nieco starsza od GoGo dziewczyna o takich samych czarnych oczach i włosach sięgających połowy pleców zaplecionych w warkocz. Na jej nosie spoczywały okulary i ubrana była tak samo jak Sam, gdy pracowała w Agendzie - w swój szaro-biały uniform. Uśmiechnęła się do mnie chłodno, a ja spojrzałem zaraz w tył na Robba, który poszedł wcześniej sprawdzić co z GoGo.
- Mogę iść z GoGo? - zapytałem Yoko, martwiąc się o przyjaciółkę. Czułem, że jeśli nie zobaczę na własne oczy jak dziewczyna wraca do zdrowia, to wciąż będę się trząsł na myśl, czy Go odzyska siły.
- Nie, to nie jest dobry pomysł, Hiro - powiedziała wyjątkowo łagodnie Yoko, sądząc po jej wcześniejszym wybuchu, gdy zjechała równo zarządcę zakładu. Chociaż niewiele było rzeczy, które mogły zdziwić studenta robotyki takiego jak ja, to musiałem przyznać, że Yoko się to udało. Powiem więcej, nie sądzę, by nawet Sam widziała ją w takim stanie.
Sam, pomyślałem od razu, wspominając dziewczynę. Nie wiedziałem, czy bardziej czuję do niej gniew, czy współczucie. Nawet jeśli wszystko, co robiła, czy mówiła było kontrolowane przez Yoko i Agendę, to musiała czuć się okropnie, praktycznie cały czas nadzorowana przez oba organy. Świadomość, że ktoś patrzy na każdy twój krok, co więcej wskazuje ci miejsce, w którym masz go wykonać, musi być przytłaczająca. Może nie powinienem reagować taką złością, gdy dowiedziałem się o tym, że Sam przekazała mi jedynie informacje zatwierdzone przez Yoko, czyli te, które dyrektor Agendy zezwoliła jej nam podać.
- Proszę - wyszeptałem, coraz bardziej świadomy mojego zmęczenia. Mimo to wciąż nie mogłem znieść myśli, że GoGo mogłaby znajdować się daleko ode mnie, gdy jej los jest zależny od podanej jej substancji. - Muszę przy niej być.
Yoko zamrugała oczami, patrząc na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy, a jej oczy otworzyły się szerzej. Błagałem w myślach, by choć ten jeden raz stanowcza pani dyrektor zmieniła zdanie. Słyszałem głosy daleko za sobą, pewnie należały do moich przyjaciół, ale mój otępiały do granic możliwości umysł nie pozwalał mi wychwycić poszczególnych słów czy głosów. Kobieta zastanawiała się krótko, ktoś z zewnątrz mógłby określić, że Yoko w ogóle nawet nie zastanowiła się nad odpowiedzią, jakby miała ją na wyciągnięcie ręki.
- Ten jeden raz, ale masz zaraz wrócić na statek i wypocząć, Hiro - powiedziała, a ja nie uwierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Nie wiedziałem, co dziwi mnie bardziej - wcześniejszy wybuch bez jakiegokolwiek zahamowania u Yoko, czy fakt, że zmieniła swój rozkaz tylko ze względu na moją prośbę. Nawet, gdy jeszcze była dyrektorką Instytutu, zdołaliśmy poznać dokładnie, że nie należy nawet próbować się z nią kłócić. Akurat oberwało się May-Lu, wysokiej rudowłosej studentce z Yako-Fill, z której nikt już potem nie chciał wziąć przykładu.
Yoko tymczasem obróciła się szybko i powędrowała w kierunku, w którym pobiegł wcześniej zarządca. Zastanowiłem się tylko krótko nad tym, kto wyżej stoi w szczeblu służbowym - Yoko, czy generał zakładu, o którym wspomniała. Tak czy siak, nie zazdrościłem jej sytuacji.
Ja natomiast poszedłem za znikającym Robbem, niosącym na rękach nieprzytomną GoGo, mijając po drodze moich przyjaciół, którzy ruszyli przez plac ku poduszkowcowi Agendy. Wszyscy mieli na twarzach uśmiechy ulgi, których nie potrafiłem odwzajemnić.
- Spisałeś się, Hiro - powiedział Wasabi, klepiąc mnie po ramieniu, a spojrzenia innych wyrażały te same uczucia co do mnie. Odmruknąłem coś pod nosem, starając się nie zgubić Robba. Byłoby głupotą, gdybym stracił z oczu przyjaciółkę, z którą pozwolono mi pozostać.
Dogoniłem czarnoskórego pracownika Agendy w wąskim korytarzu, w którym wysoki Robb musiał się nachylić, by nie przywalić głową o niski sufit. Najwyraźniej zakład nie rozpatrywał możliwości rozbudowy, inaczej byłby przygotowany na większą liczbę osób przemieszczających się wzdłuż zakładu tym samym korytarzem.
Zdziwiło mnie, że Robb doskonale znał kierunek, w którym miał się udać - musiał więc znać dobrze zakład, albo Yoko wysyłała go do niego często po różne sprawunki. Być może do niego warto było się wpierw zwrócić, by opowiedzieć o zajściach na wyspie, którą znał dość dobrze. Cała ta historia z atakiem mieszkańców wyspy, porwaniem więźniów i ich niewolą zdawała się być bujdą, czy wytworem wyobraźni jakiegoś podstrzelonego człowieka, który naoglądał się zbyt dużo filmów kryminalnych. Nie sądziłem, by Yoko uwierzyła nam w naszą opowieść, nawet jeśli to Agenda strzelała mniej niż przed godziną do tubylców ze swojego poduszkowca.
W pomieszczeniu, które musiało służyć w zakładzie jako gabinet lekarski, stały trzy takie same, zaścielone białym prześcieradłem łóżka. Na jednym z nich leżał Jerry, którego poznałem dopiero po chwili, bo najpierw zwróciłem uwagę na stojącego przy nim Baymaxa, który ze względu na swoje gabaryty był bardziej widoczny w pokoju. Jerry wyglądał lepiej - nie miał tak bladej i umęczonej skóry jak przedtem, a nawet na jego twarzy zakwitł uśmiech, gdy nas zobaczył, dopóki nie zauważył stanu GoGo, który chyba go zmartwił.
Robb położył GoGo na jednym z łóżek i zaczął rozmowę z niskim, chuderlawym lekarzem o szczurzej twarzy i rozbieganych oczach. Jego głowę porastały siwe włosy, które nadawały mu jeszcze bardziej wyrazu małej, białej myszki. Pracownik Agendy nie wiedział natomiast, co może dolegać GoGo, dlatego cieszyłem się, że Yoko posłała mnie razem z nimi.
- Co się stało? - zapytał lekarz po wstępnym sprawdzeniu przytomności i oddechu u GoGo. Robb spojrzał na mnie zagadkowo, jakby zezwalał mi tym spojrzeniem, na opowiedzenie dokładniej o objawach choroby.
odetchnąłem, zastanawiając się, od czego zacząć.
- To się stało dosłownie z godziny na godzinę - powiedziałem wolno, patrząc na nieprzytomną dziewczynę. Tak bardzo chciałem, by otworzyła oczy, spojrzała na mnie swoim pełnym uporu i bystrości wzrokiem i powiedziała coś, co nawet mnie potrafiłoby całkowicie rozwalić na łopatki. - Mówiła, że kręci jej się w głowie, nie mogła ustać na nogach, ale uparła się, że da radę pójść w dalszą drogę...
- Zawroty głowy, słabość w kończynach... - zaczął wyliczać lekarz, jakby opisywał przepis na ciasto, a nie rozmawiał o zagrożeniu czyjegoś życia. Zmroziłem go spojrzeniem, widząc jego podejście do GoGo. Od samego początku nie spodobał mi się ten lekarz.
- Po jakiejś godzinie straciła przytomność i do tego czasu obudziła się tylko raz... - była wtedy taka słaba, przypomniałem sobie, wstrzymując oddech. Co mogłem zrobić, by jej wtedy pomóc? Czy było coś, czego nie zrobiłem?
Jerry zmarszczył brwi, opierając się na łokciu, by lepiej widzieć chorą. Bardziej przypominał nieostrożnego pechowca, niż groźnego przestępcę, leżąc z pozawijanym bandażami brzuchem. Baymax podszedł do łózka GoGo, jakby zapomniał o tym, że kiedykolwiek wcześniej zajmował się Jerry'm.
- Może to ten wirus, który złapał Stev? - zapytał Jerry ze swojego miejsca. Lekarz spiorunował go spojrzeniem, jakby ranny nie miał nawet prawa, by się odezwać, a co dopiero coś zasugerować jemu, tutejszemu medykowi. Zmarszczyłem brwi, widząc podejście lekarza do swoich pacjentów. Jeszcze chwila i nie wytrzymam, pomyślałem ze złością, zaciskając dłonie w pięści.
- Czy jest na coś uczulona? - zaczął uzdrowiciel, ale do dialogu wtrącił się Baymax.
- Zbadałem jej stan. Do jej układu odpornościowego wniknęła substancja, która rozprzestrzenia się po całym organizmie, zamykając przewody układu krwionośnego i tym samym przyspieszając akcję serca. Do zarażenia tym wirusem doszło podczas ukąszenia jadem jednego z tutejszych zwierząt. nazywa się...
- Możecie go w jakiś sposób uciszyć? - warknął lekarz, nie wytrzymując. Teraz to ja miałem ochotę spiorunować go wzrokiem. Na Baymaxa mogłem polegać w każdej sytuacji i wiedziałem, że jego diagnoza jest poprawna. Co więcej, w szpitalu zdobył zaufanie wielu wybitnych w swoim fachu chirurgów, czy innego stopnia i umiejętności lekarzy. Nie raz ciocia Cass dostawała listy z podziękowaniami od oddziału w szpitalu w San Fransokyo za pracę robota.
- Nie - warknąłem, ściągając na sobie uwagę pozostałych. - Baymax próbuje pomóc i robi to do tej pory lepiej od pana. Teraz może pan pójść do swoich przełożonych i powiedzieć im, że robot odbiera panu pracę.
Robb z całej siły musiał się zahamować, by nie ryknąć śmiechem, Jerry natomiast nie miał takiej potrzeby, śmiejąc się głośno z moich słów. Lekarz poczerwieniał ze złości, wpatrując się we mnie z wrogością, którą widziałem ostatnio u Jamesa, gdy zaatakował mnie wtedy w mieście i Leroya, gdy odmawiał współpracy z nami. Zaraz... czym on się różnił od ludzi, którzy byli więźniami w tym zakładzie? Dlaczego traktowano ich z takim obrzydzeniem, jakby byli kimś gorszym tylko ze względu na okropne czyny, których dokonali.
Lekarz minął mnie, nie za bardzo zwracając uwagi na to, czy mnie po drodze nie szturchnie i wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Co się ze mną dzieje? Chyba nieco przesadziłem... Spojrzałem z nadzieją na Baymaxa.
- Wiesz, gdzie jest odtrutka? - zapytałem go słabym głosem, jakbym przed chwilą wcale nie pojechał po szanownym doktorze. Baymax kiwnął głową i zaczął uwijać się przy wysokich półkach i regałach miejscowego lekarza, który opuścił swoje stanowisko w sytuacji, gdy był potrzebny. To na pewno nie spodoba się ludziom, którzy go tu zatrudnili, już ja o to zadbam.
Usiadłem na łóżku obok GoGo, czując jak narastający ból w moich nogach powoli zaczyna mijać, a ja zaczynam czuć miażdżącą ulgę. Ile czasu spędziłem na nogach? Nie miałem siły, by nawet o tym myśleć. Miałem przed oczami tylko bladą twarz GoGo i jej zamknięte oczy, roztrzepane, czarne włosy... Rany, znowu to robiłem, nawet gdy byłą w takim stanie.
- Muszę ci powiedzieć jedno - zaczął Robb z rozbawieniem, kładąc rękę na moim ramieniu. - Jesteś niezwykle skuteczny.
- Dzięki - westchnąłem, nie wiedząc, czy mam się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie. - Potem przemyślę, czy nie zbyt skuteczny. Proszę, nie mów nic Yoko - spojrzałem na niego ze zmęczeniem. - Zabije mnie za to.
- Skąd - Robb machnął ręką. - Myślę, że za takie coś dałaby ci tylko podwyżkę. - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co to ma oznaczać. Baymax w tym czasie znalazł odpowiednią substancję i strzykawkę, po czym napełnił naczynie jasnoczerwoną odtrutką.
GoGo leżała cały czas pogrążona w głębokiej nieświadomości, nie wiedząc, co dzieje się wokół niej. Chwyciłem ją za dłoń, nie przejmując się tym, że pewnie wcale tego nie czuje, ani tym bardziej tym, że Robb i Jerry na to patrzą. Wreszcie mogłem odstawić zakończoną misję na bok i skupić się na osobie, na której najbardziej mi zależało. Na niej.
- Przy takim tempie pracy serca lekarstwo powinno powstrzymać przebieg zarażenia w ciągu kilku godzin - powiadomił mnie Baymax, wbijając strzykawkę wprawnym ruchem w żyły GoGo. Spojrzałem na niego zmęczonym spojrzeniem, powtarzając jego słowa trzy razy w myślach, by móc je zrozumieć. W końcu za trzecim razem ich sens do mnie dotarł.
- Hiro, powinieneś odpocząć - powiedział Jerry, patrząc na mnie uważnie, gdy przymknąłem na sekundę oczy. Może rzeczywiście, ale nie teraz...
- Nie, zaczekam - odpowiedziałem krótko, tracąc siłę we własnym głosie.
Robb westchnął, krzyżując ręce na piersi.
- Jemu się chyba nic nie da wytłumaczyć - powiedział wolno, jakbym wcale tego nie słyszał. - Lepiej niech tu zostanie. Powiadomię Yoko, kiedy przyślą tu kogoś od niej - powiadomił mnie, ale słyszałem jedynie echo jego głosu. Sen zdawał się być silniejszy ode mnie. Walka z nim nie miała już sensu.
Nie pamiętam, w którym momencie zasnąłem, ani jak to się stało. A może moja świadomość spała już wcześniej, tylko ja tego nie zauważyłem? Tak czy siak, pamiętałem jedno - ciepły dotyk dłoni GoGo, która powracała z każdą chwilą do życia. Tylko to się dla mnie liczyło i tylko to sprawiało, że mogłem w końcu wypocząć, niedręczony niepokojem.
Gdy się w końcu wybudziłem, czułem się jakby przejechał po mnie czołg. Tak obolały jeszcze nigdy nie byłem. Nic dziwnego - tyle strachu połączonego z nieustannym ryzykiem i wysiłkiem musiał w końcu doprowadzić mnie do takiego stanu. Dopiero kiedy moja świadomość w pełni się wybudziła, zaczynałem przypominać sobie poszczególne zdarzenia, aż do faktu, że opuściłem GoGo, przy której chciałem być, gdy się wybudzi.
Zanim zdołałem jednak zareagować, poczułem dotyk na głowie, muskający moje włosy. Leżałem na miękkiej pościeli, przynajmniej tyle zdołałem wywnioskować, zanim dostatecznie się wybudziłem. Otworzyłem oczy i spróbowałem wstać, zauważając, że moje nogi wiszą nad ziemią, a ja sam musiałem zasnąć tuż obok GoGo na łóżku. Niemal od razu napotkałem uśmiechniętą twarz dziewczyny, siedzącej na łóżku i przyglądającej mi się z zainteresowaniem. To ona głaskała mnie po włosach.
- Nareszcie wstałeś - powiedziała, a ja zauważyłem w jej rękach kubek. Wyglądała dużo lepiej niż gdy widziałem ją po raz ostatni. Wtedy była słaba i pogrążona w wymuszonym śnie, teraz nabrała rumieńców i wyglądała na wypoczętą. Rzeczywiście musiałem spać długo, bo niebo za oknem stało się ciemne, pokrywając horyzont całunem ciemności.
Odetchnąłem głęboko, czując przypływ ulgi na jej widok.
- Dobrze, że nic ci nie jest - powiedziałem cicho, patrząc na nią uważnie. Mimo to udało mi się zauważyć, że jesteśmy sami w pomieszczeniu. Miejmy tylko nadzieję, że nic nie zrobili Jerry'emu za jego salwę śmiechu zaraz potem gdy obraziłem lekarza o szczurzej twarzy.
- Podobno tylko dzięki tobie - odparła, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Był tak lekki i subtelny, że miałem ochotę odwrócić wzrok, urażony jego pięknem. - Słyszałam już od Honey co dla mnie zrobiłeś.
Czułem się zażenowany tym podziękowaniem, choć prawidłowo powinienem czuć się dumny i powiedzieć, że dla niej zrobiłbym to ponownie. Niestety, idealny świat nie istniał, a ja tylko zarumieniłem się żałośnie i podrapałem po głowie z zawstydzeniem.
- Nie przesadzajmy... - mruknąłem, a GoGo popatrzyła na mnie z rozbawieniem, po czym wzięła łyk ze swojego kubka.
- Gdzie jest Jerry? - spytałem ją, rozglądając się dokoła. Zaczynałem naprawdę niepokoić się o los przestępcy, który wymagał opieki.
GoGo przełknęła szybko i spojrzała w bok na to samo puste łóżko, na które patrzyłem ja sam.
- Zabrali go jakąś godzinę temu na prześwietlenie. Nie ufają Baymaxowi i jego zapewnieniom, że żaden narząd nie został uszkodzony. - GoGo wywróciła przy tym oczami, co świadczyło, że ufała robotowi tak samo, jak ja.
- Głupota - mruknąłem, po czym od razu zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - To mają tu taki sprzęt? - zapytałem, a Go rozśmieszyła moja reakcja.
- Nie, zabrali go na statek Agendy - powiedziała, opierając się o swoją poduszkę. - Też się nad tym zastanawiałam, ale najwyraźniej Robb musiał coś szepnąć o tej twojej akcji z lekarzem, skoro Yoko postanowiła wziąć Jerry'ego pod swoją opiekę.
- O tym też słyszałaś? - zapytałem z poirytowaniem, a GoGo zaśmiała się znów. Albo miała dobry humor, albo naprawdę śmieszyło ją to, jak niewiele wiem przez moje zmęczenie.
- Taak, Jerry opowiedział mi o tym od razu. Dotychczas nie sądziłabym, że Hiro Hamada potrafi być taki zdeterminowany. - powiedziała z ironią, teatralnie mrużąc oczy. Czułem, że niedługo zatęsknię za chwilami, gdy nie mogła nic powiedzieć. GoGo tymczasem popijała wesoło parujący napój ze swojego kubka.
- Poważnie? - zapytałem ją, przypominając sobie o czymś jeszcze. - Chyba nie widziałaś Yoko w akcji.
GoGo spoważniała nagle, odstawiając kubek na bok.
- Nie dziwię się jej. - powiedziała wprost, patrząc na mnie z uwagą. - Gdyby nie to, że byłam nieprzytomna, sama wydrapałabym oczy temu strażnikowi za to, jak cię potraktował - po tych słowach zrobiło mi się jakoś lżej, a może znów się zarumieniłem.
- Chyba powinienem porozmawiać z Yoko. - powiedziałem wolno, wstając od łóżka GoGo. Tyle czasu spałem... Powinienem z nią porozmawiać o tym porwaniu, o tym, że przestępcy wcale nie są winni...
GoGo odkryła kołdrę, którą była przykryta i również stanęła na nogi.
- Idę z tobą - mruknęła, gdy jej stopy dotknęły chłodnej posadzki. Wciąż miała na sobie żółto-czarny strój.
- Nie, lepiej zostań - odparłem, przyciskając odpowiedni guzik na moim nadgarstku, gdy zauważyłem, że również jestem w swoim stroju. Natychmiast kostium jakby złożył się do opaski na mojej ręce specjalnym mechanizmem, pozostawiając na mnie grubą ciemnozieloną bluzę i spodnie moro. GoGo zrobiła to samo i natychmiast stanęła obok w swojej jesiennej kurtce z puchatym kapturem, spodniach khaki i wysokich górskich butach o szarym kolorze. - Powinnaś wypocząć.
- Już wypoczęłam - odparła, wzruszając ramionami. - Powinnam tam być z wami, poza tym już znienawidziłam to miejsce - burknęła, rozglądając się po białych ścianach i skromnym umeblowaniu. Miejsce akurat mi nie przeszkadzało, bardziej irytowała mnie osoba doktora, który przyjmował tu rannych i chorych.
- To chodźmy - odpowiedziałem, wzruszywszy ramionami. GoGo ruszyła za mną, splatając swoje palce z moimi. Spojrzałem na nią z uśmiechem, po czym oboje ruszyliśmy przez ciemne i pełne pustki korytarze zakładu. Z GoGo obok siebie czułem się nieco raźniej, tym bardziej, że noc zmieniła to miejsce na jeszcze bardziej złowrogie, niż było nim za dnia.
Na korytarzach nie znaleźliśmy żadnych lamp, co wydawało nam się dość dziwne, ale postanowiliśmy nie narzekać, mimo że oblegająca tu ciemność przypominała nam boleśnie o kilku dniach spędzonych pod ziemią wśród tuneli. Aż do wyjścia z tunelu wprost na plac przed zakładem nie spotkaliśmy żadnej osoby, czy choćby strażników, co wydawało się jeszcze dziwniejsze niż brak światła.
- Może coś się stało?.. - zawahała się GoGo, rozglądając się uważnie, ale nikogo nie dostrzegliśmy nawet na placu. Ścisnąłem mocniej jej dłoń, starając się dodać jej otuchy.
- Albo Yoko postawiła wszystkich na nogi - podsumowałem, zdając sobie sprawę z tego, że furia dyrektorki Agendy musiała coś zmienić w codzienności zakładu. Może to jej rozmowa z generałem sztabowym przyniosła takie oto rezultaty.
- Może - zacmokała GoGo, przyjmując obojętny ton głosu.
Przeszliśmy przez plac ku wielkiemu kadłubowi poduszkowca, zalegającemu na płaskiej przestrzeni niczym zapadnięty w sen zimowy niedźwiedź. Nie mogłem się doczekać, gdy ten statek zabierze mnie z powrotem do San Fransokyo, do cioci Cass. To właśnie delikatne światła poduszkowca były pierwszymi, jakie napotkaliśmy od wyjścia z sali, w której leżała GoGo.
Czerwone błyski wskazywały na wejście do poduszkowca, ukryte w ciemności chłodnej nocy na wyspie. Ruszyliśmy ich śladem, próbując wychwycić po ciemku stopnie prowadzące do drzwi. Moje nogi dalej bolały z ostatniego tygodnia pełnego marszu, skradania i ucieczki. Za każdym razem, gdy robiłem krok, czułem obolałe mięśnie domagające się odpoczynku. Już niedługo sobie odpocznę, pomyślałem, znów wracając myślą do codzienności w San Fransokyo, nudnych wykładach w Instytucie, zapach słodkości w cukierni cioci i hałas ulic, do których się przyzwyczaiłem.
Gdy weszliśmy do poduszkowca, zdziwiliśmy się jego wielkością. Choć widzieliśmy już wcześniej helikoptery Agendy, w których znajdowało się dość sporo miejsca, to poduszkowiec miał wymiary połowy naszego Instytutu, choć z zewnątrz nie wyglądał tak okazale. Tuż za wejściem znajdował się pokój, w którym siedziała czarnowłosa Kiyo przy jasnym biurku i czytała książkę. Cóż, może kazali jej tu siedzieć i pilnować wejścia, albo dać znać, gdy zjawi się ktoś z zewnątrz. Tak czy siak, dziewczyna drgnęła na nasz widok i zamknęła książkę, jakby znajdowały się w niej tajne dokumenty Agendy, których nie mieliśmy prawa oglądać.
- Przepraszam, nie wiesz może... - zacząłem, ale zanim skończyłem szybka Kiyo już stała obok nas, wskazując nam drogę.
- Chodźcie tędy - powiedziała swoim smutnym głosem, po czym nie czekając na nas ruszyła na prawo ku jednym z pięciu par drzwi, za którymi prawdopodobnie byli albo nas przyjaciele, albo Yoko, z którą chcieliśmy porozmawiać o wyspie.
Spojrzeliśmy z GoGo po sobie ze zdziwieniem, ale ruszyliśmy za dziewczyną, zastanawiając się, dokąd nas doprowadzi. Kiyo była znacznie mniej wylewna od Sam i o wiele mniej rozmowna. Zdawałem sobie sprawę, że obecność Sam tutaj najprawdopodobniej rozwścieczyłaby tylko GoGo, ale tęskniłem za uśmiechem blondynki i jej przyjaznym nastawieniem. Chociaż przez moment potrafiła oddalić mnie od ponurych myśli, a akurat tych miałem coraz więcej w swojej głowie.
Przeszliśmy przez kilka pokoi, w których albo wypoczywali pracownicy, którzy przyjechali z GoGo, albo pracowali informatycy przy swoich stanowiskach. W końcu Kiyo przeszła przez ostatnie drzwi, uprzednio ani razu nie popatrzywszy na nas, i stanęła po boku progu. Gdy weszliśmy do środka, od razu zauważyliśmy kilka foteli wokół jednego, okrągłego stolika z ciemnego drewna, przy którym siedzieli Fred, Honey, Wasabi, Baymax i Eve Yoko. Na nasz widok nasi przyjaciele uśmiechnęli się z zadowoleniem, po czym wstali ze swoich miejsc z wyjątkiem Baymaxa, który obserwował nas ze swojego fotela. Zdołałem zauważyć, że oni również pozbyli się swoich kostiumów, a siedzieli w sali w zwykłych, ciepłych, górskich ubraniach, w których wylecieli ze mną z San Fransokyo jako normalni studenci, nie agenci AZN-u. Kiyo dygnęła przed Yoko, po czym wyszła bez słowa, jakby spieszyła się by wrócić do swojej książki, którą zostawiła na biurku.
- GoGo, jak dobrze widzieć cię zdrową - zawołała Honey, biorąc przyjaciółkę w ramiona. Go bez czekania odwzajemniła jej uścisk, wyraźnie ciesząc się ze spotkania z resztą przyjaciół.
- Czekaliśmy na was - odparł Wasabi, stając naprzeciw mnie, by uściskać GoGo zaraz po Honey. Widziałem po ich twarzach, że czują ulgę, wiedząc, że Go jest cała i zdrowa. - Wypoczęłeś, Hiro? - spytał mnie, a ja kiwnąłem głową.
- Nie martw się o mnie - powiedziałem, ale byłem wdzięczny, że o mnie spytał.
Gdy GoGo zdążyła przywitać się ze wszystkimi, zajęła jedno z dwóch wolnych miejsc przy stole dzielonym z Yoko, ja zająłem drugie. Dyrektorka spojrzała na GoGo uważnie, jakby jednak obawiała się co do jej stanu zdrowia.
- GoGo, dobrze się czujesz? - zapytała, składając ręce na blacie stołu. Przed nią leżał mały stosik dokumentów.
- Tak - odpowiedziała Go, chowając jeden ze swoich niesfornych fioletowych kosmyków za ucho. - Jestem tylko trochę osłabiona.
- Wirus zanika po upływie kilku tygodni - powiadomił je Baymax, patrząc wprost na ciemnowłosą dziewczynę. - Takie samopoczucie jest normalne, ale powinno wkrótce ustąpić. Nie martw się, GoGo.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do robota z nadzieją, ciesząc się pewnie, że niedługo pozbędzie się wadliwej substancji ze swojego organizmu. Baymax wspominał coś wcześniej, że Go podłapała tego wirusa podczas ukąszenia. Pewnie był to jakiś owad, pomyślałem, odpowiadając sobie tym samym na pytanie, dlaczego akurat na tej wyspie dochodzi do zawirusowania organizmu przez tą substancję i dlaczego ofiarami są różne osoby, niezależnie od wielkości czy częstości przebywania na powietrzu.
- Dobrze więc - zakończyła uprzejmie Yoko, rozglądając się po naszych twarzach. - Fred, Wasabi i Honey zdążyli już mi opowiedzieć, co stało się na wyspie, ale chciałabym również usłyszeć waszą opowieść. Podobno uczestniczyliście najbardziej w całym zdarzeniu.
Spojrzeliśmy na siebie z GoGo, co ostatnio stało się naszym nawykiem, być może dlatego, że wiele spraw dotyczyło nas obojga. Dziwiło mnie jednak to, że potrafimy się w ten sposób poniekąd porozumieć, choć wcześniej byłoby to dla nas więcej niż niemożliwe.
Odetchnąłem, wiedząc, że to ja powinienem zacząć tę rozmowę, po czym przypomniałem sobie sam początek naszej misji, gdy wysiedliśmy z helikoptera, pożegnani przez Robba. Miałem wrażenie, że było to wieki temu, nie maksymalnie tydzień. Yoko słuchała bez ani jednego pytania, GoGo czasem dodawała coś do mojej opowieści, o czym zapomniałem, lub co pominąłem. Ku mojemu zdziwieniu cała ta historia nie trwała tak długo, jak myślałem, bo zdołałem ją opowiedzieć w jakąś godzinę mimo licznych szczegółów i wtrąceń przyjaciół. Yoko słuchała bardzo dokładnie, a po jej twarzy nie widzieliśmy żadnej oznaki zdumienia, strachu czy złości.
- Dopiero, gdy zapoznaliśmy się z nimi bardziej, zauważyliśmy, że tworzą ze sobą wspólnotę - zakończyłem, wiedząc, jaki cel chcę tym osiągnąć. Obiecałem coś Jamesowi i zamierzałem dotrzymać słowa, nawet gdyby wymagało to ode mnie sporo wysiłku. - Wspierają się. Może dokonali zbrodni, ale...
- Zostaną w zakładzie - zakończyła Yoko, zanim jeszcze zdołałem się rozkręcić. Spojrzałem na nią z szokiem, nie wierząc, że w takim kierunku chce doprowadzić tę misję.
- Ale... - zaczęła Honey, a Wasabi i ja poparliśmy ją zgodnie. Yoko pokręciła tylko głową.
- Pani Yoko, gdyby nie to, że James nam zaufał, nie rozmawiałbym teraz z panią... - powiedziałem, a dyrektorka uniosła do góry dłoń.
- Rozmawiałam z generałem sztabowym. Nie wierzy, że przestępcy zostali schwytani, choć podałam mu na to dowody. - zaczęła Yoko cierpliwym, ale stanowczym głosem. Coś ukrywała, pomyślałem sobie patrząc na siwowłosą panią.
- Jak to? - zapytała GoGo, mrużąc oczy.
- Czyli, że zostaną ukarani? - spytałem z szokiem.
- Generał Nazumi zdecydował, że owszem. - powiedziała Yoko, ale nachyliła się nad stół, wychodząc bardziej do światła lampy oświetlającej słabo pomieszczenie, a jej srebrzystoszare włosy znów składnie zaczesane w koka błysnęły. - Jest jednak jedna opcja. Decyzję generała można podważyć według tutejszego statusu jeżeli wystąpicie w roli obrońców.
Nastała cisza. Czułem na sobie pytające spojrzenia pozostałych, choć ja sam zdecydowałem o tym już dawno.
- W takim razie wystąpimy - powiedziałem twardo, nie spuszczając Yoko z oka. - Nie zasłużyli na taki los, w dodatku są stale zagrożeni z zewnątrz i to nie tylko oni, ale wszyscy strażnicy zakładu.
- Hiro, daj mi skończyć - Yoko podniosła dłoń i westchnęła, choć w jej oku zauważyłem błysk podziwu. - Oznaczałoby to, że zostaniecie na wyspie jeszcze kilka dni. Chyba, że omówię jeszcze raz sprawę z generałem. Postaram się go zmusić, by przyspieszył termin rozprawy.
Marzyłem tylko o tym, by wrócić do domu, ale potrzebowali nas tutaj. A ja nie mogłem teraz stąd uciec, nawet jeśli groziło nam niebezpieczeństwo. Kiwnąłem głową bez zainteresowania, podczas gdy moi przyjaciele szeptali do siebie ze zniechęceniem, ale i zdecydowaniem.
- Zostaniemy - powtórzyłem, spoglądając na przyjaciół i mając pewność, że się ze sobą zgadzamy.
- W takim razie o co chcecie zawalczyć w trakcie rozprawy? - zapytała nas Yoko z zaciekawionym wyrazem twarzy. - Lepiej ustalić to wcześniej.
Dyrektorka podała mi czystą kartkę i długopis, które ująłem wolnym ruchem, zastanawiając się, co zrobiłby na moim miejscu Tadashi. Często myślałem w ten sposób, gdy miałem podjąć ważną decyzję. Ta była ważna, bo mogła odmienić los wielu ludzi. Co chcieliśmy osiągnąć przez nasz udział w całej sprawie? Nagle przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mój brat, gdy przekonał nauczyciela do zmiany oceny swojego kumpla w szkole.
- Ma się te sposoby negocjacji - mrugnął do mnie, rzucając się na moje łóżko, czego nienawidziłem. jakby nie miał własnego stojącego dwa metry dalej, myślałem sobie.
- Co? Zaprosiłeś nauczycielkę na randkę? - zapytałem z kpiną, siedząc na moim fotelu i przyglądając mu się ze zdziwieniem.
- Nie - odpowiedział Tadashi, szczerząc się do mnie jak kompletny idiota. Obydwoje mieliśmy wspólną, bardzo irytującą cechę - byliśmy niezwykle zarozumiali i zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Mój brat jednak miał jeszcze to szczęście, że był starszy, przez co lubił na mnie patrzeć z góry, gdy coś robił. Nie mówiłem mu wtedy tego, ale często brałem z niego przykład, przyglądając się jego poczynaniom. - Po prostu - mierz wysoko, wal nisko, braciszku.
Idąc tą myślą, mogłem poprosić o coś więcej, niż tylko brak kary za ucieczkę dla przestępców. Poza tym zawsze szansa na to, że nam się uda, wzrosłaby. Ująłem więc długopis wygodniej i zacząłem pisać, ignorując ciekawską minę GoGo, gdy zaglądała mi przez ramię. Wystarczyła chwila, żebym skończył opracowywać plan całego działania podczas nadchodzącej rozprawy w zakładzie. Karą dla więźniów mogło być gorsze traktowanie, cięższa praca bądź wydłużenie wyroku, dla tych, którzy mieli jeszcze nadzieję na to, że kiedyś z niego wyjdą.
- Już - odpowiedziałem, posyłając kartkę z powrotem w kierunku dyrektorki razem z położonym na niej długopisem. Z satysfakcją obserwowałem jej minę, gdy czytała nasze żądania. Jej brew przecięła gładkie czoło w lekkim zdziwieniu, gdy Yoko wreszcie przeczytała całość.
- Nie przesadzasz, Hiro? - zapytała, nie kryjąc emocji. Honey, GoGo, Wasabi, Freddie i Baymax patrzyli tylko ze zdziwieniem to na mnie, to na dyrektorkę. W końcu tak jak myślałem, Wasabi nie wytrzymał i zapytał:
- Co ty tam napisałeś?
Yoko jednak odpowiedziała zamiast mnie.
- Hiro domaga się w waszym wspólnym imieniu, żeby więźniowie nie zostali ukarani w żaden sposób przez organy zakładu, a więzienie to zostało zabezpieczone przed takimi sytuacjami, mogącymi powtórzyć się w przyszłości - zaczęła czytać z mojej kartki. - Ponadto pracownicy zakładu powinni lepiej traktować więźniów, a obsługa medyczna miała większy szacunek i zaufanie do ludzi, którym chce pomóc oraz powinna być wyposażona w podstawowy sprzęt do ratowania czyjegoś życia... To to chyba jednak przesada... - powiedziała, nie doczytując do końca moich żądań.
- Co? - zapytała GoGo, nie mogąc już wytrzymać.
- Zakład powinien być przeniesiony w inne, bardziej bezpieczne i komfortowe miejsce, a jego zarządcy winni przejść specjalne szkolenia, by lepiej służyć ludziom, których mają pod opieką.
Moi przyjaciele zerknęli na mnie niepewnie, a ja tylko mrugnąłem do nich z lekkim uśmiechem, tak jak kiedyś Tadashi, gdy opowiadał mi o swojej rozmowie z nauczycielką. Jeśli uda się spełnić chociaż połowę tych żądań, więźniowie będą wniebowzięci, a przede wszystkim bezpieczni, na czym najbardziej nam zależało. GoGo chyba pojęła, o co chodzi, bo uśmiechnęła się złośliwie w moim kierunku.
- Może rzeczywiście to za dużo... - zaczęła Honey, ale szybko ją uspokoiłem.
- James właśnie o to mnie prosił - skłamałem, bo większości z tych elementów nie było w naszej umowie. Chciał jednak, byśmy zapewnili zakład o braku ich winy w całym zajściu i to właśnie zamierzaliśmy zrobić.
- Skoro tak - mruknęła pod nosem Honey, rozczesując swoje złote włosy palcami.
- A więc dobrze - powiedziała Yoko z kwaśną miną, wkładając kartkę między swoje własne dokumenty. - Dostarczę to do tutejszej Izby Kontroli. Może to im się nie spodobać, ale sami wzięli pod uwagę taką ewentualność...
Rozmawialiśmy z Yoko jeszcze przez godzinę, omawiając szczegóły wszystkich procedur, które zarząd musiał podjąć, aby rozprawa doszła do skutku. Gdy skończyliśmy, opisała nam pokoje w poduszkowcu, w których mogliśmy odpocząć i się odświeżyć oraz jeszcze raz zapewniła, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, możemy skierować się prosto do niej lub Kiyo czy Robba.
Pożegnaliśmy się z nią uprzejmie, po czym wyszliśmy wszyscy z pokoju, w którym obradowaliśmy, kierując się do naszych dwóch pokoi - jeden przeznaczony był dla GoGo i Honey, drugi dla pozostałych. Zanim jednak weszliśmy w jasny korytarz, zaścielony czerwonym dywanem, po którym szliśmy wcześniej prowadzeni przez Kiyo, GoGo posłała mi sójkę, uśmiechając się tak samo, gdy zrozumiała, co planowałem zrobić, by pomóc więźniom.
- Hiro, jesteś geniuszem zbrodni, wiesz? - zapytała, a ja odebrałem to jako komplement.
- Wiem - powiedziałem małoskromnie, wzruszając ramionami. Honey popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, przypominając sobie o całej sytuacji.
- Właśnie, co to właściwie było? - spytała, mrużąc oczy.
- Sory, że wcześniej was nie uprzedziłem - odparłem, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Freda. - Przypomniałem sobie o czymś, czego nauczył mnie kiedyś Tadashi.
Twarz Honey posmutniała nagle, gdy wypowiedziałem imię mojego brata, a ja dopiero przypomniałem sobie o tym, jak blisko ze sobą byli. Rzadko kiedy myślałem o tym, że moja przyjaciółka spotykała się kiedyś z moim bratem, a ja nawet nie miałem o tym pojęcia. Może... gdyby Tadashi nie... ciekawe, czy by im wyszło...
- Dobra, Hiro. Ja ci ufam - powiedział Wasabi, co zdziwiło nas wszystkich, jako że zawsze to on miał do mnie o coś pretensje bądź zażalenia i najczęściej się ze sobą nie zgadzaliśmy. - Gorzej, jeśli ta cała rozprawa nie wyjdzie. Wtedy to ty będziesz miał na sumieniu Jamesa i pozostałych.
- Dzięki za troskę - mruknąłem, a GoGo i Freddie zaśmiali się, patrząc to na mnie, to na Wasabiego. Jakbym sam o tym nie wiedział...
Najlepszego w Nowym Roku! Spełnienia marzeń, dużo miłości, pomyślności i szczęśliwych chwil w gronie najbliższych :* chciałam jeszcze w tamtym roku, ale nie wyszło, to tez taka mała niespodzianka na ten rok ;**
Jeden ze strażników chwycił mnie, zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć.
- Puść mnie - warknąłem, próbując się wyrwać, ale strażnik miał już w rękach kajdanki. Nie, on chyba żartuje, pomyślałem z furią. Po tym wszystkim... Zerknąłem przez ramię, a reszta strażników chwyciła moich przyjaciół i zakuła ich w pęta. Mężczyzna, który mnie złapał również nałożył mi kajdanki, chociaż starałem mu się opierać. Najwyraźniej byłem zbyt słaby nawet na taki bunt. - Puszczaj! - krzyczałem, a strażnik uderzył mnie w twarz.
- Zamknij się - powiedział zimnym głosem, patrząc przez osłonę twarzy oczami niczym u bazyliszka. Jego uderzenie nawet nie bolało, ale czułem się urażony, że po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla tego zakładu, jeszcze mają czelność nas tak traktować.
- Panie zarządco! - usłyszałem potężny, kobiecy krzyk, na którego dźwięk ucieszyłem się jak nigdy.
Obróciłem się w stronę poduszkowca, a po jego klapie stąpała szybkim, pełnym napięcia krokiem Eve Yoko. Wyglądała na jeszcze bardziej wściekłą ode mnie, choć to mnie uderzył strażnik. Stąpała w swoich szpilkach i ubrana była jak zwykle w swoją białą, wyprostowaną z precyzją koszulę i szarą spódnicę, sięgającą kolan. Jej włosy spięte w koka były stale atakowane przez wiatr, który wzmagały niewyłączone silniki poduszkowca.
Obok niej kroczył Robb, który musiał za nią biec, by dogonić elegancką panią na niskich obcasach. Wyglądało to nieco komicznie, bo był wyższy od swojej przełożonej i stawiał większe kroki, a i tak z trudem za nią nadążał. Za Yoko schodzili następni pracownicy Agendy - wszyscy w białych, schludnych strojach z zaalarmowanymi minami. Na widok prezes Agendy miałem ochotę się rozpłakać ze szczęścia.
- Jak śmie pan atakować mojego agenta?!! - wysyczała Yoko głosem pełnym jadu. Jeszcze chwila i zaraz sama go uderzy, pomyślałem z szokiem, po raz pierwszy widząc ją w takim stanie. Być może Sam miała co do niej rację, być może naprawdę nadaje się na przywódczynię AZN-u, skoro z taką zawziętością broniła swoich agentów.
Strażnik, który musiał być zarządcą zakładu spojrzał na nią zawstydzony i zerknął na mnie ze zdziwieniem, trzymając w dłoni klucze do moich kajdanek.
- Nie wiedzieliśmy nic o...
- Jasne, że nie - warczała groźnie Yoko, wyrwawszy mu klucze. Reszta z jej ekipy pobiegła do moich przyjaciół, by im pomóc. Pani Eve tymczasem rozkuła moje kajdanki, mierząc zarządcę zawistnym spojrzeniem, jakim potrafią patrzeć tylko kobiety. - Bo nie wysłałam żadnego rozkazu do waszego zakładu, kretynie. Ta misja miała być tajna!
- Nie... nie... nie wiedziałem - wyjąkał strażnik, zaniepokojony wybuchem Yoko. Robb patrzył ze zdziwieniem to na mnie, to na swoją szefową, to na biednego strażnika. - Nie przypuszczałbym...
- Zdaję sobie z tego sprawę - syknęła tylko Yoko, poprawiając na sobie swoją koszulę. - Pragnę porozmawiać z głównym generałem sztabowym oddziału.
- Ale...
- Już! - wykrzyknęła Yoko, a zarządca obrócił się i pobiegł w kierunku tylko jemu znanym.
Spojrzałem na przywódczynię Agendy z poddenerwowaniem, przypominając sobie o GoGo i jej stanie. Jak mogłem choć na chwilę o niej zapomnieć?
- Pani Yoko GoGo podłapała jakąś chorobę - powiedziałem szybko, nie chcąc tracić ani chwili. - Podobno w zakładzie mają odtrutkę, ale nikt mi nie chciał...
Yoko uniosła dłoń, uciszając mnie, po czym zerknęła na Robba, który skinął głową i odszedł bez słowa w kierunku Wasabiego, trzymającego w swoich silnych ramionach drobną przyjaciółkę.
- Wybacz, Hiro, za ich zachowanie - powiedziała zamiast tego, a jej oczy posmutniały. - Mogłam ich przygotować, a teraz będę musiała się tłumaczyć przed generałem. Cały jesteś?
- Tylko zmęczony - odpowiedziałem z ulgą. Yoko brzmiała prawdziwie - chyba naprawdę się o mnie martwiła, pomyślałem ze zdziwieniem, ale i entuzjazmem. Może powinienem zmienić zdanie na temat Agendy? Bądź co bądź, właśnie uratowali mi życie i to być może dwa razy.
- Chcesz odpocząć, czy najpierw mi wszystko opowiesz? - zapytała, a ja spojrzałem w kierunku, do którego zaciągnęli więźniów, których uratowaliśmy. Ciekawe gdzie ich wzięli, zastanawiałem się, i czy są dobrze traktowani.
- Pani Yoko, jest jeszcze coś - zacząłem. - Ci więźniowie... nie są niczemu winni... oni... porwano ich...
- Spokojnie, mamy wszystko w aktach. - uspokoiła mnie Yoko, choć nie do końca wiedziałem, co to ma oznaczać. - Jeśli pozwolisz, spotkam się teraz z generałem i wyplączę się z mojego zachowania oraz zadbam o bezpieczeństwo waszych nowych przyjaciół, a wy w tym czasie wypocznijcie... Kiyo, zaprowadź proszę moich agentów na statek i daj im wszystko, czego będą chcieli.
Zza Yoko wyłoniła się nieco starsza od GoGo dziewczyna o takich samych czarnych oczach i włosach sięgających połowy pleców zaplecionych w warkocz. Na jej nosie spoczywały okulary i ubrana była tak samo jak Sam, gdy pracowała w Agendzie - w swój szaro-biały uniform. Uśmiechnęła się do mnie chłodno, a ja spojrzałem zaraz w tył na Robba, który poszedł wcześniej sprawdzić co z GoGo.
- Mogę iść z GoGo? - zapytałem Yoko, martwiąc się o przyjaciółkę. Czułem, że jeśli nie zobaczę na własne oczy jak dziewczyna wraca do zdrowia, to wciąż będę się trząsł na myśl, czy Go odzyska siły.
- Nie, to nie jest dobry pomysł, Hiro - powiedziała wyjątkowo łagodnie Yoko, sądząc po jej wcześniejszym wybuchu, gdy zjechała równo zarządcę zakładu. Chociaż niewiele było rzeczy, które mogły zdziwić studenta robotyki takiego jak ja, to musiałem przyznać, że Yoko się to udało. Powiem więcej, nie sądzę, by nawet Sam widziała ją w takim stanie.
Sam, pomyślałem od razu, wspominając dziewczynę. Nie wiedziałem, czy bardziej czuję do niej gniew, czy współczucie. Nawet jeśli wszystko, co robiła, czy mówiła było kontrolowane przez Yoko i Agendę, to musiała czuć się okropnie, praktycznie cały czas nadzorowana przez oba organy. Świadomość, że ktoś patrzy na każdy twój krok, co więcej wskazuje ci miejsce, w którym masz go wykonać, musi być przytłaczająca. Może nie powinienem reagować taką złością, gdy dowiedziałem się o tym, że Sam przekazała mi jedynie informacje zatwierdzone przez Yoko, czyli te, które dyrektor Agendy zezwoliła jej nam podać.
- Proszę - wyszeptałem, coraz bardziej świadomy mojego zmęczenia. Mimo to wciąż nie mogłem znieść myśli, że GoGo mogłaby znajdować się daleko ode mnie, gdy jej los jest zależny od podanej jej substancji. - Muszę przy niej być.
Yoko zamrugała oczami, patrząc na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy, a jej oczy otworzyły się szerzej. Błagałem w myślach, by choć ten jeden raz stanowcza pani dyrektor zmieniła zdanie. Słyszałem głosy daleko za sobą, pewnie należały do moich przyjaciół, ale mój otępiały do granic możliwości umysł nie pozwalał mi wychwycić poszczególnych słów czy głosów. Kobieta zastanawiała się krótko, ktoś z zewnątrz mógłby określić, że Yoko w ogóle nawet nie zastanowiła się nad odpowiedzią, jakby miała ją na wyciągnięcie ręki.
- Ten jeden raz, ale masz zaraz wrócić na statek i wypocząć, Hiro - powiedziała, a ja nie uwierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Nie wiedziałem, co dziwi mnie bardziej - wcześniejszy wybuch bez jakiegokolwiek zahamowania u Yoko, czy fakt, że zmieniła swój rozkaz tylko ze względu na moją prośbę. Nawet, gdy jeszcze była dyrektorką Instytutu, zdołaliśmy poznać dokładnie, że nie należy nawet próbować się z nią kłócić. Akurat oberwało się May-Lu, wysokiej rudowłosej studentce z Yako-Fill, z której nikt już potem nie chciał wziąć przykładu.
Yoko tymczasem obróciła się szybko i powędrowała w kierunku, w którym pobiegł wcześniej zarządca. Zastanowiłem się tylko krótko nad tym, kto wyżej stoi w szczeblu służbowym - Yoko, czy generał zakładu, o którym wspomniała. Tak czy siak, nie zazdrościłem jej sytuacji.
Ja natomiast poszedłem za znikającym Robbem, niosącym na rękach nieprzytomną GoGo, mijając po drodze moich przyjaciół, którzy ruszyli przez plac ku poduszkowcowi Agendy. Wszyscy mieli na twarzach uśmiechy ulgi, których nie potrafiłem odwzajemnić.
- Spisałeś się, Hiro - powiedział Wasabi, klepiąc mnie po ramieniu, a spojrzenia innych wyrażały te same uczucia co do mnie. Odmruknąłem coś pod nosem, starając się nie zgubić Robba. Byłoby głupotą, gdybym stracił z oczu przyjaciółkę, z którą pozwolono mi pozostać.
Dogoniłem czarnoskórego pracownika Agendy w wąskim korytarzu, w którym wysoki Robb musiał się nachylić, by nie przywalić głową o niski sufit. Najwyraźniej zakład nie rozpatrywał możliwości rozbudowy, inaczej byłby przygotowany na większą liczbę osób przemieszczających się wzdłuż zakładu tym samym korytarzem.
Zdziwiło mnie, że Robb doskonale znał kierunek, w którym miał się udać - musiał więc znać dobrze zakład, albo Yoko wysyłała go do niego często po różne sprawunki. Być może do niego warto było się wpierw zwrócić, by opowiedzieć o zajściach na wyspie, którą znał dość dobrze. Cała ta historia z atakiem mieszkańców wyspy, porwaniem więźniów i ich niewolą zdawała się być bujdą, czy wytworem wyobraźni jakiegoś podstrzelonego człowieka, który naoglądał się zbyt dużo filmów kryminalnych. Nie sądziłem, by Yoko uwierzyła nam w naszą opowieść, nawet jeśli to Agenda strzelała mniej niż przed godziną do tubylców ze swojego poduszkowca.
W pomieszczeniu, które musiało służyć w zakładzie jako gabinet lekarski, stały trzy takie same, zaścielone białym prześcieradłem łóżka. Na jednym z nich leżał Jerry, którego poznałem dopiero po chwili, bo najpierw zwróciłem uwagę na stojącego przy nim Baymaxa, który ze względu na swoje gabaryty był bardziej widoczny w pokoju. Jerry wyglądał lepiej - nie miał tak bladej i umęczonej skóry jak przedtem, a nawet na jego twarzy zakwitł uśmiech, gdy nas zobaczył, dopóki nie zauważył stanu GoGo, który chyba go zmartwił.
Robb położył GoGo na jednym z łóżek i zaczął rozmowę z niskim, chuderlawym lekarzem o szczurzej twarzy i rozbieganych oczach. Jego głowę porastały siwe włosy, które nadawały mu jeszcze bardziej wyrazu małej, białej myszki. Pracownik Agendy nie wiedział natomiast, co może dolegać GoGo, dlatego cieszyłem się, że Yoko posłała mnie razem z nimi.
- Co się stało? - zapytał lekarz po wstępnym sprawdzeniu przytomności i oddechu u GoGo. Robb spojrzał na mnie zagadkowo, jakby zezwalał mi tym spojrzeniem, na opowiedzenie dokładniej o objawach choroby.
odetchnąłem, zastanawiając się, od czego zacząć.
- To się stało dosłownie z godziny na godzinę - powiedziałem wolno, patrząc na nieprzytomną dziewczynę. Tak bardzo chciałem, by otworzyła oczy, spojrzała na mnie swoim pełnym uporu i bystrości wzrokiem i powiedziała coś, co nawet mnie potrafiłoby całkowicie rozwalić na łopatki. - Mówiła, że kręci jej się w głowie, nie mogła ustać na nogach, ale uparła się, że da radę pójść w dalszą drogę...
- Zawroty głowy, słabość w kończynach... - zaczął wyliczać lekarz, jakby opisywał przepis na ciasto, a nie rozmawiał o zagrożeniu czyjegoś życia. Zmroziłem go spojrzeniem, widząc jego podejście do GoGo. Od samego początku nie spodobał mi się ten lekarz.
- Po jakiejś godzinie straciła przytomność i do tego czasu obudziła się tylko raz... - była wtedy taka słaba, przypomniałem sobie, wstrzymując oddech. Co mogłem zrobić, by jej wtedy pomóc? Czy było coś, czego nie zrobiłem?
Jerry zmarszczył brwi, opierając się na łokciu, by lepiej widzieć chorą. Bardziej przypominał nieostrożnego pechowca, niż groźnego przestępcę, leżąc z pozawijanym bandażami brzuchem. Baymax podszedł do łózka GoGo, jakby zapomniał o tym, że kiedykolwiek wcześniej zajmował się Jerry'm.
- Może to ten wirus, który złapał Stev? - zapytał Jerry ze swojego miejsca. Lekarz spiorunował go spojrzeniem, jakby ranny nie miał nawet prawa, by się odezwać, a co dopiero coś zasugerować jemu, tutejszemu medykowi. Zmarszczyłem brwi, widząc podejście lekarza do swoich pacjentów. Jeszcze chwila i nie wytrzymam, pomyślałem ze złością, zaciskając dłonie w pięści.
- Czy jest na coś uczulona? - zaczął uzdrowiciel, ale do dialogu wtrącił się Baymax.
- Zbadałem jej stan. Do jej układu odpornościowego wniknęła substancja, która rozprzestrzenia się po całym organizmie, zamykając przewody układu krwionośnego i tym samym przyspieszając akcję serca. Do zarażenia tym wirusem doszło podczas ukąszenia jadem jednego z tutejszych zwierząt. nazywa się...
- Możecie go w jakiś sposób uciszyć? - warknął lekarz, nie wytrzymując. Teraz to ja miałem ochotę spiorunować go wzrokiem. Na Baymaxa mogłem polegać w każdej sytuacji i wiedziałem, że jego diagnoza jest poprawna. Co więcej, w szpitalu zdobył zaufanie wielu wybitnych w swoim fachu chirurgów, czy innego stopnia i umiejętności lekarzy. Nie raz ciocia Cass dostawała listy z podziękowaniami od oddziału w szpitalu w San Fransokyo za pracę robota.
- Nie - warknąłem, ściągając na sobie uwagę pozostałych. - Baymax próbuje pomóc i robi to do tej pory lepiej od pana. Teraz może pan pójść do swoich przełożonych i powiedzieć im, że robot odbiera panu pracę.
Robb z całej siły musiał się zahamować, by nie ryknąć śmiechem, Jerry natomiast nie miał takiej potrzeby, śmiejąc się głośno z moich słów. Lekarz poczerwieniał ze złości, wpatrując się we mnie z wrogością, którą widziałem ostatnio u Jamesa, gdy zaatakował mnie wtedy w mieście i Leroya, gdy odmawiał współpracy z nami. Zaraz... czym on się różnił od ludzi, którzy byli więźniami w tym zakładzie? Dlaczego traktowano ich z takim obrzydzeniem, jakby byli kimś gorszym tylko ze względu na okropne czyny, których dokonali.
Lekarz minął mnie, nie za bardzo zwracając uwagi na to, czy mnie po drodze nie szturchnie i wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Co się ze mną dzieje? Chyba nieco przesadziłem... Spojrzałem z nadzieją na Baymaxa.
- Wiesz, gdzie jest odtrutka? - zapytałem go słabym głosem, jakbym przed chwilą wcale nie pojechał po szanownym doktorze. Baymax kiwnął głową i zaczął uwijać się przy wysokich półkach i regałach miejscowego lekarza, który opuścił swoje stanowisko w sytuacji, gdy był potrzebny. To na pewno nie spodoba się ludziom, którzy go tu zatrudnili, już ja o to zadbam.
Usiadłem na łóżku obok GoGo, czując jak narastający ból w moich nogach powoli zaczyna mijać, a ja zaczynam czuć miażdżącą ulgę. Ile czasu spędziłem na nogach? Nie miałem siły, by nawet o tym myśleć. Miałem przed oczami tylko bladą twarz GoGo i jej zamknięte oczy, roztrzepane, czarne włosy... Rany, znowu to robiłem, nawet gdy byłą w takim stanie.
- Muszę ci powiedzieć jedno - zaczął Robb z rozbawieniem, kładąc rękę na moim ramieniu. - Jesteś niezwykle skuteczny.
- Dzięki - westchnąłem, nie wiedząc, czy mam się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie. - Potem przemyślę, czy nie zbyt skuteczny. Proszę, nie mów nic Yoko - spojrzałem na niego ze zmęczeniem. - Zabije mnie za to.
- Skąd - Robb machnął ręką. - Myślę, że za takie coś dałaby ci tylko podwyżkę. - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co to ma oznaczać. Baymax w tym czasie znalazł odpowiednią substancję i strzykawkę, po czym napełnił naczynie jasnoczerwoną odtrutką.
GoGo leżała cały czas pogrążona w głębokiej nieświadomości, nie wiedząc, co dzieje się wokół niej. Chwyciłem ją za dłoń, nie przejmując się tym, że pewnie wcale tego nie czuje, ani tym bardziej tym, że Robb i Jerry na to patrzą. Wreszcie mogłem odstawić zakończoną misję na bok i skupić się na osobie, na której najbardziej mi zależało. Na niej.
- Przy takim tempie pracy serca lekarstwo powinno powstrzymać przebieg zarażenia w ciągu kilku godzin - powiadomił mnie Baymax, wbijając strzykawkę wprawnym ruchem w żyły GoGo. Spojrzałem na niego zmęczonym spojrzeniem, powtarzając jego słowa trzy razy w myślach, by móc je zrozumieć. W końcu za trzecim razem ich sens do mnie dotarł.
- Hiro, powinieneś odpocząć - powiedział Jerry, patrząc na mnie uważnie, gdy przymknąłem na sekundę oczy. Może rzeczywiście, ale nie teraz...
- Nie, zaczekam - odpowiedziałem krótko, tracąc siłę we własnym głosie.
Robb westchnął, krzyżując ręce na piersi.
- Jemu się chyba nic nie da wytłumaczyć - powiedział wolno, jakbym wcale tego nie słyszał. - Lepiej niech tu zostanie. Powiadomię Yoko, kiedy przyślą tu kogoś od niej - powiadomił mnie, ale słyszałem jedynie echo jego głosu. Sen zdawał się być silniejszy ode mnie. Walka z nim nie miała już sensu.
Nie pamiętam, w którym momencie zasnąłem, ani jak to się stało. A może moja świadomość spała już wcześniej, tylko ja tego nie zauważyłem? Tak czy siak, pamiętałem jedno - ciepły dotyk dłoni GoGo, która powracała z każdą chwilą do życia. Tylko to się dla mnie liczyło i tylko to sprawiało, że mogłem w końcu wypocząć, niedręczony niepokojem.
Gdy się w końcu wybudziłem, czułem się jakby przejechał po mnie czołg. Tak obolały jeszcze nigdy nie byłem. Nic dziwnego - tyle strachu połączonego z nieustannym ryzykiem i wysiłkiem musiał w końcu doprowadzić mnie do takiego stanu. Dopiero kiedy moja świadomość w pełni się wybudziła, zaczynałem przypominać sobie poszczególne zdarzenia, aż do faktu, że opuściłem GoGo, przy której chciałem być, gdy się wybudzi.
Zanim zdołałem jednak zareagować, poczułem dotyk na głowie, muskający moje włosy. Leżałem na miękkiej pościeli, przynajmniej tyle zdołałem wywnioskować, zanim dostatecznie się wybudziłem. Otworzyłem oczy i spróbowałem wstać, zauważając, że moje nogi wiszą nad ziemią, a ja sam musiałem zasnąć tuż obok GoGo na łóżku. Niemal od razu napotkałem uśmiechniętą twarz dziewczyny, siedzącej na łóżku i przyglądającej mi się z zainteresowaniem. To ona głaskała mnie po włosach.
- Nareszcie wstałeś - powiedziała, a ja zauważyłem w jej rękach kubek. Wyglądała dużo lepiej niż gdy widziałem ją po raz ostatni. Wtedy była słaba i pogrążona w wymuszonym śnie, teraz nabrała rumieńców i wyglądała na wypoczętą. Rzeczywiście musiałem spać długo, bo niebo za oknem stało się ciemne, pokrywając horyzont całunem ciemności.
Odetchnąłem głęboko, czując przypływ ulgi na jej widok.
- Dobrze, że nic ci nie jest - powiedziałem cicho, patrząc na nią uważnie. Mimo to udało mi się zauważyć, że jesteśmy sami w pomieszczeniu. Miejmy tylko nadzieję, że nic nie zrobili Jerry'emu za jego salwę śmiechu zaraz potem gdy obraziłem lekarza o szczurzej twarzy.
- Podobno tylko dzięki tobie - odparła, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Był tak lekki i subtelny, że miałem ochotę odwrócić wzrok, urażony jego pięknem. - Słyszałam już od Honey co dla mnie zrobiłeś.
Czułem się zażenowany tym podziękowaniem, choć prawidłowo powinienem czuć się dumny i powiedzieć, że dla niej zrobiłbym to ponownie. Niestety, idealny świat nie istniał, a ja tylko zarumieniłem się żałośnie i podrapałem po głowie z zawstydzeniem.
- Nie przesadzajmy... - mruknąłem, a GoGo popatrzyła na mnie z rozbawieniem, po czym wzięła łyk ze swojego kubka.
- Gdzie jest Jerry? - spytałem ją, rozglądając się dokoła. Zaczynałem naprawdę niepokoić się o los przestępcy, który wymagał opieki.
GoGo przełknęła szybko i spojrzała w bok na to samo puste łóżko, na które patrzyłem ja sam.
- Zabrali go jakąś godzinę temu na prześwietlenie. Nie ufają Baymaxowi i jego zapewnieniom, że żaden narząd nie został uszkodzony. - GoGo wywróciła przy tym oczami, co świadczyło, że ufała robotowi tak samo, jak ja.
- Głupota - mruknąłem, po czym od razu zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią ze zdziwieniem. - To mają tu taki sprzęt? - zapytałem, a Go rozśmieszyła moja reakcja.
- Nie, zabrali go na statek Agendy - powiedziała, opierając się o swoją poduszkę. - Też się nad tym zastanawiałam, ale najwyraźniej Robb musiał coś szepnąć o tej twojej akcji z lekarzem, skoro Yoko postanowiła wziąć Jerry'ego pod swoją opiekę.
- O tym też słyszałaś? - zapytałem z poirytowaniem, a GoGo zaśmiała się znów. Albo miała dobry humor, albo naprawdę śmieszyło ją to, jak niewiele wiem przez moje zmęczenie.
- Taak, Jerry opowiedział mi o tym od razu. Dotychczas nie sądziłabym, że Hiro Hamada potrafi być taki zdeterminowany. - powiedziała z ironią, teatralnie mrużąc oczy. Czułem, że niedługo zatęsknię za chwilami, gdy nie mogła nic powiedzieć. GoGo tymczasem popijała wesoło parujący napój ze swojego kubka.
- Poważnie? - zapytałem ją, przypominając sobie o czymś jeszcze. - Chyba nie widziałaś Yoko w akcji.
GoGo spoważniała nagle, odstawiając kubek na bok.
- Nie dziwię się jej. - powiedziała wprost, patrząc na mnie z uwagą. - Gdyby nie to, że byłam nieprzytomna, sama wydrapałabym oczy temu strażnikowi za to, jak cię potraktował - po tych słowach zrobiło mi się jakoś lżej, a może znów się zarumieniłem.
- Chyba powinienem porozmawiać z Yoko. - powiedziałem wolno, wstając od łóżka GoGo. Tyle czasu spałem... Powinienem z nią porozmawiać o tym porwaniu, o tym, że przestępcy wcale nie są winni...
GoGo odkryła kołdrę, którą była przykryta i również stanęła na nogi.
- Idę z tobą - mruknęła, gdy jej stopy dotknęły chłodnej posadzki. Wciąż miała na sobie żółto-czarny strój.
- Nie, lepiej zostań - odparłem, przyciskając odpowiedni guzik na moim nadgarstku, gdy zauważyłem, że również jestem w swoim stroju. Natychmiast kostium jakby złożył się do opaski na mojej ręce specjalnym mechanizmem, pozostawiając na mnie grubą ciemnozieloną bluzę i spodnie moro. GoGo zrobiła to samo i natychmiast stanęła obok w swojej jesiennej kurtce z puchatym kapturem, spodniach khaki i wysokich górskich butach o szarym kolorze. - Powinnaś wypocząć.
- Już wypoczęłam - odparła, wzruszając ramionami. - Powinnam tam być z wami, poza tym już znienawidziłam to miejsce - burknęła, rozglądając się po białych ścianach i skromnym umeblowaniu. Miejsce akurat mi nie przeszkadzało, bardziej irytowała mnie osoba doktora, który przyjmował tu rannych i chorych.
- To chodźmy - odpowiedziałem, wzruszywszy ramionami. GoGo ruszyła za mną, splatając swoje palce z moimi. Spojrzałem na nią z uśmiechem, po czym oboje ruszyliśmy przez ciemne i pełne pustki korytarze zakładu. Z GoGo obok siebie czułem się nieco raźniej, tym bardziej, że noc zmieniła to miejsce na jeszcze bardziej złowrogie, niż było nim za dnia.
Na korytarzach nie znaleźliśmy żadnych lamp, co wydawało nam się dość dziwne, ale postanowiliśmy nie narzekać, mimo że oblegająca tu ciemność przypominała nam boleśnie o kilku dniach spędzonych pod ziemią wśród tuneli. Aż do wyjścia z tunelu wprost na plac przed zakładem nie spotkaliśmy żadnej osoby, czy choćby strażników, co wydawało się jeszcze dziwniejsze niż brak światła.
- Może coś się stało?.. - zawahała się GoGo, rozglądając się uważnie, ale nikogo nie dostrzegliśmy nawet na placu. Ścisnąłem mocniej jej dłoń, starając się dodać jej otuchy.
- Albo Yoko postawiła wszystkich na nogi - podsumowałem, zdając sobie sprawę z tego, że furia dyrektorki Agendy musiała coś zmienić w codzienności zakładu. Może to jej rozmowa z generałem sztabowym przyniosła takie oto rezultaty.
- Może - zacmokała GoGo, przyjmując obojętny ton głosu.
Przeszliśmy przez plac ku wielkiemu kadłubowi poduszkowca, zalegającemu na płaskiej przestrzeni niczym zapadnięty w sen zimowy niedźwiedź. Nie mogłem się doczekać, gdy ten statek zabierze mnie z powrotem do San Fransokyo, do cioci Cass. To właśnie delikatne światła poduszkowca były pierwszymi, jakie napotkaliśmy od wyjścia z sali, w której leżała GoGo.
Czerwone błyski wskazywały na wejście do poduszkowca, ukryte w ciemności chłodnej nocy na wyspie. Ruszyliśmy ich śladem, próbując wychwycić po ciemku stopnie prowadzące do drzwi. Moje nogi dalej bolały z ostatniego tygodnia pełnego marszu, skradania i ucieczki. Za każdym razem, gdy robiłem krok, czułem obolałe mięśnie domagające się odpoczynku. Już niedługo sobie odpocznę, pomyślałem, znów wracając myślą do codzienności w San Fransokyo, nudnych wykładach w Instytucie, zapach słodkości w cukierni cioci i hałas ulic, do których się przyzwyczaiłem.
Gdy weszliśmy do poduszkowca, zdziwiliśmy się jego wielkością. Choć widzieliśmy już wcześniej helikoptery Agendy, w których znajdowało się dość sporo miejsca, to poduszkowiec miał wymiary połowy naszego Instytutu, choć z zewnątrz nie wyglądał tak okazale. Tuż za wejściem znajdował się pokój, w którym siedziała czarnowłosa Kiyo przy jasnym biurku i czytała książkę. Cóż, może kazali jej tu siedzieć i pilnować wejścia, albo dać znać, gdy zjawi się ktoś z zewnątrz. Tak czy siak, dziewczyna drgnęła na nasz widok i zamknęła książkę, jakby znajdowały się w niej tajne dokumenty Agendy, których nie mieliśmy prawa oglądać.
- Przepraszam, nie wiesz może... - zacząłem, ale zanim skończyłem szybka Kiyo już stała obok nas, wskazując nam drogę.
- Chodźcie tędy - powiedziała swoim smutnym głosem, po czym nie czekając na nas ruszyła na prawo ku jednym z pięciu par drzwi, za którymi prawdopodobnie byli albo nas przyjaciele, albo Yoko, z którą chcieliśmy porozmawiać o wyspie.
Spojrzeliśmy z GoGo po sobie ze zdziwieniem, ale ruszyliśmy za dziewczyną, zastanawiając się, dokąd nas doprowadzi. Kiyo była znacznie mniej wylewna od Sam i o wiele mniej rozmowna. Zdawałem sobie sprawę, że obecność Sam tutaj najprawdopodobniej rozwścieczyłaby tylko GoGo, ale tęskniłem za uśmiechem blondynki i jej przyjaznym nastawieniem. Chociaż przez moment potrafiła oddalić mnie od ponurych myśli, a akurat tych miałem coraz więcej w swojej głowie.
Przeszliśmy przez kilka pokoi, w których albo wypoczywali pracownicy, którzy przyjechali z GoGo, albo pracowali informatycy przy swoich stanowiskach. W końcu Kiyo przeszła przez ostatnie drzwi, uprzednio ani razu nie popatrzywszy na nas, i stanęła po boku progu. Gdy weszliśmy do środka, od razu zauważyliśmy kilka foteli wokół jednego, okrągłego stolika z ciemnego drewna, przy którym siedzieli Fred, Honey, Wasabi, Baymax i Eve Yoko. Na nasz widok nasi przyjaciele uśmiechnęli się z zadowoleniem, po czym wstali ze swoich miejsc z wyjątkiem Baymaxa, który obserwował nas ze swojego fotela. Zdołałem zauważyć, że oni również pozbyli się swoich kostiumów, a siedzieli w sali w zwykłych, ciepłych, górskich ubraniach, w których wylecieli ze mną z San Fransokyo jako normalni studenci, nie agenci AZN-u. Kiyo dygnęła przed Yoko, po czym wyszła bez słowa, jakby spieszyła się by wrócić do swojej książki, którą zostawiła na biurku.
- GoGo, jak dobrze widzieć cię zdrową - zawołała Honey, biorąc przyjaciółkę w ramiona. Go bez czekania odwzajemniła jej uścisk, wyraźnie ciesząc się ze spotkania z resztą przyjaciół.
- Czekaliśmy na was - odparł Wasabi, stając naprzeciw mnie, by uściskać GoGo zaraz po Honey. Widziałem po ich twarzach, że czują ulgę, wiedząc, że Go jest cała i zdrowa. - Wypoczęłeś, Hiro? - spytał mnie, a ja kiwnąłem głową.
- Nie martw się o mnie - powiedziałem, ale byłem wdzięczny, że o mnie spytał.
Gdy GoGo zdążyła przywitać się ze wszystkimi, zajęła jedno z dwóch wolnych miejsc przy stole dzielonym z Yoko, ja zająłem drugie. Dyrektorka spojrzała na GoGo uważnie, jakby jednak obawiała się co do jej stanu zdrowia.
- GoGo, dobrze się czujesz? - zapytała, składając ręce na blacie stołu. Przed nią leżał mały stosik dokumentów.
- Tak - odpowiedziała Go, chowając jeden ze swoich niesfornych fioletowych kosmyków za ucho. - Jestem tylko trochę osłabiona.
- Wirus zanika po upływie kilku tygodni - powiadomił je Baymax, patrząc wprost na ciemnowłosą dziewczynę. - Takie samopoczucie jest normalne, ale powinno wkrótce ustąpić. Nie martw się, GoGo.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do robota z nadzieją, ciesząc się pewnie, że niedługo pozbędzie się wadliwej substancji ze swojego organizmu. Baymax wspominał coś wcześniej, że Go podłapała tego wirusa podczas ukąszenia. Pewnie był to jakiś owad, pomyślałem, odpowiadając sobie tym samym na pytanie, dlaczego akurat na tej wyspie dochodzi do zawirusowania organizmu przez tą substancję i dlaczego ofiarami są różne osoby, niezależnie od wielkości czy częstości przebywania na powietrzu.
- Dobrze więc - zakończyła uprzejmie Yoko, rozglądając się po naszych twarzach. - Fred, Wasabi i Honey zdążyli już mi opowiedzieć, co stało się na wyspie, ale chciałabym również usłyszeć waszą opowieść. Podobno uczestniczyliście najbardziej w całym zdarzeniu.
Spojrzeliśmy na siebie z GoGo, co ostatnio stało się naszym nawykiem, być może dlatego, że wiele spraw dotyczyło nas obojga. Dziwiło mnie jednak to, że potrafimy się w ten sposób poniekąd porozumieć, choć wcześniej byłoby to dla nas więcej niż niemożliwe.
Odetchnąłem, wiedząc, że to ja powinienem zacząć tę rozmowę, po czym przypomniałem sobie sam początek naszej misji, gdy wysiedliśmy z helikoptera, pożegnani przez Robba. Miałem wrażenie, że było to wieki temu, nie maksymalnie tydzień. Yoko słuchała bez ani jednego pytania, GoGo czasem dodawała coś do mojej opowieści, o czym zapomniałem, lub co pominąłem. Ku mojemu zdziwieniu cała ta historia nie trwała tak długo, jak myślałem, bo zdołałem ją opowiedzieć w jakąś godzinę mimo licznych szczegółów i wtrąceń przyjaciół. Yoko słuchała bardzo dokładnie, a po jej twarzy nie widzieliśmy żadnej oznaki zdumienia, strachu czy złości.
- Dopiero, gdy zapoznaliśmy się z nimi bardziej, zauważyliśmy, że tworzą ze sobą wspólnotę - zakończyłem, wiedząc, jaki cel chcę tym osiągnąć. Obiecałem coś Jamesowi i zamierzałem dotrzymać słowa, nawet gdyby wymagało to ode mnie sporo wysiłku. - Wspierają się. Może dokonali zbrodni, ale...
- Zostaną w zakładzie - zakończyła Yoko, zanim jeszcze zdołałem się rozkręcić. Spojrzałem na nią z szokiem, nie wierząc, że w takim kierunku chce doprowadzić tę misję.
- Ale... - zaczęła Honey, a Wasabi i ja poparliśmy ją zgodnie. Yoko pokręciła tylko głową.
- Pani Yoko, gdyby nie to, że James nam zaufał, nie rozmawiałbym teraz z panią... - powiedziałem, a dyrektorka uniosła do góry dłoń.
- Rozmawiałam z generałem sztabowym. Nie wierzy, że przestępcy zostali schwytani, choć podałam mu na to dowody. - zaczęła Yoko cierpliwym, ale stanowczym głosem. Coś ukrywała, pomyślałem sobie patrząc na siwowłosą panią.
- Jak to? - zapytała GoGo, mrużąc oczy.
- Czyli, że zostaną ukarani? - spytałem z szokiem.
- Generał Nazumi zdecydował, że owszem. - powiedziała Yoko, ale nachyliła się nad stół, wychodząc bardziej do światła lampy oświetlającej słabo pomieszczenie, a jej srebrzystoszare włosy znów składnie zaczesane w koka błysnęły. - Jest jednak jedna opcja. Decyzję generała można podważyć według tutejszego statusu jeżeli wystąpicie w roli obrońców.
Nastała cisza. Czułem na sobie pytające spojrzenia pozostałych, choć ja sam zdecydowałem o tym już dawno.
- W takim razie wystąpimy - powiedziałem twardo, nie spuszczając Yoko z oka. - Nie zasłużyli na taki los, w dodatku są stale zagrożeni z zewnątrz i to nie tylko oni, ale wszyscy strażnicy zakładu.
- Hiro, daj mi skończyć - Yoko podniosła dłoń i westchnęła, choć w jej oku zauważyłem błysk podziwu. - Oznaczałoby to, że zostaniecie na wyspie jeszcze kilka dni. Chyba, że omówię jeszcze raz sprawę z generałem. Postaram się go zmusić, by przyspieszył termin rozprawy.
Marzyłem tylko o tym, by wrócić do domu, ale potrzebowali nas tutaj. A ja nie mogłem teraz stąd uciec, nawet jeśli groziło nam niebezpieczeństwo. Kiwnąłem głową bez zainteresowania, podczas gdy moi przyjaciele szeptali do siebie ze zniechęceniem, ale i zdecydowaniem.
- Zostaniemy - powtórzyłem, spoglądając na przyjaciół i mając pewność, że się ze sobą zgadzamy.
- W takim razie o co chcecie zawalczyć w trakcie rozprawy? - zapytała nas Yoko z zaciekawionym wyrazem twarzy. - Lepiej ustalić to wcześniej.
Dyrektorka podała mi czystą kartkę i długopis, które ująłem wolnym ruchem, zastanawiając się, co zrobiłby na moim miejscu Tadashi. Często myślałem w ten sposób, gdy miałem podjąć ważną decyzję. Ta była ważna, bo mogła odmienić los wielu ludzi. Co chcieliśmy osiągnąć przez nasz udział w całej sprawie? Nagle przypomniałem sobie, co kiedyś powiedział mój brat, gdy przekonał nauczyciela do zmiany oceny swojego kumpla w szkole.
- Ma się te sposoby negocjacji - mrugnął do mnie, rzucając się na moje łóżko, czego nienawidziłem. jakby nie miał własnego stojącego dwa metry dalej, myślałem sobie.
- Co? Zaprosiłeś nauczycielkę na randkę? - zapytałem z kpiną, siedząc na moim fotelu i przyglądając mu się ze zdziwieniem.
- Nie - odpowiedział Tadashi, szczerząc się do mnie jak kompletny idiota. Obydwoje mieliśmy wspólną, bardzo irytującą cechę - byliśmy niezwykle zarozumiali i zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Mój brat jednak miał jeszcze to szczęście, że był starszy, przez co lubił na mnie patrzeć z góry, gdy coś robił. Nie mówiłem mu wtedy tego, ale często brałem z niego przykład, przyglądając się jego poczynaniom. - Po prostu - mierz wysoko, wal nisko, braciszku.
Idąc tą myślą, mogłem poprosić o coś więcej, niż tylko brak kary za ucieczkę dla przestępców. Poza tym zawsze szansa na to, że nam się uda, wzrosłaby. Ująłem więc długopis wygodniej i zacząłem pisać, ignorując ciekawską minę GoGo, gdy zaglądała mi przez ramię. Wystarczyła chwila, żebym skończył opracowywać plan całego działania podczas nadchodzącej rozprawy w zakładzie. Karą dla więźniów mogło być gorsze traktowanie, cięższa praca bądź wydłużenie wyroku, dla tych, którzy mieli jeszcze nadzieję na to, że kiedyś z niego wyjdą.
- Już - odpowiedziałem, posyłając kartkę z powrotem w kierunku dyrektorki razem z położonym na niej długopisem. Z satysfakcją obserwowałem jej minę, gdy czytała nasze żądania. Jej brew przecięła gładkie czoło w lekkim zdziwieniu, gdy Yoko wreszcie przeczytała całość.
- Nie przesadzasz, Hiro? - zapytała, nie kryjąc emocji. Honey, GoGo, Wasabi, Freddie i Baymax patrzyli tylko ze zdziwieniem to na mnie, to na dyrektorkę. W końcu tak jak myślałem, Wasabi nie wytrzymał i zapytał:
- Co ty tam napisałeś?
Yoko jednak odpowiedziała zamiast mnie.
- Hiro domaga się w waszym wspólnym imieniu, żeby więźniowie nie zostali ukarani w żaden sposób przez organy zakładu, a więzienie to zostało zabezpieczone przed takimi sytuacjami, mogącymi powtórzyć się w przyszłości - zaczęła czytać z mojej kartki. - Ponadto pracownicy zakładu powinni lepiej traktować więźniów, a obsługa medyczna miała większy szacunek i zaufanie do ludzi, którym chce pomóc oraz powinna być wyposażona w podstawowy sprzęt do ratowania czyjegoś życia... To to chyba jednak przesada... - powiedziała, nie doczytując do końca moich żądań.
- Co? - zapytała GoGo, nie mogąc już wytrzymać.
- Zakład powinien być przeniesiony w inne, bardziej bezpieczne i komfortowe miejsce, a jego zarządcy winni przejść specjalne szkolenia, by lepiej służyć ludziom, których mają pod opieką.
Moi przyjaciele zerknęli na mnie niepewnie, a ja tylko mrugnąłem do nich z lekkim uśmiechem, tak jak kiedyś Tadashi, gdy opowiadał mi o swojej rozmowie z nauczycielką. Jeśli uda się spełnić chociaż połowę tych żądań, więźniowie będą wniebowzięci, a przede wszystkim bezpieczni, na czym najbardziej nam zależało. GoGo chyba pojęła, o co chodzi, bo uśmiechnęła się złośliwie w moim kierunku.
- Może rzeczywiście to za dużo... - zaczęła Honey, ale szybko ją uspokoiłem.
- James właśnie o to mnie prosił - skłamałem, bo większości z tych elementów nie było w naszej umowie. Chciał jednak, byśmy zapewnili zakład o braku ich winy w całym zajściu i to właśnie zamierzaliśmy zrobić.
- Skoro tak - mruknęła pod nosem Honey, rozczesując swoje złote włosy palcami.
- A więc dobrze - powiedziała Yoko z kwaśną miną, wkładając kartkę między swoje własne dokumenty. - Dostarczę to do tutejszej Izby Kontroli. Może to im się nie spodobać, ale sami wzięli pod uwagę taką ewentualność...
Rozmawialiśmy z Yoko jeszcze przez godzinę, omawiając szczegóły wszystkich procedur, które zarząd musiał podjąć, aby rozprawa doszła do skutku. Gdy skończyliśmy, opisała nam pokoje w poduszkowcu, w których mogliśmy odpocząć i się odświeżyć oraz jeszcze raz zapewniła, że gdybyśmy czegoś potrzebowali, możemy skierować się prosto do niej lub Kiyo czy Robba.
Pożegnaliśmy się z nią uprzejmie, po czym wyszliśmy wszyscy z pokoju, w którym obradowaliśmy, kierując się do naszych dwóch pokoi - jeden przeznaczony był dla GoGo i Honey, drugi dla pozostałych. Zanim jednak weszliśmy w jasny korytarz, zaścielony czerwonym dywanem, po którym szliśmy wcześniej prowadzeni przez Kiyo, GoGo posłała mi sójkę, uśmiechając się tak samo, gdy zrozumiała, co planowałem zrobić, by pomóc więźniom.
- Hiro, jesteś geniuszem zbrodni, wiesz? - zapytała, a ja odebrałem to jako komplement.
- Wiem - powiedziałem małoskromnie, wzruszając ramionami. Honey popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, przypominając sobie o całej sytuacji.
- Właśnie, co to właściwie było? - spytała, mrużąc oczy.
- Sory, że wcześniej was nie uprzedziłem - odparłem, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Freda. - Przypomniałem sobie o czymś, czego nauczył mnie kiedyś Tadashi.
Twarz Honey posmutniała nagle, gdy wypowiedziałem imię mojego brata, a ja dopiero przypomniałem sobie o tym, jak blisko ze sobą byli. Rzadko kiedy myślałem o tym, że moja przyjaciółka spotykała się kiedyś z moim bratem, a ja nawet nie miałem o tym pojęcia. Może... gdyby Tadashi nie... ciekawe, czy by im wyszło...
- Dobra, Hiro. Ja ci ufam - powiedział Wasabi, co zdziwiło nas wszystkich, jako że zawsze to on miał do mnie o coś pretensje bądź zażalenia i najczęściej się ze sobą nie zgadzaliśmy. - Gorzej, jeśli ta cała rozprawa nie wyjdzie. Wtedy to ty będziesz miał na sumieniu Jamesa i pozostałych.
- Dzięki za troskę - mruknąłem, a GoGo i Freddie zaśmiali się, patrząc to na mnie, to na Wasabiego. Jakbym sam o tym nie wiedział...
Najlepszego w Nowym Roku! Spełnienia marzeń, dużo miłości, pomyślności i szczęśliwych chwil w gronie najbliższych :* chciałam jeszcze w tamtym roku, ale nie wyszło, to tez taka mała niespodzianka na ten rok ;**